Monday, March 30, 2009

UBOGUSI TOUR


Wracam do równowagi po ostrym tygodniu... a właściwie dwóch tygodniach : od Koszyc do Torunia! Nie ma prawdziwszej praktyki niż taki czas monotonnych podróży, trudnych muzycznych prób, konfrontowania się z dziesiątkami obcych ludzi i własnymi oczekiwaniami. Te ostatnie są najgorsze, przynoszą rozczarowania i bywają bolesne. Mailowe sprawozdania naszej przyjaciółki Ali z praktyki kontemplacji przestrzeni i czasu w Bodhgaya, wydają się wobec tych wyzwań opisami cudownych wakacji... Alicji te wakacje się należą bo ma za sobą wiele teatralnych tras i trudnych życiowych momentów. Pisząc o praktyce, nie mam na myśli konkretnej praktyki religijnej ale niekończącą się pracę ze swoimi słabościami, iluzjami jakie przysłaniają nasz umysł, aroganckim ego, które domaga się daniny już, teraz, tutaj. Nic tak dobrze nie doskonali naszej osobowości jak daleka podróż i wykonywanie pracy z nieznanymi ludźmi. Napięcia i koszty własne (psychiczne ale i fizyczne) są takie, że doskonale opisuje je powiedzenie : co cię nie zabije ; to cię nauczy!
Podróż do Torunia była dla nas trudna gdyż szare równiny pomiędzy Częstochową a Włocławkiem działają przygnębiająco na jakimś głębokim poziomie... To nie tylko krajobraz ale tzw. całokształt ; domeczki kryte papą, rolniczy sprzęt w polu jeszcze z jesieni, prostytutki na poboczach szosy, wariaci wyprzedzający "na trzeciego", a właściwie "na każdego"... Szczególnie przerażają mnie małe barki skryte w lichych sośninkach. Jeden z takich barków nazywa się "U Bogusi" i od niego nazwaliśmy ten teren : "ubogusi" kraj. Nigdy nie wiążę stanu konta bankowego z bogactwem lub biedą, bogactwo lub bieda jest stanem umysłu. Niestety jest to i w tym sensie strasznie ubogusi kraj. Pomiędzy tymi ubogusimi miejscami spotyka się wielkie, niby "góralskie" chałupy i tam porcja ruskich pierogów kosztuje 30 zł. To jest dopiero naprawdę ubogusie zjawisko. Czym kraj biedniejszy tym ceny wyższe... Są też rodzyneczki w rodzaju szyldu : "KUCHNIA POLSKA I ARABSKA", to może jeszcze śliczniej : "kuchnia praindoeuropejska" !
Dojechaliśmy jednak do Torunia i tu nagroda! Toruń poszedł ostro i w dobrą stronę !, zaskoczył nas zadbaniem i urozmaiceniem. Uwielbiamy takie miasta, które mogą zaskoczyć czymś ciekawym za następnym rogiem. Chce się dryfować po ulicach i dawać się oczarowywać... To działa w taki sposób, że nawet rozkopana ulica nie przeszkadza... bo zaraz myśli się : ale będzie świetnie wyglądać po remoncie. Muzeum Etnograficzne z małym parkiem i skansenem w środku miasta jest hitem! Nie dajcie tego terenu na blaszane budy supermarketów, proszę! Budynek Centrum Sztuki Współczesnej zaskoczył nas bardzo pozytywnie i może z nim konkurować tylko to, co powstanie kiedyś w Krakowie... i kiedyś w Warszawie ...gdyby to tak nieco złośliwie - zwłaszcza w stosunku do Krakowa - ująć. Toruń potwierdził bez problemu obecność na naszej liście topowych "miast-rodzynków" wystających z polskiego budyniu : Kraków, Gdańsk, Wrocław, Toruń ... I nie będę rozwijał tematu pięknych, polskich miast....he, he, he....tak jakoś jest i tyle !
Festiwal CoCart nie zdominował ulicy ale był bez trudu zauważalny w postaci plakatów, wlepek i programów, to nie jest wcale takie hop ! Hati team i CSW jako partner to też nie norma, bo u nas zawsze kuratorzy (bogowie sztuki) znają się na wszystkim lepiej i (prawie) nigdy niczego nie konsultują z ludźmi z samego frontu aktualnych podchodów. My zostaliśmy wyeksploatowani jak nikt inny : 2 godziny wykładu/prezentacji w piątek, trzy godziny warsztatu w sobotę i w nagrodę koncert wieczorem w towarzystwie kilku gwiazd z tzw. Zachodu. Piszę, "w nagrodę" bo zawsze jesteśmy w takich sytuacjach ubogimi krewnymi WIELKICH LEGENDARNYCH ze snów i marzeń. Tym dla "mediów" bardziej ubogimi im bardziej na koncercie nimi nie jesteśmy... Dla The Wire na Festiwalu CoCart nie grali wykonawcy z Polski, tak można zrozumieć anons w tym magazynie. ZAWSZE to ich koledzy są kombatantami, którzy tworzyli zręby światowej kultury, a my jedynie prowincjonalnym cieniem wielkich wydarzeń gdzieś tam i kiedyś tam, w prawdziwym świecie czyli "nie tutaj". Ale wpływem za reklamę nie pogardzą i przygotują kolejny pakiecik wykonawców na kolejny festiwal... taki neokolonializm kulturowy i stara kupiecka taktyka wykluczania. I to nic, że goście są zazwyczaj na stypendiach artystycznych i umowach wydawniczych, a takich gaży jak w Polsce nigdy nie widują na zachodnich scenach (wiemy, bo czasem jesteśmy takimi samymi wykonawcami, naprawdę bywa...! ), często prawie niczego naprawdę nie zagrają i tylko odpalają festiwalowy zestaw z klawiszy w laptopach, niektórzy pierdzą na uszkodzonych kablach przez połowę swego występu....ale to nic, wszystko jest ustalone : my jesteśmy tłem a ONI gwiazdami. Jeżeli się mylę, to zapewne wkrótce dostaniemy zaproszenia na podobne festiwale organizowane w centrach sztuki współczesnej we Francji, w Niemczech, w Anglii itd. itd. w innych krajach naszej wspólnej Europy.
Tegoroczny CoCart to ogromna praca, zapewne takie same koszty i sprawna organizacja, ciekawy dobór wykonawców ale odczucia niestety takie jak opisałem. I robimy to sobie sami i za swoje pieniądze... ale może to przejdzie nam za kilkadziesiąt lat ? Aby było jasne, zachodnia rewia i tylko rewia nie jest winą pomysłodawców, myślą prawidłowo ale wychodzi jak zawsze... Bo od CSW - Instytucji można jednak wymagać jakiejś bardziej pragmatycznego myślenia, w sensie wydawnictw, dokumentacji, wymiany muzyków, zaaranżowania wspólnych projektów, które dawałyby coś i nam. Może potrzeba też zorganizowania własnych mediów przy okazji, bo te co są (poza pojedynczymi free lancerami, pozdrawiam!) jakie są... każdy widzi.
Przywiozłem pół samochodu interesujących instrumentów, prezentacje i opracowane idee, Ania prowadziła swój autorski i stale doskonalony warsztat, zajmuje się na Uniwersytecie mediami, kulturoznawstwem i występuje z powodzeniem w Kanadzie i Sztokholmie ... ale pies z kulawą nogą się tym nie zainteresował - w sensie dokumentacji, mediów i tylko (ale i AŻ, bo tylko to nas ratuje od porzucenia koncertowania w Budyniowie) publiczność, "warsztatowicze" i inni aktywni uczestnicy kultury wspierają nas swoją obecnością. I tym osobom bardzo dziękuję, pozostańmy w kontakcie i nie dajmy się zwariować !
Nie opisze więc drobiazgowo koncertów tzw. "zachodnich wykonawców" - to zrobią doskonale inni, u nas jest w dobrym tonie popisać się znajomością ZACHODNIEGO artysty... to nas tak ubogaca, tak nobilituje... wszyscy tacy zasłuchani, tacy alternatywni i bezkompromisowi... ho, ho ! Ale niech tam, "pisz pan środa" (urzędnik nie wiedział jak pisze się wtorek, przez "w" czy "f" i kierownik na pytanie o to, polecił : pisz pan środa...) jakoś damy radę ! Warto tylko zauważyć, że ZACHODNI opanowali do perfekcji trudną sztukę autokreacji poprzez akcje poza(od pozowania na coś) muzyczne : zmienianie hoteli, granie w kącie zamiast na scenie, polewanie się wodą i stosowanie przyjemnych zapachów. Już na śniadaniu w hotelu byli całkiem normalni : nalewali soku do zapasowych butelek "na drogę" i pakowali serki do serwetek... Więc i my się możemy podciągnąć i poszukamy w małych sklepikach (a znajdzie się jeszcze nie jeden taki ubogusi sklepik...) i jak znajdziemy niezapomniany dezodorant WARS to pojedziemy nim równo... Na WARS i trzy laptopy...
Jako inżynier szukam zawsze konstruktywnych wyjść z irytujących sytuacji , alternatyw możliwych do wprowadzenia w życie, tak aby nie mieć poczucia wyjścia na "dudka" czyli "jelenia"... Swoją drogą, to jak ktoś jest biedny, naiwny i wykorzystywany to określa się go właśnie tak : dudek, jeleń, baran, osioł... bo ludzie zawsze wykorzystywali zwierzęta, potem dopiero ; niektórzy ludzie innych ludzi... Jednym z sensów, czyli konstruktywny powód podejmowania się takich prac jak stanowienie tła dla ZAGRANICZNYCH wykonawców, jest opisana wcześniej praktyka doskonalenia własnej osobowości i oczyszczania umysłu ze złudzeń. Inny, niezwykle skutecznie chroniący od poczucia wystawienia się na straconą pozycję, jest domaganie się gratyfikacji finansowej. Nawet mając świadomość, że i w tym wypadku nie osiągniemy nawet połowy "zachodniej" stawki, pracując trzy razy więcej niż w przypadku posiadaczy innych paszportów krajów wspólnej Europy, zawsze to jednak cieszy. Po uzyskaniu (o ile to się uda!?) takiej gratyfikacji "jest radość" i możemy sobie zakupić w polskim wydawnictwie komplet płyt wykonawców z ... Japonii, tak niezbędny dla nas, nieobytych prowincjuszy. I tak można było kiedyś działać, vide Ameryka, która sobie kupiła kulturę ale to już nie te czasy i nawet przy wzroście gospodarczym 0,7 ... za mało środków! Pozostaje więc doskonalenie osobowości i taplanie się w banknotach... jak na nielegalnej focie Bogdana ! Oto prawdziwe oblicze muzyki eksperymentalnej... Andy to wiedział i ja to wiem !

Thursday, March 26, 2009

SUPLEMENT do WRO


W tv widzę strajkujących pracowników kolei, którzy przyznają, że "przepracowałem tu 30 lat"...
Zainteresowało mnie to bardzo, bo tropię od lat autorów siedzeń w wagonach PKP. Ich konstrukcja jest jedyna w swoim rodzaju : "poduszka" ( twarda jak z betonu...) pod głowę wysunięta jest daleko poza linię oparcia. Powoduje to efekt "pochylenia", który po kilku godzinach jazdy przechodzi w trwałe uszkodzenie kręgosłupa i chroniczne garbienie się. Aby zwiększyć efekt tej konstrukcji, bywa tak, że grzejnik nawiewa ciepło ( w wersji "luksusowej") lub śnieg (w wersji "podstawowej") w okolice karku lub łopatek. Nawiew powoduje utrwalenie wymuszanej postawy (w kształcie pytajnika) i urozmaica podróż... każdy pasażer bowiem manipuluje przy pokrętłach od ogrzewania, oświetlenia i od : "przepraszania za opóźnienie". To działanie pozbawione sensu i każdy o tym wie ale nadzieja jest .... matką pasażerów PKP ! Drzwi do "toalety" (jest to raczej ordynarny kibel) się nigdy nie domykają, panowie kontrolerzy biletów sprawdzają "bileciki" bardzo często, jedynie z małymi przerwami i bardzo ofiarnie. Więc nie dziwcie się, że jak gość mówi w tv, że przepracował na kolei 30 lat i nic, to zamiast mu współczuć ogarnia mnie instynkt zabijania... To ten gość przez 30 lat pieprzył swoja robotę w taki sposób, że mam dzisiaj nabytego w PKP garba i domaga się abym przez kolejne lata dzielił się z nim swoją skromna pensją ! A mam jeszcze tzw. rolników na utrzymaniu, górników i zapewne to nie koniec.... I nie mam przywilejów i zniżek na podatki, nikt za mnie nie płaci tzw. ubezpieczenia. Mam dyplomy, tytuły specjalisty i takie tam ale mimo, że zapracowałem na to sam i moi rodzice (bo "bezpłatne" studia nie były nigdy i nie są tanie) i także od wielu lat płacą mi całkiem symbolicznie. Ale nie czekałem i nie czekam aby "rząd" mi dodał, nie udaję bezradnego misia, nie gram na nucie narodowej, kościelnej itp. tylko zasuwam jak mały samochodzik. I mam już całkiem dość partaczy z PKP, z kopalń i hut, z "pól malowanych zbożem rozmaitem"... co swoją wielomilionową masą ściągają nas wszystkich w krzaki, zwalając winę za efekt każdemu kto aktualnie próbuje rządzić. Rozglądam się za starymi oponami i nowymi świecami dymnymi aby przeprowadzić protest pasażerów na peronie nr 4 w Krakowie.

Wednesday, March 25, 2009

WRO i po WRO


A we Wrocławiu jak to we WRO ; ciepłe miejsce o pomyślnej nazwie : Kalaczakra, znakomici słuchacze i sukces... w postaci planowego zmieszczenia się w 2 godzinach prezentacji. Do naszej "wieży" dotarłem około 4 rano, aby - po zmyciu charakterystycznego zapachu PKP - zrobić kawę Ani, która właśnie wstawała na pociąg do Poznania o 5.30 ! Ten wspomniany zapach PKP, ma swoją dynamikę i gradację : 1/ smród, 2/ wszystko przenikający odór, 3/ subtelna nuta wplątująca się we włosy o charakterze upierdliwym, coś jak wspomnienie pieczenia placków ziemniaczanych... Jadąc wczoraj pociągiem relacji Przemyśl - Szczecin oraz wracając ciekawym pociągiem z Wrocławia do Przemyśla, pomyślałem, że koniec tzw. komuny, nastąpi dla mnie od momentu kiedy wsiadając do wagonu kolejowego nie poczuję "zapachu PKP". Ale jeszcze o niezwykłości powrotnego pociągu ; jest on "skomunikowany" (jak buczy jakaś pani przez megafon) z innym pociągiem relacji : Gdańsk - Szczecin - Wrocław ! Wow! To ci dopiero wynalazek, jeszcze zabawniej byłoby gdyby ułożyć trasę tak : Olsztyn - Elbląg - Gdańsk - Szczecin - Poznań - Wrocław - Nowy Sącz - Przemyśl.... i z Nowego Sącza do Przemyśla przez Słowację. To je możno.... To niech jeździ może jeden pociąg wkoło Polski, po wszystkich stacjach wężykiem...
We WRO pokazałem (foty, nagrania i moja mała muzyka na hydżaku i generatorze) ĆAM. To tybetański rytuał z udziałem masek, tancerzy, konstrukcji ofiarnych i muzyki. Chciałem to zrobić bo to co się dzieje obecnie w Tybecie jest niezwykle przygnębiające. Do tego jeszcze afera w RPA z odmową wizy wjazdowej dla JŚ Dalajlamy i odwołaniem spotkania laureatów pokojowej nagrody Nobla w wyniku solidarnego bojkotu innych zaproszonych (i wpuszczonych do RPA) gości.
To niech RPA się samorozwiąże i zaproponuje "pokojowe wcielenie do Chin", bo jak "wszyscy właśnie się dowiedzieli "; zawsze była to część tego wielkiego i ważnego mocarstwa ??? A my musimy docenić to, że u nas było całkiem inaczej podczas wizyty JŚ Dalajlamy i komuna chińska musiała się odpimpać.
Niestety, powraca pytanie o cenę za jaką można kupić przyzwolenie na dręczenie i zabijanie Tybetańczyków ? Czekam na ruch Pana Obamy, zrobi coś konkretnego ? - czy dalej nie będzie można "drażnić Chińczyków" ? Kiedyś wystawiono w podobny sposób Polskę, bo nie można było drażnić Hitlera... i niestety nie jest to przesadne porównanie.
Warto zastanowić się i działać.
Na Słowacji kupiliśmy dwie świetne płyty i leczą mnie teraz z tej naszej muzycznej beznadziei radiowej i telewizyjnej. To piękne nagrania Ernsta Rejsegera, wydane przez ulubione wydawnictwo Ani - Winter&Winter : "Tell Me Everything" i "E. Rejseger - Tenore e Cuncordu de Orosei - Colla Voche". Nagrania powstały na Sardynii według "patentu", jak z naszej płyty "Korsyka"; w starych kościołach i czasem z głosami ptaków w tle. Dla mnie rewelacja !!!!!
Trochę żal, że w nasze nagrania nikt nie zechciał zainwestować. No ale to już inna bajka... i pachnie jakoś podobnie do PKP...
!!! W czasie pisania tego blogu przyszedł mail od Ali ; naszej przyjaciółki, aktorki z Gdańska ... z Bodhgaya !!! a z kolejną relacją z podróży taka oto fota...

Monday, March 23, 2009

WARHOL TOUR


No i już po wyprawie Warhol Tour : Kraków - Koszyce - Preszów - Mikova - Stara Lubovnia - Kraków. Zagraliśmy dwa robocze koncerty, spotkaliśmy starych znajomych ; Mirkę, Michała, Jana, Igora, Jana i prawie "odebraliśmy" Slava, po powrocie z Londynu ... ale tylko przez telefon. Jak zwykle wyjechaliśmy w zadymce śnieżnej i ciemnościach, aby po dwóch godzinach oglądać Koszyce bez grama śniegu i w słońcu. To już doświadczenia znane i dla nas oczywiste ale pojawiły sie także nowe obserwacje i odczucia. Specyficzny słowacki budyń z rodzynkiem w postaci "muzeum" Andy Warhola ; rodzynek niezbyt pociągający, od lat odrapany i jakby z misją przekonania nas, że to miejsce, z którego ciągle trzeba uciekać. Za ścianą galerii i zamkniętymi drzwiami usłyszeliśmy próbę metalowej kapeli... jakieś życie tli się ! Może więc największa wartość tego muzeum jest w niezamierzonym efekcie w postaci odruchu ucieczkowego ?
Ale były inne zastanawiające atrakcje jak np. ruiny zamku Cicov nad piekną rzeczką Ondavą. Zamek słynął z grafini, która miała mordercze skłonności i byłaby świetną parą dla Drakuli. Okolica urocza, rzeczka piękna, góry pociągające ... a w zamku krwawa baba ? O co tu chodzi ? Woda jakaś kiepska i na rozum szkodząca, czy coś innego? Ale co?
Dobrze, że kapuśniak i makowe szulańce (kluski z makiem, masełkiem i cukrem...) ratują nas od depresji. Zapytałem Jana o życie w strefie euro ? Odpowiedział mi, że : jest jak było i tyle. A u nas dyskusja jak balon i emocje siegają zenitu ! I po co ? Będzie jak zawsze było, i tyle.
Ale jest także miły akcent polityczny : zniknęły budki celników i służby granicznej w Mniszku... jedzie się i już trudno sobie przypomnić gdzie był ten beznadziejnie głupi "szlaban"... tyle lat !
Nie mogę się rozpisywać bo jutro ruszam do Wrocławia aby popełnić trzecią część cyklu Psychogeografia Transu. Muszę się pakować.

Tuesday, March 17, 2009

MGŁA


Mgła otula naszą "wieżę" i tylko sikorki pojawiają się z mlecznej bieli co jakiś czas. Przypominam sobie trasy na Słowacji : na przełęcz z tablicą : Karpaty Wschodnie ("Vychodne Karpaty"), do "Muzeum moderneho umena rodiny Warholovcov" w Medzilaborcach, do Mikovej, wsi krewnych i rodziców Warhola ; na północny-zachód od muzeum, za wsią Krasny Brod i ważnym skrzyżowaniem dróg, do Michałowców, w całkowicie fantastyczne góry Vihorlat...
To wszystko kryje się na drogach do lub w samej Laboreckiej Vrchovinie czyli górskim paśmie, nazwanym tak od rzeki Laborec. Rzeka ta, swój początek bierze ze źródeł pod szczytem Kamen, o wys. 652,1 m n.p.m. (po "naszej" stronie jest szczyt Kamień - 857 m n.p.m.). Płynie daleko, aż po rzeki Latorica i Bodrog, na wielkiej słowackiej równinie. Latorica i Bodrog to najdziwniejsze rzeki na Słowacji i płyną przez tereny mało nam znane, "nie turystyczne", ekstremalnie ciekawe od strony przyrodniczej... z jesiotrami, umbriami i jedyną, w tym górskim kraju, depresją. Bodrog wpada do Cisy w Tokaju, na Węgrzech i spotkanie tych pięknych rzek koniecznie trzeba zobaczyć i poczuć. My to zrobiliśmy z "pokładu" kanoe, ej boy......
Warto trochę poślęczeć nad mapą bo : " tylko narracja może nam pomóc w zrozumieniu czegokolwiek" (Susan Sontag). A o narrację w tych okolicach nie jest trudno. Mam nadzieję, że uda się nam pokazać na video i/lub fotografii rozkład jazdy z granicznej stacji Medzilaborce : to stacja na historycznej linii kolejowej z Przemyśla do Budapesztu i Wiednia ! Obecnie dotrzemy z niej do Sanoka i Rzeszowa lub do Humennego i dalej, do Koszyc... i znowu : ej boy ! Zaprawdę powiadam Wam : Karpaty są magiczne! Na Słowacji z narracją nie ma kłopotu, a zważywszy, że aby dojechać w opisywane tereny musimy przejechać przez Spisz, Saris i Zemplin... to nawet nie zaczynam !
Marszruta prawie przygotowana ale pojawia się głęboki problem, bo " w każdym użyciu aparatu fotograficznego drzemie agresja" (Susan Sontag), a "fotografia stanowi /.../ rytuał społeczny, ochronę przed lękiem i narzędzie władzy" (też SS) i do tego jeszcze ta narracja (ale bez niej niczego nie można zrozumieć...). Dlatego, mimo wszystko, zostaję przy muzyce. Narracja w muzyce jest albo pozorna albo nie ma dla słuchacza znaczenia i od władzy trzyma daleko, przynajmniej ta, którą się zajmuję.
Po tonie korespondencji od Bogdana czuję, że ma już "zaostrzony" aparat fotograficzny... i apetyt na płyny zdrowotne : Vinea i Kofola... Nasz apetyt też jest zaostrzony ale (no jasne, że też na w/w płyny i "wyprażany syr") na kilka słowackich i czeskich magazynów sztuki i kultury, także na pismo Trekking, w którym jest coś więcej niż reklama ibupromu i nachalnych "martynokaminskich podróżników biznesowych" o działaniu wymiotno-sciągającym. To "kręcenie" kasy na zawodowych podróżach nudzi mnie już okropnie. Wszystko takie sformatowane : "medialny" cel ( aby łatwo tzw. ogół mógł pojąć : Everest, biegun, dwa bieguny, wszystkie najwyższe, wszystkie najdalsze, najzimniej, najcieplej ...) , do tego "wzniosły" powód podjęcia trudu ( no bo przecież to nie dla pieniędzy, nie dla nakarmienia ego jak balon, nie dla utrzymania agencji i zdobycia posady w piśmie lub programie tv "podróżniczym") i sponsorzy, kampanie przed i po, aby łatwiej było powielać to w nieskończoność. "Dobre państwo" się znaleźli...
Sranie w banie i tyle !

Sunday, March 15, 2009

Sezon otwarty !


Mieszkanie w Krakowie ma wiele dobrych stron ale smak rowerowej wyprawy do Tyńca, jest czymś całkowicie specjalnym. Dlatego też, mimo marcowego chłodu, wskoczyliśmy na nasze sterane pojazdy i ruszyliśmy do opactwa. Wiosny jeszcze nie zobaczyliśmy ale jechać się dało i cały czas czuliśmy, że narciarskie wypady "obniżyły" górki i "skróciły" podjazdy. Na miejscu, wzmocnieni herbatką : oczyszczającą oraz relaksującą, daliśmy się skusić na "produkty benedyktyńskie". Miejscowa sekcja herbaciana ma u mnie plus bo napary nie zawierają hibiskusa, co jest tak upierdliwie pewne w większości innych knajpek. Co więcej, obok wyczuwalnego smaku szałwii jest w mieszankach parę innych cennych roślin, być może nawet gojnik czyli tzw. herbata grecka ( w Grecji) lub "płaniński ćaj" w Bułgarii! No, to byłaby rewelacja! Przywozimy to interesujące ziele z Bułgarii, z takich stoisk jak na załączonym obrazku z Rożena w Pirynie.
Ale jako malkontent mam w Tyńcu zawsze też inne odczucia...
Braciszkowie z klasztorów znali się na dobrych rzeczach, to jest bezdyskusyjne, ale czy ta wiedza zaczęła się od nich? Czy może raczej została, nazawijmy to delikatnie : przejęta, a jej wcześniejsi depozytariusze ośmieszeni, wygnani, spaleni na stosie za czary...?! Nie przestanie mnie dziwić jak łatwo przystajemy na te dobrotliwe określenia : "leki z bożej apteki", "zioła klasztorne" itd. itp. bez świadomości co naprawdę się za nimi kryje. No bo mamy dwa scenariusze : albo zakładamy, że 800 - 500 - 300 lat temu w regionie, gdzie założono klasztor mieszkali sami głupcy bez kultury, co nie znali zastosowania lipy, szałwii, macierzanki, mięty, bzu czarnego, babki, waleriany i setek innych roślin, które rosną obok od tysięcy lat...? Albo też inni zielarze, nie mający wsparcia politycznego i militarnego, zostali ograbieni z wiedzy i zapomnieni jako lokalni "odszczepieńcy" lub nie przeżyli próby. Niestety zazwyczaj nie była to próba skuteczności stosowanych ziół ale próba ognia lub wody. Więc troszkę ostrożniej z tą wiedzą prastarą u braciszków i ich "odkryciach" zielarskich. A ogrody, nowe zioła z dalekiego południa, kultura korzystania z wiedzy i zapisków innych, umiejętności wyrobu wina i piwa... Tu ciekawa obserwacja ; niektóre z "nowości" są sprawą języka : no bo jak się macierzankę nazwie tymiankiem, lebiodkę - oregano, a dziurawiec : "krewką Matki Boskiej" to pojawia się inny świat. Język zawsze był narzędziem sprawowania władzy... No i kochani, nie wierzycie chyba, że miejscowi nie znali alkoholu przed klasztornym winem i piwem. Tradycyjne polewanie miodem pitnym i napełnianie nim rogu ( jak sądzę to od tego miodu róg jawił się tak wieszczowi : "długi, kręty, cętkowany jak wąż boa."... ) nie mogło się podobać nowej władzy. No tak, żyjemy w kulturze zbudowanej na przemocy i wypieraniu, więc jak mawia znajomy biznesmen : bogatemu wszystko wolno! Dlatego też, doceniając herbatkę od Benedyktynów, których wbrew pozorom odróżniam od Jezuitów... napiję się za chwilę mieszanki ziół ze Słowenii. To zioła z alpejskich łąk, tylko z alpejskich łąk i aż z alpejskich łąk.
Działają niezależnie od tego kto je zbierał i nie jestem zmuszony łykać wraz z nimi ideologii.

Saturday, March 14, 2009

MEDUZY


Takie słońce dzisiaj, że aż muszę uważać na efekt o nazwie : "olśnienie", który jest jednym z niebezpieczeństw pracy z komputerem. To wiedza z kursu BHP i jedno z pytań testowych. Rolety w dół i precz z "olśnieniem" ! Ranek zaczynamy od kawy i przeglądu wiadomości. Dzisiaj Ania natrafiła na historię młodego bezrobotnego z Kaliforni... Chłopak nazywa się Alex Andon, stracił pracę w firmie bio-tech i cztery miesiące szukał zajęcia i nic. Otworzył więc własną firmę. Wykorzystując swoje umiejętności zajął się produkcją zamkniętych środowisk życia meduz. Są to spore zbiorniki z wodą i pływającymi wewnątrz meduzami... Po pierwszym sukcesie w postaci sprzedaży wielkiego zbiornika z meduzami (za kilkanaście tysięcy dolarów) jako ozdoby i atrakcji restauracji, opracował model zbiorników biurkowych. Mają kosztować ok. 300 dolarów. Cała sprawa oczywiście w systemie podtrzymującym dobre warunki życiowe w ogranicznym środowisku i żywych meduzach. Ale od tego jest bio-tech. Miejscem produkcji "meduzarni" jest mieszkanie-loft, które wynalazca dzieli z kilkunastoma innymi podobnymi osobami (i meduzami...). Pomijając meduzy, to miejsca takie jak mieszkanie-loft-warsztat jest prawdziwym "klastrem". U nas, jest to pusty w środku budynek o niejasnym przeznaczeniu, na który wydano kupę kasy w celu sprowadzenia na siebie pasma kłopotów. Jasne jest, że byle hodowca meduz nie ma tam wstępu.
Przy okazji ostatniego wpisu trochę się wzruszyłem i zapragnąłem przypomnieć sobie coś z atmosfery ostatniej trasy w USA, w roku 2006. Nawet znalazłem gdzieś kartkę promującą ten wyjazd. Ta kartka miała być ironicznym odniesieniem się do procesu uzyskiwania wizy ... ale na miejscu, w USA nie była zrozumiała dla nikogo...
Projektując kartkę, w spisie koncertów nie uwzględniliśmy Chicago. Zagraliśmy tam jednak koncert w jednym z loftów (to był naprawdę strych z zapleczem i salą koncertową) w towarzystwie dziewczyn z przewspaniałego projektu SPIRES THAT IN THE SUNSET RISE. Na początku naszej trasy wysłuchaliśmy ich koncertu (z otwartymi japami ) podczas Festiwalu Terrastock. Po objechaniu Kalifornii i Oregonu, co zajęło nam trochę czasu, spotkaliśmy się niespodziewanie na strychu w Chicago. Nagrania na myspace nie oddają oczywiście koncertu ale jest miło i zawsze ciekawie posłuchać STITSR. To co grają same nazwały : "psychelectroacoustic" i to trafna nazwa.
Po tych nostalgicznych wycieczkach sieciowych, odważnie "odpaliłem" na dużych kolumnach dwie płytki z nagraniami The Curators z Berlina. No i jest radość... Jacek Slaski jako wokalista wciela się w wiele postaci ale jednocześnie zostaje sobą. Jacek jest autorem jednej z nowszych definicji sztuki : " najlepsza sztuka to taka, gdzie pokazana jest małpa i helikopter". Jego sola na tenori-on i kieszonkowym thereminie i elektryczna gitara Ani Krenz, plus, znany nam z naszego projektu IIS, Wolfgang Seidel na perkusji to zupełnie poważna propozycja klubowa. W nagraniach z Doc Schoko jest dużo radości, zabawy konwencjami, cytatów ale i własnych propozycji... także dania sobie prawa do wpadek i nonszalancji - uleczyło mnie to na chwilę z feelo-pectusowo-flintowej infekcji i dominacji mojego ulubionego, szołbiznesowego trio : Okupnik/Doda/Steczkowska !
Muszę się też podzielić moją ostatnią fascynacją. Jest nią dzieło o nazwie : Vanitas : Flesh Dress for an Albino Anorectic (Vanitas : suknia z mięsa dla anorektycznej albinoski ). Jest to dzieło Jany Sterbak z 1987 roku, która uszyła sukienkę z płatów wołowiny i udrapowała ją na ciele modelki. W trakcie wystawy solone mięso kurczy się i wysycha imitując proces starzenia się ludzkiej skóry. Mięso, dosłownie gnije na oczach publiczności ! Znalazłem ten opis w książce Carolyn Korsmeyer -"Gender w estetyce", przetłumaczonej przez Anię dla Universitasu.
Tam też znalazłem opis harfy, oddający dobrze nasze wysiłki muzyczne : ..." Harfa - instrument wymagający pracowitości a dający niewiele korzyści materialnych" (Ethel Smyth).

Friday, March 13, 2009

KOT i WĄŻ


To kot i zaskroniec rybołów napotkany na drodze do Detwy, na Słowacji... Kot i wąż bez szkody dotarli do skraju drogi. Kot się oddalił z wdziękiem, wąż wlazł do pękniętego, kamiennego fundamentu i tyle go widzieliśmy... Całe zajście trwało około 10 minut i przyglądało mu się z troską kilku mieszkańców Kokavy i nasza, czteroosobowa ekipa. Zaskoczeni tym, że nie musieliśmy wyrywać węża z objęć śmierci z ręki włościan i zachęceni wspomnieniem interesujących nagrań na fujarach pasterskich (styl gry - z Kokavy, jak styl z Detwy) zapuściliśmy się do kilku sklepów. Po napotkaniu sklepiku z antykami, nasze zaniepokojenie wzrosło. W domu towarowym zobaczyliśmy kolekcję czarno-białych fotogramów po 10-50 koron za sztukę... To uznaliśmy za ostatnie ostrzeżenie... uciekliśmy z krzykiem i obłędem w oczach do samochodu. Z metafizycznej bojaźni zaczęło sie nam dwoić w oczach ! Nie mogliśmy się doczekać powrotu do kraju gdzie wąż byłby /...urva!/ zadeptany w dziesięć sekund, my dostalibyśmy /...urva!/ w twarz, a w miejscowym domu towarowym (w którym na próżno szukalibyśmy schronienia przed pościgiem /...urva!/ mocnych, młodych chłopów na rentach) /...urva!/ moglibyśmy podziwiać /...urva!/ Harnasia, fantastyczne /...urva!/ dzieło polskiej animacji piwowarskiej. Dzieło, dodajmy, dużo bardziej popularne niż "Katedra" /...urva!/ czy "Siedem Bram Jerozolimy"...
To nie ma się chyba co dziwić, że węże i koty /...urva!/ wolą Słowację?

Oj Boj...


Za oknem śnieżyca i wystraszone sikorki. Ania w expresie do Warszawy, kot z niesmakiem rejestrował sennym wzrokiem naszą dziwną aktywność poranną. Dwa monitory laptopów wabią uwodzicielskim światłem (dobre chociaż takie światło kiedy słońce nie nawiedza tej krainy)... trzeci zapewne pomaga przetrwać Ani przygodę z PKP. Przygotowuję nową porcję muzyki dla WFR : tym razem to całkiem miły w słuchaniu koncert z ekipą z Żyliny. Chłopaki nazywają się pięknie - PINK BARRET i działają (? a może już nie!?) w ramach projektu "Stanicy" - Lost Project. Nagranie powstało podczas koncertu jaki zagraliśmy razem, ze dwa lata temu. Sporo w nim wątków z Cyber Totemu ale także są rzeczy całkowicie wyimprowizowane. Karpaty Magiczne z rockową perkusją...to hicior... w sam raz na ten marcowy poranek.
Uwielbiam taka pracę z nagraniami, właśnie przesłuchuje CDR z napisem : loop 1-12 USA/2006 z nagraniami z "Mt.Shasta Tour" w 2006 r. Duża część tych nagrań stanowi tkankę naszej ostatniej (z wydanych, jak na razie...) płyt "Mirrors". Wydana w Polsce - przepadła bez śladu i miała mniej recenzji niż koncertowy CDR "wydany" w Anglii ! Ale to już poza nami. Słucham właśnie zapisu rozmowy z Seattle i zabaw na gamelanie w lofcie Sun City Girls... oj boj !!!
Na stole (od dzieciństwa do pracy służy mi wielki stół, nigdy biurko, dlaczego?) leżą jeszcze płytki formacji The Curators z Berlina. To kapela Jacka i Ani z Galerii Zero utrzymana w nurcie rockowo-eksperymentalnych kapel ze środowisk artystycznych, może trochę typu Velvet Underground. W Berlinie i jak się ma własną galerię, to jeszcze jakoś idzie...ale u nas? Artyści zbunkrowani ze swoimi kuratorami podstępnie ostrzeliwują konkurencję i zdobywają granty (grant w sztuce to jak granat w boju !) na umocnienie swej pozycji i dominacji na rynku.
No to na ten smutek i beznadzieje : Bailey + Zorn + Parker ! Całkiem przyjemne granie. Widzę nawet (chyba oczyma duszy) przebłysk słońca nad Tyńcem. Nie, to tylko szybka z bryki posła Gowina ?
No to jak nostalgia to nostalgia : obrazek to naklejka promująca naszą płytę i trasę w USA - 2001. A co !

Monday, March 09, 2009

KOSZYCE-NYC-BERLIN


Na Słowacji zawsze jakoś sympatycznie...
Przed chwilą rozpakowałem paczkę z katalogami : ZERO Berlin 2003-2009 ! 240 stron świetnych akcji, instalacji, rysunków, fotografii, muzyków, przekory...czyli działań Galerii Zero. Czujemy się z Galerią związani i cieszymy się, że jest i robi swoje. Na kilku stronach, pośród wielu innych, są też nasze ślady, Bogdana ślady i to jest ważne, dla nas, dla innych upartych, teraz i na przyszłość. Amen! To tak jak mail z niezależnego, nowojorskiego radia WFMU z zapytaniem czy mogą udostępnić nasz koncert nagrany w 2001 roku...nasz pierwszy koncert w USA ! W USA z czasu przed 11 września... nigdy już tak nie będzie ale koncert ciągle jest.
Robisz coś swojego, najlepiej jak umiesz i nie starasz się wbić w jakąś modę, a radio jest po to aby to docenić, zachować, podać dalej i chronić. Po to są radia i galerie w bardziej normalnym świecie. Oczywiście radia normalne i galerie normalne, szoł biznes to inna bajka. U nas wszystko jest szoł biznesem czyli nic tak do końca nim nie jest i do tego pozbyliśmy się też normalnych miejsc i obiegów.
W czasie pomiędzy mailami z NYC, a katalogami z Berlina i podczas stałego (najwidoczniej?) zaćmienia słońca nad Polską, radzę wpisać w YouTube nazwisko : David LaChapelle. Uważajcie tylko aby się poseł Gowin nie dowiedział...bo zanudzi na śmierć tym stonowanym mamrotaniem , tonem ubogaconym ciągłym pochylaniem się nad bliźnimi.
I na wszystko Was zaklinam : nie najadajcie się plackami ziemniaczanymi!

Sunday, March 08, 2009

HASIOR 1


14 lipca tego roku minie 10 lat od śmierci Władysława Hasiora (1928 - 1999) i od dzisiaj będę opracowywał wpisy na Jego temat. Mam ku temu powody natury osobistej, Hasior był przyjacielem mojego ojca, jest legendą mojej rodziny i cieniem dzieciństwa. I podobnie jak mój ojciec, który nigdy tej znajomości nie wykorzystywał, dałbym spokój Hasiorowi i Jego sztuce, gdyby nie bezdennie głupia i obłudna nagonka na Niego, prowadzona w tzw. celach politycznych. "Tak zwanych", bo chodzi jedynie o dotrwanie do wyborów. Ale o szczegółach będzie jeszcze czas pisać.
Pomyślałem sobie, że skoro z tak podłych powodów tka się pajęczą nić pomówień i intryg (to już chyba wiecie kto za tym - politycznie - stoi, prawda?) to może warto zrobić coś pozytywnego i z całkowicie innych powodów. Guzik mnie obchodzą też aktualne mody panujące wśród kuratorów sztuki. Z radością przyznaję się do tego, że na sztuce się nie znam i "znanie się" mam głęboko w ..pie. Wiem, to nie jest grzeczne ...sorki, chodziło mi jedynie o lakoniczność i obrazowość przekazu.
Postaram się nie powielać informacji, które znajdziecie łatwo w internecie i dodać coś od siebie, nawet gdyby to była tylko moja własna interpretacja. Wpisy na temat Władysława Hasiora będę numerował aby łatwiej było je wyłowić z tej powodzi bieżących spraw i relacji. Mam nadzieje, że do lipca uda się zgromadzić trochę wpisów?!
Na początek zobaczcie jak Hasior świetnie biegał. Fotografię zrobił mój ojciec w Gdyni, w 1950 roku! Hasior chciał być sportowcem (! ), wygrywał i był nim przez chwilę... ale na szczęście skłonność do korzenioplastyki (pogardzanego ale popularnego kiedyś budowania zaskakujących form z korzeni znalezionych na kamienistych plażach Dunajca lub w lesie) okazała się zwiastunem silniejszego pociągu do pracy z emocjami i uczeniem się ich ujmowania w materialne manifestacje. Niektórzy nazywają to sztuką ale ci co w to uwierzyli (np. ucząc się "sztuki" jedynie na akademiach) kończą jako producenci estetycznych i podobającym się wszystkim prac. W przypadku Hasiora, bieda, perturbacje rodzinne, lata okupacji, szkoła Kenara, obroniły Go przed tym estetycznym chłamem. Może też kilka zdań samego Hasiora : " Ja siebie nie wymyśliłem, nie jestem awangardowym awanturnikiem, jestem tradycjonalistą, należę do naszej wspólnoty kulturowej. /.../ Postrzegam, że nie wszyscy jesteśmy chorzy na zawał wyobraźni, lub sparaliżowani rozsądkiem poetyzowania na nutę ludową, religijną i surrealistyczną. Domniemane okrucieństwo w moich pracach inspirowane jest przekazami religijnymi, np. Herod to archetyp dramatu dzieci, aż z mrocznej historii do naszych czasów się ciągnący. Wypędzonym z raju obiecano, że ziemia nam twarda i ciernista. Piekło, to religijne, również realizuje się już na ziemi. Na koniec nasz hymn dramatycznie nas zapewnia, że : "jeszcze nie zginęła". O radości, Iskro Bogów, gdzie jesteś?"

Saturday, March 07, 2009

TYBET 1959


10 marca
Wybucha powstanie w Lhasie
11 marca
Wojska chińskie ściągają do Lhasy artylerię
13 marca
Tysiące Tybetańczyków wiecuje i domaga się
przywrócenia niepodległości Tybetu
17 marca
Rozpoczyna się ostrzał Lhasy
Dalajlama ucieka potajemnie z pałacu.
20 marca
Komitet Centralny Komunistycznej Partii Chin
poleca stłumić powstanie
w Tybecie.
23 marca
Podczas tłumienia powstania Chińczycy zabijają
ok. 87 000 Tybetańczyków w samej Lhasie
i wywieszają nad Potalą chińską flagę : "nad miastem
łopoce na wietrze chiński sztandar, symbol szczęścia,
witający nowe narodziny starożytnego miasta".
30 marca
Dalajlama przekracza granicę Indii

W marcu 2009 roku ...

ELDER TREE


Jeszcze kilka słów o akcji "bez czarny"... tak jak w Guerrilla Gardening i w tym wypadku chodzi o przestrzeń publiczną. Jest zawłaszczana bez umiaru przez panujące ideologie i wycofywanie się z tej gry jest taktyką skazaną na porażkę. Miękkie, żartobliwe lub zmuszające do innej, niż oczekiwana interpretacji symboli władzy ideologicznej akcje są subtelnym, ale zaskakująco skutecznym, sposobem na odzyskiwanie przestrzeni publicznej dla siebie. Mamy prawo tu być i to jest także nasz świat. Ważne jest aby skłonić do zastanowienia, może czasem do opamiętania (to chyba naiwna nadzieja?), do zaprzestania pełnego przemocy gadania : wszyscy Polacy, wszyscy ludzie, my wszyscy... bo brzmi to jak gazetowy bełkot na czas wakacji. Tyle, że dobrze jest przygotować się na specjalny język krytyki. Bawi mnie jeszcze ale też irytuje kiedy słyszę, że modlitwy nie-Katolików to zawsze modły (czy słyszeliście aby ktos kiedyś w tv powiedział : " w modłach na Jasnej Górze uczestniczyło x wiernych", powtarzanie czegoś z uporem i/lub bez sensu to zawsze : "jak mantre powtarzają, że ..." a nie, co byłoby przecież logiczniejsze w naszym kraju, w którym "wszyscy są Katolikami", że : "jak różaniec powtarzają".... Nic nie mam do różańca i nawet ratując interesujące praktyki, chciałbym aby powrócić do klasycznej postaci paciorków z pestek kłokoczki południowej ( a nie z chińskiego plastiku) ; bo milsza w dotyku, piękniejsza i szlachetniejsza, pełna znaczeń i przez to odpowiedniejsza do praktyki duchowej. Nie życzę sobie jedynie, aby zajmowanie się ratowaniem kultury bzu czarnego, poprzez jej osobiste praktykowanie, było deprecjonowane nazywaniem mojej praktyki : " gusłami", " ideologią New Age", albo "neopoganizmem".... Bo przecież, kiedyś "wszyscy" ( Polacy, Słowianie, My...hm, sami wybierzcie) tak właśnie żyli. I to nie było jakieś tysiące lat temu...

Friday, March 06, 2009

KARPATY


Tak o tych Karpatach mówi się i pisze, jakby wszystko było już wiadomo... Przebierańcy z Zakopanego, oscypki, tęczowe owce, smreki i dutki, dutki, dutki.... To się nazywa produkt turystyczny ale gdzie są Karpaty? W 2001 roku, Pan Rudolf Schuster, prezydent Republiki Słowacji powiedział : " Widziany z lotu ptaka łańcuch górski Karpat przypomina mi znak zapytania...". Były premier Polski, w 2009 roku widział jedynie wygaszone światła... czyli nic? Widzi się to, na co starcza przygotowania i wyobraźni. Ale produkt turystyczny nie powinien nam paść na mózg jak oślizła meduza (sorki, cholerne meduzy coście mnie tak poparzyły na Korsyce...ale sorry mimo to!). Chyba będę musiał napisać książkę jako ochronę przed budyniowymi meduzami produktów turystycznych. Karpaty to wielka (209 256 km 2) t a j e m n i c a ! Ale zacznijmy od Europy, nawet z nią mamy problem, gdzież są jej granice? Geograficznie podział wygląda tak : Europa Północna : Płw. Skandynawski plus wyspy na Oceanie Arktycznym, Europa Południowa : półwyspy - Iberyjski, Apeniński, Bałkański plus wyspy, Europa Zachodnia : koniec kontynentu do Wisły (! a kuku, niespodzianka!) plus Wyspy Brytyjskie oraz Europa Wschodnia : reszta od Wisły do Uralu. No i coś z tego wynika? Oj tak, wynika - to "widać, słychać i czuć".
Ale drążmy dalej te "oczywistości" naszych gazetowych podróżników-pisarczyków. Gdzie szukać Karpat, do jakiej rodziny należą, skąd się wzięły? Należą do tzw. Alpidów, łańcuchów górskich powstałych wskutek ruchów górotwórczych orogenezy alpejskiej. Są dwie wielkie strefy alpidów : strefa śródziemnomorsko-himalajska (! ale jaja, co?), a w niej : Atlas, Pireneje, Alpy, Apeniny, Karpaty, Góry Dynarskie, Bałkany, Krym, Kaukaz, Hindukusz, Pamir i Himalaje.... oraz strefa pacyficzna, z Andami, Kordylierami, górami Wysp Japońskich, Tajwanu, Filipin, Malajów i części Alaski.
To jest się nad czym zastanowić?
Z drobniejszych spraw to można pomyśleć o rozbuchanym ego naukowców z Zachodu (europocentryzm...? ale do jakiej części Europy się on odnosi?), którym Himalaje były mniej ważne niż Alpy, a jak już wdrapali się na ich (i świata) najwyższy szczyt to nazwali go oczywiście... Mt. Everest, bo przecież miejscowi go nie zauważyli i nie nazywali wcześniej? Himalaje nie miały szans z Zachodem, to co dopiero Karpaty...chociaż leżą w samym centrum Europy?
No i elitarność kultury górskiej nie wypływa jedynie z większych drucianych okularów intelektualistów ale z tego, m.innymi, że w Europie tereny położone na wys. 300-500 m n.p.m. to 9,3 % powierzchni kontynentu, tereny położone na wys. 500-1000 m n.p.m. to -odpowiednio- 10,4% , a te leżące powyżej 1000 m n.p.m. to jedynie 5,1 % Europy. Więc może jednak jest jeszcze jakaś przestrzeń do pracy wyobraźni, do prób rozumienia psychogeograficznych szlaków, punktów i drogowskazów? Nie dajmy się udupić serkami i wełną z watą wsadzaną nam przemocą do nosa, w oczy i uszy. Wprowadzamy od dzisiaj znaczki pocztowe : Carpathians, dość drogie - bo aż 1000 Carpathians... a ile to warte? To jeszcze zobaczymy.

SLOVAKIA


Wiosna już w powietrzu i od południa halny drażni zapachem pierwszej zieleni... Czas więc ruszać na Słowację ! Przygotowania idą pełną parą i lubię, co tu kryć, te dziesiątki maili, telefony, daty i napięcie organizacyjne. Z początkowego galimatiasu (fajne słowo ?) wyłania się powoli program wyprawy i mimo, że wiemy przecież, że tak naprawdę będzie inaczej, mamy satysfakcję z dobrego kawałka roboty. Zagramy "instore" w amerykańskim stylu. To rodzaj spotkania z muzykami i krótkiego, roboczego grania w sklepie muzycznym, z którym zespół jest związany. Gdybyście byli w pobliżu to zapraszam do Hevhetia Music & Gallery, przy ulicy Alżbetina 22 w Koszycach na godzinę 14-stą, 20-stego marca. Tak czy siak, warto tam wpaść, bo chłopaki mają niezłe płyty i wydają książki muzyczne i magazyn Hudba. W tym samym dniu , wieczorem, zagramy koncert w Preszowie, najprawdopodobniej w salce Knihokupectva Christiania. Ich logo macie nad wpisem i jak widać kapusta nie jest dla nich tak podstawowym zielem jak w Polsce. Chociaż u nas też mawia się, że : kapusta : głowa pusta.
Muzyczne ujawnienia są częścią naszej agendy i będziemy starali się porozmawiać o Festiwalu Karpaty Offer, który współorganizujemy. Głównym zadaniem wyprawy jest dotarcie do Mikowej, wsi rodzinnej rodziców Andy Warhola i do muzeum Andika w Medzilaborcach. Tam rozpoczniemy także cykl budowy mobilnego pomnika dla Warhola, który zaprezentujemy w sierpniu w Nowym Sączu a w październiku w Krakowie. Będziemy focić (jak to mówia Słowacy) dwoma cyfrówkami, kamerami otworkowymi i video. Coś na blogu pokaże z tej wyprawy.
Maciek dosłał linki do informacji nt. Festiwalu Energia Dźwięku i miejsca gdzie będę prezentował psychogeografię transu. Ale jak widzicie, prowadzę Was też trochę po zmiennej mapie z serii : geografia oporu. W najbliższą niedzielę na kilka chwil zostanie proklamowana Tymczasowa Strefa Autonomiczna w Krakowie, pod nazwą : Manifa - czyny, nie POPiSy ! Wybieramy się zająć miejsce na olbrzymiej spódnicy Moniki Drożyńskiej...

Thursday, March 05, 2009

AKCJA BEZ CZARNY !


Bez czarny (Sambucus nigra) to jedna z roślin o bogatej i bardzo starej mitologii. Podobno jeszcze przed 50-60 laty na wsi ludzie mijając stare okazy tego drzewa uchylali kapelusza. Niegdyś szukano pod nim pomocy i zdrowia. Kwiaty i owoce stosuje się w ziołolecznictwie i mamy do czynienia z renesansem tego gatunku.
W ramach etnobotanicznej ścieżki do odkrywania tożsamości i kultywowania tradycji, przeprowadziliśmy w trzecim dniu marca akcję zaznaczenia pięknego okazu bzu czerwoną wełną. Takie wełniane sznurki z kutasikami wieszano (i robi się to do dzisiaj !) w celu ochrony przed złymi wpływami.
Zróbcie to sami zamiast gadać bez końca o zaginionych zwyczajach!
Będziemy wdzięczni za foty, które opublikujemy i włączymy do archiwum etnobotanicznego działu naszych tymczasowych stref autonomicznych. Jak chcecie być bardziej cool to zawsze można takie działanie podciągnąć pod LAND ART...

Samochodowa arogancja


Widzę i słyszę w tv jak z wielką powagą rozważa się możliwość specjalnych dopłat do produkcji aut. Mamy już specjalne dopłaty do posiadania w kraju tzw. rolników, dopłacamy do posiadania okazowych muzealnych kolejarzy i mocnych górników : swobodnie petardę odpalą i syreną odważnie zakręcą do kamery! Ale to nie koniec, teraz dopłacać będziemy do szwindli banków i koncernów samochodowych. Aby włos im z głowy nie spadł podczas kryzysu bo... właściwie co? Do pracy pisarzy i naukowców jakoś się to nasze państwo nie kwapi dopłacić w czasie kryzysu... Więc może krokodyle pomogą w oganianiu się od nich? Ja dopłacam do ochrony przyrody już ponad 20 lat i końca nie widać ale wymagania stale rosną...i miny urzędników tzw. wyższego sortu - bardzo poważne. Ale co tam, abyśmy zdrowi byli bo każdy ma swoją karmę !
Maciek donosi, że w Art Cafe -Kalaczakra- we Wrocławiu jest miejsce i czas na mój trzeci odcinek z fascynującej serii : Psychogeografia Transu. Cykl rozwija się od 2007 roku i towarzyszy kolejnym festiwalom Energia Dźwięku. Tym razem będzie flet shakuhachi, Nepal i Azja Środkowa ale mam wielką ochotę także na bezpośrednią prezentację muzyki transowej, tak jak ja ją rozumiem i czuję. To krzepiące, że można się oderwać od przemocy klas panujących czyli sojuszu robotniczo-chłopskiego i oddalić się w sferę energii dźwięku ścieżkami psychogeografii...
24 marca we Wrocławiu ogłaszam Tymczasową Strefę Autonomiczną!

Monday, March 02, 2009

Poniedziałek w KRK


Właściwie to wolę skrót KRAK i w :KRAKU ale rozumiem, że może się niektórym źle kojarzyć? Poniedziałek zazwyczaj jest trudnym dniem i ten testował też trochę moją cierpliwość. Najpierw korowody z przedłużeniem biletu krakowskiej karty miejskiej czyli miesięcznego biletu na wszystko. Automaty nie wydawały reszty, kioski nie miały jak rozmienić banknotu 100 złotowego (wiadomo : kryzys!) itd. itd. Krążąc po kolejnych przystankach z automatami zorientowałem się, że wpadają mi od rana w oko dziwaczne ogłoszenia, reklamy i newsy. Zaczęło się już w domu od wiadomości kulturalnych GW, w których sprawni krytycy sztuki, a może nawet kuratorzy (wow!) donosili, że dyrektor Teatru Łaźnia Nowa, Bartosz Szydłowski przystąpił do akcji odchudzania się z GW! To mnie lekko ogłuszyło, takie wydarzenia na początku tygodnia! Czekam na relację z oddania moczu w wykonaniu Bartosza i życzę dalszych spektakularnych sukcesów na polu sztuki promocji. Czasy się zmieniają, dawniej wystarczyło zgubić pieska i ogłosić to w pomocnym programie Marka Niedźwiedzkiego w "Trójce" , jak to robiła Kora. Teraz katusze odchudzania albo sex i przemoc!
Ale to był tylko początek... bo Bono z U2 donosił, że będzie płyta dla najuboższych. Jaki wielkoduszny i wspaniały gest. Potem z autobusu zobaczyłem baner PiS-u głoszący to niewiarygodnie celne hasło : zachowajmy miejsca pracy. Powalający plan opozycji. Podpowiadam jeszcze mocniejsze hasło : "abyśmy wszyscy zdrowi byli "! Już niespecjalnie zaskoczył mnie banerek reklamujący coś o nazwie : "pizza góralska" ale przyjąłem go już z najwyższym zaniepokojeniem. Przez analogię do tzw. "herbaty góralskiej" można spodziewać się naprawdę ostrej jazdy! Niestety nie był to koniec ataków. W budynku UJ na kampusie wpadłem na plakacik reklamujący : "Smocze jadło". Jak się studenci najedzą : A/ dziewic , B/ siarki ....to będzie zabawa. Bardziej zastanawiające było dla mnie tylko to, że wyrobem ciasteczek zajmuje się firma "Granit"....
Ale były też i zupełnie normalne chwile i zwyczajnie interesujące. Do nich należała rozmowa z Moniką i domowe granie (sorry sąsiedzi !), mailowanie z Jano z Koszyc i kompozycja z soczewicy, grzybów i cukinii...

Sunday, March 01, 2009

MUSIC !


No i Landrover "disco" dotarł szczęśliwie pod naszą "wieżę". Natasza za kierownicą od Sofii do Krakowa ...hm, to chyba nie moja szkoła?! Ale robi wrażenie, niektórzy znani mi "świetni" kierowcy mają problem z dojechaniem na Słowacje...
No więc wieczorem były świetne herbatki z Bułgarii (no, dobra Bogdan...odpalę Ci jedną!), dobre wino i piwo Zagorka dla Ani. Oczywiście także nowe, wiosenne marteniczki (w oryginale to : brzmi nieco groźniej : BABA MARTA !) na szczęście.
Szybko je przywiązałem do naszego laurowego -już prawie - drzewka (ma ponad 120 cm wysokości) i emanują dobrym nastrojem.
A tu pierwszy dzień marca i budzimy się do muzyki ! Sikorki za oknem dają cynk, że już czas. W tym miesiącu gramy na Słowacji podczas festiwalowej wyprawy studialnej do Preszowa, Koszyc i Mikowej. Mikowa to wioska rodzinna Warholów - rodziców Andy Warhola. Od lat jesteśmy przekonani, że wiele z kolorytu wschodniej Słowacji jest obene w sztuce Andika (jak mawiała o nim matka). Pisałem o tym wiele na tym blogu, z miesiąc temu. Na sierpniowe i październikowe festiwalowe dni opracowujemy z Bogdanem "mobilny pomnik dla Andy Warhola". Praca nad Festiwalem Karpaty Offer nie jest prosta ale zaczyna przynosić interesujące projekty... o tym za kilka tygodni.
No więc MUSIC ! Po Słowacji zagramy na CoCart Festiwal w Toruniu. Festiwal zapowiada się interesująco i można już posłuchać na myspace ciekawych utworów, m. innymi jest tam pierwsze sieciowe ujawnienie mojego projektu Cybertotem (płyta się opóźnia z wielu powodów, ale będzie!) w postaci nagrania : Hati / Marek Styczyński. Swoja drogą to po ilości wejść na zestaw utworów promujących CoCart widać, że w Polsce dalej troszkę prowincjonalnie : czym bardziej "japońskie" nazwisko tym liczniejsza grupa znawców.
Ale smarkam na to i życzę Hati cierpliwości i uporu.
Na Festiwalu nie tylko zagramy ; Rafał z Hati chce z nas wydusić wszystko przy tej okazji ! Będzie więc prezentacja : etnobotaniczne aspekty muzyki i psychogeografia transu, także warsztat Ani - Odzyskać głos- z moim instrumentalnym udziałem (jak na Sopatowcu) i koncert. Zagramy z Andrzejem Widotą (sampler, syntezator, kreatywność i przytomność umysłu) i będzie też z nami Bogdan (jak się "wykokosi" i oderwie od sądeckiej macierzy...?!) z Flagą Świata i fotografią organiczną.
A w kwietniu : koncert w Gdańsku z Eric'em Arnem i Tomkiem Radziukiem i Kraków w ramach Dekady Fotografii. Ale najważniejsze jest to, że sprzęt znowu zagraca "wieże" i po raz kolejny wchodzimy na muzyczną ścieżkę. W tym roku będzie ona miała gęsty smak Sopatowiec Session.