Sunday, February 28, 2010

DIZZEE RASCAL vs SPOKO CHOPIN


Gdyby mi ktoś powiedział, że będę do drugiej w nocy słuchał i oglądał MTV...i to dla rapera! A jednak gość o pseudo Dizzee Rascal mnie do tego nakłonił! Ej man... Może to trochę dlatego, że wcześniej przez pomyłkę otwarłem kanał z akademią ku czci RMF FM, na którym puszyła się plejada miejscowych gwiazd jak z remizy... a Dizzee podziałał po tym jak zimny prysznic na umęczone szołbudyniem skronie? Przed południem zrobiliśmy powtórkę za sprawą płyty "Boy in Da corner" z wytwórni Matador. Rap do gamelanu, heavy metalu, rocka ... to całkiem przyzwoita porcja energii i pokojowej oraz twórczej koegzystencji wielu muzycznych światów. A to ostatnie warto podkreślić bo u nas (czy to moja wina?) wyjdzie palant w okryjbidasie i namawia do mordobicia. Wpisuję DR na tajną listę dobrych rzeczy w muzyce. Na tej liście w dziale: kino, kilka dni temu wpisałem z wielką satysfakcją film Romana Polańskiego The GhostWriter. Naprawdę dobry i naprawdę mocny film z Ewanem McGregorem, Pierce Brosnanem, Kim Catrall (nie lubię ale doceniam) i Olivią Williams (doceniam ale jest okropna). Szkoda, że aby robić takie filmy trzeba się tułać po świecie, byle dalej...
Coś tam pisze i coś tam ustalam z kilkoma organizatorami koncertów ale jakoś słabo mi idzie. Trochę to zniechęcające ale przetrwam.
Dzisiaj w Krakowie namaszczali niejakiego Fryderyka Chopina i to na Wawelu! Zapowiada się trudny rok: maratony grania muzyki Chopina na czas, Fryderyk jako skrywana dotąd (ale dlaczego?) inspiracja punk rocka, folku i subkultur podwórkowych z zapleczem w stołecznych fundacjach kultury. Aż mnie skręca z ciekawości jak to będzie z obecnością muzyki Chopina w twórczości Patrycji Markowskiej i kiedy pan Rymanowski jednym zręcznym cięciem brzytwy swego intelektu wydobędzie zeznania o lekko tylko skrywanym rondem kapelusza ale silnym wpływie Fryderyka Chopina na patriotyczną i opozycjonistyczną twórczość Zbigniewa Hołdysa. Pan Minister sypnął kaską i nasi wspaniali plastycy wysypali jak z rogu obfitości te dresy, dziwne pisownie nazwiska i generalnie zajebiaszcze i jakże swojskie i takie ludzkie! przedstawienia Frycka. Bo Frycek spoko kolo był i jakby żył to by dostał swój teleturniej albo program: Gotuj z Fryckiem! Pewni są wszyscy, że byłby jak Budka Suflera: wielki ale swojski i ludzki? Jakby Fryderyka przygarnął Pan redaktor Kleszcz to by chłopina nie przymierała na suchoty ale podpasła by się na spyrce rodu Tutków. Górale nikogo w potrzebie nie zostawiają i byłoby jak w zaangażowanym wierszu: ... mówię Chopin a w domyśle Lenin!" Chopin ze wsi Warszawa - to hasło powali Nowy Jork na kolana. No więc nie Fryderyk a Frycek i nie Chopin (bo załapał by się najwyżej na szoł Kocham Polskę) a Szopen! Niech się to wreszcie stanie, odwagi i więcej patriotyzmu panie Ministrze. Bo Polska żyje nartami biegowymi, panczenami i muzyką Fryderyka: pa pa pa papapapa pa pa pa ... jak zanuciła w tivi jedna patriotka. A dużą kasę i tak dostaną piłkarze.
Fota moja i silnie zainspirowana muzyką Fryderyka Chopina.

Friday, February 26, 2010

SILVER TREE


W wirze spraw aktualnych ciągle chętnie powracam do lutowego wyjazdu na północne krańce Szwecji. Jokkmokk jest osobną całością i szykuje się podsumowanie w formie płyty z relacją dźwiękową z tego niezwykłego miejsca i czasu. Ale na naszej tajnej liście miejsc wartych odwiedzenia, w kategorii:"zawsze" znalazła się Lulea, port nad Zatoką Botnicką. Lulea ma kilka atutów : morska zatoka (z prawie słodka wodą) tworzy naturalne obramowanie miasta i w zimie stanowi dodatkową przestrzeń dla mieszkańców oraz specyficzny charakter szwedzkiej "miejskości". Miejski charakter jest oczywisty ale nie jest to wielkomiejskość ale raczej dobry poziom w znakomitej oprawie przyrody... To jest coś u nas nie do zrobienia : 100 tysięczne miasto w Polsce jest (prawie) zawsze grajdołem z jakimś innym, gorszym obiegiem wszystkiego?! W Szwecji jakoś nie mam tego wrażenia i zastanawiam się dlaczego? Może przez nie-dostosowywanie sklepów i placówek kultury do "mało wyrobionego" i "biedniejszego" tzw. odbiorcy? W Lulei, bodaj największym budynkiem jest Kulturens Hus czyli Dom Kultury... ale nie jest to, jak w Polsce - warownia, do której strach się zbliżać, a jak już to tylko za biletem wstępu do kina, teatru i na "montaże słowno-muzyczne" albo z zaświadczeniem, że się jest "zapisanym" do biblioteki lub na kurs tańca towarzyskiego. Nie, Kulturens Hus jest otwartą, jasną przestrzenią o czytelnej strukturze architektonicznej, gdzie wchodzi się śmiało bez zaświadczeń, legitymacji, biletów i korzysta z placówki utrzymywanej ze swoich podatków. Polski DK jest specjalną placówką o labiryntach korytarzy, przejść i drzwi o niejasnym przeznaczeniu (czyżby pozostałość poetyki UB?) i jego sercem nie są wystawy/koncerty/akcje ale pokoiki księgowych, dyrektorów, kierowników i działy etatowych zarządców kultury. Tuż przed wejściem do KH w Lulei stoi fantastyczny obiekt - Silver Tree. To dzieło interesującej artystki, architektki krajobrazu Moniki Gora. Pani Monika prowadzi własną firmę : GORA art&landscape i warto zobaczyć jakie rzeczy pojawiły się z Jej wyobraźni, wiedzy i umiejętności. Po śmiałym wejściu do budynku KH nie rzuca się na nas sprzątaczka, cieć (" a pan z tym plecaczkiem to gdzie? szatni nie widzi? bilet ma?": Muzeum Narodowe w Krakowie) ani też panowie kierowcy (u nas kierowcy zatrudnieni w tzw. placówce kultury to osobna warstwa kierownicza i to oni często decydują o losach biednych artystów i ich wytworów)i mamy wybór (poza nawykową ucieczką...): iść na wystawy (wstęp free ...bo tu zapłaciliśmy już za niego w formie podatków - u nas płacimy znowu), posiedzieć w otwartej bibliotece (obejmującej też fonotekę) i wertować interesujące nas książki i czasopisma lub rozpocząć od kawy i taniej (w tego typu placówkach jest zawsze taniej) lazanii wegetariańskiej i doczekać się koncertu lub spektaklu.
Dwa tygodnie temu, w opcji : "iść na wystawy" można było oglądać rewelacyjne prace Franco Leidi, którego collage bardzo przypominały mi prace Władysława Hasiora a także warto było zobaczyć wystawę delikatnych rysunków i malarstwa Anny-Carin Englund. Obydwie wystawy są do zobaczenia do 7 marca, więc....namawiam!
Do Lulei jeszcze wrócimy, pewnie latem albo może na łowy Aurora Borealis w grudniu?
Zakończyłem prace nad tekstami do Dzikiego Życia (Sound Ecology) i do Glissando (Muzyka /z/ tundry) i obydwa teksty ilustrują całkiem dobre i interesujące fotografie z Północy. Pracujemy z kilkoma miłymi osobami nad koncertami w Cieszynie, Krakowie, Warszawie i Wrocławiu, także na Słowacji... Płyta Monografie instrumentów karpackich podoba się wielu fanom tradycyjnych brzmień - aby tylko jeszcze ktoś przeczytał mój tekst towarzyszący nagraniom! Jest to dość trudne bo dzięki "kunsztowi" artystycznemu Pani Wielkiej Plastyczki literki są małe i szare... ale tym co nie przebrnęli a chcą - polecam wersję zawieszoną w sieci : www.cybertotem.eu w dziale Instrumenty. Płytę można dostać bezpłatnie pisząc na instytut@europakarpat.pl lub w ramach konkursu na folkowej stronie : www.folk.wkrakowie.org
Kiedy wyobraźnia rodząca obiekty w stylu Srebrnego Drzewa nie będzie dławiona w Polsce przez budyniowate gluty, które nie Dźwigają naszej kultury i miejskiej przestrzeni na znośny dla oczu poziom? To jest pytanie retoryczne bo odpowiedź znamy wszyscy... a więc Lulea!?

Saturday, February 20, 2010

SLOWLIFE


Pogoda przygnębiająca ale już więcej jaśniejszego półmroku (bo jakoś nie mogę napisać, że wcześniej robi się jasno...) mamy z każdym dniem. Zagraliśmy "roboczy" koncert w Eszewerii w ramach oporu przeciw famie, że gramy już tylko na wielkich scenach!? Pojawiają się różne propozycje i czasem znikają jakby rozpłynęły się w powietrzu. Z "ciekawszych" zjawisk tego rodzaju to zaproszenie na Nordic Night do Nowego Targu z naszymi fotografiami z tundry i targu w Jokkmokk, muzyką i nagraniami terenowymi... a po kilku dniach odwołanie wszystkiego z powodu zgłoszenia się : " drużyny hordy i młota" czyli krajowych Vikingów - przebierańców. Mam nadzieje, że nowotarska społeczność da odpór i nie da się wlec w łańcuchach przez hordy i młoty. I tak wizualizowana już podróż do Nowego Targu rozwiała się w szarej mgle...Ale dreszczyk emocji był bezcenny!
Po rozwianiu się jednych projektów zaraz pojawiają się inne: bardzo dla mnie interesujące zaproszenie do wykładu i pokazu etnobotanicznego na UJ (w ramach Dni Kultury Indyjskiej) pt. Święte rośliny Indii. Już cieszę się na takie zadanie bo materiałów mam sporo i dotąd jakoś nikogo nie interesowały. To kolejna okazja do opracowania cząstki mojego planowanego skryptu nt. etnobotaniki.
Trochę układam zaległe tematy i dokonuje radykalnych cięć w projektach i kontaktach. Są ludzie, którzy nie potrafią współpracować ale bardzo skutecznie potrafią wykorzystywać cudze pomysły i idee. Takich gagatków skreślam z mojej listy kontaktów bo niczego się nie uczą i świecą jedynie światłem odbitym.
Z blogowych remanentów muszę wspomnieć informację na temat hymnu leśnego. Ten bogato zaaranżowany utwór jest skrzyżowaniem Bogurodzicy i Międzynarodówki. Split ów, który na zdrowy rozum jest dość groteskowy, udaje się u nas skrajnej prawicy i lewicy doskonale w wielu dziedzinach. Groteskowe jest też, że o hymnie napisał mi Anonim w komentarzu pod moim entuzjastycznym opisem koncertu Kena Zuckermana (sarod), Dominique'a Vellarda, Keyvana Chemirani (wpis ZUCKERMAN) w krakowskiej Filharmonii?!!!. Do dzisiaj czuję się lekko ogłuszony tym "komentarzem" do moich wysiłków recenzenckich.
Wszystkie te zjawiska skłaniają mnie ku zadumie i przyjemnym dryfowaniu w stronę idei slowlife. www.slowlife.se
W dryfowaniu pomaga słodki owoc pomelo - wielki cytrus o słodkim smaku i soczystym miąższu... chyba, że godzi to w Polskę i Polskość reprezentowaną przez jabłka o smaku starej ligniny?
Na fotografii z targu w Jokkmokk pokazuję ewentualny cel wspomnianego dryfu... przytulna kata / lavvo w czystej krainie.

Sunday, February 14, 2010

INSTRUMENTY KARPAT


Z wielki opóźnieniem ale udało się! Jest wydawnictwo Monografie Instrumentów Karpackich VOL.I z 29 samplami unikalnych instrumentów karpackich : kilku różnych fujar dietwiańskich, dwóch rodzajów gajdic, kilku instrumentów z Huculszczyzny, wspaniałych gajd ( Huculskich i Istebniańskich !), drumli, gwizdka handrarskiego i kilku innych... Tekst do tego wydawnictwa jest pewnego rodzaju manifestem i odpowiada na pytanie: dlaczego tak ważne są tradycyjne instrumenty. Wiem, że jak zawsze - tekst nie wszystkim przypadnie do gustu ale co zrobić: zawsze stoimy przed wyborem jak z Matrixu: czerwona czy niebieska? Czyli dla tych co nie czują Matrixa: dla mnie gorzka prawda ma wiekszą wartość niż ciepełko "utartych poglądów".
Najważniejsza jest sama płyta : wielkie DZIEKUJE!!! dla : Józefa Brody, Ostapa Kostiuka, Vsevoloda Sadovyj, Michala Smetanki i Gerarda Widmera. Chciałem i ...postawiłem na muzyków obytych, grających poza swymi domami, nie folklorystycznymi ale szanującymi tradycję. Zagrali ( i ja jako gospodarz jeden "honorowy" utwór) naprawdę bardzo, bardzo interesująco. Puryści folkowi pewnie będą wyrywać sobie włosy z głowy kiedy usłyszą jak Gerard Widmer gra na połowie fujary lub na dwóch jednocześnie... ale co tam, niech wyrywają! Karpaty i ich muzyka jest silniejsza niż wszyscy znawcy razem wzięci i nic sobie nie robi z zasuszonych, muzealnych wzorców.
Płycie towarzyszy opis w wersji angielskiej i polskiej, 28 fotografii Bogdana Kiwaka, który wykonał je podczas sesji nagraniowej w sierpniu 2009, 1 szkic źródeł instrumentów, 1 mapa Karpat, opis Karpat i Huculszczyzny, tekst-"manifesto" oraz opis instrumentów i artystów. Wydawnictwo jest non-profit i nie można go kupić ale zamawiać można u Wydawcy : Instytut Europa Karpat instytut@europakarpat.pl albo z zasobów autorskich jako bonus do wysyłanych płyt z serii Flaga Świata / World Flag Records. To pierwsze płytowe wydawnictwo - plon Festiwalu Karpaty Offer.

Saturday, February 13, 2010

SAMOWIE


W Jokkmokk uczestniczyliśmy w jednym z większych i najstarszym targu Samów w Skandynawii. Targ obrasta powoli imprezami o charakterze kulturalnym i politycznym. Jest ku temu okazja gdyż 6 lutego przypada święto społeczności Samów i obchodzi się je uroczyście. Targ w tym roku trwał od 4 do 6 lutego i tym razem byliśmy dzień wcześniej a wyjechaliśmy dzień później... Warsztaty joiku (w jednym uczestniczyliśmy a dwa obserwowaliśmy ) prowadził świetny Per Nila Stalka. Po doświadczeniach wyniesionych z Jokkmokk dużo więcej rozumiemy z tego fascynującego zjawiska jakim jest joik. Warto sobie uświadomić, że to najstarsza -ciągle praktykowana - kultura muzyczna Europy. Na długo przed pobytem na Korsyce i wielu wędrówek po Bułgarii wiedzieliśmy, że ta wersja historii muzyki europejskiej, która zaczyna się od śpiewów kościelnych jest całkowicie fałszywa. Nasza fascynacja kulturą Samów trwa już trochę i szukając interesujących wykonawców joik w sieci, natknąłem się na... Joik Urdego Wierchu, 4-minutowy utwór z pierwszej płyty Karpat Magicznych wydanej w 1999 roku! To jedyny utwór w naszej historii, w którym to ja "śpiewam"! W kontekście otwarcia zimowej Olimpiady w Kanadzie i stałego renesansu kultur tzw. First Nation (m.innymi Samów ale też Inuitów, Aborygenów itd. itd.) przypomniałem sobie okoliczności nagrania tego joiku. Mój joik powstał klasycznie : przyszedł gotowy z Natury i emocji. Na starej mapie Beskidu Sądeckiego odkryłem, że kilka szczytów ma nieznane mi nazwy, pośród nich szczyt nazywany dzisiaj Górą Krzyżową nad Krynicą jeszcze nie tak dawno temu nosił miano Urdego Wierchu. Nie wdaję się w analizowanie okoliczności i przyczyn tej zmiany bo łatwo do tego dojść. Joik Urdego Wierchu - do dzisiaj mam sentyment do tego utworu i mimo, że "tekst" ( a może raczej: TEKST ?)jaki tam wykrzykuję jest daleki od Jokkmokk, to jednak przyprowadził mnie tam. Gdyby tak, zimowa Olimpiada miała kiedyś odbywać się u nas ( co, mam nadzieje, nigdy nie nastąpi!!!) to jak wyglądało by otwarcie igrzysk? Jakie First Nations byśmy "pokazali" jako "nasze" ? Łatwo baja się o Polskości ale trudniej jakoś ją skleić z Kaszubów, Litwinów, Łemków, Łużyczan, Kurpiów, Górali Beskidzkich, Białorusinów, Bojków, Słowińców...
Samowie zaliczają swoją nacje do tzw. "indigenous people", rok 1993 był przez ONZ ogłoszony rokiem indigenous people... Od tamtej pory wiele się wydarzyło : były dwukrotne przeprosiny premiera Australii wobec Aborygenów, powstał parlament Samów, coś drgnęło na Nowej Zelandii, Inuici w Kanadzie zyskują polityczne wpływy, Indianie w USA zarządzają kasynami na swojej ziemi... My ciągle mamy przeświadczenie, że nas to nie dotyczy, ciągle zasłania się nam realność budyniem Wielkich Krzywd, Wielkich Polaków i Wielkich Nadziei. To dlaczego mała góra nad Krynicą musiała mieć zmienioną nazwę i stać się - Krzyżową? O czyją władzę chodzi?
Na mojej focie ekipa odświętnie ubranych Samów w Jokkmokk - 5 lutego 2010 roku.
Podaję adresy stron o Samach i muzyce Samów - widzę jak moda już rozsadza stołeczne towarzystwo, to ułatwię trochę. Potrwa ona i tak około dwóch lat, jak wszystko wcześniej. www.sapmimusic.com samiblog.blogspot.com

Friday, February 12, 2010

FREJ a SPRAWA POLSKA...


Kilka godzin po powrocie z Sapmi, siedziałem już w pierwszym kursowym autobusie firmy Frej z Krakowa do Nowego Sącza. Przez blisko 3 godziny (!) nie ogrzewana drynda z wyeksploatowanymi zawieszeniami, problemami z jakimiś "łożyskami" (o czym dowiadywaliśmy się z ustawicznych rozmów kierowcy przez telefon komórkowy podczas jazdy!) oraz jedną awarią w postaci; dymienia z koła i wymuszonego postoju, dowiozła nas do celu. Przez cały czas pobytu za Kręgiem Polarnym ani raz nie zmarzłem tak bardzo jak w autobusie Frej'a. Pomijając brak pasów przy siedzeniach i brak większości oparć na ręce (!) oraz to, że jest to jedyny i pierwszy autobus rano (brak alternatywy) jest to chyba dość koszmarne, i nie pierwsze, doświadczenie. Bilet na tej trasie w autobusach firm PKS, Szwagropol i Frej kosztuje tyle samo tj. 18 zł. Rzecznik konsumentów taki układ -mam nadzieje- potraktuje jako tzw. "zmowę cenową". W odwrotnym kierunku jechałem autobusem firmy Szwagropol, ogrzewanym, czystym, z oparciami i trasę pokonał w 2 godziny i 20 minut (a jechałem w godzinach szczytu a nie o 6 rano, jak Freje'em). W Szwecji podróżowaliśmy autobusami ogrzewanymi, posiadającymi wszystkie akcesoria bezpieczeństwa i do tego wygodne bagażniki plus możliwość płacenia kartą. Przy minus 40 stopniach C kierowcy pomagali ładować plecaki i walizy... I jeszcze jedna sprawa: po zajęciu wszystkich miejsc, kierowca zadzwonił po autobus zapasowy i na każdym przystanku wysiadał i informował podróżnych, że ich nie może zabrać ale za chwile... Włosy się jeżą z przerażenia, prawda?
No i po takich doświadczeniach czytam w anonimowym komentarzu (dwa wpisy wcześniej), że: " te ciągłe pogardliwe i żałosne pretensje do Polski i Polskości coraz bardziej odstraszają mnie od muzyki (bardzo zacnej) Karpat...szkoda..." Czy brudny, zimny i niebezpieczny autobus firmy (?) Frej jest istotą Polskości? Czy mamy potulnie zgadzać się na ten beznadziejny budyniowaty bezwład w Polsce? Ten Twój, szanowny Anonimie, płaczliwy patriotyzm jest bardzo tani. To my zmieniamy obraz Polski (zgoda,że to nie nasz cel ale i nie bronimy się przed tym) a nie szlachetne porywy serca "prawdziwych" Polaków. A obraz ten to: szaro-brudni goście z wąsami, brudnymi paznokciami, śmierdzący papierosami i wódką, koczującymi na dworcach i tanich noclegowniach...i otoczonych słowem "kurwa" odmienianym na wszelkie sposoby... albo o "oczko" wyżej: paniusie i panowie gadający wyłącznie o tym co ile kosztowało i jaki jest przelicznik. Więc skończmy z tym przyklejaniem mi łatki anty-, to bardzo tanie i bardzo budyniowate. Nie będę rozwijał wątku muzyki i niemożności słuchania "bardzo zacnej" muzyki ze względów ideologicznych. Ja nie słucham tzw. "muzyki chrześcijańskiej" albo cienkich fuch z funduszy projektu "patriotyzm jutra" rozdzielanych w Warszawie po znajomych, jedynie ze względów ideologicznych ale dlatego, że są kiepskie, sztucznie formowane i grane "pod tezę". Jeżeli słyszę dobrą muzykę to nie dociekam, czy robił ją Chrześcijanin, Buddysta czy Muzułmanin. Nie piszę tego bloga aby zachęcać (lub zniechęcać) do muzyki Karpat Magicznych, więc to "szkoda" jest chybione i raczej to szkoda dla "zacnego" Anonima. To nie moja wina, że "Polskość" dopuszcza aby tacy dziwni ludzie jak Andrzej Lepper i jego drużyna stawali się wicepremierami, aby trzymać ludzi przez 3 godziny w nieogrzewanym autobusie (w lutym!) i aby każdy tak sobie, bez zastanowienia wytaczał armaty w postaci Polski i Polskości. Mam nadzieje, że drogi Anonimie jesteś bytem prawdziwym i to jedynie obniżka, Twojej zazwyczaj wysokiej formy, a nie Piszesz jako część "internetowej ofensywy PiS" ? Gdyby niejaki Wyspiański na swoim blogu wrzucił fragment o "chocholim tańcu" to też Byś się zraził do reszty Jego Twórczości? Dobrze się Anonimie zastanów co napisałeś(łaś)naprawdę? Muzykę zostawmy poza tymi dyskusjami, bo powstaje z nas w szczególny sposób i naprawdę całkowicie mi nie zależy na tym aby sprawiała Ci - Anonimie - przykrość, nie przełamuj się i nie słuchaj. To łatwe.
Budyniowatość tego kraju objawia się m.innymi w taki sposób, że zamiast się czegoś uczyć, o czymś dowiadywać, budować sieci wsparcia i niezależnego działania - wywołuje się dyskusję o Polsce i Polskości i tak miele, miele i miesza w gęstym od irracjonalnych uniesień budyniu mentalnym. I dlatego nie dam się tej budyniowej masturbacji pochłonąć bez reszty i przemycę - obok fundamentów naszego jestestwa w postaci Polski i Polskości - ciekawą inicjatywę z miasta Lulea, nad Zatoką Botnicką. Nawet cytowany Anonim powinien się tym zainteresować bo Zatoka Botnicka jest częścia "naszego, polskiego Bałtyku"! Otóż każdej zimy buduje się tam w parku miejskim wielką, lodową podobiznę jakiegoś rodzimego dzikiego zwierzęcia. W tym roku był to olbrzymi cietrzew z barwionego lodu! Rzeźba lodowa jest nie tylko zauważeniem pozaludzkich składników środowiska w jakim żyją Szwedzi na dalekiej Północy ale też jest częścią toru lodowego do zjazdów dla dzieci. Tak więc przez jedną zimę wszystkie dzieci z Lulei i okolic, bawiąc się poznają swego dzikiego sąsiada.Poznają tego sąsiada w warunkach i wielkości, która wskazuje, że sąsiad jest godny szacunku. Aż strach pomyśleć kogo u nas władze miast uznały by za godny temat rzeźb lodowych? Już widzę jaka dyskusja toczyła by się wokół tego czy wypada aby dzieci ślizgały się z "tak zacnych" postaci i kogo oskarżano by za perfidne przyspieszanie wiosny w celu podstępnego topnienia wielkich Polaków? No i ta monotonia ideologicznych bohaterów...

Tuesday, February 09, 2010

RENIFERY


No i już po ... Jokkmokk. Plecak "jeszcze ciepły" i nie wiem co ( i czy?) pisać. Wszystkie transfery : Kraków - Sztokholm - Lulea - Jokkmokk i w odwrotnej kolejności - udały się znakomicie. Tyle, że powrót był smutny, bo nawet mgła tu jest jakaś bardziej brudno-szara a mniej "mglista".Targ w Jokkmokk i towarzyszące mu koncerty, pokazy, warsztaty, wystąpienia polityczne i wyścigi reniferów są już właściwie sporym festiwalem kultury Samów. Pewnie coś tam będę starał się (jednak) napisać i pokazać (zrobiliśmy sporo ciekawych fotografii) ale jakoś tym razem nie czuję entuzjazmu i powołania do starania się by to publikować itp./itd. Jakoś mi się nie chce zabawiać odbiorców "onetu" i tym podobnych. Tym mniej mi się chce ścigać z pieszczoszkami mediów im bardziej jestem zadowolony i wręcz uwiedziony Północą Samów. Aby całkiem nie zrezygnować zacznę od reniferów. To bardzo ciekawe i sympatyczne istoty, które przypominają duże zające ale mają coś też z kotów w nastroju "rozbrajającym"?! Renifery są istotą "północności", mają jakąś tajemnicę ale i pogodny, akceptujący dystans do ludzi. Trochę tak jak delfiny i ludzie; coś nas łączy ale nie wiemy co to takiego i to chyba tylko my-ludzie tego nie wiemy...Renifery skrywają łagodny dystans do naszych ludzkich wymysłów ale też czują, że nam bardzo zależy na ich obecności. Bardzo polubiłem renifery i wizja swobodnego truchtu z reniferami po górskiej tundrze jest bardzo kusząca,daje też coś na kształt pogody ducha. Nie da się przyjemności z biegania po tundrze zamanifestować inaczej niż swoim osobistym joikiem. W Jokkmokk było sporo reniferów i nauczyliśmy się joiku kruka, łosia i królika ale też tego, że nasz osobisty joik jest na wyciągniecie ręki; wszędzie wokoło. O joiku jeszcze wiele można i warto napisać ale na dzisiejsze smutki związane z powrotem do rozlanego od gór po morze budyniu; pomagają tylko renifery. No, może jeszcze; joik lądowania w szarym budyniu? Pomaga mi także muzyka z nowych płyt: Mari Boine i Simona Issaka Marainen'a ale też stos materiałów, folderów, plakatów, książek i interesujący "vinyl" ze starymi nagraniami joik... Mamy już nową, dokładną mapę do zaplanowania letniej trasy przez górską tundrę.Pewnie uda się znowu spotkać renifery?
Renifer na mojej fotce z wielką cierpliwością znosił świętowanie w Jokkmokk...