Saturday, December 29, 2007

Koniec roku

Od rana powinniśmy biegać po górach ale nagła zmiana planów pozwala mi napisać kilka słów obiecanego podsumowania. Z ulgą powitam to wstępne zakończenie roku 2007. Wstępne, bo Nowy Rok nadejdzie tak naprawdę na początku lutego. Zdecydowanie bardziej przekonuje mnie cykl księżycowy niż sztucznie podrasowany kalendarz kościelny. Właściwie to większość świąt w roku jest sztuczna i prawdziwego ich znaczenia można się dogrzebać po trudnych studiach. Na tzw. św. Łucję paliłem wiele świec ale nie wiem czy to zgodnie z duchem czy alternatywnie? Ale o tym innym razem.
Cóż, może podam jakie to nazwiska padły w wielu recenzjach mojej płyty Cyber Totem : John Hassel, Rapoon, Ben Vida, Brian Eno, Biota i Bill Laswell. Tą porcję podaję z kilku recenzji krajowych, dobrych. Muszę podziękować Patrykowi Balawenderowi i Dariuszowi Brzostkowi za czas jaki poświęcili na napisanie recenzji. Panowie, ratujecie moje resztki wiary w krajowe środowisko muzyczne (cokolwiek by to miało oznaczać)!
Naprawdę nie chodzi o to, że pisali dobrze ale o to, że wysłuchali cierpliwie i zastanowili się trochę. Niestety, to nie jest reguła u naszych recenzentów. Dochodzi do tego bezinteresowność i niezależność. Trochę to patetyczne i słodkie jak na mnie? Sorry, poprawię się za chwilę. Co do innych zjawisk z naszego super-offu (no bo jak Maria Peszek jest z offu...) to odzew na nasze info o 10-leciu Karpat Magicznych nadszedł z : USA (ciekawa propozycja niezależnego radia), Słowacji (projekt letniego festiwalu - celebracji, niestety chyba na to nie będziemy mieli czasu i energii) oraz ze Szwecji (propozycja wręcz bajeczna ale napiszę jak się upewnię, że to realne). Nie jesteśmy snobami ale to proste : działamy tam gdzie nas chcą i cenią. Poza Polską gramy takie same koncerty jak w kraju, tyle samo dobrych co takich sobie...więc?
Przebijam się przez "Estetykę Fotografii" Francois Soulagesa. Znalazłem tam cytat z Celine'a :
"Bardzo pożytecznie jest podróżować, to wprawia w ruch wyobraźnię. Reszta to tylko rozczarowanie i mordęga". To koresponduje z naukami mojego ojca: " podróż to jedna wielka udręka" chociaż nie wyjaśnia dlaczego jednak to robimy? W zbliżającym się roku szykują się nowe podróże i pocieszam się tylko innym cytatem, z Jamesa Joyce'a : " wyobraźnia jest pamięcią". Może to właściwy trop? Podróż = wyobraźnia = pamięć?
Tych co się zaśmieją z tego co napisałem, odsyłam do klasyki : Terence McKenna i "Pokarm Bogów". Ten gość miał dopiero jazdę.... Czyta się to znakomicie ( nomen omen jak Castanedę....) ale wierzcie mi, to nie jest odkrycie, że nasza kultura jest, oględnie mówiąc, ufundowana na szalbierstwie i niskich pobudkach. Odkryciem byłby przepis/plan/projekt co zrobić aby kogoś to obchodziło. Podanie grzybów psychoaktywnych, które zostaną (o ile zostaną) skonsumowane razem ze spirytusem i papieroskami nie poprawi sytuacji. Naprawdę, prymitywni ludzie nie zobaczą od tego Wielkiej Matki i nie zostaną filozofami. Terence jest o.k. i gdyby żył chętnie zabrałbym Go na spacer po Karpatach gdzie aż roi się od magicznych roślin ale dla mnie problem leży gdzie indziej. Każdego dnia zastanawiam się i decyduję : co zrobić (lub czego nie zrobić) aby ocalić to co wiem, to co doświadczyłem i to jak żyjemy i jak żyje i czuje tych kilka osób, z którymi warto się zadawać. Nie obchodzi mnie uszczęśliwianie wszystkich. Może - tu wtrącę cynicznie - bajanie o grzybkach i sporyszu dobrze się rozeszło i to był sposób na dobre życie autora? Jeśli tak to jeszcze raz o.k. Ale czy to nie jest troszkę mało ambitne lub/i naiwne?
Jutro już pewnie dotrzemy w góry, a w górach wszystko jest prostsze.

Saturday, December 15, 2007

Wieża

Z jednej strony widok na klasztor Kamedułów i Tyniec...a z drugiej modernistyczne blokowisko z czerwonymi dźwigami w tle! Jest jeszcze Babia Góra i rymujące się ; kominy Skawiny...
Tak więc jak w życiu : trochę mistyki, trochę industrialu i proza codzienności. Nasza "wieża" zapełnia się powoli książkami, instrumentami, fotografiami i manifestacjami dobrych energii. Przyjaciele ze Słowacji pytają z troską : są to jeszcze Karpaty? Oj są, są - odpowiadamy, i to jakie magiczne ; kopiec obielony pierwszym śniegiem jak wielka stupa, Wawel z czakramem czerwieni się z daleka i wapienne górki porosłe latem szałwią i czarnym bzem!
W szołbiznesie czas zimowych (sic!) żniw. Nagle pojawia się Kazik i płytka Małe Wu Wu. Lata mijają i już nie ma szans się schować : atakuje "małe", "podrośnięte" i "stare" ... pozostaje jeszcze tylko czekać na : "poczęte " i "na łożu śmierci". Może w przyszłym roku?
Rydzyk rusza na Warszawę... pora taka, że same berety już nie starczą, niezbędne stają się sweterki, gacie i onucki bojowe, także śpiwory z tej kosmatej, jakże tradycyjnie polskiej wełenki. Pochylam się z troską nad tymi ostatnimi prawdziwkami i wieszczę : wzmocni ich niedługo skrajna lewica z hasłem : Sowa : mądra głowa! Pewnie już jakiś teleturniej czeka na prowadzącego, stałe felietoniki już są i do etatowych feministek, etatowych ekologów i etatowych psychologów dołączy jeszcze etatowy antyglobalista!
Czas grudniowy to czas zadumy... dzisiaj tematem refleksji będzie odbiór mojej płytki : Cyber Totem. Taaaa, ileż już słów na ten temat przeczytałem? Najbardziej podoba mi sie długa recenzja po szwedzku! Jest tylko trochę bardziej niezrozumiała od wielu innych! Ale dotknęła mnie opinia na temat naszej aktywności : "hiperaktywność". To zarzut... Wiem, wiem, recenzenci lubią nowe mięsko, młode ciałka do kopania. Buzie rozdziawione z uwielbienia i podziwu oraz wdzięczności, że oto taki sławny -recenzent- zechciał się pochylić nad małym debiutantem i zauważyć go, a może nawet ubogacić trafną uwagą i sugestią. A z takim jak ja to co? Recydywa i jeszcze pyskaty. Ale tak poważnie - nigdy się nie spodziewałem, że tyle ludzi zechce CT zauważyć. Kilka tekstów było naprawdę o.k. i za nie HARI OM, GASSIO czy inne poważne DZIĘKUJĘ! Bo sami wiecie, że nie czas teraz na indywidualizm, oryginalność (w sensie autentyczności) i niezależność. Ale my to wiemy i cicho sza, niech Oko Mordoru pozostanie ślepe na nasze sprawy.
Muszę też odnotować : przełom w polskim folku! Gigant i legenda tego środowiska czyli słynna na całą Ścianę Wschodnią formacja Orkiestra św. Mikołaja poszła ostro i nowatorsko.... zmieszała instrumentarium ludowe i rdzennie polskie przyśpiewki od Hucułów z instrumentarium elektrycznym! WOW! Ostro! Z tego przejęcia się nazwali płytę dokumentującą ten niezwykły ( w tej części Europy) eksperyment w prosty i bezpretensjonalny sposób : "Nowa Muzyka". O ja dziękuję! Toż to w Księstwie Warszawskim REWOLUCJA! A co ma ciągle Kapela Ze Wsi Warszawa brylować po otwarciach i zamknięciach rządowych imprez po świecie!? Orkiestra też może! Tylko po co było tak się bronić? Tyle lat, tyle dyskusji... a wystarczy chwila refleksji (trwa ona już blisko 50 lat w innych rejonach świata...) i trochę mniej chłopomaństwa. Orkiestro św. Mikołaja : Alleluja i do przodu!
Ostatnia sprawa z tej działki to zakamuflowana sugestia co do wzmiankowanej Kapeli ZWW, otóż wszechwiedzący Onet.pl ostatnio stosuje pisownię : Kapela Ze WSI Warszawa i to : " z WSI" jedzie na czerwono... Ja dotąd myślałem, że Pan Red. Kleszcz to równy facet, który (jak każdy) pomaga dzieckom... ale, że WueSI!?
W "wieży" jest naprawdę miło, jutro gotujemy indyjski czaj, zapalimy szisze, J. pokaże foty z mało znanych miejsc w Indiach, posłuchamy płyty Olmaryja, Tadeusza Sławka i Bogdana Mizerskiego i trochę odpoczniemy przed następnym etapem "hiperaktywności".
Od następnego wpisu będę zamieszczał kolejne odcinki podsumowań. To z powodu tego, że w 2008 roku Karpaty Magiczne celebrują 10-lecie!!!

