Tuesday, December 30, 2008

No i po nowiu...


Nasz kot zakopuje się pod kołdrę i tylko wprawne oko może go zlokalizować. Robi to w dzień! i ma rację, bo minus 10 stopni C to już nie żarty!
Ale, ale ; czy wiecie, że ten Celsius miał na imię Anders i razem z niejakim Carlem Linneuszem wykombinowali termometr! Skala była wprawdzie dość szokująca : "100" oznaczało zamarzanie wody, a "O" wrzenie wody, ale to kwestia umowy. Wszystko to wyczytałem tropiąc Linneusza i jego dzieła. Był genialnym botanikiem i wiele podróżował. Także na ziemie Samów... reszta w moim zaawansowanym już dziele pt. Wprowadzenie do etnobotaniki.
Ojciec Linneusza przyjął nazwisko (w pisowni łacińskiej) od...wielkiej lipy rosnącej na podwórzu ich domu! Szwecja (Carl i Anders to Szwedzi) to piękny kraj i podoba mi się jeszcze bardziej! Jutro zaczynamy warsztaty na Sopatowcu i moja część (oprócz muzyki) to świąteczne zajęcia etnobotaniczne : jemioła, kutia i jej składniki, kalendarz księżycowy ( 27 stycznia wchodzimy w Nowy Rok, no chyba, że już weszliśmy zgodnie z kalendarzem celtyckim...) i surwaczka. No tak : SURWACZKA. To gałąź derenia z trzema, przywiązanymi do niej kółkami, zrobionymi także z czerwonawych gałązek tego krzewu. W tradycji bułgarskiej taką dereniową instalacją (koniecznie musimy ją ozdobić owocami, orzechami i wstążkami) uderzamy lekko starsze od nas osoby i życzymy im obfitości, zdrowia i powodzenia. Powinni nam wręczyć coś słodkiego lub monetkę... Wybrałem się dziś nad Wisłę i pozyskałem trochę czerwonych gałęzi derenia. Zaciąłem się przy tym mocno w palec i skrapiając krwią nikłą "pokrywę śnieżną", jak to poprószenie nazywają w tv, musiałem biegiem wracać do domu. Kilka godzin temu, po zatamowaniu upływu krwi z pomocą tzw. plastra, skonstruowałem swoją pierwsza surwaczkę! W dobrym nastroju zasiadłem do pracy nad zawodowym tekstem z kręgu Natura 2000 i ciach! odnowił się problem powagi, gierek w zabawę pt. kto ma większe ego? kto ma większą władzę? kto ma większe okulary i bardziej udręczony jest pracą? Bo w Polsce jedynie udręczeni są wiarygodni.
Uciekłem do pracy nad cytatami z Bronisława Malinowskiego i jego opisu magii ogrodowej. I wtedy pomyślałem o różnicy pomiędzy pracą wykonywaną z radością i zaangażowaniem ale także z dystansem, a pracą, której towarzyszy wielkie nadęcie i sztuczna powaga. Gdzieś w tle zawsze kryje się lekko histeryczna postawa - to ja mam rację! W niektórych kręgach tylko to nadęcie i narzucanie swego zdania oznacza "prawdziwość". Zgodnie z tą koncepcją praca to "znój" i "udręka". Czy więc stopień udręczenia pracą wyznacza nasz status i nasz wizerunek? Jeżeli tak, to nie ma się co dziwić histerycznej obronie fundamentu tego rodzaju jestestwa...
Poczułem się niepoważny, trwoniący czas i zdolności (jakieś są zawsze?) i nieuprawniony... bo o poważnym wizerunku to już nie mam co marzyć. I wtedy przypomniałem sobie, że ojciec Linneusza zachwycił się wielką lipą, jego syn zabawiał się przyszłym termometrem i jego skalą... aby za parę dni wyjechać do prowincji Dalarma i uczyć się od Samów ich wiedzy o królestwie roślin! Bronisław Malinowski nie był dość poważny by dostać robotę w Krakowie i został zmuszony zostać "Anglikiem", a jego własny dziennik dobitnie wykazuje jaki był niepoważny... Bardziej niepoważny to już był tylko jego kolega Stasiu Witkiewicz, z którym Bronisław trochę niepoważnie figlował. No i potem taki Witkacy jakieś błazeństwa malował po nieodpowiedzialnym przyjęciu "peyotlu". A przecież taka postawa kończy się tym, że nigdy by takiego pterodaktyla nie odlał ze spiżu jak poważny Pan Profesor Dźwigaj z Krakowa.
A na naszą dzisiejsza skalę? Komuś chciało się na Bulgaricusie przypomnieć tak mało poważną sprawę jaką jest survakane, a ja drugi "głupi" skaleczyłem się w palec robiąc magiczny przyrząd do witania Nowego Roku. Zgroza !...jak mówi Pani Frau z pewnej kreskówki.
Wszyscy ci mało poważni ludzie, bawiąc się i najwyraźniej nie udręczając się zbytnio pracą, jakby mimochodem sprawili, że mamy na świecie nazewnictwo przyrodnicze, systematykę, termometry, wielkich uczonych (Polaka, a jakże! oraz Szwedów), psychedeliczne malarstwo i literaturę oraz "kilka" innych rzeczy, ludzi i idei, dzięki którym chce się żyć.
Przed godziną opisywałem na innym blogu, kolaż jaki przysłał mi Bogdan Kiwak. I było to całkiem niepoważne zajęcie ale ubawiłem się nieźle...mam nadzieję, że Bogdan też.

Thursday, December 25, 2008

Festiwal Kabotynów


Kabotyn - określenie wzięło się z francuskiego ; cabotin czyli aktor wędrowny, komediant i oznacza obecnie kogoś kto lubi tanie efekty, pozera i zgrywającego się na coś/kogoś. Jako kabotyńskie właśnie odbieram pogawędki młodych zakonników w TV Religia. Wczorajsza pogawędka była o urozmaicaniu życia seksualnego (oczywiście jedynie małżeńskiego?!) przez ślub z Jezusem i kreatywność w erotyce ... o ile dobrze zrozumiałem. Osłabia mnie ta nowomowa i pozowanie na fajowych chłopaków (tyle, że w sukienkach...) ale jednocześnie depozytariuszy ogromnej wiedzy i doświadczenia (seksualnego?) zdobytego w seminarium w Tarnowie...
25-letni chłopak opowiada dyrdymały i robi minę puchacza ( "sowa -mądra głowa ! sprawę bada, a zbadawszy tak powiada...") i to ma skłaniać do refleksji?! Młody, zdolny kabotyn ; aktor wędrowny, komediant i pozer. Do celi medytować na parę lat, smarkacze! Oczywiście mowa o celi klasztornej.
Wygląda na to, że zimowe przesilenie aktywuje kabotyństwo, które zalewa telewizję. No dobra, mogę użyć pilota... robię to i na innym kanale jest o opłatkach dla zwierząt. Ludzie prości cieszą się do kamery ; to ładnie, mnie się to podoba bo lubię mojego kota / konia / psa / szczura / świnkę morską itd. Ale zaraz ze zręcznego montażu wyłania się ksiądz i oświadcza, że zwierzęta nie mają duszy i dlatego te opłatki nie są poświęcone. No to po cholerę dają takie andruty zwierzętom? Samochody święcą chociaż to pewniejsze, że nie mają duszy (wiem, że nie wszyscy by się zgodzili...) a psom i kotom odmawiają? No to ; pstryk pilotem i żegnaj gienia... a tu ksiądz pod supermarketem! Siedzi chłopina jakiś zmartwiony i ubogaca mnie swoją teorią o uświęcaniu przez niekupowanie. Fajnie by było jakby tak było. Seminaria pozamykać i w zamian zaprzestać kupowania. Ale nie każdy ma gosposie co zakupy zrobi, ugotuje i wypierze gacie przepocone walką z masową konsumpcją świąteczną. To tacy właśnie kabotyni, sprzedający popreligijne przesłania sprawiają, że grudniowy czas przesilenia, potrzeby światła i rozświetlania naszych własnych mroków, chęci bycia razem (potrzebą niezależną od religii) i oczekiwania na to co nadejdzie, staje się jakimś festiwalem tanich chwytów marketingowych i kupczenia ideologią. Chłopaki w białych sukienkach - popracujcie nad sobą nim zaczniecie w telewizji udawać nieomylnych i pozbawionych wątpliwości ekspertów od życia, bo potem będziecie te sukienki zrzucać i absorbować swoimi problemami jakieś inne telewizje. Ale festiwal ten nie ogranicza się jedynie do kupczenia życiem duchowym. Jedna rock-kabotynka zanudza mnie od miesięcy przypuszczeniem, że "powrócisz z deszczem"... no jasne! Z deszczem to powraca powódź i czasem spadają żaby jak wierzył ( a może wierzy nadal?) lud na Mazowszu. Inna super eksperymentalna kabotynka wspomina głód jakiego doświadczyła w Nowym Jorku. Stania od świtu na zimnie, tłumu ludzi i płacenia 100 dolców za krótkie (ale znaczące) widzenie Pana z pieczątką wizową to jakoś nie wspomina. Głód w Nowym Jorku...jak głodować to przecież nie w zapadłej wiosce w Bieszczadach tylko w Nowym Jorku. Wycieńczona powróciła (może z deszczem?) aby obdarzyć nas swoim talentem na wszelkie sposoby dostępne wyobraźni kabotynów z budyniowego szołbiznesu i lizusów pozujących na kulturową alternatywę. A sztuka polega na tym aby tak to robić aby się nie narobić i zarobić! No to ja na to jeszcze raz oświadczam : byliśmy w Nowym Jorku syci i umyci, za każdym razem! Wiem, wiem to koniec legendy. Sorki!
Po świątecznym spacerku złożyliśmy wreszcie karmnik dla ptaków przywieziony z Londynu i zawiesiłem go na balkonie z myślą o bezdusznych sikorkach. Bo nie lubią one zamarzać, być głodne i siedzieć samotnie na gałęzi. Lubią oddawać się rozpasanej konsumpcji, mieć ciepło i polatywać w gromadkach bezmyślnie wydając niezrozumiałe głosy. Te sympatyczne (dla mnie) ptaszki stronią wyraźnie od sowy-mądrej głowy, jastrzębia i kota, które to chciałyby udzielić im cennych rad i szeroko rozumianego wsparcia duchowego. Ale to mnie jakoś nie dziwi.

Sunday, December 21, 2008

Światło


Nareszcie mam trochę czasu na pisanie i ten wpis zapowiada jedynie następne ujawnienia. Nadganiam nowy blog gdzie znajdziecie opisy kolejnych płyt z naszej własnej serii World Flag Records. Każda płyta to także opowieść o podróżach, o ludziach, o instrumentach i czasie, który miał inny smak. Płytek jest juz ponad 20 i dlatego ujawniam się dopiero teraz, kiedy zbliżam się do opisania pierwszej dziesiątki.
Jest niezwykły czas... wszystko zaczęło się od pełni księżyca i palenia świec z 12 na 13 grudnia. To czas ofiarowywania ognia w naszej tradycyjnej kulturze, po przejęciu przez Chrześcijaństwo nazwano ten dzień dniem Św. Łucji...bo to najbliżej Lux - światłu, jak mówi jedna z interpretacji. Stan wojenny w dzień ofiarowania światła to naprawdę szatański pomysł!
20 grudnia to Hanukkah - dzień ofiarowania ognia u Żydów, a 21 grudnia o 17.58 to u nas początek zimy! Cykl roczny się kończy ale pomiędzy starym, a nowym rokiem jest ten okres wypełniania się, zawieszenia w bezruchu i ciemności. 27 grudnia nastąpi nów księżyca i potem bedzie już po odrobince lepiej. Nowy Rok księżycowy jest tym razem wyjątkowo wcześnie i powitamy go 27 stycznia. Palimy świece i słuchamy naszego Fat Moon.

Wednesday, December 10, 2008

Dobry czas



Z przyjemnością wracam do naszego wyjazdu do Gdańska. Z okazji 25-lecia Teatru Snów, przez trzy ostatnie wieczory listopada w klubie "Żak" fetowano pracę i upór Zdzisława Górskiego, Alicji Mojko i wielu aktorów ale także organizatorów kultury i ...tak, tak : urzędników! Wszystko rozpoczął Teatr Wiejski Węgajty (to w piątek, jeszcze byliśmy w Krakowie), w sobotę odbyła się prapremiera sztuki Imitacje Teatru Snów - wow! dzięki Zdzisławie za umacnianie mojej słabnącej czasem wiary w teatr! Na nasz koncert przyszedł czas w niedziele i był on dla nas wyjątkowy ze względu na udział Ramunasa Jarasa z Litwy. Bez problemu zagraliśmy razem po latach zawieszonej współpracy. Tomek Radziuk przywiózł odnalezione w domowym archiwum kasety z nagraniami koncertu Karpat Magicznych w ... Kłajpedzie ale także pamiętnego koncertu pod Szczecinem, po którym wywiązała się prawie awantura o to, że tak grać nie wolno! Chodziło o nasze -ethnocore- i połączenie tradycyjnych instrumentów z gitarami elektrycznymi i elektronika... No i jak kochani ? Już teraz wolno? Ale prawdziwą perełka jest kaseta z utworami grupy Komitet w składzie : Tomek Radziuk na basie, Adam Lao na basie (basista Karcera), Piotr Dudziński perkusja i... Marek Styczyński - flety, ksylofon itp. Za sprawą tej kasety zostaliśmy zakwalifikowani do festiwalu Poza Kontrolą w Warszawie gdzie zagraliśmy koncert na tzw. dużej sali... Tak więc może po latach punkowe granie Komitetu znowu będzie mogło być usłyszane. Na poczatku lat 80-siątych nazwa Komitet robiła mocne wrażenie... Ale wracajmy do Gdańska i naszego koncertu. W recenzji z niego miły dla nas dziennikarz Gazety napisał, że : potwierdziliśmy wysoki poziom artystyczny. Boże, to w Polsce wyrok śmierci na każdego kto występuje na scenie, już pewnie nikt na nasz koncert nie przyjdzie. A swoją drogą to Teatr Snów w nagrodę za 25 lat pracy wylądował na okładce dodatku Co jest grane? To nas pociesza, w tym roku obchodziliśmy 10-lecie, mamy więc jeszcze szanse, nikłe bo nikłe - wobec warszawskich rezydentów w krakowskich klubach - ale jest nadzieja. Prosto z Gdańska, ale niestety nie szybko (pociąg Gdańsk - Kraków jedzie tak długo, że w tym samym czasie można dotrzeć do Kanady lub USA z jedną przesiadką i dojazdami na lotniska!) znalazłem się w studiu NS i po dwóch dniach wyszedłem z niego z CDR wypełnionym po brzegi (blisko 60 minut!) zmiksowanej wstępnie sesji z Sopatowca. Ale to jest tylko część tego co nagraliśmy i wybieram się znowu na dwa dni do studia. Miło słyszeć, że po tylu latach pracy i kilkunastu płytach kroi się tak interesujący materiał. Kończymy też przygotowywać wydawnictwo dvd z filmem - reportażem z Sopatowca. Pierwsza partia jest już powielona, Bogdan przygotował okładkę i za moment rozsyłamy to pierwsze wydawnictwo sygnowane jako Carpathians tv. Póki co umieściliśmy 4 fragmenty tego filmu na YouTube i z każdym dniem przybywa oglądających. A mamy kilka ciekawych obrazów do powieszenia w najbliższym czasie... W tym dobrym czasie pojawił się oczekiwany z nadzieją J Ś Dalajlama i wizyta w Krakowie była naprawdę znacząca i mocna. Trochę się wzruszyłem kiedy JŚ Dalajlama odbierał granatową tubę z doktoratem w tej samej sali UJ, w której otrzymała swój doktorat Ania. Spotkanie ze studentami i pracownikami UJ, które odbyło się popołudniu śledziłem w internetowej relacji bezpośredniej, jestem za to bardzo, bardzo wdzięczny bo grypa zatrzymała mnie w domu. To była dobra i ważna wizyta. Tym bardziej z pewnym zaskoczeniem i rozczarowaniem oglądałem bezpośrednią transmisję z Wrocławia. Pan Dutkiewicz słowo Wrocław wypowiadał zasadnie i bezzasadnie co kilka chwil jak na targach expo, a Teatr Pieśń Kozła udowodnił, że jest wielki (jak podkreślił Pan Dutkiewicz, dodając : oczywiście z Wrocławia) ale raczej jako organizator interesującego festiwalu niż wykonawca utworów polifonicznych. Może mniej nut a więcej serca by pomogło? Pytania wyselekcjonowanej młodzi szkolnej były do bólu wystudiowane i całość mnie rozczarowała. Być może Wrocławowi umyka coś istotnego w tym samouwielbieniu i raczej nie będę głosował na Pana Dutkiewicza kiedy wystartuje na prezydenta RP. Jestem fanem Wrocławia ale ... mam wrażenie, że przyda się w tym paśmie sukcesów (jakich?) takie : halo, halo! pobudka! Pozostając w poetyce buddyjskiej przytoczę powiedzenie Buddy Sakjamuniego do swego ulubionego i zdolnego ucznia : jesteś sprytny...ale uważaj abyś nie był za sprytny! Przy okazji wizyty JŚ Dalajlamy, z łezką w oku przypomniałem sobie kasetę z serii FLY Music pt. Buddyjska muzyka Tybetu, która była najprawdopodobniej pierwszym wydawnictwem opracowanym i wydanym w Polsce z tego rodzaju nagraniami. Wydaliśmy ją już blisko 20 lat temu... No i węzeł bez początku i końca, który był znakiem rozpoznawczym grupy Atman...od wczesnych lat osiemdziesiątych. Tybetańska trąba d'ung, czynele, dzwonki i crotale, trąbka rytualna, koncha i misy śpiewające pierwszy raz stosowane na scenie muzycznej w Polsce, wizyty w Muzeum Azji i Pacyfiku, przyjaźń z "Magurą" Góralskim, Markiem Kalmusem, Panem Profesorem Strumiłłą - moim nauczycielem widzenia Nepalu... eh boys! Ale w naszym kraju nie ma mody na ciągłość kultury, na docenianie pracy. Jest moda na zawłaszczanie, na wyłączność, na nadymanie ego. JŚ Dalajlama podkreślał w swoich mowach zwłaszcza jedno słowo : współczucie i dlatego uwalniam się od złych emocji i rozciągam swoje współczucie nawet na tych, którzy zadali sobie wiele trudu aby na nie nie zasługiwać. Nim pomożemy Tybetowie, pomóżmy sobie nawzajem, koledzy...
A dzisiaj dobry czas miał smak etnobotaniki. Na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie mogłem około południa podzielic się ze sporą grupą studentów, wykładowców i gości materiałami filmowymi i fotograficznymi opracowanymi jako "Etnobotaniczne wędrówki po Bułagarii". Na koniec było after party z bułgarskim jedzeniem i było to naprawdę miłe spotkanie. To wielka frajda kiedy mamy do czynienia z dobrą organizacją, sercem, pasją i zwykłą życzliwością. A wspomnienie Bułagrii zawsze napawa nas tęsknotą. Wracaliśmy z Anią ze spotkania planując już następne szlaki i nowe filmy. Dobry czas w grudniu? Dotąd było to bardzo małó prawdopodobne, JŚ Dalajlama na Plantach ? dotąd było to.... ale czasem niemożliwe staje się możliwe...Dobry czas.

Sunday, December 07, 2008

transmisja

TRansmisja uroczystości wręczenia JŚ Dalajlamie doktoratu honoris casua UJ w necie na żywo!

A imię jego 44

Poruszenie w środowisku wzbudziły wyznania wizjonerów (tzw. "ww") z nowego pisma pt. 44. Ekipa z Frondy, (pisma, które tak nas bawiło ucząc i uczyło bawiąc, że rozpoznajemy nawiedzonych dowolną łaską na kilometr), postanowiła wniknąć w szołbiznes i rozsadzić go od środka. Ta znana z Francji końca lat 60-siątych technika kontrkulturowa łączy przyjemność picia kawy z refleksją nad marnością tego (albo tamtego -wg skłonności i tego co określa się poetyckim : skąd wiatr wieje...) świata oraz odsprzedawaniu z zyskiem tego procesu w formie esejów, programów tv, kazań lub tzw. oaz. Ta ekipa to jest naprawdę oaza! Jest jak prawdziwa oaza, którą poznaje się po zazwyczaj pokaźnej palmie. Moje czujne oko pośród uczonych ojców "44" odkryła niejakiego Remigiusza Okraskę. Ten autor był mi dotąd znany jako pogrobowiec polskiej linii ekologii głębokiej ale teraz chyba postanowił się ujawnić i podjąć bezpardonową walkę z Panem tego świata. Szeroko komentowany wątek Ikei jako modelowego przykładu "instytucjonalnego zła" przyćmił tak samo mądre powoływanie się na filmy Matrix. Ale mnie ten Matrix jednak zastanowił. Bo jeżeli przyjąć, że to filmy o Bogu ... to nasypali piachu ! Ale to ja chyba nie rozumiem zawiłości myśli sprawiedliwych "44". A Pan tego świata zadziałał i tv Trwam spada z kablówki...ale ten Pan najwyraźniej nie wiedział, z rycerz Hołownia już czeka w tv Religia. Więc jak to mówią : jak go nie kijem to go pałą ... oczywiście Pana tego świata. Więc tak czy siak : Ikea, Pan tego..., i co tam jeszcze, szans nie ma. A Ojciec Dyrektor nawołuje swoje owieczki : do internetu, do internetu! Więc szykuje się jakaś nowa krucjata.
Nasz Pan (...?!) Prezydent udał się na wycieczkę pociągiem. Nie jest jednak taki głupi jak jeden z Panów (...?!) Posłów twierdzi i nie wsiadł do pociągu relacji Warszawa - Gdańsk ale do byle jakiego bolidu w Japonii. W Mongolii zlikwidował naszą ambasadę, w Japonii się nie spotkał, miał trudności z lądowaniem, startem i wogóle nic sobie nie robi z wyraźnych ostrzeżeń. Wszystko to po to aby nie spotkać się z Sarko (ja rozumiem, że Prezydentowa nie chce się spotkać z P. Carlą) i nie miziać się z JŚ Dalajlamą (co by w Toruniu powiedzieli). Wszyscy odetchnęli z ulgą. Chwała Ci Panie (...!?). Wszystko to jest jak zasłona ułudy wobec tego, że jutro w Krakowie pojawi się na Uniwersytecie Jagiellońskim JŚ XIV Dalajlama Tenzin Gyatso! Tysiąc zaproszeń rozpłynęło się w Krakowie w mgnieniu oka...