Saturday, August 01, 2009

ABISKO - NIKKALUOKTA + Kebnekaise


Trekking życia, porównywalny jedynie ze spacerami po Himalajach ... Co tu pisać? Już lotnisko w Kirunie dało nam do myślenia, wyglądało jak plan filmowy serialu Przystanek Alaska. Potem było już tylko fantastycznie : pusto, zimno, zacinający deszcz i renifery... od czasu do czasu żerdzie po namiotach lavvo lub same lavvo albo zimowe ziemianki Samów i niesamowite kolory spowijane mgłą. Przeszliśmy tak pieszo około 130 km przez tundrę szlakiem nazwanym Kungsleden z ostrym wypadem na najwyższy szczyt Szwecji - Kabnekaise (Gebnegaisi - nazwa Samów), który okazał się jakimś cholernym twardzielem. Ale i my jesteśmy uparci więc zakładany czas 12-14 godzin przejścia skróciliśmy do 10 godzin ... bo Ania spieszyła się do sauny. A sauna w górach to nie sranie w banie dla nowobogackich ale coś zupełnie innego, jak się dajemy głupim cwaniakom oszukiwać w tej Bolandzie!
Zrobiliśmy 1000 fotek i trudno to ogarnąć. Spaliśmy w naszym maleńkim namiocie szturmowym i gotowaliśmy na gazie z butli ale to co pamiętać będziemy zawsze to : woda. Zapach i smak wody z tundry zasilanej topniejącymi lodowcami jest całkowicie rewelacyjny. Wiele ze spraw Samów (Lapończyków) wyjaśniło się nam bardziej ale pojawiły się też nowe pytania.
Nie do pogardzenia był także brak budyniowej nacji (ani jednego ! przez cały czas! a jak już w książkach wpisów w schroniskach coś było to Polacy z ... Danii) i jeden jedyny Czech na koniec trekkingu. Sposób uprawiania turystyki i ekologiczne nawyki Szwedów powodują, że to co nasi gminni wodzowie nazywają turystyką i ekologią jawi się jak smarki wiszące u nosa pijanego postpegieerowca... i tyle o tym.
Ale powrót jak zwykle był bolesny bo po 1,5 godzinnym locie z Kiruny do Stockholmu i takim samym czasie przelotu ze Stockholmu do Krakowa ... czekały nas blisko dwie godziny transferu z Balic na Osiedle Europejskie ! Bo autobus, bo bagaż, bo coś tam i bo budyń się rozlał szeroką falą. Siedzę teraz i pracuję nad Festiwalem Karpaty Offer i tekstami do Fragile i Glissando... za kilka dni jeszcze warsztat na Sopatowcu i pierwsza festiwalowa impreza promująca 14 sierpnia... więc znowu jakiś śmierdzący leń będzie się naśmiewał z naszej "nadaktywności".
Do Sapmi (Laponii) jeszcze wrócę ale teraz musi się to jakoś poukładać. Ania nagrała bardzo interesujący -sound walk- w czasie naszego trekkingu oparty o brzmienia kolejnych strumieni, które przekraczaliśmy. No i dziękuję za życzliwość wszystkim Stallo, o których pisałem przed wyjazdem!!! W ostatni dzień bycia w tundrze ( a jest to inny sposób bycia niż w mieście) dostaliśmy szansę podziękowania duchom Sapmi i zrobiliśmy to chyba wprawnie?!

No comments: