Monday, September 14, 2009

Miś


Udało się nam wyrwać z cyfrowych okowów pracy na wielu frontach i zrealizować, planowaną od kilku lat, wycieczkę do Zelenego Plesa w słowackich Tatrach. Od jakiegoś czasu bijemy rekordy w skracaniu czasu pobytu w tzw. Stolicy Tatr... tym razem zmieściliśmy się w 5 minutach! Wyskakuje się z autobusu i wskakuje do busa, a jeżeli akurat ruszał to 5 minut wystarczy! I tyle czasu w Zakopanem to dość! Z Łysej Polany szybko przeniknęliśmy na słowacką stronę, mijając budynek graniczny, gdzie wiele razy przeżywałem tzw. dantejskie sceny z odbieraniem tenisówek i nadliczbowej pary rajstop przemycanej z Czechosłowacji... Ach nasi (i Wasi...) dzielni pogranicznicy! Gdzie tam teraz do dawnej romantyki sprytnego ukrycia paczki "lentilków" dla Nataszki, co twardych jak skała, rodzimych wyrobów nie chciała... Długo by można o tych "pucatych" góralickach w szykownych mundurach... co dzisiaj porabiają? Robią może w ochronie? albo małą gastronomie prowadzą : ogóreczki kwaszone plus oscypek pięknie grilowany z dżemem żurawinowym? No i na piś głosują bez dwóch zdań.
W górach pięknie i już jesiennie, a w Zelenym Plesie masa ludzi. Zapomnieliśmy, że Słowacy mają teraz swój długi weekend, no i spanko w sali wieloosobowej... Nasza rezerwacja nie podziałała gdyż "pocitacz ne fungował" ... i już. Zatęskniłem za Skandynawią, tzw. chłodem Szwedów, nie sprzedawaniem alkoholu w schroniskach i ciszą. Najbardziej uciążliwi byli Węgrzy, ale się im nie dziwię : spać z taką liczebną przewagą Słowaków... z samych nerwów już się zaczyna głośniej chrapać. Jakoś dotrwałem do rana, zadziwiony bogactwem dźwięków wydawanych przez ludzi w stanie snu. Jak nigdy w domu, z wielką radością zerwaliśmy się o 7 rano ! A. wyspana wspaniale bo w zatyczkach do uszu, a ja nie, bo jak je założę to strasznie muszę "nadstawiać uszu" aby wszystko słyszeć... Szybko ruszyliśmy na Wielką Svistovke. Góra, a właściwie przełęcz, ma troszkę ponad 2000 m n.p.m. ale jest naprawdę piękna i naprawdę stroma. Jako pierwsi na szlaku, dostaliśmy bonus w postaci scenek rodzajowych z kozicami i ich młodymi. Jacyś Czesi chcieli nas wyprzedzić ale daliśmy odpór i naprawdę dobrym marszem weszliśmy na przełęcz tuż pod poszarpanym szczytem. Potem sprawnym kłusem górskim czyli naszym sposobem schodzenia tzw. marszo-biegiem dotarliśmy do Skalnatego Plesa, czyli koszmarnego miejsca pod Łomnicą. Ze zdumieniem oglądaliśmy płaty kosówki wyciętej pod nową trasę zjazdową (nas tu na nartach nikt nie zobaczy...) i podziwialiśmy chamski sposób psucia szlaków turystycznych przez właścicieli kolejki... szlak jest zniszczony celowo, dosłownie zepchnięty pod trasy zjazdowe i ma się wrażenie spacerowania śmietnikiem... Skandal na dużą skalę i mimo nawykowej krytyki , doceniliśmy działania TPN po polskiej stronie... respekt !
W Łomnicy dostałem herbatę w tzw. pocharze (wysoka szklanka z uszkiem) i był to nieoceniony Club Caj... ej, boy... ile to wspomnień wiąże się z taką herbatką!
W Zakopanem znowu byliśmy 4-5 minut ; lał deszcz i właśnie ruszał Szwagropol do Krakowa.
Już w domu zobaczyliśmy w serwisach internetowych, że w Tatrach... była załamka pogody, ludzie ginęli od piorunów i horror jakiś. To gdzie my byliśmy? No ale fakty to fakty i do tego smutne... więc dziękujemy Karpatom za ochronę i dalej będziemy się trzymali daleko od żelaznych krzyży...
Na focie ja i Miś... O drewnianym niedźwiedziu z młodym na szlaku, ostrzegała tablica : "Uwaga - zaraz zobaczysz niedźwiedzie z drewna" ! Po naszej stronie stoją na Jaworzynie Krynickiej dinozaury z plastiku... taki polski rozmach? Szkoda, że w głupocie. I nie ma tam tablicy ostrzegawczej : "Uwaga - zaraz zobaczysz mój mały rozumek".

No comments: