Monday, November 24, 2008

Bird caller

Tym razem w Londynie było zimno i mglisto. Ale w Krakowie też nie lepiej... a pierwszy śnieg spadł o jeden dzień wcześniej niż nad Tamizą. To był tylko weekendowy wypad i dlatego właściwie nic specjalnego nie planowaliśmy poza odetchnięciem od lepiącego się do wszystkiego budyniu. Ale trudno zapomnieć o budyniolandzie kiedy się nagle ląduje w sklepie RoughTrade. A tam wszystko to czego u nas nie ma : sklep z muzyką, z wydawnictwami z wielu różnych stron, z CD, z LP, z singlami, seriami, gazetkami i tym wszystkim co tak kochamy. A na końcu sklepu scenka i kupa sprzętu i...nie śmierdzi piwem, nie łazi jakiś pijany geniusz konsolety. Może nawet nie tłumaczy, że DIBox to tylko nasz wymysł, a gitara elektryczna brzmi najlepiej bez prądu i cicho... No i jak płytkę wydaliśmy w Kaliforni to w tym sklepie była...a jak w Warszawie...to nie! I jaka w tym logika? No, proste : budyniowaaaaaa.
Więc na otarcie łez zakupiliśmy świetny albumik z muzyką z Wietnamu wydany w... Seattle. Jak to miło wiedzieć, kto i gdzie trzyma pudła z tymi i innymi płytami w lofcie Sun City Girls. Tyle dobrej muzyki tam słuchaliśmy i nagraliśmy część naszej płyty "Mirrors", o której już słuch zaginął jakby jej nigdy nie było. Do tego zakupiliśmy Evana Parkera w bardzo interesującej serii płyt i w odjazdowych okładkach z wytłaczanymi, złotymi zwierzętami. Po dalszym kopaniu w setkach dobrych płyt zdecydowaliśmy się na całkowicie rewelacyjną sesję pt. "evangelista" - Carli Bozulich z Kanady. Osobne działy z płytami Finów (których -prawie- wszystkich znamy) znowu przypomniały nam o budyniu i potrzebie stałego balansowania na palcach aby usta były chociaż kilka centymetrów ponad nim. Te płytki polecam dla udrożnienia kanałów atakowanych przez budyniowo w postaci męskiej muzyki, braci, synów, córki znanych i lubianych oraz samych znanych i lubianych z tego, że są znani i lubiani hen od Myślenic po Goleniów!
Nasz londyński swobodny dryf zawiódł nas do małego concept store gdzie kupiliśmy karmnik dla ptaków. Karmnik wyprodukowano w USA i składa się on z odlanej z metalu części, którą nasadza się na szyjkę 2-litrowej butelki po wodzie minaralnej oraz kawałka wygiętego w kabłąk drutu. Sprytny odlew powoduje, że z zawieszonej na drucianym kabłąku butelki z odzysku wysypuje się stopniowo ziarnista mieszanka dla ptaków. Ale to nie był sklepik dla działkowców ale wypasiony butik z designerskimi rzeczami, w tym kilkoma "ptasimi" drobiazgami. Jak nie wierzycie to zobaczcie sami : www.marmarco.com/mmco.llection.html
W TATE wypiliśmy kawę... i zapadliśmy na długo wśród tysięcy książek, albumów, dziwnych drobiazgów, dowcipnych kartek i albumików Yoko Ono... Dla mnie ciągle w otoczeniu TATE Modern najbardziej modern jest zagajnik brzozowy. U nas to by nie przeszło, tylko folia i instalacje video, reszta to wiocha, tak jak karmnik dla ptaków. Oj naiwni, naiwni.
Swobodny dryf zawiódł nas też do China Town bo jedzenie mają tam idealne na zimny wieczór. I Covent Garden i tak dalej, i tak dalej. Wieczorem dotarliśmy do dalekiej dzielnicy (w drugiej strefie metra) gdzie jest ulica, na której pomiędzy restauracyjkami azjatyckimi spotklaismy też takie gdzie serwuje się kotlet schabowy, kapustę i gdzie "mówi się po polsku". A pośród nich wielki biały dom kultury i mały banerek na dykcie : koncert Jarka Śmietany. No to widzieliśmy wreszcie gdzie to wielki i nieprzystępny Polski Jazz ma swe londyńskie ujawnienia! I "jak to mówią" - "na zdrowie". Najważniejsze przecież abyśmy "zdrowi byli". Nie raczyliśmy się kapustą i kupiliśmy chińską drumle od zmarzniętej pary młodych i zadziwionych tym, że wiem jak "to się robi" i co kryje się w kolorowej rurce z bambusa. Na lotnisku zakupiliśmy bardzo grubą i bardzo dobrą gazetę a w niej np. Return of Demi goddness o Demi Moor i o tym, że papież wybaczył Johnowi Lennonowi wypowiedź o tym, że Beatlesi są popularniejsi niż Jezus. To pewnie otwiera furtkę do wyniesienia Johna na ołtarze bo cudów narobił sporo i świadków znajdzie się o wiele więcej niż mają inni oczekujący. Pisze o tym bo sami możecie sprawdzić kiedy powtórzy to z całą mocą swej oryginalności Onet.pl i ta czy inna (ale raczej ta) gazeta.
No i w niedziele posypało leciutko i z duszą na ramieniu wypatrywaliśmy naszej "wieży" z samolotu. A w "kraku" zadymka, biało i mroźno, prezydent pod ogniem karabinów maszynowych, drogowcy zaskoczeni, Pomorze bez prądu, ojciec i synowie w Rotundzie, Muniek nie chce być jak Budka Suflera, posłowie pijani i nie będzie drugiej nitki metra... Równowagę mogę zachować jedynie wspominając miny londyńskich celników, którzy znaleźli w naszym plecaku karmnik dla ptaków, trzy CD, drumlę i zastrugaczkę do ołówków z TATE ... Stajemy się chyba ekscentryczni ...jak sami Anglicy. No może jeszcze parę rzeczy nas ratuje : dvd z Sopatowca, które w wersji blisko 19 -minutowej leżało w skrzynce pocztowej i powrót do prac nad wydawnictwem Cybertotem.

Thursday, November 20, 2008

Flagblog

Informuje, że jest już dostępny flagblog czyli blog, na którym znajdziecie opisy wydawnictw World Flag Records. To nasza seria promocyjno-dokumentacyjna płyt CDR z pobocznymi projektami Karpat Magicznych, nagraniami terenowymi, koncertami, rejestracjami w niezależnych studiach nagraniowych i projektami eksperymentalnymi. Płyty są przygotowywane w studiu (mastering) ale kopiowane i oprawiane plastycznie przez Bogdana Kiwaka metodą DIY. Jak do tej pory opisane są dwie pierwsze płyty ale do końca roku będą wszystkie (a jest ich ponad już 20 !) i blog uzupełniać będę na bieżąco. Mam nadzieje, że z czasem stanie się to miejsce wymiany uwag, odczuć i uzupełnień.
Zapraszam na worldflagrecords.blogspot.com

Sunday, November 16, 2008

Kino, kino...

Kilka ostatnich dni upłynęło mi pod znakiem kina. Po pierwsze, konsultuje na bieżąco powstający w Łodzi dokument pt. "Sopatowiec Session"... a jest już na świecie trzecia wersja. Waldek Czechowski nie traci entuzjazmu i po "skróceniu" wersji 11-sto minutowej pojawiła się podobno wersja... 18-sto minutowa. I pewnie bym o tym nie pisał, nie lubię zbyt wcześnie zapowiadać coś co dopiero nabiera kształtów, ale jest jeszcze : po drugie... To mocno promowany i interesujący w założeniu krakowski festiwal Etiuda&Anima. Podczas mowy wstępnej Pan Organizator przysrał Panu Gutkowi za festiwal we Wrocławiu. To taki nasz obyczaj i ja to rozumiem ( i za chwilę przysram Marii Awarii czyli niedorobionej żeńskiej wersji Maleńczuka). Potem był świetny film pt."Budda rozpadł się ze wstydu", córki Makhmalbafa, Hany. Potem sam On, córka i żona na chwilę wpadli aby się przywitać. I na tym należało ten dzień zakończyć. Byłby sukces! Ale nie, musieli pokazać kilka polskich filmów " z polecenia" Pana Wajdy i Pana Bajona... prawie całość to porażka i żałość! Manieryczne podrabianie orwowskiej taśmy filmowej, sentyment za komuną i cały ten budyń. Na koniec film (?) o Czeczenach w polskim ośrodku dla uchodźców. Ale czy powaga tematu i autentyczny dramat ludzi usprawiedliwia ewidentne potknięcia montażowe? Z każdą godziną nabierałem pewności, że na krytykę mojej krytyki mogę odpowiedzieć : zrobiliśmy naprawdę dobry film w Sopatowcu. Waldek jest zawodowym dokumentalistą, wiem, ale na naszej "liście płac" nie będzie stu nazwisk i kilkunastu sponsorów...no i nie weźmiemy udziału w wielkim festiwalu...i z pewnością nie napisze o naszym filmie Wyrocznia Kulturalna.
Tak więc taktyka trzymania się na dystans z dziełami powstającymi w krajowym głównym nurcie to podstawa. Gdyby nie Makhmalbaf w zielonej, wojskowej kurtce, miałbym wieczór do bani, a karnet kosztuje ponad 50 zł. W ramach trzymania się w bezpiecznej odległości od mistrzowskich szkół polskiego kina, na drugi dzień poszliśmy na krótkie filmy nakręcone przez Basków. No i miodzio! Od pierwszych 10 sekund baskijskiego pokazu nasi leżeli utytłani w budyniu po czubki prowincjonalnych głów. Jeden z obrazów był niezamierzonym podsumowaniem (także naszej) sceny politycznej. Zaczęło się od tego, że kilkudziesięciu gości na baskijskiej wsi bawi się oglądaniem walki baranów. Barany trykają się rogami ile wlezie i emocje sięgają zenitu. W pewnym momencie jeden z oglądających wali głową w czoło sąsiada, co w Krakowie nazywa się fachowo walnąć gościa "z grzywki". Propozycja zostaje przyjęta i barany z głośnym meeekiem uciekają poprzez ciżbę trykających się - bez sensu ale z dużym zaangażowaniem - mężczyzn. Jakie to było trafne podsumowanie polityki!
Jak dotą jest więc kinowo, filmowo i bardzo mgliście. Martwi nas to trochę bo lecimy do Londynu z krakowskiego lotniska, na którym ostatnio czekałem z powodu mgły cały dzień na A. powracającą z Montrealu. Coś jeszcze ? Czasem podaje podgląd wejść na naszą stronę i tym razem w jeden dzień było tak : Kraków / Melbourne / Skierniewice / Warszawa / Bydgoszcz / Chiryu (Japonia) / Kirkcaldy (UK). To fajnie tak, że Skierniewice i Chiryu. Bo nie chodzi aby nie były to Skierniewice ale o to by nie były wyłącznie. Ramunas Jaras z Kovna potwierdził przyjazd na koncert do Gdańska, więc po kilku latach zagramy znowu razem. Bardzo miło będzie spotkać Zdzisława, Alicję, Adasia i innych ludzi z Teatru Snów, Elwirę i "ludzi Plamy" jak to Szymon określa...może Wróbli, może "ludzi fok"... tyle nas łączy z Bałtykiem. Budyniowo zalewa co się da ale są dla niego także rejony niedostępne. No i jesteśmy dumni z Krakowa...bo okazało się, że w "kraku" słuchający "radyjka" nie stanowią nawet JEDNEGO PROCENTA społeczności. Ale to czyni "radyjko" naprawdę offowym...

