Sunday, August 30, 2009

Sierpień End


Rano już tylko 14 stopni i białe mgły od Wisły zasłaniają Tyniec i Las Wolski... Ceremonia picia porannej kawy pozwala jakoś się dobudzić i jest absolutnie niezbędna. Wczoraj cały dzień lało i zrobiliśmy sobie tzw. dzień wewnętrzny ale dzisiaj po deszczu nie pozostało ani śladu i mogliśmy swobodnie ruszyć na rowerkach do Tyńca. W Krakowie jak zwykle : afery w/Wyborcze/j ... nasz największy artysta od czasów Matejki (i taki sam dziadowski jak on) pan profesor (ASP) Dźwigaj wciska jakiś nowy i wielki (gabarytowo) kit w postaci kolejnej zgarbionej postaci w powiewającej szacie. Tym razem będzie to podobno nasz bohater Kukliński i zastąpi on pomnik ulubieńca górali z Poronina czyli W.I.Lenina w Nowej Hucie. Na miejscu gości z Huty, ustawiałbym już worki z piaskiem na Placu Centralnym. Nie wiem czy ASP w Krakowie ma dalej tą piękną stronę internetową ale jak jest z Matejką to pewnie sam pan profesor (ASP, nie zapominajmy...) zaprojektował. Balon przeszkadza, hotel przeszkadza ale dzieła jedynego i niezastąpionego w Krakowie rzeźbiarza nie przeszkadzają - gratuluję architektom miejskim wyczucia! Oby się tym Kuklińskim ze spiżu ktoś nie podźwignął !? Prawdopodobnie redakcja Gazety W. chce w ten sposób odwrócić uwagę od nowego mostu przez Wisłę i plaży, którymi tak się cieszyliśmy wspólnie z dzielnymi dziennikarzami jakie 2-3 lata temu...
Staram się jakoś oderwać od spraw festiwalowych i post.fest. ale słabo mi to idzie i tylko czujność A. oraz dzieł0 geniuszu Salvadora Dali ("Dziennik geniusza"... genialny!) ratuje mnie od totalnego owładnięcia problemami kariery (najczęściej) innych ludzi. Wiele z opisywanych przez Dalego sytuacji tyczy się nie tylko jego życia. Są w Dzienniku... fragmenty, które pasują jak ulał do przeżywanych przez nas, np.: " Gala pierwsza mnie ostrzegła, że wśród surrealistów spotkam się z równie nieprzychylnym nastawieniem jak gdzie indziej i że w gruncie rzeczy - wszyscy oni mają mentalność mieszczańską. Moją siłą - przewidywała - będzie trzymanie się na dystans, jeśli chodzi o wszelkie prądy artystyczne i literackie".
Jedyna (ale istotna!) różnica polega na tym, że mentalność mieszczańska miesza się w Polsce z liczniejszą, chłopską i w wyniku tego powstaje zadziwiająca obfitość budyniu mentalnego. Gdyby dało się tym budyniem palić bylibyśmy drugim Kuwejtem!
Stoczniowcy się już zmęczyli w namiotach pod domem premiera i ogłosili swoje zwycięstwo! Gratulujemy! To pięknie tak zwyciężać i zwyciężać. Najwyraźniej chcą Guzik a nie stocznię.
A na tej focie, którą Bogdan wykonał z pomocą "rybiego oka" widać Longital, Janka Kubka i Karpaty Magiczne prywatnie...

Friday, August 28, 2009

Poranny melodyjny PostFest.


Podoba mi się idea Post.Fest 'u. Jak wiele innych genialnych idei i naprawdę dobrych pomysłów dotyczących Festiwalu, które oscylują wokół założeń "festiwalu permanentnego" jest całkowicie pomijana i niezrozumiana. Niestety, fale budyniu bezrozumnie "zawiadywane" przez gości z wąsami o specjalnym wyglądzie, oscylującym wokół przedstawicieli PSL -u lub/i tzw. "stoczniowców", zalewają wszelkie iskierki innowacyjności w tym kraju. Wczoraj wspomniałem o projekcie pt. Monografie instrumentów karpackich ale nie dodałem, że wielomiesięczna praca, subtelne sieci wpływów i podsycania entuzjazmu, spora kasa na realizację, energia włożona w organizację itd. itd. (nie wspominając o prostocie pomysłu, który mimo tego, nie był się pojawił od 60 lat) o mało nie rozbiła się o pana z wąsami, który nie wpuścił realizatora nagrań ze sprzętem studyjnym do sali gdzie zaplanowano nagrania... Dzięki łasce okazanej nam przez panów z wąsami udało się jednak Gerardowi Widmerowi ze Szwajcarii, zaprezentować własne techniki gry na fujarze pasterskiej ze Słowacji, nam je zarejestrować, a Bogdanowi utrwalić (!) na matrycy mojej lustrzanki...
Już wypiłem pierwszą poranną kawkę i staram się jakoś sprytnie wywinąć z budyniowych macek jakie w Nowym Sączu oplatają mnie nieuchronnie... i powoli się udaje! Ten stan błogości i odstępowania budyniowej powodzi od naszej "Wieży", dobrze ilustruje cytat z Salvadora Dali : " Wydając po przebudzeniu bardzo długie, ale to bardzo długie i - powiedzmy sobie szczerze - melodyjne pierdnięcie, przypomniałem sobie Michała z Montaigne. Autor ten informuje, że słynnym pierdzielem był święty Augustyn, który potrafił wygrywać całe kompozycje".
Słowacy mają na ten stan błogiego zawieszenia troszkę bardziej stonowane określenie : kaszlem na to ! Kilka małych frontów obronionych, coś przemycone, ktoś z kimś się poznał, ktoś się skonfrontował, nie było pupilków mediów....a że jazda obowiązkowa w postaci zespołów pieśni i tańca i dominacja smutnych wąsów : na to - wygrywam, powiedzmy sobie szczerze, długo i melodyjnie...
Nasz dobry znajomy i autor wielu okładek naszych płyt, plakatów i grafik - Tomasz Bereziński stał się ostatnio sławny w NYC za sprawą biegania (jogging) po trasach wyznaczających kontury zwierząt... To całkowicie abstrakcyjne postępowanie wzbudziło zainteresowanie i Tomek trafił na łamy gazetki, na łamy której to gazetki każdy chciałby trafić... Gdyby pozostał w rodzinnym Nowym Sączu to pan redaktor Fioletowy Nos zrobiłby Mu fotkę swoim służbowym "compactem" i podpisałby : "Nowy Sącz stał się światową stolicą biegania"...albo " Trasy do biegania w naddunajeckim grodzie magnesem dla turystów z całego świata" lub sakramentalne : " barwny korowód biegaczy przeciągnął ulicami miasta" a Tomek mógłby - co najwyżej - melodyjnie i - powiedzmy sobie szczerze - naprawdę długo...

Thursday, August 27, 2009

PostFest.


Tym kryptonimem zapełniam ostatnio rubryczkę : "temat" w korespondencji e-mailowej... Niby jest "po" Festiwalu, koncerty wybrzmiały, teatry się wysuszyły po sobotniej ulewie, plastycy coś tam kombinują ...ten czas nawet lubię bo uczenie się w ten sposób sprawia mi frajdę ale - co dość charakterystyczne dla naszych czasów i naszego stylu życia - jest jednocześnie "w trakcie" i "przed". Już pracujemy nad wydawnictwami o projekcie " Andy Warhol Come Back!", którego częścią była akcja "Wózek Warhola" i niezwykle udanym projekcie pt. Monografie instrumentów karpackich. Zebranie w jednym miejscu takich muzyków i osobowości jak : Gerard Widmer, Michal Smetanka, Józef Broda, świetni muzycy huculscy (Kostiuk!)... to już był sukces ale entuzjazm muzyków przelany w zarejestrowaną muzykę...to pierwsza klasa. A jeszcze na koniec zagraliśmy karpackie jamsession z kontrabasistą... z Wiednia. Na focie widać jak wielkie wzruszenie ogarniało niektórych słuchaczy tego wydarzenia i z jaką nabożną czcią chwytali przesłanie niektórych muzyków. Oj działo się, działo!
A w poniedziałek, poza rozwożeniem sprzętu i odprowadzaniem na lotnisko Gerarda (1/2 Naturton'u) dzień zakończyliśmy bardzo przyjemnie, gadając z Maren i Rudim w przerwach nieoficjalnego koncertu Longital w zaprzyjaźnionym klubie na Kazimierzu.
Strona Festiwalu zapełnia się powoli dokumentacją koncertów, akcji i spektakli i warto tam zajrzeć od czasu do czasu... bo wkrótce krakowska edycja Festiwalu w Muzeum -manggha- !
Ale Festiwal to dla nas projekt poboczny i "robimy swoje" : Ania kończy miksować nagrania z wyprawy w tundrę na osobną płytkę, ja zamykam wreszcie projekt Cybertotem (a raczej chcę go powtórnie otworzyć z pomocą nowego CD) - nagrania jakie nadeszły od bardzo różnych muzyków są wyśmienite i zdecydowaliśmy się wreszcie na wydanie nowej płyty Karpat Magicznych z wybranych starannie nagrań w Sopatowcu. Jesień zapowiada się pracowicie...
Wczoraj, na światowej premierze filmu o Janosiku, która odbyła się w ...Nowym Sączu, pan Marszałek Leszek Zegzda powiedział : "udało się uratować Janosika przed Warszawą"... oklaskom nie było końca... Ale odwetem tivi był wyrok : milczenie! A tak poważnie : gdyby ta premiera odbywała się w Warszawie (ale też w Zakopanem...), materiałom w tivi nie byłoby końca, no powiedzcie czy nie? To jak mamy lubić Kongresówkę? My już uruchomiliśmy swoją prekursorską ; The Magic Carpathians TV...
Na koniec tego wpisu jeszcze info o fajnej gazecie (wreszcie!) pt. Zew Północy (napotkaliśmy w Empiku i piszemy tam już o wejściu na Kebnekaise) i cytat z antybudyniowej książki Salvadora Dali pod bezpretensjonalnym tytułem "Dziennik geniusza". Dali opowiada, że : "Federico Garcia Lorca... oświadczył, że : wąsy są stałym elementem tragicznym ludzkiej twarzy". Dali postanawia, że : " moje wąsy nie będą przygnębiające, katastroficzne, przytłoczone muzyką wagnerowską i mgłami. Nie! Będą wysmukłe, imperialistyczne, ultraracjonalistyczne, strzelające ku niebu niczym mistycyzm wertykalny, niczym struktury pionowe hiszpańskich związków zawodowych"...

Thursday, August 20, 2009

Terror-Eyes Balloons...


Jesteśmy w samym oku cyklonu festiwalowego... jak to w oku : chwila złowieszczej ciszy nim runie na nas cała wirująca masa. Dobry czas na praktykę uważności i pracę z emocjami. Maile i telefony dostarczają nam kolejnych zadań, problemów logistycznych, odkryć i przewidywalnych zaskoczeń : perkusiści bez perkusji, artyści bez (własnej) sztuki, rodzaje prądu w gniazdkach na PKP, szukanie poroża jelenia... to łatwizna.
Biuro festiwalowe pojawiło się nam w domu... ale to też nie zaskoczenie specjalne. Ania rozmawia na przemian po słowacku, angielsku i niemiecku, ja załatwiam perkusję i zgadujemy czy pociąg z Wiednia dojedzie zgodnie z rozkładem czy jak zwykle?! Wczoraj po najdziwniejszej konferencji prasowej w Nowym Sączu (nikt nie zadał nawet jednego pytania a jeden młody facio pilnujący nastawionej sztywno kamery, roześmiał się nerwowo na moje oświadczenie na temat sceny muzycznej....) w jakiej uczestniczyłem, wsiadłem do autobusu do Krakowa, potem na Alejach do 292 na lotnisko i tam z Anią odebraliśmy Willego i Gerarda (Naturton)... Potem miły spacer, kolacja z widokiem na Wawel i Kazimierz... rozmowy o projekcie muzycznym w Katmandu, o parkach muzycznych i miejscach do koncertowania, o muzyce, o życiu .... odbudynianie totalne! Gassio! Wielkie dzięki!
Na focie balon do odstraszania ptaków od upraw rolnych i ogrodowych... Ale jaka nazwa! To jest patent z USA i fota pochodzi z katalogu ogrodniczego... no, a w KRK imigrantom amerykańskim przeszkadza biały, miły : sweet-moon baloon! Niech nie przesadzają z krytyką bo sprowadzimy ich patent : terror-eyes baloon!
Kraków w ciepły, sierpniowy wieczór jest naprawdę oki!

Sunday, August 16, 2009

Robota, robota...


Kilka ostatnich dni było kolejnym testem na cierpliwość i wytrzymałość. Oczywiście jest mi łatwiej ... bo mam kondycję. To trafne stwierdzenie zawsze dodaje mi sił i jest mi jeszcze łatwiej... W przeciągu tygodnia pracowałem w Starym Sączu jako ekspert od Natury 2000, w Nowym Sączu jako organizator festiwalu sztuki, w Krakowie jako ekspert od parków krajobrazowych, na Sopatowcu jako bajarz etnobotaniczny i tubylczy przewodnik.... a w domu jako teoretyk sztuki i publicysta (napisałem teksty do pism : Fragile oraz Glissando plus wywiad dla Dzikiego Życia) i spec od logistyki. W krótkich przerwach na relaks tivi raczyła mnie jakimiś cienkimi opowieściami o protestach czterech gości z wąsami, którym nie podobała się Madonna. Byli to wyznawcy Czarnej Madonny - ale ta biała to według nich satanistka? Ja się już gubię? TVN schodzi na psy i zastanawiam się czy stacja nie zmieniła właściciela? Mędrki dziennikarskie puszczały budyniowego pawia za pawiem, wypowiadając się surowo o Madonnie, a na koniec rozczarowanie, że Królowa pogardziła aż (!) 1 arem naszej pięknej budyniowej ziemi. A nasi rolnicy jak zwykle tacy hojni... No i jak widzę gościa od Arki Noego, który ma jakąś obsesję na punkcie bycia ojcem, mężem i zawiadowcą wielodzietnej rodziny (powtórzył to w jednym wywiadzie z dziesięć razy!) a zaraz po nim redaktora Leszczyńskiego z mentalnymi dredami mimo obowiązującego w medialnej awangardzie niby-irokezika - to mi bańki nosem z irytacji wylatują. I jeszcze ten Kozyra z Radia Zorro ... Jezu słodki , wszyscy oni są przeświadczeniu, że my wierzymy, że tworzą jakąś alternatywę artystyczną, trwają w kontrkulturze i promują niezależność Niestety ta ich kontrkultura polega na nagłaśnianiu informacji o tym, że Marysia P. aka Awaria podłożyła głos pod słonia Trąbalskiego...
I w tej bieganinie i medialnych irytacjach nagle pojawiły się dwa światełka w tunelu. Jedno to DODA ! Do fanklubu się nie zapiszę ale byłem Jej wdzięczny za wdeptanie w ziemię pary prostaków z TVN, którzy dali się wywieść w pole jak dzieciaki... Paniusia redaktorka nawet nie wiedziała kiedy została wystawiona. Wydawało się jej zapewne, że jak jest brzydsza od DODY to musi być automatycznie od niej mądrzejasza, a tu nie... kobieta nie ma farta. Po zakończeniu rozmowy cieniutkie redaktorostwo sobie dworowało : he, he, Doda nie wie kto napisał Biblię.... no jasne, parka dziennikarskich spryciuli to co innego - wie! Jestem załamany, że TVN tak uparcie dąży do jakiejś rozróby religijno- światopoglądowej w tym udręczonym grzechem pierworodnym kraju, której wyraźnie chce jedynie poza nimi czterech gości obciążonych wąsami.
Drugie światełko w budyniowej pustyni to świetna dyskusja gości od street artu po wykładzie Ani, w ramach pierwszej festiwalowej imprezy w Nowym Sączu. Nie dość, że przyszli ekipą to jeszcze nie dali sobie w kaszę dmuchać... Po tych wszystkich akcjach podszytych środowiskowymi gierkami kuratorów, dawców funduszy i budyniowych układach jakie wyzierają zza każdego artystycznego (?) działania taka dyskusja gości, którzy robią coś naprawdę i ich twarde stawianie sprawy było jak łyk zimej wody na pustyni. No i tak - dość monotematycznie - te ostatnie dni wyglądają. Festiwal zbliża się szybko i mimo zmęczenia cieszę się na kilka spotkań i akcji. Niestety budyń jest gorszy od mazutu, który dawniej prześladował plażowiczów - przywiera nie tylko do stóp ale także do mózgów i trudno go zmyć lub rozpuścić. Nie mogę też nie odnotować, że Bono na Wembley powiedział do publiczności : jesteście wspaniali! Zdrajca jeden.... ale jak pomaga chłopina światu, jak pomaga... Urobiony po pachy!

Sunday, August 09, 2009

FESTIWAL


Finiszujemy z przygotowaniami do Festiwalu Karpaty Offer. Trochę nas już przygina ogrom pracy i odpowiedzialności - widać to chyba na fotografii autorstwa Bogdana. Nikt, kto nie pracował nad tego typu imprezą, nie wie ile wymaga pracy i uporu. Ale program wygląda interesująco i udało się uzyskać (w programie... bo co się wydarzy? tego nikt nie wie) znośny balans pomiędzy wakacjami, sztuką, eksperymentem a rozrywką. Dla mnie ważna jest realizacja kolektywnych projektów jak ; Wózek Warhola czy Monografie instrumentów karpackich. Po roku od naszej akcji ze street artem w Nowym Sączu, zgłosił się do nas, zakonspirowany dotąd, świetny grafficiarz i coś będzie się działo. Duża impreza daje też możliwość odzyskania na jakiś czas przestrzeni publicznej, a zaczyna mnie już męczyć ustępowanie jakimś zbudyniowanym mędrkom z sojuszu biznesowo-chłopskiego. Możliwe, że Festiwal skończy się wraz z pieniędzmi na jego realizację ale to nic nie zmienia i alternatywa w postaci Bono albo Kravitza przebranego za lajkonika napawa mnie niesmakiem ale i wolą sypania piasku w tryby. A swoją drogą czy jesteśmy aż takimi budyniami, że cieszymy się tym, że Bono powiedział publiczności : jesteście niesamowici! A co miał powiedzieć, może : kicham na Was ale dziwnie pociąga mnie honorarium, za które wygłoszę kilka komunałów o głodzie na świecie? Bono - dobry pan i obrońca biedaków - na każdym festynie, oto plan naprawy świata. W trakcie pracy nad założeniami Festiwalu i zabiegami aby je jakoś sensownie realizować bez prowincjonalych przymusów, pojawiła się myśl, że oto już teraz bawimy się dobrze i o to chodzi. I nic się więcej nie musi stać...do czasu przejęcia imprezy przez Krakowskie Biuro Festiwalowe. Bo bez KBF podobno nawet nie będzie wolno nastroić w Krakowie gitary !
Saamowie (ustaliliśmy z A., że od teraz będziemy konsekwentnie trzymali się pisowni Saamowie - bo tak ustalono w tłumaczeniu pierwszej książki saamskiego pisarza jaka ukazała się w Polsce; Ailo Gaup "Podróż na dźwiękach szamańskiego bębna" o której już wiele razy pisałem ) i renifery wcale nie schodzą na dalszy plan ; czytamy, oglądamy filmy i słuchamy muzyki z tundry. Pewnie ruszymy też znowu na Północ... może jeszcze dalej bo wiemy już więcej, mamy saamski nóż i zasmakowaliśmy w malinie arktycznej. Póki co, na otarcie łez tęsknoty, wybraliśmy się do....IKEA. Mieliśmy nadzieję, że w wyniku rozpowszechnionej krytyki i wybitnej w Budyniowie dbałości o oryginalność i niepowtarzalność mieszkań - nikogo tam nie będzie! Ale widać, że wielu ludzi nie rozumie potrzeby kupowania kiepski kopii mebli z IKEA za potrójną cenę w sklepach dobrych, bo Budyniowe...
Media doniosły, że w Częstochowie nieznani (?) sprawcy okradli sklep zoologiczny z pająków, węży i jaszczurek. Nurtuje mnie pytanie skąd mieli nietoperze ? Bo podstępni czarodzieje potrzebują pająków, węży, jaszczurek i także nietoperzy dla swych celów. I jacy oni "nieznani" - niedawno widziałem ich w tivi : wyciągali z kotła wielki telefon komórkowy pokryty jeszcze wyraźnymi łuskami... Zaprawdę to genialny pomysł ! bulgotało z kotła.
I jeszcze jedno, blog jest chroniony przez zastrzeżenie części praw autorskich - kochani redaktorzy i redaktorki lanserskich magazynów : nie traktujcie go jak darmowej ściągi dla "waszych" "odkryć" - budzio!

Sunday, August 02, 2009

TUNDRA SOUNDWALK 2


To fota jako uzupełnienie wcześniejszego wpisu...

TUNDRA SOUNDWALK


Kiedy pakowaliśmy się na trekking po tundrze, jasne było, że będziemy rejestrować brzmienie otoczenia. Zaczęło się dość tradycyjnie od zarejestrowania (ZOOM - Handy Recorder H2) komunikatów w samolocie do Kiruny. Ale po zobaczeniu gdzie jesteśmy, już w drugim dniu wędrówki Ania zaproponowała podejście kreatywne : skupi się na górskich potokach, rzekach, ciekach i źródłach. Tundra składa się ze skał, niskiej zieleni i wody, a ta ostatnia jest dość specjalną odmianą H2O i jestem przekonany, że ma mocne właściwości energetyzujące (cokolwiek by miało to oznaczać...).
Przekraczaliśmy dziesiątki potoków, rzeczek i rozlewisk. Nad dużymi wisiały mosty na stalowych linach (także bardzo gadatliwe) ale większość przechodzi się ot tak, jak kto potrafi. Wiele głosów ptaków było związanych wprost z rozlewiskami i kamieńcami rzecznymi i zostały zanotowane jako część krajobrazu tundry. Specjalny wyjątek w tym systemie było zarejestrowanie dźwięków samskiego instrumentu fadno. To prosty klarnet wykonywany z łodygi liściowej arcydzięgla z pomocą jedynie noża. Nauczyłem się go przygotowywać w ciągu 2-3 minut ! Nie mogłem nie zagrać na fadno w jego ojczyźnie! Ale to był mały wyjątek... reszta to woda. Uzbierało się tych nagrań naprawdę dużo (blisko 2 GB) i są całkowicie niezwykłe : od fragmentów noise do subtelnych, koronkowo - kroplistych.
Soundwalk jest ciekawym doświadczeniem i ja sam zrealizowałem go klasycznie tj. badając brzmienia własnymi uszami. Ciekawe było porównywanie tego co słyszałem / odczuwałem jako dźwięki otoczenia z tym co Ania zarejestrowała, dokonując wyboru i "zbliżenia" jak podczas fotografowania. I tak jak odkrywamy na fotografiach szczegóły dopiero w domu, to i w tym wypadku okazuje się, że z nagraniem wody "zabrało" się wiele innych interesujących brzmień. Także szybka decyzja, że rejestrować (dokonywać wyboru) będzie jedna osoba daje do myślenia. Nie ma jednej tundry i jednego obrazu (także dźwiękowego) bycia w niej a na soundwalk zabiera nas zazwyczaj jedna osoba, gdyż tylko taka decyzja pozwala na uniknięcie chaosu w relacji. To fascynujące jak w takich momentach czuje się, że sami stwarzamy świat i jak jest on jednocześnie niepowtarzalny.
Nasz stary magnetofon DAT : DA-R100 CASIO, nie ma już sprawnego zasilania w terenie i przeszedł na działania stacjonarne ( a uważam, że nic doskonalszego dotąd nie wymyślono) ale ten testowany ZOOM jest fantastyczny w terenie i dzięki karcie pamięci w praktyce "nie do zdarcia" w sensie pojemności. Zobaczymy jakie wyniki da zastosowanie ZOOM plus MAC ....
Tak więc szykuje się na jesień interesujące wydawnictwo.
Podałem te techniczne parametry aby odpowiedzieć na liczne dociekania wielu zainteresowanych. Część z nich ciągle upatruje w sprzęcie źródeł "sukcesu" ale ja pozostaję old-schoolowy i wiem, że sprzęt to fajna sprawa (dziękujemy Ci Mirku drogi! za całą pomoc i cierpliwość...) ale technika soundwalk'u i tego co nazwałem "creative field recordings"
( w książeczce Queen of Snow - Winter Carpathians Soundtaste, WFR 016/2007 gdzie także zastosowałem uczciwsze niż "soundscapes"- określenie : "soundtaste" ) dobitnie pokazuje, że decydująca jest osoba dokonująca wyboru i kreująca tym samym nagranie. Tak jest przy rejestracji sprzętem ZOOM czy DAT i tak samo było kiedy miałem w kieszeni dyktafon SONY na "zwykłe" kasety... I to jest poważny problem (pomijając, ba!, fundamentalną różnicę pomiędzy zapisem cyfrowym a analogowym...ale to na inną książke...) polegający na nieuchronnie indywidualnym podejściu do "niby" obiektywnie zachodzących zjawisk ale... innego wyjścia nie ma. Fizjologia słyszenia potwierdza, że część tego co odczuwamy jako słyszenie otoczenia jest produkowane przez nasz mózg i subtelne konstrukcje naszego aparatu słuchowego. Każda choroba lub zastosowanie używek tłumi to słyszenie/współbrzmienie i dlatego na ironiczne uwagi na temat mojej abstynencji, typu : "umrzesz zdrowszy", zawsze mam jedną odpowiedź : tego chcę, bo przynajmniej teraz czuję, że żyję i gdzie żyję. To jak z faktem fizjologicznym, że nasz mózg wytwarza substancje typu opiatowego jako naturalny składnik naszego życia i postrzegania a przyjmując opiaty z zewnątrz niszczymy ten mechanizm i dlatego pojawia się głód narkotyczny, którego zdrowi ludzie nie czują... bo mają stałe dostawy. I nie wińcie mnie za ew. próby rozszerzenia zakazu posiadania mózgu przez aktywistów PiS-u na ludzi poza tą partią, bo "ludzkie" opiaty to fakt medyczny i nie jestem jego odkrywcą.
Tak więc zapomnijcie o jakimś rejestrowaniu dźwięków otoczenia jako o obiektywnym przekazywaniu jego kształtu. Do momentu gdzie chodzi jeszcze o brzmienie tramwaju i syreny plus zgiełku ulicy (?) lub Dzwon Zygmunta - dla celów oczarowania popierających (oczywiście!) eksperymenty artystyczne tzw. animatorów kultury/zleceniodawców - to o.k. ale dalej to już naprawdę nie działa.
Miałem z tym właśnie problem, nagrywanie i wykorzystywanie "sampli" stało się zbyt łatwe, zbyt mechaniczne i zbyt "ozdobne" wobec tego co naprawdę zawiera. Dlatego w ramach samoleczenia nie nagrywam już od jakiegoś czasu i staram się powrócić do słuchania i badania granic tego co indywidualne i tego co kompromisowo "wspólne". Moje podejście do tego co słyszy/odczuwa A. jest przepełnione zaufaniem i ciekawością oraz niezmierzonym marginesem na wszelkie "wybryki" ale nie jestem jedynym słuchaczem/odbiorcą i w chwili publikacji wydawnictwa sprawy się komplikują. Już teraz fotografie z tundry można oglądać z przypisaniem do mapy (!) na : picasaweb.google.com/anna.nacher i tak samo opracujemy pliki nagraniowe. Będziecie mogli sprawdzić brzmienie i krajobraz ?!
Dlatego, polecam i zapowiadam raczej "soundtaste" tundry z naszego trekkingu niż "prawdę" o trudnych do ogarnięcia przestrzeniach "beyond the Arctic Circle".

Saturday, August 01, 2009

Kebnekaise - szczyt Szwecji !


Najwyższy szczyt Szwecji i jeden z najwyższych w Górach Skandynawskich jest bardzo dziwną i trudną górą. Wysokość podawana jest różnie bo lodowiec na kopule szczytowej topi się i daje to różne odczyty - zawsze coś około 2100 m n.p.m. Wydaje się, że to niewiele bo w Tatrach mamy wyższe a w Pirynie i Rile (Bułgaria) wchodzi się na blisko 3000 tys. metrów bez wielkiego trudu i niebezpieczeństw. Torong La w Nepalu zmusiła mnie do przekroczenia 5 tysięcy metrów... i żyję.
Gebnegasi (Szwedzi nazywają ją Kebnekaise) jednak nie jest górą łatwą. Są dwie główne drogi wejścia : dostępna trekkingowo i krótsza ale wymagająca sprzętu i obecności przewodnika. My wyszliśmy tą dłuższą i bez pomocy przewodnika ale dostaliśmy w kość całkiem solidnie. Na kopule szczytowej mieliśmy świetne widoki ale było bardzo wietrzno i zimno. Zobaczyliśmy prawdopodobnie masyw Sarek i ... klamka zapadła co do celu następnej wyprawy poza krąg polarny...
Nasz przyjaciel ze Stockholmu opowiadał nam później, że mieliśmy szczęście, bo był na szczycie czterokrotnie i niczego poza mgłą nie widział...
Na focie Ania na tle szczytu tej pięknej góry.

FLAGA SAMÓW !


To niech trochę ta flaga powiewa i na moim blogu...

KRAJ-OBRAZ


Przeglądamy foty z Sapmi i jeszcze coś pokażę bo obraz-kraju jest właśnie taki jak kraj-obraz. W piśmie operującym ideogramami słowo krajobraz jest złożone z symbolu wody i symbolu góry. I jest niewiele miejsc tak dobrze odpowiadających temu zapisowi jak tundra. No i sposób bycia także taki. Czysto, chłodno, odpowiedzialnie i z szacunkiem dla otoczenia.
Ostatnia żywa, szamańska kultura Europy radzi sobie całkiem nieźle ale jest też niezwykle powściągliwa. Flaga Samów powiewa w wielu miejscach i bębny (typu goavvdis) osiągają cenę - po przeliczeniu- od 2 do 6 i więcej ...tysięcy złotych. Ale jak się latami je odbierało Samom i paliło w imię religii "miłości i pokoju" to niech teraz kosztują. Ale to nie są proste sprawy i już raczej nigdy nie będą...
Zapomniałem napisać jak ciekawie się wędruje i biwakuje kiedy słońce nigdy nie zachodzi... jaka ulga ! Nie są potrzebne te koszmarne "czołówki" na głowie, które zawsze wyglądają jakby naciągnąć na głowę stare majtki lub szelki z ozdoba w postaci choinkowej lampki na czole... i nie giną ręczniki w mroku nocy, nie musimy się czołgać w mokrej trawie i ciemnościach w poszukiwaniu łyżki, która gdzieś tu leżała. Wiele z fotek pokazanych na picasie była robiona w "nocy" i nie zorientujecie się wcale, które to! Można też bez problemu iść 24 godziny...
O wyprawie i naszych doświadczeniach i przemyśleniach napiszę chyba osobno - coś w formie notesu z podróży, może do nagrań strumieni?
Część fotek jest już dostępna na : picasaweb.google.com/anna.nacher

ABISKO - NIKKALUOKTA + Kebnekaise


Trekking życia, porównywalny jedynie ze spacerami po Himalajach ... Co tu pisać? Już lotnisko w Kirunie dało nam do myślenia, wyglądało jak plan filmowy serialu Przystanek Alaska. Potem było już tylko fantastycznie : pusto, zimno, zacinający deszcz i renifery... od czasu do czasu żerdzie po namiotach lavvo lub same lavvo albo zimowe ziemianki Samów i niesamowite kolory spowijane mgłą. Przeszliśmy tak pieszo około 130 km przez tundrę szlakiem nazwanym Kungsleden z ostrym wypadem na najwyższy szczyt Szwecji - Kabnekaise (Gebnegaisi - nazwa Samów), który okazał się jakimś cholernym twardzielem. Ale i my jesteśmy uparci więc zakładany czas 12-14 godzin przejścia skróciliśmy do 10 godzin ... bo Ania spieszyła się do sauny. A sauna w górach to nie sranie w banie dla nowobogackich ale coś zupełnie innego, jak się dajemy głupim cwaniakom oszukiwać w tej Bolandzie!
Zrobiliśmy 1000 fotek i trudno to ogarnąć. Spaliśmy w naszym maleńkim namiocie szturmowym i gotowaliśmy na gazie z butli ale to co pamiętać będziemy zawsze to : woda. Zapach i smak wody z tundry zasilanej topniejącymi lodowcami jest całkowicie rewelacyjny. Wiele ze spraw Samów (Lapończyków) wyjaśniło się nam bardziej ale pojawiły się też nowe pytania.
Nie do pogardzenia był także brak budyniowej nacji (ani jednego ! przez cały czas! a jak już w książkach wpisów w schroniskach coś było to Polacy z ... Danii) i jeden jedyny Czech na koniec trekkingu. Sposób uprawiania turystyki i ekologiczne nawyki Szwedów powodują, że to co nasi gminni wodzowie nazywają turystyką i ekologią jawi się jak smarki wiszące u nosa pijanego postpegieerowca... i tyle o tym.
Ale powrót jak zwykle był bolesny bo po 1,5 godzinnym locie z Kiruny do Stockholmu i takim samym czasie przelotu ze Stockholmu do Krakowa ... czekały nas blisko dwie godziny transferu z Balic na Osiedle Europejskie ! Bo autobus, bo bagaż, bo coś tam i bo budyń się rozlał szeroką falą. Siedzę teraz i pracuję nad Festiwalem Karpaty Offer i tekstami do Fragile i Glissando... za kilka dni jeszcze warsztat na Sopatowcu i pierwsza festiwalowa impreza promująca 14 sierpnia... więc znowu jakiś śmierdzący leń będzie się naśmiewał z naszej "nadaktywności".
Do Sapmi (Laponii) jeszcze wrócę ale teraz musi się to jakoś poukładać. Ania nagrała bardzo interesujący -sound walk- w czasie naszego trekkingu oparty o brzmienia kolejnych strumieni, które przekraczaliśmy. No i dziękuję za życzliwość wszystkim Stallo, o których pisałem przed wyjazdem!!! W ostatni dzień bycia w tundrze ( a jest to inny sposób bycia niż w mieście) dostaliśmy szansę podziękowania duchom Sapmi i zrobiliśmy to chyba wprawnie?!

TUNDRA2009

Posted by Picasa