Sunday, April 22, 2007

Berlin

No i po roku, znowu Berlin... Jaka ulga zapomnieć o różnych Jurkach i innych paszczakach, moherowych pajęczynach i gwiazdach szołbiznesu. Oczywiście Galeria ZERO, oczywiście mieszkanie EWY, oczywiście ballhaus naunyn i samo jądro tego wyjazdu czyli spotkanie z niezwykłymi muzykami Wolfgangiem i Harrim... Bez ceregieli i gry wstępnej (która "u nas" zastępuje zwykle meritum) potwierdziliśmy przeczucie Jacka pod nazwą IIS (International Iprovisation Supergroup). Właśnie słucham nagrania roboczego z jednej z sesji poprzedzającej koncert. I znowu potwierdza się stara zasada, że aby coś się pojawiło musi mieć uwolnioną przestrzeń. Uwolniliśmy trochę miejsca i proszę... Ale o tym na dzisiaj tyle. Bo Berlin to także świetne jedzenie i tym razem number one to kuchnia PERSKA, palce lizać i lizać. Trochę buszowania po sklepikach z azjatyckim staffem ( myślę oczywiście o instrumentach i gadżetach typu złota świnka na ROK ŚWINI dla pomyślności ekonomicznej i wiatrowe dzwonki dla przepłaszania rydzykowych demonów). No i po kilku dniach bardzo dobrych dyskusji, bardzo dobrego jedzenia i bardzo dobrej muzyki przychodzi koncertowy wieczór. No i odpoczywamy od klubowego odoru piwnego, są ciekawi ludzie, artystka, która będzie nas rysowała podczas koncertu, Marko ze swoim UFO do grania (nowy instrument wymyślony w Szwajcarii), fotografik i mistrz od rejestracji live z jakimś mikrofonem w cenie samochodu.
O drugiej w nocy idziemy na pizze i pogaduchy. Harri odwozi nas pod mieszkanie Ewy i już tylko kilka godzin dzieli nas od pociągu Berlin - Kraków. Jeszcze tego nie wiemy ale dekompresja będzie przyspieszona bo pojedziemy - nie wiedzieć czemu - przez Zielona Górę a kawa pojawi sie po siedmiu godzinach jazdy... To pewnie kartoflany odwet na Niemcach czy coś podobnego.
No i docieramy wreszcie do krakowskiej bazy, wieszamy kolejną podobiznę Sarasvati - VAK i czytamy, że lustracja, lustracja, lustracja i podobne gówna.
W Galerii Krakowskiej podchodzi do mnie młody chłopak i pyta : Karpaty Magiczne? Trochę gadamy - to fajny znak w tym dziwnym kraju, gdzie jak nie ptaszyn to młody ptaszyn co ma wyłączność na wszystko. Wzruszamy się zaraz potem rodzina Urbaniaków, która musiała sie schronić w Polsce przed sławą jaka ich nęka w USA... biedaczyska!
DODATEK specjalny : Ania i ja w Starej Lubovni na Słowacji wzięliśmy ślub! Było to 14 kwietnia w słoneczna sobotę. Świadkowali nam: Mirka i Slavo oraz białe od śniegu Tatry. Daleko od 4 RP, spokojnie i z muzyką słowacką oraz wyprazanym syrom.
Do następnego...