Monday, May 30, 2011

DIGITAL ARCHAIC


Do naszego dość specyficznego instrumentarium dołączył kilka dni temu MOTOPHON 1... To trzecia analogowa konstrukcja, która włączona do systemu paneli efektów i wzmacniacza lampowego daje mi wiele radości. Dość często rozmawiamy na temat elektryczności jako naturalnym, przyrodniczym i zadziwiająco mało znanym zjawisku/środowisku.
Obok grupy najstarszych instrumentów tradycyjnych i cyfrowych technologii przetwarzania dźwięku i tych stosowanych w studiu (ale także tzw. sampli / próbek dźwiękowych) od lat cieszy nas bardzo sfera operowania prądem elektrycznym. To może być dla części młodych adeptów "elektroniki" załamujące, ale jest to dość stara ścieżka, bo już w XVIII wieku (!!!) próbowano konstruować nowe instrumenty oparte o elektryczność. Pionierem był niejaki Prokop Divis, czeski wynalazca ..piorunochronu. Zbudował orchestrion mutacyjny , ale niestety do naszych czasów nie zachował się nawet jeden. W latach 20-stych XX wieku pojawiły się dwa ciekawe instrumenty: tiermienvox i dinaphon. Wynalazcą tiermienvoxa był Lew Siergiejewicz Tiermien, który swój niezwykły instrument opatentował w 1924 roku. W.I. Lenin realizował w tamtych czasach plan opisany prostym równaniem: władza w ręce rad + kolektywizacja rolnictwa + elektryfikacja = komunizm ! W ramach elektryfikacji znalazło się miejsce na elektryczny instrument bez historii, dźwiękowy wyraz nowych czasów... tyle, że wynalazca dał nogę za Wielką Wodę i jego instrument (i inne prace z dziedziny zaawansowanej fizyki!) wsparły zgniły kapitalizm. Rozumiem, że Krytyka Polityczna ma go na swej czarnej liście?! W komunistycznym raju ideologii szalonych, Lew dostałby strzał w tył głowy i jako doskonały fizyk i mądry człowiek nie czekał w imię równości z najgłupszymi i najbardziej leniwymi i dał dyla! W USA Lew zamienił się w Leo, a Tiermien w Theremin... wobec czego także jego elektryczne dziecko nazywano thereminovoxem , a po jakimś czasie w skrócie thereminem. W Polsce "obowiązuje" "spolszczona" nazwa teremin , jest jakimś miejscowym fetyszem i nigdy się nie przyjęła prawidłowa nazwa uparcie stosowana przez samego konstruktora. Nasi "swoje" wiedzą i w budyniowie musi być zawsze jakieś "didziuridziu" albo inne "efy szesnaste".
Thereminovox nie był końcem poszukiwań nowych instrumentów elektrycznych i dopiero w latach 30-stych XX wieku wysypało się kilka konstrukcji: fale Martenota (instrument zbudowany przez Maurice Martenot'a)czy całkowicie dla mnie powalająca konstrukcja Friedricha Trautweina - trautonium! Kiedy pojawiły się (a jak widać nie pojawiły się z niczego i nagle...) tzw. obwody scalone posypały się pomysły na instrumenty elektroniczne. W 1972 roku rozpoczęła się era organów elektrycznych (phoenix Hammonda!)i konstrukcji Roberta Mooga, opracowano setki nowych instrumentów. To firma utworzona przez pana Roberta M. czyli rozpalający zmysły polskich fanów i "wtajemniczonych" MOOG przejął oryginalną konstrukcję thereminovoxa Leona Theremina i produkuje te instrumenty w kilku odmianach do dzisiaj. Thereminovox od blisko 100 lat pozostaje kultowym instrumentem i opisy muzyki granej na nim rozpalały wyobraźnię wielu ludzi. W łodzi podwodnej kapitana Nemo słuchano koncertów na tym, jak go nazywano, instrumencie sferycznym! Zważywszy na to, że w pierwotnym zamiarze autora Stu tysięcy mil podwodnej podróży kapitan Nemo nie był indyjskim renegatem, ale polskim szlachcicem walczącym z Rosjanami wszędzie gdzie się dało... obecność thereminovoxa była pewnym smaczkiem.
Instrumenty tradycyjne, odkryte i zbudowane dawno temu (chociaż niektóre z nich wcale nie mają tak archaicznych początków jak się zwykło uważać) miały dla mnie zawsze walor zagadkowych źródeł dźwięku, które w miarę ich oswajania ( mam wiele własnych technik na ten proces) prowadziły mnie w rejony zakodowanych w ich konstrukcji i możliwościach dźwiękowych, znaczeń i istności. Nigdy się nie zgodzę z tezą, że cała muzyka jest w głowie muzyka i wiem, że tylko delikatna gra pomiędzy umysłem i ciałem dać może interesujący efekt. Dlaczego więc nie cofnąć się do czasów gdy fantastycznie twórczy ludzie, kierując się intuicją i wyobraźnią, odważnie tworzyli niepowtarzalne instrumenty na prąd elektryczny. Nie musi nas przecież obchodzić cała ta masowa produkcja "klawiatur" ("parapetów', "kibordów"...) z taniego plastiku i z czipami produkowanymi na tony. Możemy podejść do rzeczy raz jeszcze i nie musi to być koniecznie syntezator Moog, którym dzisiaj kupuje się go jako etykietkę: "awangarda" albo "elektronika". Nie krytykuję tu niezwykłej konstrukcji Roberta Mooga, a nawet jego dzisiejszych, mocno już zdygitalizowanych wersji, ale jestem przekonany, że praca nad muzyką nie powinna się opierać o gotowe, nawet dobrze brzmiące moduły.
Wyjściem z tego ambarasu, które praktykujemy jest włączenie pracy z prądem elektrycznym w większe systemy, których częścią są - w przypadku naszych generatorów: Badoog 1 i Badoog 2 zbudowanych przez Mirka Badurę - rozmaite inne urządzenia, w tym nawet fotoogniwa. No i teraz, tuż obok mojego laptopa leżą dwie czarne skrzyneczki połączone kablem, które konstruktor M. Badura nazwał: MOTOPHONEM odchodząc tym samym od serii Badoogów, których nazwa była moim pomysłem na połączenie nazwiska konstruktora i ojca legendarnego walizkowego syntezatora Mooga. Mirek ze swoim (ale firmowanym przez firmę Moog) thereminovoxem plus Badoog 2 i MOTOPHON to istotny element załogi naszego projektu o nazwie: Thereminovox Interactive Instalation Project (TIIP), który zaczyna się rozwijać na tyle dobrze aby zacząć myśleć o jakimś nagraniowym podsumowaniu wiosną przyszłego roku? Ślady tej aktywności znajdziecie na YouTube i na płytce 7. Collective Improvisation wydanej przez WFR pod numerem 033/2010.
Warto może dodać, że nasze kontakty z interesującą elektroniką zaczęły się jeszcze przed powstaniem Projektu Karpaty Magiczne i rosyjskie podróbki (doskonale brzmiące) syntezatorów i organów amerykańskich usłyszeć można już na pierwszej naszej płycie Ethnocore ! Sporo brzmień syntezatora Mooga (tym razem starego dobrego analogowego i oryginalnego) jest na płycie Euscorpius Carpathicus i w kilku innych miejscach. Dość zabawną jest historia odbioru utworu zagranego w całości na generatorze Badoog 2 opublikowanego na naszym całkowicie niedocenionym w Polsce albumie - MIRRORS - (VIVO Records,2007)! Polegli nawet najbardziej radykalni z radykalnych! Ubaw po pachy! Jakby były obowiązujące na radykalnej scenie cichutkie szumy z darmowych programów komputerowych, artystowskie zgrzytnięcia (ale takie niezbyt długie: zgrzytnie i przestanie) i dupnięcia (od czasu do czasu, rzecz jasna)... oj, to tak, tak, ale chropowaty, mocny i arogancki generator sterowany mną i światłem, to nie. A ja miałem obraz metalowych konstrukcji kolejki krzesełkowej z naoliwionymi kołami odlanymi w ogniowo-czarnych hutach, stalowe liny przecinające wykarczowane stoki bukowego lasu, arogancję budowniczych, lizusostwo naukowców, sprzedajność tzw. społeczności lokalnej, kłamstwo i obłudę, której jest na kopy i tę polską nienawiść do drzew, którą musieliśmy nabyć przecież nie tak dawno? Eleganckie szumy i dupnięcia nie wystarczają aby to zagrać, wierzcie mi. Uparłem się i do tego zrobiłem video z tym całym dziadostwem, ale tak jak muzyka obraz był także zbyt radykalny.
Podczas pamiętnego Festiwalu Terrastock w USA (2006) zaintrygowała nas wielka, "pajęcza" konstrukcja otaczająca od góry i boków ekipę Ghost. To był rodzaj thereminovoxa, ale zamiast jednego masztu / anteny pionowej i poziomego zagiętego panelu, rozwieszono sieć przewodów i nieekranizowanego drutu-anten. Wejście w niektóre obszary sceny generowało dodatkowe dźwięki i idea Leona T. "instrumentu sferycznego", na którym gra się bez jego dotykania poszerzyła się do grania całym ciałem i obecnością lub brakiem obecności w określonym miejscu. Jak blisko jest z tej sfery do najnowszych intuicji związanych z geo-mediami, mapowaniem pól elektromagnetycznych (czyli mapowaniem technologii w mieście, ale także do archaicznych technik szamańskich mapowania naturalnych pól elektromagnetycznych wytwarzanych przez Ziemię, które mogą mieć więcej wspólnego z pojęciem tzw. land mark niż się nam teraz wydaje)! Być może stara myśl o nowych instrumentach muzycznych na prąd elektryczny miała coś wspólnego u źródeł procesu, który dał nam komputery i Internet? Zadziwiające jest jak muzykę rozumie się jednowymiarowo, a muzyków postrzega jako odtwórców tyrających po programach X Factor lub w dobrze naoliwionych archaicznych maszynach nazywanych orkiestrami symfonicznymi. To jakieś muzyczne galery starej daty, a nie orkiestry?
Może dlatego Digital Archaic - tak przekornie pisany tytuł, czego tytuł? Tego jeszcze nie wiemy. I to jest to, co nas cieszy na poziomie naszej własnej ludzkiej elektryczności. Bo sami jesteśmy na prąd?! To jest dopiero wyprawa w najstarsze tradycje i do źródeł naszej kultury.
Na koniec tej natchnionej opowieści jeszcze jeden obraz z Karpat: jest w tych przedziwnych górach takie źródło, z którego przez wodę wydobywa się gaz ziemny. Odnotowano, że kilkadziesiąt lat temu, na skutek uderzenia piorunu, źródło zapaliło się i "woda" płonęła żywym ogniem. Takie samo płonące źródło oglądałem w Himalajach i jest to ośrodek starego kultu w Muktinath, który ściąga do świątyni zbudowanej nad źródłem płonącej wody tysiące pielgrzymów.
Kiedyś w Gdańsku (jaka ulga, że nie muszę pisać o Warszawie...) po naszym koncercie podszedł do mnie młody facet i rzucił: a ja mam w domu 15 generatorów! Tyle, że najwidoczniej piorun nie zapalił tego źródła? A "gazu" jak pamiętam posiadaczowi wielkiej ilości generatorów (w domu, rzecz jasna) nie brakowało? Bo najwidoczniej, nawet do generatorów niezbędna jest "iskra boża"...

Saturday, May 28, 2011

MY REINCARNATION


Po czwartkowym święcie w postaci oglądania filmu Larsa von Triera - Melancholia, wybraliśmy się wczoraj na film Jennifer Fox - My Reincarnation. Pokaz filmu w Kijowie (ale w Krakowie...) był polską premierą i to celebrowaną w obecności samej reżyserki! To miłe, zobaczyć u siebie kogoś takiego jak p. Jennifer Fox. Praca nad filmem trwała blisko 20 lat, które były dla Fox i tak bardzo bogate w nagrody (Sundance, Berlinaria),bogatą pracę dydaktyczną i pisanie scenariuszy. Film dla wielu ludzi (także w Polsce) ma charakter kultowy, ze względu na bardzo prywatne filmowe obrazy z życia jednego z najważniejszych nauczycieli buddyjskich Ch. Namkhai Norbu, jego niezwykłej-zwykłej żony i syna Yeshi. Fox pokazuje jak Yeshi, niezależny, młody i zdolny człowiek, pracownik IBM - początkowo dość daleki od wiary w reinkarnacyjne powroty i figurę tulku (wcielenia dawnego mistrza w dziecko pojawiające się na świecie po jego śmierci)- bardzo powoli ewoluuje w stronę przyjęcia pełnej odpowiedzialności za swoje dziedzictwo. Mistrzostwo w strategii wychowawczej!
Filmu nie da się właściwie opowiedzieć (i nie ma takiej potrzeby...), ale osobiste zapisy filmowe zrealizowane we Włoszech, USA i Tybecie pokazują coś bardzo wartościowego i prawdziwego. Jennifer Fox przez jakiś czas była sekretarzem Ch. N. Norbu i ten czas, który sama określa jako "przerwa w karierze filmowej", stał się źródłem filmu My Reincarnation... Takimi to drogami wędrują: przyczyna i skutek, skutek jako przyczyna... ale to już inna historia nazywana w filozofii buddyjskiej ścieżką współzależnego powstawania (Pattika Sammupada). Dla tych, którzy kurczowo trzymają się dziwacznego przekonania, że istnieje jakaś jedyna prawda to jest ciężka sprawa! Film, poza tematem i opisywanymi osobami, ma także walor doskonałego filmu dokumentalnego. Niestety, koszt produkcji filmu pogrążył Fox i współpracowników w długach (można wpłacać dowolne sumy jako wsparcie plus można też wpłacić 25 dolarów wspierających wersje DVD, który pojawi się w przyszłym roku!). Mamy więc do czynienia z filmem - akcją i mądrym wsparciem kultury Tybetu. Wielki Nauczyciel Ch.N. Norbu jest kolejnym tulku w ważnej dla obecnego Jego Świątobliwości Dalajlamy XIV - linii tzw. inkarnacji Dzogczen Tulku. Pokaz tego filmu w Polsce może spełnić dobrą rolę wobec dziwnego sekciarstwa i oczekiwania cudownych przekazów wiedzy i szczęścia, wprost przez małą dziurkę w głowie. Jak mówi jednak stara mądrość: z pustego w próżne nawet Salomon nie przeleje...
Na FB w wymianie kuksańców z Maciejem Góralskim - artystą znanym niegdyś jako Magura, powróciła opozycja Centrum vs Prowincja. Bardzo mnie dziwi, że jako tzw. centrum występować ma Warszawa?! Miasto utkane w całości; fizycznie i metaforycznie z prowincjonalnych nici, a to z wielu powodów, głównie z tego tragicznego powodu, że została odbudowana ze zgliszczy przez Prowincję i liczy 60 lat! Ale O.K. niech będzie Centrum, co mi tam! Zwłaszcza, że poszło o Festiwal Herbaty w Cieszynie, który Maciej zechciał skomplementować jako - lokalny. Do tego dorzuciłem jeszcze "lokalną" premierę filmu My Reincarnation i także "lokalny" koncert Damo Suzuki we Wrocławiu ... i o to chodzi! Pogranicza zawsze są bogatsze niż tereny jednorodne i wydaje mi się, że mamy całkiem pozytywne zjawisko w naszym Budyniowie: poza obligatoryjnym Centrum (Warszawa da się lubić...) występuje życie w całkiem niezłym wydaniu! Więc: PEACE & LOVE! dla Centrum! A co mi tam!
Od wczoraj testuje nowe urządzenie z serii analogowych generatorów (mocnego) dźwieku, tym razem nie jest to modyfikacja linii Badoog (mam dwa: analogowy basowy i z systemem na fotoogniwo), ale nowa konstrukcja o nazwie MOTOPHON ! Urodziła się z mojego poszukiwania modyfikacji dźwięku specjalnej gitary (linia Steinberger), na której gra A. Po zabawach kilkoma mechanicznymi zabawkami dla dzieci okazało się, że można zrobić to jeszcze inaczej niż dotąd. Moja idea objawiona przy kawie Mirkowi B. (gra obecnie z nami na thereminovoxie) bardzo szybko zaowocowała prototypem, który mam tuż obok laptopa i "na oku". Premiera tego brzmienia odbędzie się w Cieszynie podczas koncertu zatytułowanego DIGITAL ARCHAIC w serii Thereminovox Interactive Instalation Project. TIIP ma na swym koncie 4-godzinne granie w sierpniu 2010 roku na plantach - udokumentowane na YouTube, 2-godzinną odsłonę w zaimprowizowanym studiu (której efektem jest recenzowana i zauważona płytka: 7 Collective Improvisation wydana przez WFR) oraz koncert w Muzeum Etnograficznym w Krakowie z 20 maja 2011 roku.
W Cieszynie podamy też dwa wykłady - Renifery z Oulauvolie i efekt fonografu oraz: Mapy dźwiekowe. Inna topografia. Obydwa wykłady oparte będą o publikowane teksty A. Polecam: www.scribd.com/anna_nacher
Na mojej focie: strażnik dharmy z klasztoru w Manangu... ?!

