Monday, March 30, 2009

UBOGUSI TOUR


Wracam do równowagi po ostrym tygodniu... a właściwie dwóch tygodniach : od Koszyc do Torunia! Nie ma prawdziwszej praktyki niż taki czas monotonnych podróży, trudnych muzycznych prób, konfrontowania się z dziesiątkami obcych ludzi i własnymi oczekiwaniami. Te ostatnie są najgorsze, przynoszą rozczarowania i bywają bolesne. Mailowe sprawozdania naszej przyjaciółki Ali z praktyki kontemplacji przestrzeni i czasu w Bodhgaya, wydają się wobec tych wyzwań opisami cudownych wakacji... Alicji te wakacje się należą bo ma za sobą wiele teatralnych tras i trudnych życiowych momentów. Pisząc o praktyce, nie mam na myśli konkretnej praktyki religijnej ale niekończącą się pracę ze swoimi słabościami, iluzjami jakie przysłaniają nasz umysł, aroganckim ego, które domaga się daniny już, teraz, tutaj. Nic tak dobrze nie doskonali naszej osobowości jak daleka podróż i wykonywanie pracy z nieznanymi ludźmi. Napięcia i koszty własne (psychiczne ale i fizyczne) są takie, że doskonale opisuje je powiedzenie : co cię nie zabije ; to cię nauczy!
Podróż do Torunia była dla nas trudna gdyż szare równiny pomiędzy Częstochową a Włocławkiem działają przygnębiająco na jakimś głębokim poziomie... To nie tylko krajobraz ale tzw. całokształt ; domeczki kryte papą, rolniczy sprzęt w polu jeszcze z jesieni, prostytutki na poboczach szosy, wariaci wyprzedzający "na trzeciego", a właściwie "na każdego"... Szczególnie przerażają mnie małe barki skryte w lichych sośninkach. Jeden z takich barków nazywa się "U Bogusi" i od niego nazwaliśmy ten teren : "ubogusi" kraj. Nigdy nie wiążę stanu konta bankowego z bogactwem lub biedą, bogactwo lub bieda jest stanem umysłu. Niestety jest to i w tym sensie strasznie ubogusi kraj. Pomiędzy tymi ubogusimi miejscami spotyka się wielkie, niby "góralskie" chałupy i tam porcja ruskich pierogów kosztuje 30 zł. To jest dopiero naprawdę ubogusie zjawisko. Czym kraj biedniejszy tym ceny wyższe... Są też rodzyneczki w rodzaju szyldu : "KUCHNIA POLSKA I ARABSKA", to może jeszcze śliczniej : "kuchnia praindoeuropejska" !
Dojechaliśmy jednak do Torunia i tu nagroda! Toruń poszedł ostro i w dobrą stronę !, zaskoczył nas zadbaniem i urozmaiceniem. Uwielbiamy takie miasta, które mogą zaskoczyć czymś ciekawym za następnym rogiem. Chce się dryfować po ulicach i dawać się oczarowywać... To działa w taki sposób, że nawet rozkopana ulica nie przeszkadza... bo zaraz myśli się : ale będzie świetnie wyglądać po remoncie. Muzeum Etnograficzne z małym parkiem i skansenem w środku miasta jest hitem! Nie dajcie tego terenu na blaszane budy supermarketów, proszę! Budynek Centrum Sztuki Współczesnej zaskoczył nas bardzo pozytywnie i może z nim konkurować tylko to, co powstanie kiedyś w Krakowie... i kiedyś w Warszawie ...gdyby to tak nieco złośliwie - zwłaszcza w stosunku do Krakowa - ująć. Toruń potwierdził bez problemu obecność na naszej liście topowych "miast-rodzynków" wystających z polskiego budyniu : Kraków, Gdańsk, Wrocław, Toruń ... I nie będę rozwijał tematu pięknych, polskich miast....he, he, he....tak jakoś jest i tyle !
Festiwal CoCart nie zdominował ulicy ale był bez trudu zauważalny w postaci plakatów, wlepek i programów, to nie jest wcale takie hop ! Hati team i CSW jako partner to też nie norma, bo u nas zawsze kuratorzy (bogowie sztuki) znają się na wszystkim lepiej i (prawie) nigdy niczego nie konsultują z ludźmi z samego frontu aktualnych podchodów. My zostaliśmy wyeksploatowani jak nikt inny : 2 godziny wykładu/prezentacji w piątek, trzy godziny warsztatu w sobotę i w nagrodę koncert wieczorem w towarzystwie kilku gwiazd z tzw. Zachodu. Piszę, "w nagrodę" bo zawsze jesteśmy w takich sytuacjach ubogimi krewnymi WIELKICH LEGENDARNYCH ze snów i marzeń. Tym dla "mediów" bardziej ubogimi im bardziej na koncercie nimi nie jesteśmy... Dla The Wire na Festiwalu CoCart nie grali wykonawcy z Polski, tak można zrozumieć anons w tym magazynie. ZAWSZE to ich koledzy są kombatantami, którzy tworzyli zręby światowej kultury, a my jedynie prowincjonalnym cieniem wielkich wydarzeń gdzieś tam i kiedyś tam, w prawdziwym świecie czyli "nie tutaj". Ale wpływem za reklamę nie pogardzą i przygotują kolejny pakiecik wykonawców na kolejny festiwal... taki neokolonializm kulturowy i stara kupiecka taktyka wykluczania. I to nic, że goście są zazwyczaj na stypendiach artystycznych i umowach wydawniczych, a takich gaży jak w Polsce nigdy nie widują na zachodnich scenach (wiemy, bo czasem jesteśmy takimi samymi wykonawcami, naprawdę bywa...! ), często prawie niczego naprawdę nie zagrają i tylko odpalają festiwalowy zestaw z klawiszy w laptopach, niektórzy pierdzą na uszkodzonych kablach przez połowę swego występu....ale to nic, wszystko jest ustalone : my jesteśmy tłem a ONI gwiazdami. Jeżeli się mylę, to zapewne wkrótce dostaniemy zaproszenia na podobne festiwale organizowane w centrach sztuki współczesnej we Francji, w Niemczech, w Anglii itd. itd. w innych krajach naszej wspólnej Europy.
Tegoroczny CoCart to ogromna praca, zapewne takie same koszty i sprawna organizacja, ciekawy dobór wykonawców ale odczucia niestety takie jak opisałem. I robimy to sobie sami i za swoje pieniądze... ale może to przejdzie nam za kilkadziesiąt lat ? Aby było jasne, zachodnia rewia i tylko rewia nie jest winą pomysłodawców, myślą prawidłowo ale wychodzi jak zawsze... Bo od CSW - Instytucji można jednak wymagać jakiejś bardziej pragmatycznego myślenia, w sensie wydawnictw, dokumentacji, wymiany muzyków, zaaranżowania wspólnych projektów, które dawałyby coś i nam. Może potrzeba też zorganizowania własnych mediów przy okazji, bo te co są (poza pojedynczymi free lancerami, pozdrawiam!) jakie są... każdy widzi.
Przywiozłem pół samochodu interesujących instrumentów, prezentacje i opracowane idee, Ania prowadziła swój autorski i stale doskonalony warsztat, zajmuje się na Uniwersytecie mediami, kulturoznawstwem i występuje z powodzeniem w Kanadzie i Sztokholmie ... ale pies z kulawą nogą się tym nie zainteresował - w sensie dokumentacji, mediów i tylko (ale i AŻ, bo tylko to nas ratuje od porzucenia koncertowania w Budyniowie) publiczność, "warsztatowicze" i inni aktywni uczestnicy kultury wspierają nas swoją obecnością. I tym osobom bardzo dziękuję, pozostańmy w kontakcie i nie dajmy się zwariować !
Nie opisze więc drobiazgowo koncertów tzw. "zachodnich wykonawców" - to zrobią doskonale inni, u nas jest w dobrym tonie popisać się znajomością ZACHODNIEGO artysty... to nas tak ubogaca, tak nobilituje... wszyscy tacy zasłuchani, tacy alternatywni i bezkompromisowi... ho, ho ! Ale niech tam, "pisz pan środa" (urzędnik nie wiedział jak pisze się wtorek, przez "w" czy "f" i kierownik na pytanie o to, polecił : pisz pan środa...) jakoś damy radę ! Warto tylko zauważyć, że ZACHODNI opanowali do perfekcji trudną sztukę autokreacji poprzez akcje poza(od pozowania na coś) muzyczne : zmienianie hoteli, granie w kącie zamiast na scenie, polewanie się wodą i stosowanie przyjemnych zapachów. Już na śniadaniu w hotelu byli całkiem normalni : nalewali soku do zapasowych butelek "na drogę" i pakowali serki do serwetek... Więc i my się możemy podciągnąć i poszukamy w małych sklepikach (a znajdzie się jeszcze nie jeden taki ubogusi sklepik...) i jak znajdziemy niezapomniany dezodorant WARS to pojedziemy nim równo... Na WARS i trzy laptopy...
Jako inżynier szukam zawsze konstruktywnych wyjść z irytujących sytuacji , alternatyw możliwych do wprowadzenia w życie, tak aby nie mieć poczucia wyjścia na "dudka" czyli "jelenia"... Swoją drogą, to jak ktoś jest biedny, naiwny i wykorzystywany to określa się go właśnie tak : dudek, jeleń, baran, osioł... bo ludzie zawsze wykorzystywali zwierzęta, potem dopiero ; niektórzy ludzie innych ludzi... Jednym z sensów, czyli konstruktywny powód podejmowania się takich prac jak stanowienie tła dla ZAGRANICZNYCH wykonawców, jest opisana wcześniej praktyka doskonalenia własnej osobowości i oczyszczania umysłu ze złudzeń. Inny, niezwykle skutecznie chroniący od poczucia wystawienia się na straconą pozycję, jest domaganie się gratyfikacji finansowej. Nawet mając świadomość, że i w tym wypadku nie osiągniemy nawet połowy "zachodniej" stawki, pracując trzy razy więcej niż w przypadku posiadaczy innych paszportów krajów wspólnej Europy, zawsze to jednak cieszy. Po uzyskaniu (o ile to się uda!?) takiej gratyfikacji "jest radość" i możemy sobie zakupić w polskim wydawnictwie komplet płyt wykonawców z ... Japonii, tak niezbędny dla nas, nieobytych prowincjuszy. I tak można było kiedyś działać, vide Ameryka, która sobie kupiła kulturę ale to już nie te czasy i nawet przy wzroście gospodarczym 0,7 ... za mało środków! Pozostaje więc doskonalenie osobowości i taplanie się w banknotach... jak na nielegalnej focie Bogdana ! Oto prawdziwe oblicze muzyki eksperymentalnej... Andy to wiedział i ja to wiem !

5 comments:

Luiza Poreda said...

Żeby nie było tak zupełnie pesymistycznie dodam, że dla publiczności nie byliście żadnym tłem:) Dla mnie i wielu innych byliście jednym z najlepszych występów festiwalu.

Dzięki za świetny, choć zdecydowanie za krótki koncert. i za warsztaty, z których uciekł mój chłopak bo nie chciał śpiewać. i za wykład. i za mnóstwo inspiracji. nie porzucajcie Budyniowa, bo smutno będzie.

Anonymous said...
This comment has been removed by a blog administrator.
Piotr said...

No tak, w Krakowie i okolicach stoją wyłącznie szklane piękne domy nie kryte papą a srebrną folią a to że widziałam cośzupełnie innego to pewnie zwidy spowodowane mym mazowieckim pochodzeniem :)....prepraszam za słowo, ale to pieprzenie jest i tyle. W całym morzu pięknych słów boli tylko jedno...krakowskie kompleksy i frustracje pana którego wstrętne Mazowsze nie chce uznać za wielkiego offowego artystę...i budyń się wylewa z tego co z budyniem niby walczy. Pozdrawiam

marek styczynski said...
This comment has been removed by the author.
marek styczynski said...

Pan Piotr wylał swoje "mazowieckie" kompleksy i ja się temu nie dziwię. Różnice nie polegają na tym czy są czy nie ma szklanych domów (potwierdzam, że tak pięknych "szklanych" tarasów w Krakowie nie ma...), a na uzurpacji bijącej nawet z tego komentarza, że to Mazowsze uznaje / nie uznaje kogoś za offowego artystę! Warszawa jest miejscami świetna i mieszka tam wielu moich przyjaciół i znajomych, ale są i tacy, którzy uparcie brną w to, co nie tylko ja (zapewniam) nazywam "warszafką" i to warto zauważyć. Pewne rzeczy się zmieniają, a inne nie ulegają zmianie (Matrix) i niestety Pan należy do tych, którzy się jakoś nie mogą oderwać do czasów / koncepcji, w których obradowanie KC PZPR w Warszawie tamowało oddech w całej Polsce.