Saturday, April 24, 2010

EXTREME CUISINE


Powoli opada ze mnie pył bitewny... 22 kwietnia: co za wieczór! My w Fortach Kleparz a o tej samej godzinie: Lech Janerka! w Żaczku, Janek Kubek solo! w Ptaśku, Jeff Gburek w Eszewerii... OFF camera... Earth Day na świecie...serial "Gotowe na wszystko" w tivi !Dzięki trudnym ale dobrym wyborom jakich dokonało około setki zainteresowanych naszym przekazem (od dawna już staram się aby zawsze były w nim obecne elementy: event/image/concert), jakoś się wybroniliśmy w tym ścisku. Stało się też to, co najbardziej cenię w działaniach publicznych; koncert był okazją do kilku spotkań. W tym do dobrego i roboczego kontaktu z Radiofonią, więc będzie jakiś ciąg dalszy. Konkretnie 29 maja prezentacja rejestracji z koncertu i nasza obecność w studiu. Ci co wybrali Janerkę, Kubka, Gburka, kino, Dzień Ziemi lub miły wieczór przed telewizorem...mają więc jeszcze szansę lub... muszą być czujni.
Wczoraj rano, z kwiatem lotosu blisko 1,70 m długości (!) wpadłem na swój wykład w Auditorium Maximum UJ w ramach Dni Indii... Trochę się przeraziłem na widok studentów z otwartymi kajetami i w pełnej gotowości do notowania wiedzy spływającej z ust bohaterów przedpołudnia. Ale po chwili zakosztowałem w tej sytuacji (próżność ma swoje prawa i czasem jej dogadzam biedaczce, bo katowana jest bez zmiłowania...)i w telegraficznym skrócie opowiedziałem o etnobotanicznym kluczu do religii Indii. Po wykładzie krążyłem z lotosem w dłoni po mieście wzbudzając zainteresowanie i dobre reakcje. Może lotos w dłoni to jeszcze nie jamnik ale w Krakowie się najwyraźniej liczy na plus. Szczytem akcji lotosowej było wparowanie do kina Mikro i groźba umieszczenia go w pionie dla upiększenia filmu Davida Cronenberga "Wschodnie obietnice". Ale dobrze, że nie parłem do konfrontacji; nie tylko kwiaty opadały w czasie filmowego opisu zajścia w łaźni...Ci co widzieli do łaźni raczej nie będą już wstępowali. Podziwiam Brytyjczyków za to, że jakoś sobie (jeszcze?) radzą w Londynie... ale na taką karmę zapracowali sobie sami i to też prawda.
Extreme cuisine to bardzo ładnie wydana książeczka z mojej ulubionej serii Lonely Planet o; "Exotic tastes from around the world". Książeczka jest bogato ilustrowana i chyba można ją traktować jak pewnego rodzaju katalog zagrożeń podczas dalekich podróży. Wielka ulga ?; nie grozi nic Polakom, bo niewielu rodaków je coś poza ziemniakami, kapustą i schabowym...i budyniem rzecz jasna (czyż to nie prawdziwe danie extreme cuisine ?) ale są przecież jeszcze inni wędrowcy. Przegląd potraw ekstremalnych jest naprawdę imponujący, od byczych penisów do kopi luwa czyli owoców kawy "obrobionych" przez pewne ssaki... Przy czym słowo "obrobione" oznacza także konieczność grzebania w ich odchodach dla pozyskania "smakowitych" ziaren. W jednym i drugim wypadku; "palce lizać"!?
Ciekawe jest prześledzenie geopolityczne kuchni ekstremalnej. Nic nie pobije Chin i myślę, że kiedyś to wschodzące imperium podbije świat ... bo wielu będzie wolało sobie strzelić w łeb niż przystać na jedzenie 1000-letnich jaj i praktycznie wszystkiego co się rusza, nie rusza, gnije lub pełza. Ale sfermentowane ryby z kuchni Skandynawii lub grillowane świnki morskie... też palce lizać. Najciekawszy wydaje mi się tzw. geoduck czyli małża z "nogą" długości ponad pół metra, która nie przypomina nogi ale całkiem inną część ciała samców wielkich (!) ssaków. Jak widać to książeczka godna posiadania z wielu powodów.
Chwila odpoczynku (?) i w przyszłym tygodniu znowu jazda: w środę wernisaż wystawy pt. Słowackie Artefakty Karpat w Towarzystwie Słowaków w Polsce (Kraków) i we czwartek koncert w klubie Cogitatur (Katowice)... i może wreszcie jakiś wypad w góry z okazji Święta Pracy? Warto skorzystać bo jak Napieralski dojdzie do władzy to będziemy musieli śmigać na pochód 1-majowy ze szturmówkami i słuchać nowych twarzy lewicy w rodzaju pana Oleksego i Millera zmieszanych z towarzyszami z placówek uczelnianych i prasowych oraz szerokiego ruchu nowej, słusznej sztuki.
Muszę jeszcze wspomnieć o całkiem fajnej lekturze, która mnie odciąga od blogowania : "SZTUKA - kapitał kulturowy polskich miast" Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu im.Adama Mickiewicza w Poznaniu... nie tylko dlatego, że jest tam tekst A. ("Kultura jako kapitał kłopotliwy albo jak miasto konsumuje sztukę i co z tego wynika", s. 307-326, polecam wyznawcom Krytyki Politycznej!) ale są w niej interesujące myśli i obszary do zbadania w rodzaju: "Sztuka w ekosystemie miasta. Artefakty przyrody" pani prof. Krystyny Wilkoszewskiej czy "Autobusy i tramwaje"-rzecz o podróżowaniu w mieście p. Barbary Kity. Z tego tekstu zachwycił mnie także cytat z Pierre'a Levy : " Nie jesteśmy osiadli, jesteśmy mobilni. Nie nomadzi, oni nie mieli ani pól, ani miast. Mobilni: z miasta do miasta, z jednej dzielnicy do innej /.../ Żyjemy w miastach lub w metropoliach w relacjach z innymi. Albo na wsi, w domach, które są jak statki na pełnym morzu, podłączeni do wszystkich sieci".
Na focie żelastwo, które znalazłem w prastarym lesie, wysoko w górach... czyżby obrazek ilustrujący nową erę: postindustrial?

No comments: