Friday, May 28, 2010

PO-WRO


Kasia jeszcze nie przysłała fotek z koncertu we Wrocławiu ale jak już je opracuje to pewnie kilka będzie zastanawiających. Bo grało mi się bardzo dobrze... mimo tego, że tłumy nie napierały, ale i czas jakiś taki smętny? Powodziowy? Tak przynajmniej twierdził wódz Firleja i chyba miał trochę racji. Podobno wszystko już było, jest stała powódź znakomitych wykonawców, którzy grają za "czapkę gruszek", więc panuje apatia i przesyt. W takich czasach najlepiej słucha się tych piosenek, które już znamy...czyli Top Trendy! Ale o tym nie wiem zbyt wiele. Z radością wysłuchaliśmy życzliwych rad młodego nagłośnieniowca, który doradzał dokupienie jeszcze jednego miksera (bo mamy tylko dwa...) i zatrudnienie własnego inżyniera dźwięku! Tyle lat zajmuje się graniem koncertów a dotąd na to nie wpadłem! Człowiek uczy się całe życie. Z Krakowa do Wrocławia jechaliśmy autostradą (!) trzy godziny; wyjazd na koncert o 13.00 i powrót do siebie na 3 w nocy... to jest całkiem dobra opcja. Może dlatego też lubimy Wrocław bardziej niż inne miasta?
Borykam się z tysiącem małych i większych problemów w organizacji mini trasy: Voices from Tibet, jest już strona internetowa! są też zaskakujące sytuacje: Ci co powinni pomóc robią jakieś budyniowe fochy, inni pomagają bardzo konkretnie, szybko i bez filozofowania. Chcesz wiedzieć na kogo możesz liczyć ... zorganizuj z nim jakąkolwiek imprezę. Trafiają się ludzie, którzy czują się zarządzającymi wszelkimi sprawami dotyczącymi Tybetu. Bez nich nastąpi koniec świata? Nawet najszlachetniejsze powody nie usprawiedliwiają bezpodstawnych oskarżeń i arogancji. Warto czasem sprawdzić, czy rozum nie śpi? Może takie wezwanie: po pierwsze: Ratuj Rozum!?
Dzisiaj miałem dzień ogrodnika! Rano odebrałem z Uniwersytetu Rolniczego (a co!) sadzonki różnych ziół przyprawowych, a wczesnym popołudniem już sadziłem je w donicach i skrzynkach. Jest tego troszkę: trzy odmiany bazylii, lubczyk, lebiodka, szałwia, lawenda... przezimowała mięta amerykańska, rozmaryn i piołun! Bez zrywanych własnoręcznie ziół nie wyobrażam sobie naszej kuchni. Poza tym, kulinarnym aspektem, jest jeszcze coś trudnego do wytłumaczenia; potrzeba pracy z roślinami, ich obecności, kontaktu z nimi. Dzikie wino na naszym balkonie od zachodu rośnie fantastycznie i mimo, że nie jest przyprawą daje nam coś ważnego. Czy to już mistyka przyrody? Pewnie lepiej byłoby to nazwać: "artefakty Natury w przestrzeni miejskiej" ?
Jutro idziemy z A. do studia Radiofonii, bo od 18-stej z groszami mamy gadanie "na żywo" plus obszerne fragmenty kwietniowego koncertu z Fortów Kleparz w Krakowie. Tak to się zrobiło... no całkiem to miłe. Do tego jeszcze audycja nazywa się "bez biletu"! Bambosze, fotelik i bez biletu...no, milutko. Tylko my mamy 4 godziny sobotniego czasu zajęte. Ale jak ktoś chce sławy, pieniędzy i popularności to musi tyrać.
Na focie Primula farinosa czyli Pierwiosnka omączona, jest to roślina skrajnie zagrożona wyginięciem gdyż w Polsce rośnie jedynie w jednym miejscu, na kilkudziesięciu arach!!!

Sunday, May 23, 2010

TRAVEN


Maj to specyficzny miesiąc, który na Słowacji nazywają: kvetniem, a na Ukrainie: traven...zawsze jakoś to łatwo sobie wyobrazić bo wszystko kwitnie i jest wreszcie zielono a nie biało. A u na maj? Coś jak z naszym rowerem... wszędzie to jakaś pochodna bicykla a u nas rower! Ale co kraj...to obyczaj...Tak czy siak to czas obrzędów, które całkiem odstają od kierowniczej linii i obowiązujących skojarzeń. W centrum tych świąt stoi (często dosłownie) młoda brzoza. Raz jest to kilka gałęzi, innym razem to całe drzewko przybrane w kolorowe wstążki. Brzozę, w niektórych krajach zastępuje dąb. W Bułgarii odprawiano ciekawy rytuał wyboru towarzyszki Peruna (Perun to u Słowian czyli u nas? bóg piorunów) zwanej także Peperuną. Rytuał ten miał prosić Peruna o pioruny i rozpętanie burzy, a w konsekwencji spowodowanie opadów deszczu. Nagą dziewczynkę, przybraną w liście, kwiaty i gałązki bzu czarnego przeprowadzano przez wieś i tańcząc polewano wodą. W naszej sytuacji chodzi nam raczej o skutek odwrotny ale adresat - Perun jest ten sam. Perun używał piorunów kamiennych. Za tę broń uchodziły fulguryty, belemnity i wszelkie inne kamienne twory o kształcie strzały. Z tego wywodzi się ogólnosłowiański zwyczaj uderzania się po głowie kamieniem, gdy rozlegnie się pierwszy, wiosenny grzmot. Myślę, że zepchnięcie starych obrzędów i wierzeń do worka pt. "pogaństwo" i zastąpienie ich przez indywidualne, nawiedzone akcje wystawiania kości świętego na wieży aby coś ten święty zobaczył (!) jest ze szkodą dla naszej kultury. Może warto by powrócił obyczaj stukania się po głowie kamieniem. Bo jak się stukniemy solidnie to poza zobaczeniem tzw. "gwiazd" (jest to jedna z technik transowych) może się nam przypomni kim jesteśmy?
Tak więc, delektując się starymi Zielonymi Świętami cieszyliśmy się widokiem pięknych zbiorowisk muraw kserotermicznych (upraszczając: łączki ciepłolubnych roślin) z piękną i znaczącą wiele w naszej kulturze szałwią! W drodze na łączki spotkaliśmy miłego pana, który zbierał namiętnie kwiaty kosaćca syberyjskiego. Nie dość, że kosaciec bidulek zasypywany jest sedesami, umywalkami i gruzem z łazienek to jeszcze zbioru dokonywano na terenie chronionym. Ta wolność zasypywania wszystkiego śmieciami jest gorąco broniona przez grupy osób wojujących hasłem: precz z zagospodarowywaniem dzikich terenów Krakowa. Dzikie znaczy pełne sedesów! Ale wracając do "świątecznej" wycieczki rowerowej... Po łagodnym upomnieniu, zbieracz nie tylko nie dał mi pięścią w twarz (to obyczaj powszechny pośród lokalnych społeczności) ale przeprosił i wycofał się do samochodu unosząc wstydliwie zdobycz... Wracając, zauważyliśmy badaczy roślin łąkowych jak z aparatem fotograficznym buszowali pośród resztek kosaćców. Naukowcy i fotograficy mają najczęściej gdzieś ochronę i zachowanie tego co badają/fotografują. Badane "obiekty" interesują ich do czasu obrony pracy doktorskiej, habilitacje robią już na innych... Miło jest, mimo wszystko, mieć poczucie, że ochroniło się kilka "obiektów" dla nauki?!
Te łączki z kosaćcami to tylko echo naturalnych, pięknych łąk jakie oglądałem w sobotę. Na blisko 100-hektarowych Belianskich Lukach, granicę nie wyznaczają rzędy domków, kulturalnych i miłych zabójców przyrody ale same... Tatry i Pieniny. Z pełnych Żóltahlava evropskiego czyli Pełnika europejskiego łąk, widać i owszem dużą wieś - Lendak, ale leży ona na stoku górskim, a nie na torfowisku.
Ale co tam, ważne jest co się czuje brnąc po podmokłych łąkach! Czuje się mianowicie obcowanie z nieskończenie różnorodnym żywym środowiskiem o fenomenalnych zdolnościach przystosowawczych i organicznej żywotności i zmienności. Kiedy z troską mówimy o kruchości przyrody i konieczności ludzkiej opieki nad "mniejszymi braćmi", zawsze mam poczucie nieporozumienia i fałszu. Chronimy tę przyrodę, bo taką tylko znamy i umiemy w niej/z nią żyć. Inne formy są nieznane, obce i grożą naszemu poczuciu estetyki, ale te inne formy się pojawiają i będą zastępowały zniszczone przez nas. Chronimy - o ile chronimy? tylko nasze wyobrażenie o przyrodzie i naprawdę nie robimy nikomu, poza sobą, łaski.
Mnisi z Drepung mają już gdzie uruchomić energię dźwięku i przypomnieć o swoim istnieniu. Pieniądze, jakie mam nadzieje, zbierzemy wspomogą najmłodszych mnichów-dzieci i ich kształcenie. To ważne. Cieszy mnie, że przy tej okazji tacy ludzie jak Robert B. i Magura, Janek K. - mówią bez zastanowienia: tak, jasne, że zagramy!
Ostatnio słuchamy starych nagrań krautrocka w niesamowitych kompozycjach Faust, Can, Ash Ra Tempel czy Amon Duul... Ale pośród tych nagrań powaliła mnie płyta... Kraftewerk - Kraftwerk 1 Stratovarius! Ojcowie chrzestni muzyki elektronicznej grali jak dobry psychedeliczny projekt! No to już rozumiem dlaczego taka nazwa: "power plant"(po niemiecku: kraftwerk).
Przy tak starym, zielonym święcie muszę też się pokajać! Już nie będę sobie żartował z jamników i ich właścicieli. Odszczekuję wszystko uroczyście po akcji ewakuacji schroniska dla zwierząt w Krakowie: ludzie brali po kilka psów i kotów, inni zaraz dzwonili i kiedy następni przybywali ratować zwierzaki zastawali kartki z napisem: zarezerwowane! Wow! czuję, że jamniki mają z tym coś wspólnego! Ten stary obśmiewacz jamniczej sprawy umarł wraz z błyskawicznym uratowaniem schroniska... a narodził się całkiem nowy fan jamniczej subkultury. Nawet okulary sobie kupiłem.
Na focie Pełnik europejski z łąk na Słowacji...

Saturday, May 22, 2010

GUTTENTAG


Tydzień temu, w sobotę dojechaliśmy do Konina na ostatni dzień spotkań: VC_NŻ czyli Wieża Ciśnień na żywo. Salka w autentycznej kolejowej wieży ciśnień, okazała się świetna a akustyka sprawiła, że program uległ drastycznym zmianom w kierunku totalnej improwizacji. To z naszej strony jest komplement dla miejsca i organizatorów. Dopięte programy gramy jedynie w trudnych warunkach, przy niechętnych "nagłaśniaczach" (zazwyczaj są to wybitni wirtuozi konsolety i wytrawni znawcy gitar - cudzych) i słabej (czyli klubowej) akustyce sali. Andrzej W. miał trudniej niż zwykle (a zwykle nie ma z nami łatwo...) gdyż wiedzeni brzmieniową mapą wieży zaczynaliśmy grać we dwójkę o piętro niżej od sceny i stolika z Jego instrumentami. Tym razem, graliśmy bez Uli S.- w trójkę. Nasze samopoczucie, mimo odległości Kraków - Konin było całkiem dobre... z piątku na sobotę trafiło się nam niezłe party w Czeladzi...z okazji urodzin siedmiolatka (!) więc do Konina jechaliśmy z Gliwic a nie z Krakowa. Do tego jeszcze Andrzej wybrał ekstremalnie wąską ale piękną drogę i raz po raz podnosiły nas na duchu tablice z nazwami wsi: a to Bzinica Stara czyli lakonicznie: Bzinitz! a to: Dobrodzień, co w języku niemieckim brzmi zalotnie: Guttentag! I jedzie się od Gliwic przez takie podwójnie nazywane wsie i nic się jakoś od tego nie dzieje, a w Gorlickim jest problem z włościanami co udają, że nie wiedzą nic a nic o Łemkach?!
Nasze granie było rejestrowane i filmowane więc pewnie kiedyś nadejdzie konfrontacja naszego wrażenia i zapisu. Słuchaczy nie było zbyt wielu bo akurat na miejscowym stadionie grały tuzy "offu" Afromental i chyba Muniek! Strasznie się wyrywałem na te koncerty, taka okazja zobaczenia jak się robi muzykę dla milionów... i nic. Ale jeszcze się kiedyś wybiorę. Człowiek powinien się uczyć stale! Napisał do nas odkrywca jedynie słusznej drogi i pouczył, że mamy "kiepską strategię marketingową"! Pewnie doradza największym? Ta ocena wywiedziona została z faktu, że ów mędrzec nie mógł sobie w internecie przesłuchać całej naszej nowej płyty i stwierdzić, że warta jest kupna lub poniechać kupowania chłamu. I na nic nasze oznaczenia CC, obszerne fragmenty, niskie ceny... Ale uczyć się trzeba... więc spróbuję w kinie zapowiedzieć bileterowi, że zapłacę po oglądnięciu i uznaniu, że film jest: na odpowiednim poziomie artystycznym, jest dobry, jest śmieszny, jest dostatecznie brutalny, przypomina filmy z Borewiczem... itd. bo kryteria ustalam ja sam. Wielki znawca muzyki, najwidoczniej zakłada, że artyści są od giglania pod brodą...i jak nie giglają to mają kiepską "strategię marketingową". Flaki się skręcają od takich teorii.
Po brawurowej akcji z Wawelem, pan biskup Dziwisz szaleje dalej! Ogłosił, że wyniósł kostki kościelnego świętego na wieżę aby ten święty (ma się rozumieć, że martwy od dawna) zobaczył (!) powódź!? I na Wawelu gniewali się o poczciwy czakram! Kości na wieży, światła bijące z krypty tylko zapowiadają niesamowite zjawiska! Słynne, średniowieczne liczenie ilości diabłów mieszczących się na końcu szpilki zmienia się obecnie w liczenie ilości diabłów mieszczących się w pendrajwie? Czy ja śnię? Czy będziemy karmili smoka dziewicami, a GW i TVN stwierdzi, że tego nie będą komentowały bo chodzi o zgodę narodową? Redaktor Pospieszalski nakręci chwytające za gardło wypowiedzi dziewic, które oświadczą, że odkryły chęć bycia smoczą karmą i że się tego nie wstydzą? Do tego jakieś dziwne postaci w tivi wyśmiewają i upominają zaocznie pana Andrzeja Wajdę, aby tylko nie dowiedzieć się co chciał przez "wojnę" powiedzieć. A od dyktatury (np. chłopskiej, kościelnej, medialnej...) do wojny nie jest daleko. Za tzw. komuny też nie wolno było rzucać tego rodzaju stwierdzeniami bo dostawało się po plecach w myśl hasła: "socjalizm tak, wypaczenia nie!" i wszystko toczyło się dalej.
Wszystko to skończy się tak, że rozbicie na warowne obozy (nazywane zgodą narodową i solidarnością społeczną) wejdzie na stałe do naszego życia i ja już to kiedyś przerabiałem. Wygrażanie powodzi starymi kośćmi z kościelnej wieży to tylko część tego zadziwiającego spektaklu. Dużo więcej wdzięku miał napis: "Falo - spierd...!" zawieszony na moście, a nawet " kto ma Lecha ten ma pecha!" z kulminacji wody pod Wawelem i mostem Dębnickim. Otwieram mój ulubiony portal Onet.pl i czytam: " Osoby, które popierają procedurę in vitro, stoją w jawnej sprzeczności z nauczaniem Kościoła Katolickiego, zatem nie mogą przystępować do Komunii Świętej". Na dodatek ten komunikat wydała Rada d/s Rodziny Konferencji Episkopatu Polski?! To co nieomylnym wzrokiem będą prześwietlać i spopielać kłamczuszków? Od ideologii się rzygać chce, zwłaszcza, że dotyka ona wszystkiego. Pierwszy z brzegu przykład to taki, że mogliśmy zagrać w klubie Johna Zorna - "Tonic" w Nowym Jorku, a nie możemy zagrać w "Cheder" w Krakowie; bo za słabo "nawiązujemy" do klezmerskich tematów. I wcale się tam nie pcham (bo okazuje się, że można działać spokojnie nie przystając na wykluczanie, złe traktowanie, złe warunki koncertowe w kilku bardziej "jedynych" miejscach w Krakowie) a nawet chętnie wypijam tam kawę i herbatę typu "Tuareg" ale chodzi o otwartość i wyczucie.
Koniec tygodnia był fantastyczny, w piątek brnąłem przez wielkie łąki pełne całkowicie obezwładniających łanów żółtego Pełnika europejskiego... aż dotarłem do A. w Krakowie...ale to opiszę jutro, aby usypać w ten sposób wał przeciw powodzi głupoty i uzurpacji. Jak solidarność to solidarność!
Na focie Kasi koncertowe stanowisko pracy Andrzeja W. w Koninie - ja nie wiem, jak to jest, że wszyscy słyszą fujarki?

Thursday, May 13, 2010

VOICES FROM TIBET


Pisałem już o mnichach z klasztoru Drepung ale z wielką satysfakcją mogę dzisiaj dopisać: 9 czerwca 2010 r. o godzinie 18.00 w sali Muzeum -manggha- w Krakowie rozpocznie się arcyciekawy koncert buddyjskiej muzyki liturgicznej. To tylko część tego co szykujemy i dzisiaj mogę tylko potwierdzić, że poza koncertem, na którym będziemy prosili o wsparcie dla jednego z najważniejszych klasztorów w Tybecie, będzie też okazja do porozmawiania z mnichami w innym miejscu i dniu. To wszystko staje się możliwe dzięki energii i bezinteresownej pracy wielu ludzi. Zajmowanie się tym projektem jest dla mnie źródłem ciągłej radości! Mam nadzieję, że także wielu ludzi będzie uczestniczyła w koncercie i zrobimy coś realnego dla zachowania i kultywowania tradycji Tybetu.
Parę godzin temu wróciłem do Krakowa z trzech dni bardzo intensywnej pracy w Karpatach. Mimo zmęczenia, mam poczucie dużego zadowolenia z tego, że wypracowałem sobie możliwość służbowego biegania po takich miejscach jak Małe Pieniny, Beskid Wyspowy czy Gorce i to w sprawach, które wykraczają poza krąg zakreślany jedynie ludzkim wzrokiem. Nie żyjemy na tej planecie sami... Tylko dzisiaj przyglądałem się blisko dziesięciu salamandrom; od kilkucentymetrowej do okazu ponad 25 cm..., kumakom w płytkich kałużach, traszkom karpackim, pięknej traszce górskiej... Nad rwącym potokiem obserwowałem skaczące pod prąd i betonowe zapory spore pstrągi... Wyskakiwały i spadały do spienionej wody, wyskakiwały i spadały aby ponawiać próby bez końca. Ta wytrwałość i skupienie się na celu bywa dość często wykorzystywane w symbolice Zen; musisz nieustannie próbować opanować chaotyczny i trudny do okiełznania strumień myśli, znowu i znowu. Skaczące pod prąd pstrągi tego nie wiedziały ale właśnie zdecydowaliśmy, że należy przebudować zapory na potoku tak aby umożliwić rybom i innym stworzeniom wędrówkę w górę nurtu. Cieszę się na myśl, że przyjdzie taki moment, w którym wytrwałe pstrągi osiągną swój cel. Stanie się to nie tylko dlatego, że przeszkody zostaną usunięte ale także dlatego, że nie przestawały ponawiać wysiłków. Jestem też pewny, że usunięcie przeszkód to skutek bezustannych wysiłków...bo te elementy są głęboko powiązane.
Na focie; grupa mnichów przed klasztorem w Drepung.

Sunday, May 09, 2010

DREPUNG


Drepung znaczy stos ryżu... Ten drogocenny stos ryżu usypany w 1416 r. w pobliżu Lhasy w Tybecie jest niegdysiejszym największym klasztorem buddyjskim ale być może był także największym klasztornym uniwersytetem na świecie. W czasach swej świetności w jego murach uczyło się czasem blisko 10 tys. mnichów! Klasztor ten był siedzibą pierwszych dalajlamów do 1642 roku, gdy Wielki Piąty przeniósł swoją siedzibę do pałacu Potala. Mnisi z tego właśnie klasztoru są już w Warszawie i za moment zaczną pielgrzymować po Polsce w celu zbierania wsparcia dla klasztoru. Mnisi są znani z aktywności na rzecz swego klasztoru i do legendy przeszedł ich koncert w Cornegie Hall... z Davidem Bowie, Philipem Glassem, Patti Smith...
W najbliższych dniach zdecyduje się kiedy i gdzie w Krakowie przyjmiemy mnichów z Drepung! Pomoc każdego mile widziana...
Jest już zapowiedź naszej szerszej (Karpaty Magiczne, Południca, filmy, wydawnictwa, wystawa itd.) promocyjnej ekspedycji do Wrocławia - 26 maja ("Wrocławski Event")
Ale wcześniej zagramy w Wieży Ciśnień w Koninie... dla 40 osób, które się tam dostaną! Przypomina mi się bunkier atomowy w Davis (CA) gdzie publiczność aby posłuchać improwizowanego koncertu schodziła pod ziemię po drabinie... To jest real underground... W Koninie grają bardzo ciekawe ekipy, najlepiej mają Małe Instrumenty bo się ich dużo zmieści?!
Jak już będziecie / będziemy mieli wszystkiego dość to wybierzemy się na Jogę w Bieszczadach! Tak się nam tu w tym Budyniowie porobiło... Warto... plasnąć!
Sorry...ciągle nie mogę się oderwać od fotek Kasi, które popełniła w Katowicach...

Friday, May 07, 2010

POGRANICZE


Dzisiejszy dzień miał mocny początek - fotel stomatologiczny i męka ze strachu bardziej niż z bólu... ale poczucia dobrze spełnionego obowiązku "po" nic nie zastąpi! Po dwóch dniach poza Krakowem moja skrzynka pocztowa pęka od ciekawych listów... część z nich opanowałem ale jest jeszcze kilka na "później", jakie pomysły! co za rok! się kroi...
Kiedy, kilka miesięcy temu nadeszła propozycja grania koncertu w ramach Święta Herbaty w Cieszynie z radością przystaliśmy na ten skromny -w tamtym czasie- plan. Po pierwsze; bo herbata! po drugie; bo święto a nie zawody, po trzecie; bo zaproszenie było na tyle wcześniej, że widzieliśmy ideę i pole do współpracy, po czwarte; bo pogranicze i to czesko-polskie, a my jesteśmy i prywatnie i jako muzycy ludźmi pogranicza. Pogranicze to coś bardzo specyficznego, trudnego do zdefiniowania ale też bardzo konkretnego, coś w co trzeba wejść. Mam wrażenie, że wielu muzyków nigdy pogranicza nie dotknęła ale paple o tym dużo bo myśli o pograniczu jako o idei tylko... Co kilka tygodni, uzgadnialiśmy z twórcami Święta Herbaty nowe pomysły (nawet o tym pisałem już) i pojawiały się informacje o nowych, zaproszonych do grania zespołach i obecności innych muzyków... Święto powoli rosło lub lepiej: napar naciągał i stawał się naprawdę aromatyczny. Te wiadomości jakie ostatnio napływają są już całkiem rewelacyjne. Ale sami zobaczcie i pomyślcie o kilku dniach w Cieszynie, w około daty 16-17 lipca 2010r.
Wczoraj wróciłem z zawodowej wyprawy w Beskid Niski... Było przepięknie: kwitną tarniny, bzy czarne w starych, porzuconych, łemkowskich domach, salamandry, buki w jeszcze delikatnym listowiu... ale o tym się nie da pisać nie wpadając w banał! No więc napiszę o pierogach z serem (w tym miejscu lepiej je nazywać; "Rusińskie") z rydzami w śmietanowym sosie... Tak karmią we wsi Zdynia, blisko granicy ze Słowacją.
Redakcja "Dzikiego Życia" nadesłała nowy numer pisma z moim tekstem pt. "Etnobotanika", polecam także dlatego, że dzięki zabiegom Grześka B. udało się tekst ładnie i ciekawie obudować rozmowami z dr Łukaszem Łuczajem i dr hab. Piotrem Siwkiem z UR w Krakowie. Wyszedł całkiem ładny lead, jest też dostępny w sieci.
Kasia G. przysłała kolejne (po Fortach w Krakowie) foty z koncertu. Tym razem to relacja z koncertu w klubie Cogitatur w Katowicach. Jak widać mocno iskrzyło między nami! Nic dziwnego, dla nas to pogranicze muzyki...

Monday, May 03, 2010

SVINIE


Pieniny w okolicach Czerwonego Klasztoru na Słowacji to jest "nasza" przestrzeń i kilka dni spacerowania z nagrywarką i aparatem fotograficznym dało nam nowy zastrzyk energii. Klasyczne soundwalks po pasterskich ścieżkach, bez wyraźnego celu i ram czasowych jest wielką przyjemnością. I tak jak zawsze na takich niewymuszonych szlakach trafiły nam się sytuacje nie do zaplanowania: zaganianie owiec z pasterzem, kawa i vinea w prawdziwej, wiejskiej knajpce (hostinec), foty roślin z magicznego ogródka Brata Cypriana, dziadek sprzedający wykonane przez siebie orły z cieniutkich świerkowych drewienek. Wystarczyło, że trasę z Czerwonego Klasztoru do Szczawnicy przeszliśmy pomiędzy 6.30 a 9.00 i już nie było problemu z "najazdem" turystów, nigo nie spotkaliśmy! Pasterz, któremu owce uciekały we wszystkich kierunkach, poza tym gdzie chciał aby szły... mijając nas rzucił: te owce to "svinie"... Ale to nie było wcale z wielkim wyrzutem czy skargą, raczej z pewnym żartobliwym przyzwoleniem: robią co chcą, są "svinie" ale czy mamy prawo mieć do nich pretensje?
Majowy zapach łąk w deszczu i mgły otulające Pieniny, wyczuwalne ale tylko na moment widoczne Tatry... to jest coś tak specyficznego, tak organicznie wbudowanego w nasze życie, że aż trudno o tym pisać. A deszcz lał, bo taki deszcz to "svinia", ale co z tego?
No i już zaczynamy maj! Poza tysiącem innych zajęć zagramy podczas bardzo dobrze zapowiadającej się imprezy "Wieża ciśnień na żywo" w Koninie. O pierwszej części tego projektu pisaliśmy na naszej głównej stronie 14 stycznia tego roku. W połowie maja zagramy w części drugiej. Szykujemy zupełnie improwizowany set tylko na ten czas i miejsce. Zupełnie inaczej będzie we Wrocławiu. W Firleju, przy okazji imprezy promującej Festiwal Karpaty Offer zagramy materiał z naszej nowej płyty. Cała impreza (razem z filmami, wystawą, materiałami promocyjnymi) oraz koncertem Południcy i naszym, zapowiada się miło?! Będzie okazja do kilku spotkań...
Na obrazku cztery foty Tulismanore, o której fotach pisałem ostatnio.