Monday, November 03, 2008

Werner Stipetic

Jest poniedziałek i za chwilę muszę się zbierać w góry. Poczułem jednak silną potrzebę aby przypomnieć ważną postać Pana Wernera Stipetica, znanego szerzej jako - Herzog!
Wczoraj oglądaliśmy filmy : Barneya ( z Bjork ) i Herzoga... no i jednak...Herzog !!! Oczywiście dotyczy to także muzyki ! Jestem fanem Bjork i Barneya ale...Herzog ma nie tylko oko do zwykłych-niezwykłych widoków ale niesamowite ucho do dobrej muzyki. Kiedyś Popol Vuh, dzisiaj Ernst Reijseger!!! Daje Wam cynk bo film ten wchodzi do kin i można go oglądać ale i koniecznie słuchać.
Zrobiło się filmowo więc jeszcze jedno doniesienie z domowego kina w "wieży" - film pt. "Wyśniona Lhasa" ( a może raczej powinno być : "Marząc o Lhasie" ?) o młodych ludziach pochodzenia tybetańskiego! Dobry (pomagał Richard Gere) film bo odchodzi od stereotypu Tybetańczyka jaki już zdążył się pojawić w zachodniej kulturze. Wobec tego co zapowiada ostatnio Jego Świątobliwość Dalajlama tym bardziej warto sobie go przemyśleć. Dla ludzi zainteresowanych sesja na Sopatowcu donoszę, że piękne buzie (!) sopatowskiego składu Karpat Magicznych można sobie poogladać (?) cofając blog do posta pt. Po Sopatowcu.

Sunday, November 02, 2008

Listopad

Przed kilkoma dniami odwiedziłem Piotrka w studiu aby posłuchać naszych nagrań z Sopatowca. Zastałem Go nad stołem mikserskim (tym samym, który wytaszczyliśmy aż pod Przechybę!) z nieobecnym spojrzeniem i w stanie tego specjalnego skupionego słuchania o jakim niektórzy mówią : deep listening! Z głośników nieprzerwanie wylewała się jedna długa improwizacja układajaca się w sekwencyjne falowanie energii. To nasza radosna twórczość w górach... Jest więc lepiej niż myślałem, bo sami wiecie jak to bywa czasem ; wydaje się, że jest o.k. ale po kilku dniach okazuje się, że nie aż tak. W tym jednak wypadku odczucia na miejscu potwierdziły się w zwykły i pracowity dzień. Po godzinie ustaliliśmy sposób miksowania tego materiału i następnym razem coś już uzyska ostateczny kształt. Skopiowaliśmy fragment sesji i dwa solowe nagrania Ani aby jeszcze w Krakowie posłuchać i podyskutować. W "wieży" na kampusie wraz z muzyką kopiowaliśmy foty. Bogdan nie dopisał więc musiałem sam ratować sytuację ale z pomocą wielu pomocnych dłoni i ja mogłem wystąpić na fotach. Zobaczcie je na http://picasaweb.google.com/anna.nacher gdzie można zobaczyć też naprawdę ciekawe foty z Montrealu jakie wykonała Ania. Potwierdził się nasz udział w celebracji 25-lecia Teatru Snów w Gdańsku na 30-stego listopada więc staramy się sprowadzić Ramunasa Jarasa z Kovna. To by była frajda zagrać prawie w pełnym składzie z płyty "Księga Utopii" wydanej przez Obuh Records. Tomek już potwierdził swój udział i cieszę się na Jego "basowy" udział, gdyby Ramunas dojechał to zabraknie jedynie pewnego Szkota...ale Andrew Nixon gdziś przepadł?!
Listopadowe święto nie jest radosne i dla mnie od 13 stycznia 2007 roku, kiedy zmarła moja mama, jest naprawdę trudne. Usłyszałem w tv, że dla Polaków to właśnie święto jest najważniejsze w roku! Nie Boże Narodzenie i nie Wielkanoc ale właśnie Święto Zmarłych. I to wcale mnie nie dziwi bo jednak widać, że Słowianie pilnują tego co naprawdę ważne, tego co ostateczne i tego co się nie da pokryć pokrętną filozofią, teologią i czym tam jeszcze. Wcześniej czy później każdy tego dotyka. Płytę z muzyką, która powstała w styczniu 2007 roku umieściliśmy w małej wytwórni płytowej w Anglii. Jestem dumny z tego, że zagraliśmy koncert 19 stycznia 2007 roku bo to miało głęboki sens. Muzycy grają muzykę dokąd sił starcza. Taka jest natura ludzi od dźwięków. Trochę patetycznie? Tak tylko wygląda to poukładane w zdania.