Saturday, November 28, 2009

PROTOKÓŁ 802.11


Ktoś jednak czyta te moje wpisy! Ovoo poruszył(a) ciekawy problem i bardzo czujnie odczytał(a) kontekst okładki Cybertotem Remix Project w komentsie do wpisu pt. CRP. Możliwa rola gołębia jaką spełniać może w zastosowaniu protokołu 802.11 ... została zasygnalizowana w mojej odpowiedzi na uwagi Ovoo, zapraszam zainteresowanych do zapoznania się pod wpisem z 23.XI.2009 w komentarzach. Jeden z wpisów wskazuje na mocną kontekstowość moich kolejnych odcinków bloga i to (obok protokołu 802.11.) jest, także dla mnie, pewien problem. Z jednej strony osobisty, emocjonalny styl i szybkie reagowanie na otoczenie jest moim zdaniem podstawą blogowej twórczości a z drugiej bardzo dobrze rozumiem, że nie wszyscy czytelnicy "łapią" te same bodźce. Nigdy nie wiemy, co z otaczającej nas budyniowej tzw. rzeczywistości, ma na nas wpływ. Bo gdyby nie arogancja szołbiznesowych hord, uśpiony "wszechogarniającym dobrem" być może komponowałbym sobie miłe, postnewage'owe melodie na sitar i akustyczną gitarę... A tak, wobec "normalności" taktyki wykluczania stosowanej przez media opanowane przez rodzinne klany dla forsy, chamsko dla forsy i poczucia władzy - musimy gimnastykować mózgi i pielęgnować kondycję... Czym więcej gimnastyki i kondycji tym dalej od ciepełka państwowego rozdawnictwa na kulturę. Ale po jakimś czasie pojawia się wraz z "kondycja" coś niematerialnego, co ratuje przed mrokami depresji i zniechęcenia. Cena niezależności jest bardzo wysoka ale mimo wszystko dziwię się, że tak wielu ludzi usilnie stara się zostać marionetkami (Pan Maleńczuk, który wie sporo na ten temat, śpiewał o tym dosadniej...) i grać w tę grę o cyklach 2-letnich. Po tym 2-letnim lansie, w którym onetowi i im podobni mędrcy wręcz szczytują od zachwytu, przychodzi nowy "do golenia" i dla "starego" i już "ogolonego", czas najwyższy na jakiś program w tivi ; jakiś elegancki temacik (jak fotografowanie i moda, warto rozmawiać, a może coś z polityki bo pieśniarz(ka) zaangażowany...dobra jest też kuchnia lub podróże) a wiadomo, że tivi nie z gumy i swoje rodziny musi ustawić. I dlatego taki krzyk o abonamenty ! Fajnie tak dostawać kaskę i brylować jako ten bóg od kultury i nie tylko... W pewnym (niezwykle poważnym!) centrum sztuki współczesnej, wiele lat temu, przez 3 dni robiliśmy mapowanie audio/video/foto-camera obscura miasta a relację tivi z tej akcji robił pan redaktor w wieku może 18-20 lat, za którym stała mama, "prawdziwa" redaktorka i jak się okazało później, wszystko to było kręcone dla jakiegoś programu śniadaniowego dla dzieci i młodzieży. Gdyby te same rzeczy robił ktoś z "branży" (wprost lub jako organizator) to relacja byłaby dla tivi kultura i mądre głowy prowadziły by uczoną dysputę... Czyż nie? A ile "mapowania" się później pojawiło w wiodącej bo centralnej kulturze! Mapowali, mapowali ale już przestali... Więc o co chodzi? O to mianowicie z czym się spotkał zespół Pustki : po medialnym ogłaszaniu, że jako "pierwszy w Polsce" zakwalifikował się na wielki festiwal w Austin, okazało się, że pojedzie tam (?) nie jako pierwszy, nawet nie jako drugi... a pożyczyłbym Im mapę Austin , o to mianowicie, że niejaki Zakopower-Bułecka nie przeszedł bramki i nie wjechał jako turysta (ale gwiazdor! mega koncernu pop) do USA a inni, latami wykluczani z gry (najczęściej dosłownie) tak... i jest tego na tyle dużo, że spać można spokojnie. Jest w Krakowie taki klub akademicki, który wg. mojej opinii spełnia rolę prywatnego banku dla bardzo licznej rodziny artystów z Warszawy. Grają w nim ojcowie, synowie i pewnie też wnuki ojców... kilkanaście razy w roku od tzw. niepamiętnych czasów i zaczyna to zakrawać na jakąś szopkę! Więc, jeżeli nie zależy Wam jedynie na kasie lub/i nie chcecie z siebie robić pośmiewiska - polecam sprawdzoną strategię rave ; rozproszenie, nieoficjalne sieci wymiany informacji, zależny jedynie od artystów obieg sztuki plus krytyczne przyglądanie się mediom czyli dekonstrukcja przekazu i co może najważniejsze : dystans i poczucie humoru. W ten, może przydługi sposób starałem się trochę przewrotnie wytłumaczyć z tego, ze warto jednak śledzić bieżące sprawy i reagować nawet emocjonalnie i czasem dla obserwatorów niezbyt zrozumiale. Proces uczenia się ma wiele odcieni i wchodzenie w interakcje z otoczeniem jest jego częścią tak jak powstrzymywanie się od takich interakcji. Istota problemu polega na tym, że jedna technika bez drugiej daje kulawe wyniki. A o uczenie się przecież chodzi, nie o kasę, popularność, podziw i władze. Niejaki dr Janek Sowa też chce nas uczyć i dlatego rozwiesił plakaciki z elektryzującym masy pytaniem : Dlaczego jestem marksistą? Pytanie zadał sam sobie i sam też na nie odpowie wobec ciśnienia jakie narasta ze strony udręczonych brakiem odpowiedzi mas i zaniepokojonych obszarników i burżuazji. Jeszcze kilka tygodni braku takiej odpowiedzi mogłoby doprowadzić do rewolucyjnego wrzenia! Ja - gdybym był marksistą - wytrzymał bym z objawieniem prawdy i światowa rewolucja pokazała by swą potęgę! Doktorze Janku Sowa, znamy jeszcze jedną marksistkę, która nie ma ojca profesora ale też ją stać na lewicowość (podobnie jak liderów związków zawodowych...) bo ojciec był dentystą w Wiedniu. Lewicowa burżuazjo - łącz się ! Umiarkowanego powodzenia...życzę.
Ramunas Jaras na wieści o wydawnictwie CRP napisał mi : gerai ! Znaczy to po litewsku "dobrze"! I tak będziemy trzymali...
Mimo soboty i zaszycia się w naszej "wieży", dopadają mnie raz po raz budyniowe emanacje i pisząc ten blog musiałem pracować jednocześnie z emocjami, bo jak zapewne wiecie " co cię nie zabije to cię wzmocni" i dlatego dodam za moment uspakajającą fotografię z tundry.

Thursday, November 26, 2009

CYBER - ISKRA


Do wszystkiego jest potrzebna tzw. "iskra boża"... taka jest mądrość ludowa. A lud u nas mądry bo płaci 1/4 ubezpieczenia paniczyków i do tego raz na kwartał ... Lud też wcale nie tęskni (wbrew pozorom) do czasów gdy iskra potrzebna była także do zapalania stosów z wyroku Świętej (?) Inkwizycji. Ale okazuje się, że ŚI nie była taka zła i jak odkryli młodzi , sympatyczni (to cechy charakterystyczne : otwartość, bombardowanie miłością, radość... jest radość !) aktywiści katoliccy pokazani wczoraj przez tivi... Odkryli Oni, że Galileusza wcale nie spalono... i poszli w miasto dementować złe opinie. Wiedza ta jest dostępna w każdym wydaniu encyklopedii ale widocznie własne doświadczenie w postaci kontaktu z książkami, wspomniani aktywiści traktują z nieufnością bo tylko wiara to potęga. Akcja w obronie wyroków ŚI jest kompletnie groteskowa i zastanawiam się czy nie łączyć jej z dzisiejszymi doniesieniami Onetu o przybyciu kosmitów do Bułgarii... a jak się okazuje może nie tylko do Bułgarii? Troszkę mnie niepokoi, że dwa procesy o życie, zmuszanie do publicznego odwoływania swoich poglądów i praktyczny areszt domowy do końca życia dla genialnego badacza plus jakieś szopki po 200 latach z kościelną rehabilitacją, to dla tych aktywistów jest nic. Ważne jest, że jednak go nie spalono... no brawo, brawo nasza zacna inkwizycjo! Galileusz był nękany i szarpany przez inkwizytorów działających w imieniu papieża za to, że propagował doświadczenie jako źródło wiedzy i czytał książki... i my się dziwimy, że w Polsce czytelnictwo jest na tak marnym poziomie a wynalazczość leży! Więc młodzi aktywiści pamiętajcie - nawet w takich sprawach jak radosna i szczera wiara potrzebna jest iskra boża bo "jednak się kręci". Są obszary gdzie iskra jest nie na miejscu... i napis reklamowy ( a może to przestroga?) : Mleko z iskrą ! wydaje się lekko dziwaczny. Taki napis zobaczyliśmy na jakimś samochodzie dostawczym i ja bym kotu takiego mleka nie kupił. Słyszało się czasem o "herbacie z prądem" ale mleko z iskrą? I w tym cały problem aby nie mieszać mleka z iskrami, nauki z wiarą, wiedzy zasłyszanej z analizą naukową i teoriami, dyskusji z dyskursem i zastanowienia się z pochylaniem... Proszę, nie "ubogacajcie" nas rewelacjami o ŚI bo się IPN dowie i z awantur politycznych już nigdy się nie wygrzebiemy : a czy pan Galileusz kontaktował się z panem Kopernikiem ? I jeżeli tak to za czym lobbowali?
Cybertotem się drukuje i w okolicach 6 grudnia (!) zacznę rozsyłać autorom ... i tu mam kłopot : Centrum z Warszawy (no bo gdzie może być centrum...) - jeżeli czasem czytacie blog ,odezwijcie się bo laptop gdzie miałem Wasze namiary pocztowe padł i mam kłopot , a to Wasze kompozycje sprawiły, że miałem wystarczająco dużo uporu aby ten projekt zrealizować... Ktoś mnie ostatnio zapytał po co właściwie wydaję Cybertotem Remix Project ? Myślę, że jest to tak abstrakcyjny, ulotny i tak nie przystaje do budyniowego szołbiznesu, że aż iskrzy...
Na focie Uli jesteśmy troszkę tacy "niewyraźni"... jak to bywa końcem listopada.

Monday, November 23, 2009

CYBERTOTEM : REMIX PROJECT


Start tego wydawnictwa przypominał niektóre działania NASA... już, już ale start przeniesiony ... Ale tak jak w NASA ten dzień wreszcie nadchodzi i prom leci....albo nie! Mam nadziej, ze płyta z tyloma ciekawymi artystami "poleci"? Jest na płycie relaksowy kawałek formacji TREPANG, jest dub "karpacki" projektu Konrada Gęcy o nazwie DubCore... jest "jeden ton ponad ciszą" Acomplice Affair, chłodne ale pełne życia utwory Centrum, jak zwykle minimalistyczne i przekonywujące realizacje Ramunasa Jarasa z Litwy, mocne wejście solowe Andrzeja Widoty (The Band off Endless Noise) i elektroniczne krajobrazy Emitera oraz niezwykle energetyczne koncertowo-studyjne ujawnienia Hati. Bałem się, że jedynie dwie muzyczne podstawy z moich nagrań spowodują monotonię ale nic takiego się nie stało. Inwencja kompozytorów i wykonawców jest zadziwiająca. Niezamierzonym efektem tego projektu (ale też tego odwlekania w czasie...) jest to, że niektóre projekty są już historią, muzycy współpracują z innymi partnerami itd. bo czas płynie i pojawiają się ciągle nowe manifestacje. Projekt Cybertotem jest ważny bo nie ma celu komercyjnego, nie ma celu promocyjnego (wszyscy obecni na płycie dają sobie doskonale radę) i ma służyć wymianie muzycznych poglądów i podtrzymaniu obiegu sceny niezależnej. Czy ktoś jeszcze pamięta, że muzyka jest rodzajem energii, języka, przyjemności, specyficznej komunikacji i praktyki duchowej? W tych bitwach na festiwale, praktyce wykluczania z radia i tv, pojawianiu się wydawnictw niezwykle awangardowych, rojeniach o dominacji lub absolutnej niezależności gubi się nam to co ważne.
Cybertotem : Remix Project jest także początkiem mojego solowego projektu, strony internetowej : www.cybertotem.eu (ruszy wraz z udostępnieniem płyty na początku grudnia) i realizacji video.
Na stronie Festiwalu jest już relacja z wyprawy do Rumunii więc zapraszam tych, którym moje entuzjastyczne wpisy się podobały. Michał obiecuje film z Rumunii- może dziś, może jutro ... ale będzie.
Okładka jest autorstwa Bogdana i zbudowana jest na jego focie słupa elektrycznego z Satu Mare, który mnie i A. zachwycił kiedy wyglądaliśmy przez nasze hotelowe okno...

Saturday, November 21, 2009

KARPATY RYTUALNE


Skończyłem pisać relację z wyprawy do Rumunii i będzie ją można przeczytać już wkrótce (pewnie od poniedziałku) na stronie Festiwalu. Krótka podróż do Transylwanii okazała się bardzo inspirująca i może będzie to dla nas decydujący impuls aby zabrać się za pisanie czegoś większego? Czym więcej wiem na temat Karpat, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że skrywają one wielki zasób energii i witalnej siły. Symboliczne i rytualne podglebie kultur karpackich wydaje się ciągle mało zbadaną przestrzenią Europy.
Tuż przed wyjazdem przypominaliśmy sobie akcje Hermanna Nitsch'a zarejestrowane na video i szokujące studencików, którzy tak ochoczo rozprawiają w komunikacji miejskiej o pijaństwach, orgiach i "totalnych baletach" jakie były (?) ich udziałem z piątku na sobotę... Body art i nadzy performerzy oblewani świńskimi podrobami jakoś ich nie kręcą, mimo bezdyskusyjnego radykalizmu studenckich poglądów. To jak z muzyką - awangardowe festiwale za festiwalami i wszyscy to wielcy eksperymentatorzy ale tacy 'bez przesady", estetyczni i baczący na to co jest t e r a z cenione przez kilku facecików i kobitek, którym mama lub tata ułożyli "naturalny" dostęp do mediów. Afery z rodzinną korupcją wśród polityków są małym piwem wobec tych rodzinnych i klanowych kompleksów "artystycznych" żyjących z funduszy reprezentacyjnych wielu ministerstw i agencji. Ale zostawiliśmy budyń mentalny za sobą na chwilę i ruszyliśmy do Transylwanii... W rozmowie z przemiłą doktorką z Uniwersytetu w Klużu okazało się, że moje przeczucia co do muzyki towarzyszącej wielodniowym artystycznym (a więc prawdziwym) orgiom Nitsch'a i udziału w nich dużej ilości flaków świńskich, szły w dobrym, karpackim kierunku. Nie dość, że Hermann Nitsch ma Rumunkę za żonę, to jeszcze utrzymuje na tyle żywe artystyczne kontakty z Universitatea de Arta si Design w Klużu, że otrzymał doktorat honoris causa tej uczelni. Rytualne orgie zapoczątkowane przez "akcjonistów wiedeńskich" dotykają prawdziwych podstaw kultury europejskiej i zapewne są bliższe dionizjom niż jakakolwiek inna obecnie praktykowana sztuka. Akcje Hermann'a Nitscha, docenione w Klużu nie znalazły uznania na krakowskiej uczelni stojącej na straży estetycznej linii mistrzów Matejki i Dźwigaja, a szkoda... Nie spierając się o estetykę (cenioną przecież powszechnie wyżej niż sztuka...) kilkudniowa orgia w podrobach świńskich ma z pewnością działanie oczyszczające dla psychiki. Obligatoryjne wprowadzenie raz w roku tej praktyki do polskich instytucji kultury, na szczeblu powiatowym i wojewódzkim, byłoby bardzo cenne. Uważam, że tak uzyskane zbiorowe katharsis personelu tych instytucji, da uczucie odprężenia i odpoczynku od codziennych, nudnych jak flaki w oleju czynności edukacyjno-kulturalnych. Co więcej, wielu z pracowników tych instytucji bardzo dobrze zna się na tzw. "biciu wieprza" i z czasem można oczekiwać pojawienia się specyficznie polskiej linii artystycznego "akcjonizmu wiejskiego". "Bicie wieprza" rozpoczyna się kolektywną gonitwą kwiczącego zwierza z siekierą po podwórzu a kończy się rytualnym kosztowaniem krwawej kiszki i pijaństwem (a zapewne nie tylko pijaństwem ...ale rytuały tego typu są owiane tajemnicą) i trochę więcej odwagi w pokazaniu tego i owego... i będzie naprawdę śmiesznie... Takie rytuały z udziałem nadzwyczajnie zazwyczaj licznej obsady tzw. instytucji kultury, będą naprawdę świetnym rozwiązaniem wielu napięć i twórczego napięcia aż buzującego w pracownikach. Powinno się udać i pokażemy, że Polak też potrafi ! Takie nasze " budyń-body art"...
Na fotce Michała Leskiego nasz dobry czas w Rumunii.

Friday, November 20, 2009

ARCHITEKTURA ROMSKA


Sądzi się powszechnie, że nomadyczny lud Romów pozbawiony jest własnej architektury niejako "z definicji" ... ale pomiędzy Cluj-Napoca a Oradeą w Rumunii, napotkać można okazałe domy o zdecydowanie charakterystycznej architekturze i są do domy Romów. W okolicach Łodzi także jest sporo domów w zbliżonym stylu i gdyby zastanowić się spokojnie nad tym co z okna samochodu widzieliśmy w różnych miejscach Europy Środka można by jeszcze kilka przykładów dorzucić. Jednak dotąd nie oglądaliśmy domów z symbolem Mercedesa jako ozdobą misternych wieżyczek i ozdób dachowych. Czyżby to był "merc-kult'? Architektura Romów z Europy Środka odpowiada muzyce jaka powstała z karpackich ( w sensie pasterskich, żydowskich, dworskich itd.) i indyjskich wpływów w ostatnich półwieczu. Czyżby Romowie odkrywali swoje pochodzenie i budowali na nowo inny poziom swej kultury? Romskie domy i muzyka pop nie muszą się podobać nam... najwidoczniej podobają się Romom a konie zastąpione zostały mercami. Stare, wygodne i mieszczące duże rodziny samochody, mają swój udział w nomadycznym stylu życia Romów XXI wieku.
Istnieją teorie, że mózg człowieka rozwijał się tak wspaniale nie tylko w celu używania go do myślenia ale jako czuły i sprawny regulator ciepłoty ciała. Regulacja ta pozwalała na długie i forsowne biegi a te umożliwiały zdobywanie pokarmu w trudnych warunkach. Każde otwarcie tivi na relacji z dyskusji partyjnej lub komisji d/s lansowania zakutych pał albo na tzw. "wiadomościach" wskazuje, że wiele mózgów faktycznie spełnia rolę termoregulatorów i żadnych innych. Zaczyna to być jakiś trend bo nawet osoby, które kiedyś myślały- obecnie poprzestają na utrzymywaniu bezpiecznego zakresu temperatury ciała. Warto byłoby zacząć badania tego zjawiska bo trudno będzie porównywać i oceniać działalność polityków należących do dwóch, jakże innych grup ewolucyjnych! Już od dawna ta dychotomia zaznaczała swoje działanie i wszyscy wiedzą, że są grupy osób, które nigdy się nie dogadają. Odkryciem byłoby, gdyby się okazało, że wcale nie chodzi o poglądy polityczne czy etyczne lub religijne, a raczej o różne linie rozwoju funkcji mózgu. To, że dotąd szło prawie jednym torem nie jest dowodem na to, że drogi ewolucji nie mogą się rozejść...
Odebrałem dzisiaj z tłoczni CD pt. monografie instrumentów karpackich.... podobno są też koperty i jedynie pani plastyczka jeszcze nie zdążyła z prawdziwie artystycznym przygotowaniem kartki o wym. 60 x 24 cm .... Może pilnuje ciepłoty ciała jak duża część polityków? Bo ten problem różnych technik rozwojowych dotyczy nie tylko ich?!
Na focie Bogdana - lekko podrasowanej na moją sugestię zobaczyć można kawałek architektóry romskiej i widomy znak " merc-kultu" ! A straszy się nas scjentologami....

Monday, November 16, 2009

KORVIN HOUSE - ORGANIC PHOTOGRAPHY


Bogdan działa niespodziewanie szybko! Już można oglądać wynikowe fotogramy z akcji uprawiania fotografii organicznej w domu króla M. Korvina w Cluj-Napoca. To nasza czwarta akcja "uprawowa" z działaniem w ekotonie i bardzo się cieszę, że mieliśmy szansę przeprowadzić ją w ogrodzie domowym tak lubianego króla...

CLUJ - uzupełnienie 2


Michał pracuje nad filmem z naszej eskapady i koncertu, możliwe, że pojawi się on już na YouTube pod koniec tego tygodnia. Na focie Michała Karpaty Magiczne i Południca razem! Wypatrujemy Vlada Palownika, który zwabiony naszą muzyką nadciągał do stolicy Transylwanii !!!

CLUJ - uzupełnienie 1


Jeden z klubów w Cluj ma przy wejściu taki oto (na fotce Bogdana) słupek -drogowskaz...
Woodstock to wiadomo ; festiwal nałogowo organizowany przez pana Jurka Owsiaka już wiele razy ( raz próbowali w USA i nie wszystko im wyszło...) a Vama Veche ... no cóż, aż łezka się w oku kręci! To nazwa wioski i plaży nad Morzem Czarnym tuż przy przejściu granicznym z Rumunii do Bułgarii. To miejsce spotkań intelektualistów, artystów i wszelkich freaków, o które toczyły się prawdziwe boje w czasie szajby zabudowywania wybrzeża hotelami i dyskotekami. A łezka ? bo byłem na tej plaży na pierwszej samodzielnej, wakacyjnej wyprawie jeszcze jako uczeń liceum : Kraków - Mangalia (PKP) i potem pieszo (!) wzdłuż plaży do okolic Warny w Bułgarii, gdzie jako zbuntowani polscy hipisi ukradliśmy w nocy, ze środka pionierskiego obozu międzynarodowego - flagę Kuby! Jak ci pionierzy się przestraszyli ! Biegali z latarkami po plaży jak świetliki w czerwcu.... A teraz te pączusie z PiS-u co się jeszcze rumienią przed kamerą, straszą nas zdelegalizowaniem wizerunku Ernesto CHE Guevary ! Cieniasy i żartownisie ! Sami się zdelegalizujcie.

CLUJ - Napoca


Hotel okazał się bardzo wygodny (polecam!) i po śniadaniu ruszyliśmy "do roboty". Szybko trafiliśmy pod adres jaki otrzymaliśmy od naszej rumuńskiej partnerki i okazało się, że trudno byłoby o bardziej reprezentacyjne i rozpoznawalne miejsce w mieście... bo był to : casa Matei Corvin i sala gdzie "bronią" doktoraty naukowcy z Uniwersytetu Sztuki i Projektowania. Królewski dom jest bardzo ciekawy i nawet dzisiaj chciało by się w nim mieszkać. W wewnętrznym ogrodzie wyznaczyliśmy miejsce gdzie potem Bogdan założył uprawę fotografii organicznej (fotogramy eksperymentalne z domu Króla Corvina! wow!). Wybrałem opadłe liście winogron, liście "zdravca" i kwiaty hortensji. Bogdan dodał od siebie banana - nawiązując "dyskretnie" do postaci Andy Warhola, którego "dziecięcy wózek" mieliśmy prezentować wieczorem. Południca i my to już był niezły tłumek (7 plus 3 oraz dwuosobowa ekipa Festiwalu i dwaj kierowcy) i po ustaleniu godziny próby na 14.00 ruszyliśmy "w miasto". Nie mogliśmy zacząć inaczej : Ethnographical Museum of Transylvania i Galerii de Arta Populara... No i jak zwykle : płyty z serii Ethnophonie, które można kupować "w ciemno", flety z Maramuresz, prosta trąbka pasterska za 8 lei... i maska, która jest częścią pasterskiej tradycji obecnej w całym łuku Karpat ale i w niezwykłych formach w Bułgarii, a nawet... w Alpach Julijskich ! Ale to na inny wpis...
Po dużej dawce folk art'u postanowiliśmy zobaczyć inną stronę miasta. W dizajnerskiej kafejce (oby więcej takich w Krakowie bo już mam dość tych szydełkowych obrusików w "artystycznych" knajpkach "pod gości z Mazowsza" ) popijaliśmy dobrą kawę, podawaną tu naturalnie ze szklaneczką wody (co wprawia mnie zawsze w euforię) aby raz po raz wpadać do części butikowej gdzie były bardzo miłe ciuchy, buty i paski. W odróżnieniu od zaopatrzenia wsi w szmaty do uszczelniania okien, jakie jest jesiennym celem Galerii Krakowskiej , w butiku można było wydać dowolna ilość mamony! Dobrze ubrani ludzie ( ale nie w sensie "ubogacenia" otoczenia garniturami, szpiczastymi butami "cyrkowymi" i nutriami...), policjant objaśniający drogę po angielsku, new age'owe sklepiki i dobre wzornictwo plakatów i reklamy.... to nie jest obraz Rumunii jaki pielęgnujemy w Polsce. Pora więc wybrać się do Cluj ! a jak nie do Cluj to może do Koloszwaru?
Obiad w knajpce, tuż obok królewskiego domu, mógł konkurować nawet z obiadem w Tokaju... konkurowało także (podobno) wino! Tyle, że tu już w karcie była polenta, grillowane bakłażany i kiszona a później grillowana papryka...
Praca z akustykami przebiegła bez problemu i na 6 wieczorem wszystko było gotowe. Nad wszystkim unosiło się stresujące pytanie : czy kogoś zainteresuje prezentacja Festiwalu Karpaty Offer, dwa koncerty grup, które nie są ani "jazzowe", nie grają "poważki" i nie są z Warszawy... fotografia organiczna, wózek Warhola... Ale powoli, powoli coś się zaczęło dziać i sala wypełniała się gośćmi... Pytanie o tzw. frekwencję było zasadne gdyż obok kilkunastu plakatów KM i P wiszących w obiektach Uniwersytetu i mailingu nie czuliśmy przesytu promocją. Instytut Polski w Cluj nie raczył nawet odezwać się do nas, nie zaszczycił jakąkolwiek obecnością naszej misji... Nie można mieć pretensji - bo to tylko ekipa z instytucji kultury Małopolski, dwa nietuzinkowe zespoły muzyczne, Festiwal dotowany przez UE i doktorzy nauk o sztuce i kulturze z krakowskich uniwersytetów... Instytut musiał w tym samym czasie zorganizować imprezę alternatywną w postaci pokazu filmu pt. Mała Moskwa - dostępny w Polsce za 9.90 zł jako dodatek do gazety! Pan Minister "od kultury" Zdrojewski, na pytanie co On na to, że 90 % przepytanych Polaków twierdzi, że źle się promuje kulturę polską zagranicą, powiedział : "no tak, ale to się powoli zmienia". Więc można powiedzieć, że "jaki pan taki kram"...
Tym bardziej się cieszę, że sala na koncertach była pełna zaciekawionych, młodych ludzi a od soboty widzę kolejne wejścia na naszą stronę już nie tylko z Cluj-Napoca ale także z Bukaresztu... Tylko gdzieś wisi w powietrzu pytanie : to może w IP w Cluj nie pracują odpowiedni ludzie? Może powinni pracować w muzeum albo archiwum... a nie w IP? Co mają takiego do roboty, że nawet jedna osoba nie znalazła w ciągu dwóch dni 5 minut na to aby się nas zapytać "how are you" ? Kilka lat temu graliśmy w Kiszyniowie na festiwalu jazzowym z ekipami z USA, Francji, Niemiec itd. i na chwile lub dłużej wpadali tam ludzie z ambasad, konsulatów, instytutów wszystkich krajów - tylko nie z Polski! Widocznie nie było nakazu z Centrali i ... panie Ministrze ; nic się od tych czasów nie zmieniło.
Po udanym wieczorze próbowaliśmy dostać się do klubu aby podsumować koncertowe wrażenia z Południcą przy piwie Ursus i soku z pigwy... ale nie było wolnych miejsc... ej kryzys, kryzys!? Poszliśmy więc na pizze i tak zakończyliśmy ten bardzo urozmaicony dzień.
Na focie wyprodukowanej kolektywnie z inicjatywy Bogdana i według rosyjskiej metody (modyfikowanej w naszych akcjach w ośrodku sztuki współczesnej w Źylinie na Słowacji) napis Cluj, którego ognista istota odpowiada trackim korzeniom nazwy i atmosferze koncertów.

Sunday, November 15, 2009

WESOŁY CMENTARZ - uzupełnienie


To inny przykład na niezwykłą "wesołość" cmentarza w Sapancie... uśmiałem się do łez - a Wy? Ciekawi mnie czy ktoś się pofatygował zapytać samych mieszkańców Sapanty czy Oni też uważają swój cmentarz za wesoły? To, że jadają podczas świąt na grobach i symbolicznie częstują swoich bliskich zmarłych wódką też wcale nie jest wesołe... W utrwaleniu nazwy "wesoły" dla cmentarza z Sapanty ważną rolę spełniła zapewne stara (ma ok. 2 tys. lat) tradycja ośmieszania innych niż ona - ta jedynie słuszna, tradycji ludzkiej pracy z życiem i śmiercią.