Saturday, September 29, 2007

Dziwny dzień















Zaraz będzie o tym interesującym dniu...ale najpierw kilka słów o : "nowych przygodach Cyber Totemu". Przybyło kilka recenzji ( w tym jedna z Berlina) i kilka ustnych opinii, jestem tym zbudowany i zaskoczony (mile). Pojawiły się też pytania, w rodzaju : dlaczego to nie jest kolejna płyta Karpat? To świetnie, że ktoś o coś pyta! Muzyka została w Polsce sprowadzona do tapety i produktu podobnego do jednorazowych ręczników, a to sobie ktoś nos wytrze, a to rozlane piwo ze stolika albo osiedlowe błotko z buta. Jeżeli mały Jasiu wykolei miniaturowy parowóz zajmując wielką salę w świątyni sztuki, to jest to wielowarstwowe działanie artystyczne. Pełne znaczeń i alegorii, być może jest to nawet katharsis dla publiczności ale jeśli nawet nie dla całej (publiczności) to jest to sztuka i basta. Z muzyką już słabiej jakoś. Kolejek się nieda puszczać po podłogach pubów, kolejki są więc elitarne i mają przez to bliżej do sztuki. Marcin Dymiter w materiale o jesiennym festiwalu, którego jest kuratorem napisał, że zgromadzi on artystów, którzy wpływają na scenę w Polsce ale nie są dostatecznie zauważani. Ja się nie załapałem co by wskazywało, że jestem zauważany lub nie jestem artystą mimo, że już drugie pokolenie czerpie pełnymi garściami z mojej krwawicy... Gdyby przyjąć teorię o grupie artystów niezauważanych to tym razem nie zauważył (mnie) Marcin... To jakiś taki syndrom polskiego undergroundu z tym niezauważaniem. Niby tacy jesteśmy dobrzy ale nie zauważani. O co więc chodzi naprawdę? Już poważnie : albo robi się coś swojego albo się pracuje nad zauważaniem. Przyjaciółka Warhola o pseudonimie Ultrafioletowa pracowała wyłącznie nad zauważaniem, wszystko robiła sobie na fioletowo (np. włosy moczyła w soku z buraków ćwikłowych, eh...) i stawała zawsze blisko przy Srebrnowłosym kiedy zjawiali się dziennikarze. Na próby z malarstwem czas przyszedł później, już po tym kiedy została zauważona. Dzisiaj łatwiej zmienić kolor włosów, nie tylko na fioletowy ale nawet na...pomarańczowy itd. itd. Znajomy dziennikarz, radził mi kiedyś : trzeba wysyłać gdzie się da i co się da! Sorki, ale to nie jest metoda. Nie dla mnie. Nie czuję się niedoceniany i jestem pełny wdzięczności za to co mnie spotyka w związku z moją muzyką, nawet jak mnie Paluch (Boży) dotknie. Bo to ja gram a Paluch (Boży) jedynie dotyka, też mi fun....
No i teraz do tego dziwnego dnia dojdźmy. Alpy Julijskie, piękna pogoda, dość wysoko i nagle przychodzi wiatr, pioruny, grad, ulewny deszcz i ciemność okrywa nagie skały! To nie tani dreszczowiec, to nasz dziwny dzień w górach. W dolinach ginie w tym momencie kilka osób, zniszczonych zostaje kilkaset domów, przerwane są drogi i zasypane tunele kolejowe... A ja i Ania nad tym wszystkim o jakieś 1500 m brniemy w strumieniach wody do schroniska piekielnie się bojąc, że nie dotrwamy! I kiedy ta wirująca czapka złośliwego Karmapy odlatuje, zastanawiamy się w ciszy co się stało? Wylewam wodę z ...aparatu fotograficznego i zamoczoną kasetę z filmu ukrywam głęboko w wilgotnym plecaku. Bogdan ten film suszy w tym momencie i zobaczymy co też znajdziemy na nim - o ile coś znajdziemy. Jeżeli coś się ukaże to zawieszę obraz dziwnego dnia przy okazji następnego pisania. A dzisiaj przyglądnijcie się fotce z komórki jaka zrobiła Ania z autobusu Kraków - Ljubljana.

Sunday, September 09, 2007

po trzykroć JA

W drodze do świątyni konsumpcji napotkałem znak! Był to widomy znak oporu i prawdziwej mistyki (bo jak wiemy jest mistyka prawdziwa i fałszywa, czyli nie-nasza). Skromne plakaciki w zgrabnym formacie A-4 ogłaszały koncert zespołu HOŁD. Cytuje : Ja-Ja, Ja- Bóg, Ja-Ty, miejsce : K-T NMP z Lourdes (sami sobie odcyfrujcie...), data : 26 sierpnia, Plan : 16.30 Konferencja, 17.30 Spotkanie w grupach, 20.00 Msza Święta Koncert wraz ze świadectwami członków zespołu (możliwość zakupienia płyty w cenie 13 zł). Całość dziełka kończy się dużym napisem : PRZYJDŹ i delikatnie zasugerowaną stroną internetową.
Domyślam się, że to nowe (?) objawienie Dobrej Muzyki! Ale dlaczego Bóg przegrywa już na plakacie 1:3 z JA zespołu Hold. Przyjdź i też przegrasz 1:3, ale będziesz przynajmniej w dobrym towarzystwie.
Pa......

Monday, August 27, 2007

W dupie czyli szlak rowerowy do Lanckorony

Co za dzień i noc ! Przed południem wszystko było miłe i usypiające czujność. Śniadanie w Lokatorze z Dankiem i Siną ( znanymi kiedyś jako Dlhe Diely), z Pio w kapeluszu rumuńskich pasterzy, Magdą i gośćmi z Pragi ... Po kawie i ploteczkach zdecydowaliśmy się ruszyć, niezwykle lansowaną jakiś czas temu, trasą rowerową do perły społeczności lokalnych - Lanckorony. Zgroza ! Szlak malowany chyba przez kogoś, kto do szkoły chodził z Lanckorony do Krakowa, wg. schematu : jest rozwidlenie dróg to... jak dobrze skręcisz natrafisz na upiorny rowerek namalowany na kwadraciku z dykty. A jak nie, to oznacza, że nie miałeś farta. Szlak rowerowy to jedno wielkie oszukaństwo : ani metra ścieżki rowerowej ale za to skrzyżowania, główne drogi i bezsensowne podjazdy wiodące donikąd. Jest to szlak rowerowy wyznaczony z samochodu. Dwa kościoły po drodze bronią idei tzw. architektury drewnianej i doprawdy, mam wielkie wątpliwości czy blisko 40 km w jedną stronę, usprawiedliwia lansowanie tej trasy?! No ale tliła się w nas nadzieja, że skoro ktoś wiedzie nas przez wielkie połacie ni-to-miasta-ni-to-wsi szlakiem architektury pustakowej, szlakiem pseudo pałacyków włościańskich zbudowanych za zaoszczędzone na Krusie pieniądze, to cel jest interesujący. Na tyle, że wynagrodzi nasze trudy przedzierania się przez drogi-ulice pełne wszystkich maści samochody wiejskich bezrobotnych, którzy zjechali z roboty "we świecie" na niedziele do swych gospodarstw rolnych, składających się z pustakowego pałacyku (pustacyk - czy to nie fajnie brzmi?), starej szklarni i stodoły przerobionej na zakład.....jakiś tam. Przyszła mina myśl nawet taka fajna ksywa - "tereny krusowe". Na świecie robi się ścieżki rowerowe po terenach krasowych ( no wiecie, wapienie, jaskinie itd.), a u nas są wielkie możliwości jakie dają tereny krusowe (no wiecie, to od tej opłaty imitującej ZUS jaką płacą wchodzący w skład Sojuszu Kościelno-Chłopskiego).
No ale nic, jedziemy i podziwiamy, bo naszym celem perła Lanckorony.... Ale najpierw przeprawa przez ruchliwą szosę, obliczona najwyraźniej na odsianie mniej szybkich rowerzystów. Oznakowanie jak wyżej i skręt przy tzw. starej poczcie : to proste, każdy wie gdzie jest na tej trasie stara poczta, prawda? Udało się nam jednak ujść cało i po jakimś kilometrze spychania nas na pobocze przez przemiłych kierowców, innym wjazdem dotarliśmy do drogowskazu : "Lanckorona 3 km". Od tego drogowskazu już po 3 km dotarliśmy do tablicy :"Lanckorona" i po ... 2 km podjazdu przez urocze krzaki, osiągneliśmy zapierający dech w płucach obiekt. Piętrowy, pusty budynek miał pozaklejane taśmami szyby, najwyraźniej naruszone już zębem czasu i nie była to i tym razem architektura drewniana. Obok jak ze snu : Restauracja Sielanka!
Byliśmy głodni i spragnieni, więc skuszeni nazwą, szybciutko usiedliśmy przy wolnym, uroczym stoliczku. Mebelki sielankowe : tzw. wczesne ZNTK ( Zakłady Naprawy Taboru Kolejowego produkowały kiedyś takie różności w ramach koleżeńskiej pomocy ajentom), parasole już kapitalistyczne. Panie kelnerki obsługiwały według klucza : pierszeństwo mają grupy liczne i siedzące bliżej kuchni. Już po 20 minutach od złożenia zamówienia, które ma się rozumieć też nie nastąpiło błyskawicznie, dowiedzieliśmy się, że nasze naleśniki po królewsku się skończyły. Perspektywa czekania do następnej podobnej informacji nas trochę speszyła i przy lekkim gulgotaniu kelnerki (to pewnie była dezaprobata wyrażona w godnym zachowania języku miejscowej społeczności), odjechaliśmy do mitycznego centrum z nadzieją na szaleństwa miejscowej kuchni z produktów ekologicznych! Na ryneczku zastaliśmy... wiele zastępów ochotniczej straży pożarnej i uroczystą przemowę, z której zapamiętałem interesujący fragment : ..." są trzy takie instytucje, ważne : Kościół, który jest wieczny, Uniwersytet Jagielloński i Ochtonicza Straż Pożarna..." Nie jestem pewny czy chodziło, że Kościół jest -wietrzny" bo każdy biskup mówi co innego, czy -wieczny- od uporczywości trwania. Na wszelki wypadek uznajmy, że to od uporu. Ale UJ i OSP razem - to daje do myślenia. Pachnie mi jakimś asekuranctwem, czyżby nie wszyscy chcieli głosować na pis?! O Matko Boska!
W sklepie z ekologicznej żywności od miejscowych producentów były jabłka z Nowej Zelandii (bo komu by się na "terenach krusowych" chciało zbierać jabłka?), Prince Polo i Chleb Mały (bielutki, a jakże) oraz duży wybór serków...wiem co pomyśleliście ale nie.... topionych! Tak zaopatrzeni ruszyliśmy w dół, nie oglądając się za siebie, w tym na Lanckoronę szczególnie. na to cudeńko jakich mało. Już nie nie szpanując na trasy rowerowe, pomknęliśmy główną drogą, przez Skawinę na nasz Kampus.
Wycieczka, mimo skrótu trwała z 7 godzin i naprawdę NIC nie usprawiedliwia wytyczenia tej trasy, no może jakiś grant z UE. Nie spotkaliśmy rowerzysty (nawet jednego) na tej trasie. Jestem całkowicie pewny, że organizatorzy tej niebezpiecznej i niepotrzebnej trasy nigdy jej w całości nie przejechali na rowerze. Ktoś nas tu robi w konia i maluje paluchem po mapie kolejne trasy rowerowe, które nic z trasami rowerowymi nie mają wspólnego. Społeczność lokalna wcale tych tras nie potrzebuje, żyje całkiem innym życiem niż się to opowiada. I jak dorośnie do relaksu na rowerze i produktu lokalnego, to sobie sama to urządzi. I będzie to prawdziwsze i bardziej interesujące niż jakieś wypociny paniczyków szermujących ekologicznymi -bzdurami. Dla mnie to i tak bez znaczenie bo do Lanckorony : NIGDY!
Noc po tej wycieczce była niestety też dość ciężka. Po pierwsze : biały "Chleb Mały" okazał się zbyt duży na mnie, ekipa z mieszkania nad nami balowała do 1.30 w nocy, kiedy to załomotałem im w drzwi z mocnym postanowieniem rzezi ze specjalnym okrucieństwem. Ale najgorsze w tej balandze było to, że oni tupali do muzyki z RMF..... totalna wiocha! Może Lanckorona?

Saturday, August 18, 2007

Cybertotem story


No i jest! Solowa, ale podobnie jak nie-solowe budząca wiele rozmaitych reakcji.
Chodzi o moją płytę Cyber Totem. Po super długiej produkcji mam już nieco dystansu ale ciągle muzyka i praca nad tym materiałem mnie cieszy. Oczywiście teraz to już nie jest takie ważne co ja sądzę o muzyce i z zainteresowaniem śledzę pojawiające się mówione i pisane recenzje.
Recenzenci muzyczni z Polandu to mój konik od wielu lat... Jedna z recenzji operuje takimi ocenami i porównaniami, że musiała to pisać 15-stoletnia panna, miłośniczka tzw. klubów muzycznych czyli pijalni piwa z dodatkiem muzyki najtańszych zespołów o wszechstronnym repertuarze (ale zawsze pod nogę). Jest to osoba jak na Polandę wysublimowana i obyta z muzyką pijalni piwnych u Angoli bo wie co to jest Sun of Arqua... Wow, wow, wow! I tu mnie trafiła całkowicie! No bo ja jestem z Sun of Arqua...może ktoś pamięta nasz występ w Proximie. Na sitarze i gitarze grał oczywiście sam szef czyli Wadada (nie mylić z -jak się okazuje- Muzyką Chrześcijańską niejakiego Wa-Da-Dy, który ma chyba trochę przyzwoitości i zaczął się inaczej pisać ostatnio aby Go nie mylono z newage made in Sun of...), na skrzypcach Francuz z Krakowa, na basie Robert Brylewski, na tabli Janek Kubek, głosem wszystko wspomogła Anna Nacher, ja zagrałem na didjeridu, a na perkusji świetej pamięci Olter! Kilka dni później Wadada i skrzypek zagrali w Krakowie podczas sesji nagraniowej Karpat Magicznych, która dała w rezultacie płytę "Ethnocore 2 : nytu" wydaną w Kaliforni w 2001 roku. Wadada dziękował nam potem za promocję w USA, był naszym gościem na całkiem przyzwoitej płycie.
Tak więc to nie jest takie proste droga recenzentko! Ale fakt, że moja płyta okazuje się rozrywkowa i wręcz popowa. Pewnie za moment sięgnie po tematy z niej Pani Doda... Ale pocieszam się , że zawsze zostanie prawdziwa awangarda w postaci Pana Waglewskiego W Trzech Osobach albo inni płodni muzycy jak Familia Pospieszalscy (wliczając w nią reklamę rajstop). Będzie się dużo pisało... I tak sobie czytam i dochodzę do wniosku, że dlaczego byle kto może cię obsmarować a ja nie mogę obsmarować... Mogę i będę obsmarowywał. Wymyśliłem przyznawanie niezdrowych na rozum i tuszę bułek z boczkiem, które pewnie zauważyliście nad tym tekstem. Jedna buła to jest w zasadzie o.k. czyli recenzja wskazuje na wysłuchanie płyty i przeczytanie opisów oraz udowadnia niezależność sądów plus mały minusik za drobne przewinienie w stosunku do autora. Dwie buły to jest grubsze przewinienie i pisanie nieprawdy plus nie przesłuchanie całej płyty lub zignorowanie opisu. Trzy buły dostaje się za wielkie przewinienie w stosunku do autora i ogólnie złą wolę (na tzw. Zachodzie jak komuś całkiem nie pasuje to nie pisze bo szkoda czasu i miejsca). Teoretycznie można nie dostać buły i jest to wielkie wyróżnienie, które owocuje zaproszeniem autora recenzji na herbatę!
W tym momencie sprawa wygląda tak, że Pani Paluch dostaje jedną bułę ale tylko dlatego, że Jej recenzja mnie ubawiła. Recenzję za jedną bułę możecie przeczytać na stronie wydawcy czyli Requiem.
Drugi wątek jaki chciałbym snuć dzisiaj to jest zbliżające się 10-lecie Karpat Magicznych. W 1998 roku wiele spraw wyglądało inaczej. No i cisną się podsumowania. Tak całkiem wstępnie wychodzi nieżle : po jednej normalnej płycie na rok i 2-3 poboczne...., dwa najważniejsze festiwale dla naszej "niszy" w USA, dwa najważniejsze kluby w Nowym Jorku (jeden już dziś legendarny), trochę pisaniny : nie do końca doceniona książka Ucho Jaka i dziesiątki tekstów, sporo niezłych koncertów od Umei w Szwecji po Los Angeles, wiadomo gdzie. Nauczyliśmy się słowackiego aby być bliżej naszych przyjaciół na Słowacji, Ania obroniła doktorat i pracuje na Uniwersytecie i wyzwoliliśmy się z Kikowa (znane też jako Nowy Sącz), a od stycznia mieszkamy w Krakowie. Nie wspomnę już o sprawach bardziej prywatnych i wyjściu na Vihren z dwóch stron...plus łażenie po Himalajach i cudownych wyprawach rowerowych...
Negatywy : kilka fatalnych koncertów, kilka prób zagrania koncertów (to dotyczy klubu Pod Jaszczurami i Re - to dla nas fenomeny na skalę światową!), brak wiary w rodzimą scenę i nikła ilość osób robiacych coś, co by miało znaczenie poza krajowym koślawym grajdołem. Jest pewnie jeszcze kilka innych kiepskich spraw ale to opiszę w Drugim Uchu Jaka, który od czasu do czasu przygotowuję i skończę pewnie zimą.
Trzeci temat do snucia jedynie lekko przywołam : w miejscowości Warzyce k/ Jasła archeolodzy odnaleźli pozostałości osad sprzed 5000 lat ! To jak to jest z tym naszym dziedzictwem, od ilu tysięcy lat lat wstecz jest to prawdziwie słuszne dziedzictwo? I jak tu nie być uwiedzionym zdaniem Jamesa Joyca : "wyobraźnia jest pamięcią"!
P.S. Te moje buły to są ciężkostrawne zestawy, które zwalniają myślenie i przyspieszają otłuszczenie kory mózgowej i naprawdę nie jest to wynalazek rodem z USA, wierzcie mi. A jak nie wierzycie to przeczytajcie kilka recenzji...

Sunday, August 12, 2007

pracowite wakacje

Od ostatniego wpisu wiele się działo... ale czy dotąd było inaczej?
Granie o zachodzie słońca pod zamkiem w Starej Lubovni, warsztat pod Jelenią Górą i interesujące zajęcia we Wrocławiu... Na Festiwalu Era Nowe Horyzonty ilustrowaliśmy najstarszy film wyprodukowany w Australii...o bandzie Neda Kellego... Wydawało się to całkiem kiepską inspiracją dla naszej muzyki ale...film nie zachował się w doskonałej kopii i od połowy na ekranie pojawiają się bąble płonącej taśmy filmowej i wszystkie inne pochodne topienia się i palenia filmu. I to się nam najbardziej podobało i dawało dobry powód do wolnej improwizacji. Bo jakoś idea szlachetnego przestępcy się nam zdewaluowała trochę wobec serialu pt. Gównem i pomyjami, jaki realizowany jest przez nasz obecny tzw. rząd.
Po filmie pobiegliśmy do klubu festiwalowego i zagraliśmy energetyczny i miły dla nas koncert. Po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że jest tam też fajna publiczność i było podwójnie miło. Jadąc z Jeleniej Góry do Wrocławia usłyszeliśmy w radiu (podczas warsztatu media dla nas nie istnieją) o wypadku autobusu. Okazało się, że po naszym koncercie, w poniedziałek, ogłoszono żałobę i przerwano cykl koncertowy na Erze...
No i po tym wszystkim przyszedł czas na kolejną już edycję Sajety. To bardzo interesujący festiwal w Alpach Julijskich nad rzeką Soczą. Pomyślany jako warsztatowo-prezentacyjno-koncertowy tydzień odbywa się już od kilku lat. Bezpośrednio przed Sajetą skończył się w tym samym miejscu festiwal metalowy, na którym grały m. innymi Sepultura i Motorhead.... Ponieważ nasz szalony koncert, którego dużą częścią były nagrania z kolejowej trasy nagrywane bezpośrednio przed graniem , otwierał Festiwal można powiedzieć, że graliśmy po Sepulturze.... Hm, hm coś w tym jest....
Potem była codzienna poranna kawka przy placyku w centrum Tolmina, warsztaty Ani w różnych miejscach : jaskiniach, starym umocnieniu na szczycie góry, zabytkowych wnętrzach muzeum i cmentarzu wojennym. Po dwóch latach pracy nad artykułowaniem głosu przyszedł czas na zwrócenie uwagi na fenomen słyszenia - słuchania. Graliśmy też jeszcze w ramach sesji z Embryo oraz solo i akustycznie w wieczornym koncercie / nieporozumieniu z tą samą legendą krautrocka i lokalsami. Goście z Embryo zatrzymali się na etapie naśladowania melodii z tureckiego grilla i epatowania niekończącymi się solówkami na niestrojących instrumentach. Szał i ekstaza pozostała gdzieś około 1970 roku i pozostał niesmak i znużenie. Poza tym Embryo jest dowodem, że ziele jednak szkodzi. Tak więc próba zmiksowania niemieckiej legendy z karpacką determinacją nie powiodła się. Lokalsi złapali się na to ale istotną sprawą w tej komitywie są zainteresowania botaniczne.
Poza fiaskiem opisanego eksperymentu było super.... słońce, dobre jedzonko w hotelu ( tu wiadomość dla Mikrokolektywu : pamiętacie jak w zeszłym roku siedzieliśmy w stołówce i polowaliśmy na sałaty... tym razem full wypas w hotelu !). Bogdan K. dochrapał się pozycji festiwalowego fotografika i jest chyba jedyną osobą , która była na wszystkich koncertach ( koncerty zaczynaja się o 23.00...) i plon Jego mrówczej ale też i natchnionej czasem pracy możecie oglądać na stronie festiwalu - a warto!
Sajeta daje nadzieje, że bedziemy się dobrze bawić w naszej przestrzeni i zadbamy o świetnych muzyków , którym chce się rozwijać i robić coś naprawdę... bo na tym Festiwalu trafiają się Japonki z nadgryzionym jabłczanym laptopem i legendy "niewiadomoczemu" ale ani nie stanowią większości ani też jakiejś specjalnej atrakcji. Jak mawiał Sławek Gołaszewski : każdy tu może być gwiazdą i zrobić furorę na "byle czym" - byle to było jego własne...
Obiecuję, że bardziej dowcipnie napiszę wkrótce ale musiałem się "dogonić" wobec tych wszystkich samochodów, pociągów i nocnych autobusów. I jeszcze jedno : Ljubljana jest całkowicie perfekcyjna ! To jedno z TYCH miejsc!
I tylko anegdotka - żartobliwa - na koniec : koncern dizajnerski Manto z Krakowa od pół roku obiecywał logo naszej serii World Flag i kiedy już o tym zapomniałem i siedziałem z całkiem innym koncernem i kończyłem nowy katalog serii płyt niezwykłych przyszedł mil z projektami...czyż to nie zabawne. A jaki morał : nie czekaj i rób swoje?

Wednesday, June 27, 2007

Między Wisłą a Dunajem

Andrzej Stasiuk w dzienniku SME napisał, że czuje się " okradany z życia" przez Polskę Kaczyńskich... I tak to, nawet przy kawce w Bratysławie dosięga nas smród z Warszawy...
Panie Andrzeju - daj Pan spokój, Dunaj niesie barki i stateczki pełne pasażerów, którzy za 15 lub 20 EUR płyną sobie do Wiednia... Kogo tak naprawdę obchodzi mazowiecka równina...?
A w Bratysławie byłem pograć na fujarze... Słowakom! Otwarcie Instytutu Polskiego i takie tam oficjałki. Ostatnio dziwne rzeczy widzę : a to ekspertów z Norwegii i Wlk. Brytanii uczących nas jak się integrować z Unią. Kiepsko im poszło u siebie bo Norwegia nie jest w Unii a Anglicy są na tak specjalnych prawach, że podziw bierze... Sam jestem za Unią i to na kształt Stanów Zjednoczonych ale eksperci mnie jednak zadziwili. Z drugiej strony płacimy im za dzień tego doradzania tyle co za miesiąc dostaje specjalista w Polsce... jak tu odmówić? A to znowu pojawiła się - obok DOBREJ muzyki także muzyka NOWA! I jak tu wyjść na scenę jak się ani Dobrej ani Nowej nie gra...
Tylko z tym wychodzeniem będzie kłopot bo już lista jest tych kapel, które są ZŁE i szans nie ma aby zrobić ich koncert. Nauczyciele z okolic Nowego Targu chcieli zorganizować koncert pod pobożnym hasłem Giertych Won i okazało się, że prywatny klub po zastanowieniu się odmówił im a radni PIS-u ogłosili, że taki koncert to nie ale jakby zmienić hasło na Michnik Won! to by spokojnie poparli. Klub Dudek ( tak to dumnie brzmi a to zwykła mordownia z piwskiem i w domku jednorodzinnym..) zaznaczył, że odmówił tak sam z siebie, bez nacisków : bo się nie chce mieszać w politykę. Fajna sytuacja,prawda? Dudek wierzy, że uniknął wmieszania w politykę ( oj naiwny, naiwny...), radni są przekonani, że są dowcipni, a koncertu nie będzie. Giertych zostanie i tylko nauczyciele i młodzież szybciej się zdecydują na Irlandię lub Szkocję... I w ten sposób PIS zwycięży : pozostanie sam jego elektorat i będzie cudownie i bajecznie. jakbym był złośliwy to bym napisał : jak z Markiem Jurkiem. Jak z Marcinkiewiczem...
Ale dość tej polityki - koleżanka Ani twierdzi, że jak się wylogować z tej wersji PIS-owskiej gry, a da się wylogować bez problemu, to te bajdy znikają. To my mamy władzę, tak naprawdę to robimy co chcemy i wyjdziemy z tej opresji jeszcze bardziej spokojni. Już wiem, że koncert Giertych -coś tam, odbędzie się w innym miejscu, ludzie już wiedzą co warty jest Dudek... radni sobie mogą pogadać i doczekać końca kadencji. Jest taki czas, że widać kto jest kim i zapamiętamy wiele nazwisk i formacji. Tylko po to aby nie wdepnąć w chłopskie gówno.
Tak więc od Dunaju po Wisłę jest trochę przestrzeni i interesujących spraw i w tej wersji gra jest ciekawa. Dlatego proszę - Panie Andrzeju, niech się Pan znowu gdzieś przejedzie i zapali darowanego papierosa i wypije dobrą, mocną kawę. My omijamy papierosy ale kawę to wiemy gdzie pić... Nie dajmy się okraść!

Saturday, June 02, 2007

stanica


Po svadbie na Słowacji i dwóch następnych wyjazdach; z TV Kraków i z warsztatowiczami do Czerwonego Klasztoru musieliśmy czekać "aż" dwa tygodnie aby znowu wrócić na południową stronę Tatr. Tym razem była to nasza ulubiona Stanica w Żylinie. Najpierw jak zwykle był Martin i fabryka butów Ecco (tak, tak kochani... i o połowę tańszych w przyzakładowym sklepie niż na Szewskiej...) i potem już wielkie prostokąty fabryki KIA obsadzonej wielkimi sosnami...posadzonymi tu kilka miesięcy temu! No i "rondel", czyli układ estakad pod którymi znajduje się dawna stacja kolejowa, znany ośrodek sztuki współczesnej STANICA.
Ze względu na zajęcia Pani Doktor musieliśmy pobyt w Żylinie podzielić na dwa wyjazdy po kilka dni każdy. Za pierwszym razem omawialiśmy moją część projektu dotyczącego "ogrodu dźwiękowego" , a Ania prowadziła warsztaty pracy z głosem. Bogdan jak to Bogdan : "fotil". Wcześniej, razem z Robem, Peterem i trio Pink Baret (od Pink Floyd i Syd Barrett) odwiedziliśmy Koszyce. Graliśmy pośród fotografii Roba i jego filmów wyświetlanych z projektora...
Za drugim pobytem mieliśmy rewelacyjny artystyczny "vylet" w teren. Para umelcov wymyśliła ciekawy projekt,który polegał na tym, że obiekty artystyczne umieścili w kapliczkach i ich otoczeniu. Miejsca te pełniły dotąd rolę małych, miejscowych galerii sztuki na wsi i jest naturalne aby wystawiać tam właśnie... Aż strach pomyśleć co by było w Polsce.... I znowu mieliśmy trochę refleksji na temat różnic mentalnych : tam dążenie do porozumienia, u nas : do konfrontacji.
No i wreszcie trochę muzyki...w Stanicy urządziliśmy specjalny koncert aby zarejestrować wspólne z Pink Baret granie. Przyszło sporo ludzi, niektórzy przyjechali z dość daleka i zaczęło się! Sala teatralna i koncertowa Stanicy jest o.k. ale wieczór był wyjątkowo upalny...
Na drugi dzień wizyta w domowym studiu fajnego gościa od nagrania i ciężki wybór... no i akceptacja wstępna materiału. I tak jak zwykle wyszło , że w styczniu skończyłem Cyber Totem, w kwietniu nagraliśmy live w Berlinie z IIC, a maju live psychedelic rock na Słowacji...
Nie wydaje mi się to bardzo dziwne ale fakt : trochę się musieliśmy "nabiegać".
No tak, dzisiaj ogladaliśmy smoki nad Wisłą i trochę spacerowaliśmy po Krakowie. To nie jest zbyt częsta okazja dla nas i dlatego czuję się naprawdę o.k. Podobno Rubik dał ostre sacropolo na Rynku, a niech mu tam! Nawet mnie nie zirytował plakacik : we wtorek kanapka z łososiem, we czwartek podajemy zupy, w sobotę muzyka na żywo...... ciekawe z czym, chyba z kapustą i czosnkiem! No dobra, że Giertych zakazał Gombrowicza... mam Dzienniki z czasów studenckich wydane w podziemiu. U nas musi być zawsze jakieś podziemie, no to co w tym dziwnego. dziwne jest, że głupi jak BUT facio ogłasza to na cały świat przynajmniej raz w tygodniu. Witkacy zakazany?! No kochani - a Niemyte Dusze to co? Takie przepisy jak się golić i myć. Takie praktyki to by Samoobronę zabiły w dwa tygodnie! Niech zakazują. Lata mi to, a fajnie przeczytać jak Stasiuk poleca Romanowi "macanie kur".... Napisałem specjalnie z zaznaczeniem, że to cytat, bo ludzie z dawnego Wolność i Pokój, co przeszli masowo do "dobrej" , bo solidarnościowej ubecji siedzą i spisują takie blogi. I tylko patrzeć jak "kolbami w drzwi załomocą"...nic się nie zmienia i tylko ryje do koryta inne. Jak powiedział niejaki Dylan : nie ma prawicy ani lewicy, jest tylko góra i dół. Teraz jest jeszcze przestrzeń po bokach.... Pewnie Roman i reszta tej bandy jeszcze nie wie jak się ten Dylan naprawdę nazywa....bo jak się zorientują to koniec z płytami i gitarami. Tylko święcona woda i kropidło. swoją drogą, że też skrzywdzona tak potwornie Armia (chodzi mi o ten zespół nurtu - rock z kruchty-) przez Lady Pank gra jeszcze na szatańskich instrumentach ... A przecież może wystarczy etacik w tv bo- warto rozmawiać-!

Sunday, April 22, 2007

Berlin

No i po roku, znowu Berlin... Jaka ulga zapomnieć o różnych Jurkach i innych paszczakach, moherowych pajęczynach i gwiazdach szołbiznesu. Oczywiście Galeria ZERO, oczywiście mieszkanie EWY, oczywiście ballhaus naunyn i samo jądro tego wyjazdu czyli spotkanie z niezwykłymi muzykami Wolfgangiem i Harrim... Bez ceregieli i gry wstępnej (która "u nas" zastępuje zwykle meritum) potwierdziliśmy przeczucie Jacka pod nazwą IIS (International Iprovisation Supergroup). Właśnie słucham nagrania roboczego z jednej z sesji poprzedzającej koncert. I znowu potwierdza się stara zasada, że aby coś się pojawiło musi mieć uwolnioną przestrzeń. Uwolniliśmy trochę miejsca i proszę... Ale o tym na dzisiaj tyle. Bo Berlin to także świetne jedzenie i tym razem number one to kuchnia PERSKA, palce lizać i lizać. Trochę buszowania po sklepikach z azjatyckim staffem ( myślę oczywiście o instrumentach i gadżetach typu złota świnka na ROK ŚWINI dla pomyślności ekonomicznej i wiatrowe dzwonki dla przepłaszania rydzykowych demonów). No i po kilku dniach bardzo dobrych dyskusji, bardzo dobrego jedzenia i bardzo dobrej muzyki przychodzi koncertowy wieczór. No i odpoczywamy od klubowego odoru piwnego, są ciekawi ludzie, artystka, która będzie nas rysowała podczas koncertu, Marko ze swoim UFO do grania (nowy instrument wymyślony w Szwajcarii), fotografik i mistrz od rejestracji live z jakimś mikrofonem w cenie samochodu.
O drugiej w nocy idziemy na pizze i pogaduchy. Harri odwozi nas pod mieszkanie Ewy i już tylko kilka godzin dzieli nas od pociągu Berlin - Kraków. Jeszcze tego nie wiemy ale dekompresja będzie przyspieszona bo pojedziemy - nie wiedzieć czemu - przez Zielona Górę a kawa pojawi sie po siedmiu godzinach jazdy... To pewnie kartoflany odwet na Niemcach czy coś podobnego.
No i docieramy wreszcie do krakowskiej bazy, wieszamy kolejną podobiznę Sarasvati - VAK i czytamy, że lustracja, lustracja, lustracja i podobne gówna.
W Galerii Krakowskiej podchodzi do mnie młody chłopak i pyta : Karpaty Magiczne? Trochę gadamy - to fajny znak w tym dziwnym kraju, gdzie jak nie ptaszyn to młody ptaszyn co ma wyłączność na wszystko. Wzruszamy się zaraz potem rodzina Urbaniaków, która musiała sie schronić w Polsce przed sławą jaka ich nęka w USA... biedaczyska!
DODATEK specjalny : Ania i ja w Starej Lubovni na Słowacji wzięliśmy ślub! Było to 14 kwietnia w słoneczna sobotę. Świadkowali nam: Mirka i Slavo oraz białe od śniegu Tatry. Daleko od 4 RP, spokojnie i z muzyką słowacką oraz wyprazanym syrom.
Do następnego...

Saturday, March 31, 2007

wiosna


Wiem, że to nie odkrywcze ale ... wiosna! A wiosna w Krakowie, oj panie ładny... to jest wiosna dopiero. Wczoraj graliśmy koncert w dawnym Teatrze 77 w Łodzi i jeszcze dzisiaj po piątej rano bujaliśmy się ze sprzętem po ulicach tego fajnego miasta z nadzieją, że może David Lynch będzie wracał z jakiegoś planu filmowego lub party.... ale nic. A koncert - nie dość, że w świetnej sali i doskonale nagłośniony, to jeszcze po koncercie nie taki mały jam z Maćkiem Ożogiem. I da się bez rozlanego piwa i oparów papierosowego dymu! Co zasłyszanych rewelacji to prym wiedzie : kaszel minie po flegaminie! Niepokoi mnie tylko ta końcówka zgrabnej rymowanki : miNie..., hm,hm. To minie czy miNie? Gazetki budyniowe są jeszcze w kilku punktach : w herbaciarni na Józefa i w Miejscu. Jak się okazuje z budyniem to nie tylko my mamy problem. Łyżeczką to się chociaż plaśnie czasem na odlew w ten budyniowy łeb, ale jak się ma tylko pałeczki chińskie?! Zobaczcie sami jaki kłopot.
Z innych zasłyszanych spraw to podobają mi się różne Myśli Naszego Drogiego Przywódcy Dorn zebrane przez Borowskiego i opublikowane w GW. No więc jest jeszcze szansa dla tych z dyplomami technicznymi, może się przydadzą w kierowaniu państwem. Cała reszta tych wykształciuchów typu jacyś filozofowie (poza jednym profesorem z Krakowa, który przystał do odpowiedniej Elity), laski z socjologii i etnografii lecące do samozagłady z byle Kameruńczykiem to się wyeliminuje. Tak nie powiedział, ale ujął to Nasz Kochany Przywódca tak : machnąłem na nich reką. A jak Wielki Przywódca machnie na kogoś ręką to sami wiecie... Takie plany to mi się przypominają z historii, gdzieś około 1936 roku w Niemczech. Tam też pisarze i nie bójmy się tego strasznego słowa; intelektualiści ( a fe....) byli niepotrzebni i tylko liczyli się techniczni co budowali przemysł... Jeżeli pojawi się Wam tego rodzaju myśl to od tej chwili możecie ja śmiało nazwać Dorna Myśl. Mnie interesuje los muzyków w 4 RP Dornowatej i aż mi ciary chodzą po plecach... myślę, że stare hasło : do gazu to najmniej.
No więc jak się te wpisy urwą pewnego razu to będzie wiadomo... no chyba, że damy radę przez Pieniny naszym tajnym skrótem dać drapaka na SK. Czego i Wam życzę.
Na koniec chcę pozdrowić tajną grupę miłośników ulicy Krowoderskiej i zapytać (retorycznie) dlaczego to całej prawdy o Mt. Evereście muszę dowiadywać się od Martny W. czyli Mandaryny Polskiej Sceny Podróżniczej, a Jarosław Kret chce mi pokazać Jego Ziemię Świętą. I co, za rękę mnie będzie trzymał podczas tego pokazu? I to wszystko nie w ramach promocji działu egzotycznych owoców w Tesco ale podczas Festiwalu 3 Żywioły, na którym nieopatrznie kiedyś występowaliśmy. Marku Tomaliku, co się dzieje - jaka scena podróżnicza, jacy to podróżnicy, o jakich żywiołach jest mowa? Na Everest to gościa o kulach wciągnęli, ale nie opowiada całej prawdy o tej Górze.
A jeszcze jedno, może na Krowoderskiej coś wiecie o takich popłuczynach kilku melodii nagranych w USA jakiś czas temu i zrobionej w Warszawce dla gawiedzi z P/olskiej R/eszty jako zaangażowany rap-song : facio nawija coś o jakimś malutkim sacrum, a laska takie alleluja wokalne robi. Poszaleli czy co?
Tak czy siak wiosna jest z całą pewnością.
Na fotce jest nazwa uliczki w Bardejovie na Słowacji, u nas to by Kuria interweniowała i rydzyk posłał szwadrony modlitewne dla odczynienia takich zberezeceństw...

Friday, March 09, 2007

Dalej i dalej.....spacerując

Tak mi się to spacerowanie po Krakowie spodobało, że z Bogdanem K. pewnego dnia spacerowaliśmy osiem godzin.... Tak się zagadaliśmy w/z Manto, że na spotkanie z Anią musiałem przebić się pod ziemią przez rondo, zaraz roboty ruszyły bo tunel został po mnie jak się patrzy...
Wczoraj był ważny dzień - wernisaż wystawy Bogdana i pierwsze ujawnienie pisemka o tytule, który wziął się z tego bloga. Część rozdanych pisemek była lekko zakrwawiona, bo w 2007 roku i w erze globalnego internetu gazetki dalej zszywa się koślawym blaszanym czymś dziwnym. To coś jest koszmarnym przykładem na to, że lata zaborów i ucisk władzy ludowej (a teraz to jest dopiero ludowa...) nie złamała naszego Ducha Narodowego i nie udało się nas zmusić do wytworzenia niczego dobrego. Śmierć komunie! Samochody nie specjalnie chciały jeździć, a szczytowym osiągnięciem walki z systemem było takie zaprojektowanie siedzeń w autobusach, aby nie dało się o nie oprzeć wygodnie. Siedzenia te powodują, że każdy dorosły Polak ma przynajmniej zaczątki garba. Po powrocie ze spaceru wysłuchałem mętnego wywodu niejakiego Kukiza z bandu Piersi o strasznej krzywdzie jaka go spotyka ze strony Kwacha, prawica jest super, ale taka, jakiej u nas nie ma, lewica jest straszna hydrą a tsunami jest betką przy Bieszczadach. Wszystkiemu winne są zabory (to dlatego wcześniej o tych zaborach pisałem), no i generalnie się uczymy dopiero, aby wejść godnie do europejskiej rodziny. Pewnie wniesiemy w wianie karę śmierci, wszechpolaków, kreacjonizm (to jest taki kierunek, który udowadnia, że rodzina Giertychów ma coś poplątane z ewolucją....). O rany boskie - może kogoś obraziłem.... Sorki i szacuneczek. Nie bardzo mogę zostawić w spokoju (hm....) wieczornych naszych zajęć : Bogdan wygłosił naprawdę długie przemówienie i zabawialiśmy się potem wszyscy ptaszkami....hm... Gospodynie taktownie zapomiały o winie wernisażowym bo poza przybyłymi na wernisaż dzieciaki po 15 lat są w przewadze. Do ścian sie tez nie dało nic przylepić - gdzież to niegdysiejsze poświęcenie dla sztuki. Ale gazetka chyba wzbudziła zainteresowanie i może trochę radości, hm... Po wernisażu pojechaliśmy Land Roverem do tesco oddać się globalistycznemu dyskursowi wielkich korporacji i po tych dyskusjach plus obrzucanie się gumowymi sowami zakupiliśmy trochę sałaty, która nie pochodziła od polskich producentów. Była więc ona wstretnie dobra, czysta i pozbawiona domieszek krowiego łajna i smarków gosposi, co kicha w to co do sprzedania dla miastowych. Ot my zwyrodnialcy, ani łagiewniccy ani toruńscy i cyniczni do bólu. No i jeszcze na koniec taka mała obserwacja - co słup albo okienko od piwnicy to zajebiste imprezki : dj dupa, dj buba, dj siusiak, dj sratatata i w jeden wieczór masz wszystko : funky, klubowe kliaty. dance i wiele jeszcze innych atrakcji. Są miejsca aż buzujące od kultury alternatywnej, są miejsca idące na całość i spokojnym leszczem ci fisha serwują. dawniej się mówiło, że zamawiasz rybę fish, bo było wiadomo, że nic innego i tak nie dostaniesz ale dzisiaj.....wstyd.

Monday, February 12, 2007

spacerujac

Spacerując po Krakowie widzi się to i owo... Ale jeszcze przed tym ...i owym, niezłe hasełko : pan z prawicy czy z lewicy? Ja?....z Krakowa. Takie sobie - wyczytane podczas degustacji wina ze Słowenii w MCK przy Rynku. Ploteczki się słyszy i widzi się różne rzeczy, jak to w Krakowie. Jak człowiek się pieszo porusza to zaraz znajomi się trafiają... B. mi mówi : już nie jestem beton feministyczny! No i proszę : puściło! A Kuba, jak się okazuje, lubi na obiad jajecznicę! Oj, cyganeria...Mijam Lokatora ale pusty bo nabrał się na ferment na prowincji i działa w Nowym Sączu. Tak to jest jak się wszystko bierze zbyt poważnie. No i już się znalazłem w centrum piwoffu! Ale to już trochę wstyd tu bywać, tak się to porobiło : podajcie dalej jako ploteczkę już nie taką nową. Piwo zalało tu oczy i uszy. Ale są wyjątki: Czajownia (to na Józefa) gdzie podając indyjską herbatę z mlekiem -teamasters- krzyczą jak na dworcu w Old Delhi : czai, czai, czai.... Mam satysfakcję, bo jakieś 15 lat temu nagrałem trochę dobrej muzyki z takim samym nawoływaniem. I już po tych kilkunastu latach ktoś mnie będzie rozumiał w Polsce : w czeskiej Czajowni... A herbaciarnia musiała być czeskiego pochodzenia, bo na Kazimierzu szkoda byłoby "naszym" nie sprzedawać piwa w tak wielkim lokalu. I jeszcze jedno miejsce jest pozbawione złocistego płynu robiącego za offową sztukę : Lulu Living, galeria z dobrą kawą i niebanalnymi przedmiotami jest już na granicy panowania piwnych mecenasów sztuki. Sami znajdźcie! No dobra, wiem, że piwo jest o.k. i z tego co tu można kupić to ciągle jest to najmniej używkowa używka. Tak tylko sobie pokpiwam. Ale przypomina mi się hasełko z ulotek na lotniskach w USA : IF YOU SEE SOMETHING, SAY SOMETHING.
No jasne, Ameryka jest zła ! Komunizm jest dobry : chcemy śmierdzącego Baru Smok! Chcemy kajzerki z fioletowym jajkiem na bardzo twardo! Precz z hipermarketami! Oddajcie nam zatęchłe ziemniaki i czerstwy chleb! Kapusta dla każdego! Te ostatnie ploteczki to z rewolucyjnych odezw marksistowskich antyglobalistów zygających z ukrycia w maminej spódnicy. Takie tam, na Plantach nie takich widzieli!

Monday, February 05, 2007

po jakimś czasie...


Dzisiaj, gruba koperta z zero-jedynkowym kodem muzyki Cyber Totem, powędrowała do Wydawcy... Nigdy nie pracowałem nad nową płytą tak ciężko i w tak trudnym dla mnie czasie.
Nigdy dotąd też tak wiele nie pisałem o muzyce powstającej w głowie i w studiu. Tyle o tym.
Z progu naszego nowego mieszkania widać Lasek Wolski i bardzo się tym widokiem cieszę. Już dość dusznego klimatu Kotliny Sądeckiej, zasmrodzonej miałem węglowym i odorem taniej wody kolońskiej wylanej obficie na spocone paszki... To ostatnie doznanie nazywa się ostatnio : wypasionym klimatem do studiowania! Brawo!
O potyczkach z Telekomunikacją P. nie będę wspominał , bo każdy wie, że gorsze są już tylko PKP.
Ania odwala całą górę roboty przy nowej wersji strony internetowej Karpat Magicznych i już, już ...lada moment. Ale to dopiero początki i miodzio pojawi się wiosną. Bo diabeł tkwi w szczegółach. Hm, hm, hm....
Wczoraj schodziliśmy z Sopatowca ( po warsztatach) i miałem dziwne uczucie spełnienia. Fajnie tak wracać po ciężkiej ale sensownej pracy.