Monday, July 21, 2008

Tradycja wynaleziona

Pod tym tytułem kryje się zbiorek interesujących tekstów pod redakcją Panów - Hobsbawm'a i Ranger'a. W kontekście naszego Zakopanego warto sobie przeczytać rozdział pt. Góralska tradycja Szkocji autorstwa H.Trevor-Roper'a. Zupełnie jak u nas... kilty wymyślone, literatura i muzyka zręcznie spreparowana z obcech źródeł i rozdęta do absurdu mitologia... We wstępie czytamy : "..."Tradycje",uważane za prastare lub jako takie przekazywane, mają rodowód całkiem niedawny, a czasem wręcz zmyślony". Lata, na które przypada "masowa produkcja tradycji w Europie" to " 1870-1914". No to ja otwieram encyklopedię i wszystko gra : Stanisław Witkiewicz (ojciec Witkacego) ur. 1851 i zmarł w 1915r. a willę Pod Jedlami zaprojektował w 1896r. Szkoda, że to co się teraz buduje jest jeszcze bardziej "tradycyjne", jeszcze bardziej "starodawne" i jeszcze BARDZIEJ...
A lektura na czasie bo przygotowuję kilka rzeczy w ramach nowego festiwalu pod nazwą : KARPATY OFFer na drugą połowę sierpnia. Jak dotąd udało mi się przygotować mapę street art'u w Nowym Sączu... (hej, tradycja Bozicku, hej!), akcję fotografii organicznej i fotografii otworkowej we współpracy z Bogdanem K. i dr Anną N. Pracujemy teraz nad koncertem KM z okazji 10-lecia.... tzn. raz na dziesięć lat w tym miejscu, hej! I aby wynaleźć jakąś tradycję zaprosiłem młodych muzyków grających pod szyldem Centrum, więc łatwo zgadnąć, że z Warszawy. Zrobili świetne wersje swojej muzyki z moimi dronami z Cybertotemu. A własnie! już trochę tych nagrań się pojawiło i pracujemy z Piotrem w studiu nad nimi! Sama radość i kilka ciekawych konstatacji. Mam też już fotografię na okładkę i cover, to dla mnie bardzo ważne bo jak na muzyka (chyba...) to jestem zadziwiającym wzrokowcem! Ale całość się zapowiada doskonale i nawet to, że kilka osób nie dotrzymało obietnicy nic już nie zmieni. Pewnie są jakieś wazne powody, wszyscy żyjemy dość intensywnie więc każdy musi dokonywać wyborów i robić to co sam uważa za ważne. Aby się trochę zrelaksować ale "na temat" pojechaliśmy w Tatry i trochę pokręciliśmy się w dawnej strefie zakazanej czyli wokół Wołowca i Rohaczy na Słowacji. Ile to razy tęsknym wzrokiem zagladałem w dolinę pod Wołowcem i pozdrawiałem turystów ze Słowacji, którzy robili to samo patrząc w kierunku Chochołowskiej... A teraz nawet kofoli się napiliśmy za złotówki! Ale ciągle ta nasza arogacja wychodzi bo w schronisku na Chochołowskiej za korony już niczego dostać nie można. Na moje pytanie dlaczego otrzymałem wieloznaczny uśmiech od miłej Pani z bufetu. W schronisku cisza nocna polega na tym, że jakiś pan z wianuszkiem pań buczy monotonnie jeszcze o pierwszej w nocy. Dzieci walą drzwiami do północy w odwiecznej dziecięcej zabawie w bezmyslne bieganie do wc i na powrót a wysportowani, młodzi ludzie odgrywają role z reklam piwa. Tyle, że mają już brzuchy jak bania i nikt nie waży się ich cenzurować. Są więc roześmiani, wulgarni, bezdennie głupi i głośni ponad wszelką miarę. Ta ich wesołkowatość wygląda na domieszki w piwie albo jakąś psychofizyczną skłonność wykorzystywana w tych wspaniałych reklamach.
Udało się nam w Zakopanem być dwa razy po ok. 5 minut, tyle bowiem trwało przesiadanie się do busów katapultujących nas z tej perły prastarej góralskiej tradycji w inne, cichsze miejsca. I to jest już coś nowego i dla nas bardzo optymistycznego : Tatry bez Zakopanego!?
Ale oscypki (tradycyjne, ajuzci...hej!) były naprawdę bardzo smaczne. Ale czy to nie Unia Europejska jest sprawczynią, e, gdzies tam... Ale były też i zastanawiające przygody. Chłopak, na oko 20-letni, sprzedawał coś pod szyldem : oscypki z rydzami! No to my się na te rydze złakomiliśmy i dawaj zamawiać... ale nie, rydze okazały się szynką i to bez wyjątku a chłopak taaakie oczy zrobił na moje skromne oświadczenie, że nie jadam mięsa! W wieku 20 lat po raz pierwszy spotkać się oko w oko z wegetarianinem ! To jest zamknięta, tradycyjna społeczność! A niektórzy badali jakieś odległe wyspy i niedostępne góry, bajdoki jakieś - jak tu maJOM czyste formy pod bokiem. Regge wprawdzie grają i co tam Pan redaktor Kleszcz wymyśli ale swoje wiedzą i jusss.
Ale co dobre ( a czasem jak widać zastanawiające!) szybko się kończy...i rozpocząłem dziś wielkie pakowanie. Jedne pakuny na OFF Festiwal... (he, he, he...) a drugie na Sajeta Festiwal do Słowenii i potem...do Bułgarii przez kraje dawnej Jugosławii. I to okutym stalą landroverem... no chyba to tylko tak się da?! Spróbujemy....
A fota to bonus od Tatr za to, że niezależnie od tradycji (wynalezionej czy nie, takiej czy innej) kochamy je mocno!

Saturday, July 05, 2008

Lato

No i mamy lato! Ale jakoś tak trochę zbyt szybko i bez stosownej pompy? To pewnie dlatego, że tak wiele aktywności i pracy. Po ostatniej etnobotanicznej wycieczce w góry Beskidu Sądeckiego uznałem, że to naprawdę wciągające. Zwłaszcza, że ekipa była zawodowa i nie musiałem nikogo przekonywać, że Atropa belladonna to ciekawa roślina. Dwa dni temu znalazłem stanowisko tej czarodziejskiej rośliny, które szacuje na ok. 30 kęp o wysokości ok. 170 cm! Czarownice miały niezłe zaplecze! A czarownice dlatego, że Atropa była jedną z podstawowych roślin wchodzących w skład tzw. maści wiedźmich...no i jak nie pokochać etnobotaniki.
Czasem wracają ciekawe chwile z Londynu...i dlatego ta fota : oczywiście to trochę zmieniona fota ale obiecałem A., że następnym razem wsiądę do tej gondolki.... i muszę się jakoś przyzwyczaić.
Graliśmy z ekipa BOEN w Raciborzu, to trochę dla nas ekstrawaganckie ale festiwal był naprawdę ciekawy i obskurna świetlica dworcowa okazała się doskonałym miejscem do grania naszej (i BOEN) muzyki! No tak, bo graliśmy w pustych pomieszczeniach dworcowych przy peronie 1 na dworcu PKP w Raciborzu. I tak jest zawsze lepiej niż w wypasionym domu kultury lub czymś podobnym. Czeka nas kilka koncertów i obserwując (czasem od wewnątrz) organizowanie festiwali i dobór wykonawców mam bardzo mieszane uczucia. Dawno już minęły dla nas czasy, w których ilość koncertów miała dla nas znaczenie. Może dlatego często przychodzi mi na myśl cytat z Deborda : "Jednostka, jeśli tylko zależy jej na zdobyciu uznania w tym społeczeństwie, jest skazana paradoksalnie na stałe wypieranie się siebie". W specyficznej polityce kulturalnej miasteczek (nie tylko) na prowincji widzę tak wielki stopień arogancji i głupoty władz, że czasem się zastanawiam nad tym czy to nie kwalifikuje się do leczenia lub przynajmniej porady psychiatrycznej? Na występ sztucznej i utrzymywanej z naszych podatków kapeli (niby) ludowej (co to określenie oznacza dzisiaj?) są zawsze pieniądze ale na festiwal organizowany przez młodych ludzi mieszkających (jeszcze) w mieścinie - zawsze brak! Czy te władze to samobójcy polityczni? Obserwując poczynania władz w miasteczkach, które chylą się ku upadkowi systematycznie i jakby planowo mam wątpliwości czy są jeszcze miastami. Bo wg. cytowanego już Deborda : "Wioski, w odróżnieniu od miast, były zawsze obszarem konformizmu, izolacji, małostkowego wścibstwa, bezustannie rozsiewanych plotek na temat kilku, wciąż tych samych, rodzin".

Tym bardziej ożywczo wpłynęła na mnie rozmowa z ekipą street art'owców. Nie klęczą, nie proszą tylko biorą farby, szablony i odzyskują ulice dla ludzi. Bo urzędnicy już poszaleli : na trawniki w Poznaniu nie wolno wchodzić, gówniane reklamy piwa i rajstop musimy oglądać ale graffiti to straszliwe przestępstwo! Obrzygane kible w PKP to jest normalka ale mural to zagrożenie. To jakaś paranoja i dobrze, że nie wszyscy jej ulegają. Pracuję nad mapą...Nowego Sącza potraktowanego jak dość spora galeria street art'u! A kilka ekip robi całkiem fajne rzeczy. Polubiłem szablony Cosme Crew i część muralowych prac w jednej z dzielnic. Czy to nie dziwne, że ekipie, która czyni z Nowego Sącza - jeszcze miasto - musimy robić fotkę z zasłoniętymi twarzami?
A jutro do Warszawki na...próbę z BOEN! Tak się "powyczyniało"...