WESOŁY CMENTARZ - SAPANTA


Z Satu Mare wyjechaliśmy 12 listopada, było dość wcześnie i po około 2 godzinach dotarliśmy do wsi Sapanta (Sapenta) aby przekonać się, czy miejscowy cmentarz jest naprawdę "wesoły" ? Być może pogoda miała na mnie jakiś wpływ ale wesoło mi nie było...
Kolorowe krzyże z malowanymi ręcznie tekstami i obrazkami z życia pochowanych na cmentarzu są naprawdę interesujące ale też przygnębiające w swojej przekonywującej prostocie przekazania prawdy o naszej egzystencji i rolach jakie zmuszeni jesteśmy pełnić. Dominujący na cmentarzu kolor niebieski jest faktycznie specyficzny i starania o uznanie go za charakterystyczny wzorzec malarski : "błękit Sapenta" uważam za uzasadnione. A na szerokich deskach krzyży : pani potrącana właśnie przez samochód, zastrzelony pasterz z uciętą później głową, doktor w szykownej marynarce, muzykanci, prostytutka dobra jak anioł, itd. itd. to bardzo skrótowe ale niestety trafne podsumowanie życia i jego sensu lub pokazanie, że jedynym ciekawym momentem w życiu danej osoby był sposób w jaki się skończyło. Więc naprawdę ze śmiechu boki zrywać ! Więc może cmentarz raczej "kolorowy" niż wesoły! Niepokojący cmentarz nazwano "wesołym" w ramach nerwowego nawyku ukrywania prostych i sprawdzalnych prawd o naszym życiu i śmierci.
Sam obyczaj malowania krzyży jest dość młody bo pochodzi z 1935 roku i bardzo przypomina mi kolorowe krzyże z Detwy na Słowacji, które kiedyś namiętnie fotografowałem. Dwa lata temu przygotowaliśmy wraz z Bogdanem Kiwakiem całkiem udaną wystawę jego fotografii krzyży detwiańskich z symbolicznego cmentarza przy Popradskim Plesie w Tatrach, której towarzyszył przyzwoity katalog. Może zestawimy kiedyś fotografie z tych dwóch niezwykłych miejsc w Karpatach? Bo w Sapancie krzyże są także pełne starych symboli solarnych i motywów roślinnych o znaczeniu trudnym dzisiaj do rozszyfrowania. Cmentarz obrasta budowlami sakralnymi, kramami z kiepskimi pamiątkami , reklamami ale ciągle wskazuje na coś drzemiącego bardzo głęboko, coś mocnego, magicznego i bardzo pierwotnego a jednocześnie dającego siłę, inspirującego i ożywczego. To coś nazwaliśmy kiedyś karpackim "ethnocorem" i na tej koncepcji zbudowaliśmy nasz projekt o pełnej nazwie (z 1998 roku!) : The Lost Space : Magic Carpathians". Sam się dziwię naszej konsekwencji i dziękuję energii jaka się pojawiła w tamtym momencie...
Z Sapanty pojechaliśmy przez niewiarygodnie piękne, zamglone i pełne drzew, stromych stoków, strumieni i serpentyn góry do Baia Mare i dalej, do Cluj-Napoca. Po drodze raz po raz wyskakiwaliśmy "na chwilę" z samochodu aby fotografować, filmować i chłonąć interesujące obrazy i sytuacje. Nasza ekipa wydawała się być całkiem przyzwoicie zorganizowana : fotografik, webmaster pracujący jako filmowiec, szefowa Festiwalu z asystentką, trójka muzyków mających spore pojęcie o współczesnym kulturoznawstwie, naukach przyrodniczych, tradycjach muzycznych plus doskonały kierowca przyzwoitego busa. Powoli przybywało materiałów i tematów do dyskusji na temat fenomenu kultury Karpat. Czas szybko uciekał i do Cluj - Napoca wjechaliśmy późnym wieczorem. Miasto zaskoczyło nas wielkością i urokiem otwartego, uniwersyteckiego ośrodka. Szybko rejestrowaliśmy w pamięci miejsca z ciekawymi muralami, szablonami i wlepkami, klub z wystrojem jak w Kalifornii (albo w Berlinie pod urokiem Kalifornii), markety i galerie. Byłem bardzo mile zaskoczony i także z tego powodu, że właściwie tego się spodziewałem. Oczywiście ciągle byliśmy w dobrze nam znanej, "domowej" strefie Austro-Węgier, z naciskiem na ten drugi człon tej nazwy.
Krążąc po mieście w poszukiwaniu naszego hotelu, dyskutowaliśmy jeszcze o symbolice bram marmoroskich, kulturze pasterskiej i muzyce jaka rodzi się w tak niezwykłym otoczeniu i nadziei, że nasza misja okaże się nie być "impossible". Hotel okazał się rewelacyjny i po małych kameralnych badaniach telewizyjnych programów muzycznych (czyli : albo romski Bolywood albo turbo folk z naciskiem na pozamuzyczne walory wokalistek i wokalistów) padliśmy ofiarą rozbuchanego konsumpcjonizmu i hotelowych wygód.
Bus zespołu "Południca" stał na hotelowym parkingu ale tylko domyślaliśmy się w jakim klubie świętują dotarcie do celu naszej wyprawy.

PARADISUL PIERDUT?


Rumunia - czyżby "raj utracony" (po rumuńsku : paradisul pierdut)? Ostatnie kilka dni całkowicie zaprzeczyły tezom, że po wejściu do UE utraciliśmy coś z naszej, karpackiej kultury. Wręcz odwrotnie, sądząc po fantastycznej, płytowej serii ETHNOPHONIE udaje się pokazać światu rzeczy, na które dotąd nie było przyzwolenia. Wprawdzie w rumuńskiej tv królują wariacje nt. muzyki z Bolywood, które są częścią (jak w Bułgarii) pewnego kompleksu "rozrywki szemranej" oraz jest obecna socjalistyczna "nowa tradycja" zespołów folklorystycznych, przyszyta tzw. instytucjami kultury - czyli grubą, czerwoną nicią - do żywej tkanki kultury, która "się dzieje" i nie ma ochoty być zarządzaną - ALE wszędzie czuje się prawdziwe życie.
Istotna część naszej podróży zaczęła się nad Cisą i Bodrogiem, w Tokaju. Ani mocny deszcz, ani też drobne trudności logistyczne nie zepsuły nam (mnie i Ani) powrotu do Tokaju gdzie wszystko było na swoim miejscu : specjały kuchni węgierskiej (zupa rybna ! sorry sumy z Cisy!), piwniczki - i to te prawdziwe, nie do zwiedzania, ale "zwyczajne" domowe z winem nalewanym z beczek do plastikowych butelek po wodzie mineralnej... No i sama Ona -moja ulubiona rzeka ; Cisa, która ze swymi dopływami obmywa ultra interesujące tereny Karpat Wschodnich ; od Huculszczyzny, przez granicę rumuńskich gór Maramuresz, Węgry, mniej znaną część Słowacji aż po Dunaj. Z głową pełną wspomnień i podekscytowani czekającymi nas terenami północnej i środkowej Rumunii dojechaliśmy jeszcze tego samego dnia do Satu Mare. Na granicy HU/RO musieliśmy pokazać nasze ID lub paszporty - co było już dla nas pewną starą-nowością... i usłyszeliśmy o jedno pytanie za dużo : jedziecie "turystycznie"? Odpowiedzieliśmy głośno : tak ! a po cichu : a g... cie to obchodzi po co jedziemy! I to niby niewinne pytanie celniczki przypomniało mi nasze perypetie podczas koncertowej wyprawy do Kiszyniowa w Mołdovie. Od tamtych przygód minęło zaledwie kilka lat a myślimy o tamtym czasie jak o innej epoce geologicznej. Jak się te granice forsowało samemu dawniej, to dzisiaj przychodzą do głowy refleksje typu : O.K. -można być eurosceptykiem (bo to takie rozsądne, patriotyczno-nacionalistyczne i bezpieczne) ale przeciwników UE już zupełnie nie rozumiem i wolałbym aby trzymali się na dystans. Ludzie o nomadycznym stylu życia potrzebują raczej rumuńskiego DRUM BUN ! jakie przywitało nas po rozstaniu z celnikami - czyli życzenia DOBREJ DROGI ! niż asekuranckich wymysłów hodowców ziemniaków.
Na focie Bogdana K. maska z Maramuresz (z moją osoba wewnątrz!) w pięknym mieście Cluj - Napoca.... ale o tym w następnych odcinkach - bo następne odcinki są konieczne!

Sunday, November 08, 2009

MGŁA


Gęsta mgła w królestwie budyniu mentalnego to już lekka przesada... Ratuje mnie pilne rozsyłanie (i związane z tym przeglądanie...) fotografii jakie mają zilustrować trzy teksty jakie popełniliśmy rozrywkowo/bojowo do fajnych, niezależnych pism : Glissando, Fragile, Zew Północy. Teksty są pewnym podsumowaniem tego co wiemy na temat kultury Samów (F), instrumentów muzycznych i praktyki joik (G) oraz opisu wejścia na Giebmegaisi - najwyższy szczyt Szwecji. Do tego jeszcze dobieram foty do płyty A. z field recordings pt. Vaggi Varri (góry - doliny) z naszej lipcowej wyprawy do Sapmi (Laponii) ... to leczy z mgły i budyniu. Na budyń mentalny należy szczepić, nie na grypę. Wyszliśmy tylko na film - Tybetańska Księga Umarłych, który nie wiadomo czemu proponują nasze kina w 2009 roku... bo film jest z 1994 ? Pamiętam, że u nas był hitem nieoficjalnego obiegu ale głównie dlatego, że narratorem jest w nim Leonard Cohen... Poszliśmy jednak w ramach praktyki i podróży sentymentalnej. Swoją drogą to przyczynek do ofiarnej walki rzeczników tantiemów za wszelką cenę, różnych Kazików i innych dziwnych ludzi skupionych w monopolistycznych organizacjach z zeszłego wieku, które "bronią praw autorów". Wygląda to tak, że czy chcesz czy nie - należne Ci tantiemy wędrują do jednego takiego molocha i aby je wydobyć z jego budyniowych trzewi musisz wnieść solidną opłatę i zostać na zawsze niewolnikiem tego tworu. Druga strona tego "bronienia praw" jest taka, że sitwa telewizyjno-radiowo-festiwalowa plus kilku tzw, "dużych" wydawców, skutecznie zwalcza wszystko co nie jest wyprodukowane w tym systemie zamkniętym i świetnie się broniącym. Więc niech mi tu Kazik jeden z drugim nie smarka i nie rzuca k.... na Internet. To kiepska kampania promocyjna ...bo kto by się rzucał na te skarby kultury narodowej ? Te ataki na Internet są dość interesujące, już wolność się znudziła ? już tęsknimy do zasady : "tera my" ! Rozdział kultury, która żyje naprawdę i tych glutów jakie proponują "spece" od ochrony praw autorskich, zaczyna być tak wyraźny, że aż przypominają mi się czasy tzw. komuny. W tamtych latach też byli oficjalni gwiazdorzy, telewizja dawała "uznaną" kulturę i byli także "oficjalni" dysydenci. Wiem, teraz jest wolność - możesz się przyglądać jak Cię zlewają już bez podtekstów politycznych i jedynie ze "szlachetnych" powodów ekonomicznych. Ale pozostaje - jak zwykle - droga mrówczej pracy i samodoskonalenia, zgodnie z hasłem : "co cię nie zabije - to cię nauczy"... Wszystko byłoby o.k. - tak jest wszędzie i przeszkadza mi tylko ta niejasna sytuacja, to ukrywanie mechanizmów, bałamucenie... mgła!
Na focie A. widać mój / nasz dobry czas i naiwne starania aby dotknąć, poczuć, posmakować i zrozumieć zanim coś zagramy w podzięce za ważne doświadczenie ... inaczej niż niektóre warszawskie pieszczoszki znające się na wszystkim z samej definicji, o'boy - ta logika budyniowa!

Sunday, November 01, 2009

SZTUKA PO KOŃCU SZTUKI


Jak w języku polskim może nazywać się roślina o łacińskiej nazwie Ranunculus glacialis? Dla ułatwienia dodam, że roślina ta rośnie na i w pobliżu lodowców ? Nie, nie jest to jaskier lodowcowy ale jaskier lodownikowy (?!) lub jaskier lodnikowy ?! Widać, że stary budyń rozlewa się także po gabinetach botaników...czy w tym kraju nic nie może być normalne?
Stres staram się pokryć opanowaniem i byciem zimnym jak ..."lodnik" ? "lodownik" ! Ten trudny stan osładzam sobie świadomością, że wreszcie wiem co to jest sztuka! Dowiedziałem się tego z bardzo dobrej książki "Sztuka po końcu sztuki" (dla wielu sztuka się jeszcze nie urodziła ...a tu już jest po końcu!) p. Grzegorza Dziamskiego. Książkę wydała Galeria Miejska "Arsnał" w Poznaniu i wielkie dzięki za to! Kilka opisów przybliżających co sztuką być może podoba mi się bardzo : " (sztuka) może wyglądać jak cokolwiek, ale w przeciwieństwie do innych wytworów i działań musi byc wolna", albo : " sztuka jest sferą wolności, a więc działań bezcelowych i nieinstrumentalnych", albo : " sztuką jest to co nie mieści się w naszym codziennym rozumieniu świata". Trochę (ale niezbyt mocno) niepokoi mnie twierdzenie, że : " o tym, o czym warto mówić decydują, w dużym stopniu, kuratorzy wielkich wystaw artystycznych, /... /ale chyba nie tylko oni". Oczywiście, niepokoi mnie to, że "chyba nie tylko oni". To daje wielkie pole do manipulacji dla ludzi nie będących kuratorami wielkich wystaw artystycznych, no chyba, że chodzi o niektórych dziennikarzy-wyrocznie, jak tak to jest o.k. ! Najbardziej podoba mi się zdanie : " sztuka zachęca do nowych odczytań, jest niekończącą się lekturą". To daje nadzieję wielu artystom; jak nie dzisiaj... to może w przyszłości. Podoba mi się bardzo podział określenia ; "sztuka feministyczna" na "sztuka" i "feminizm" bo dotąd brzmiało mi to jak "inteligencja katolicka", a o tym antropologom się nawet nie śniło! Ja, prosty leśnik od "żabek", "motylków" i "drzewek", do których (przyznaję nie bez zawstydzenia) mam czasem ochotę się przykuć, wiem wreszcie tak wiele na tak trudny do pojęcia temat, moje chaotyczne dotąd odczucia i nieuprawnione przypuszczenia okazały się w dużej części słuszne!
Ostatecznie, do książki przekonał mnie kapitalny ( i fundamentalny) fragment : " ... Mona Lisa Duchampa, po wymazaniu wąsów już na zawsze pozostaje Moną Lisą bez wąsów" !!! Po trzykroć dzięki i po dziesięciokroć brawo! Nie wiem tylko, dlaczego nie mam odczucia obcowania ze sztuką podczas wymuszonych ( to prawda!) spotkań z pisuarami. A daję słowo, że jestem od zawsze fanem Marcela D.
Z tą sztuką i kuratorami wielkich wystaw artystycznych jest podobny problem jak ze zbawieniem, na które wyłączność ma podobno jedynie kościół katolicki : aby to działało potrzebna jest silna wiara. Bez niej mamy poważny problem ze zdefiniowaniem pojęcia : " nasze codzienne rozumienie świata" i "sztuka" ...? Nawet "nasze" jest dość płynnym określeniem, a już "codzienne rozumienie świata" ...? No bo taki prosty inżynier (jak ja) ma przecież inne rozumienie świata niż kurator wielkich wystaw artystycznych i co jest w tym "naszego"?
Podobnie jak z brakiem zbawienia - poza uprawnionymi do niego osobami - tak i ze sztuką : co z innymi, nie "naszymi" o "egzotycznie brzmiących nazwiskach" jak pisze autor na stronie 15 !
Natasza ( moja córka o "egzotycznie" brzmiącym imieniu...) znalazła w Oslo kilka interesujących śladów kultury Samów. Pośród nich, zastanawiająca jest krótka historia pewnego kamienia. W 1906 roku z Gargovarri, miejsca w górach blisko znanej samskiej wsi Kautokeino , zabrano święty kamień i przeniesiono do muzeum w Oslo. W 1995 roku, społeczność Gargovarri poprosiła o zwrot kamienia. Po namyśle, muzeum wykonało kopię kamienia a oryginał oddało. I co możemy powiedzieć o świecie tej społeczności ? Co możemy wiedzieć o ich rozumieniu świata ? A może warto ... bo tyle rozprawiamy o korzeniach europejskiej kultury a jakoś trudno o porozumienie.
Kamień z Gaddovarri nie jest jakiś szczególny. To wydłużona skałka, postawiona kiedyś (i z jakiegos powodu? lub nie?) pionowo i podparta mniejszym kamieniem. Co począć z nie "naszymi" i ich nieuprawnioną "sztuką", światem, codziennością? Nie wierząc w kuratorów wielkich wystaw artystycznych, a może nawet w samą "naszą" kulturę, pozostają poza światem sztuki? Mam czasem wrażenie, że "nasza" działalność ogranicza się do domalowywania wąsów... do tworzenia sztuki aby ją zaraz wyśmiać i stworzyć nową ... Akademizm śmierdzi starym capem a skały spokojnie porastają spiralami porostów. Ot tak, bez celu...
Na mojej bezcelowej fotografii skałka z okolic wsi Nihkkaluokta za Kręgiem Polarnym, nie święta i nie artystyczna...? Taka - sztuka po końcu sztuki.