Monday, May 23, 2011

Crex crex

Crex crex by Magic Carpathians Z cyklu: co my wiemy o naturze? Derkacz (crex crex) dzielnie walczy z miejskim tłem dźwiękowym, w dodatku zupełnie nie przejmując się jeżdżącymi tuż obok niego samochodami. Nagranie z balkonu naszego mieszkania na Ruczaju (Kraków), ok. 1.00 w nocy.

BYŁO ciężko!


Ostatni weekend to było coś całkiem specjalnego! Tak się czasem dzieje, że kilka różnych akcji jakby się przyciągało i na koniec zlewają się w jeden ostry czas. W piątek zagraliśmy plenerowy koncert na podwórku Muzeum Etnograficznego i to zawsze jest trochę bieganiny, stresu i zagadkowych sytuacji... tym razem było nieco więcej niż zwykle. Dzięki "sile spokoju", pracy, wiedzy i kreatywności udało się osiągnąć całkiem przyzwoite brzmienie (co było zaskoczeniem dla wszystkich nas) i te magiczne kilkadziesiąt minut azylu w sferze dźwięku. Tłumów specjalnych jakoś nie było, ale weekend był wypełniony wieloma różnymi atrakcjami i wcale się nie dziwię. W sobotę musiałem pozbierać się rano, bo od 10 -tej miałem zajęcia na Uniwersytecie Dzieci w sali na Kampusie UJ. Dwie grupy studentów w wieku ok. 9 lat po ok. 100 osób... to jest prawdziwe wyzwanie i koncert zaczyna się wydawać relaksowym zajęciem typu leżakowania! Dzieciaki oceniają prowadzącego i dostałem podobno najwyższą ocenę z dotąd występujących wykładowców i komplement najwyższej wagi: pan dostał więcej punktów niż - nawet! - całkowity rodzynek, który przyniósł na zajęcia z dziećmi prawdziwe roboty! No, to jest komplement - tradycyjne instrumenty (miałem: didjeridu, fujarę pasterską, bębny z Tybetu, flety i zabawki muzyczne....) vs roboty! i wygrały instrumenty! Poważnie się zacząłem zastanawiać nad zakończeniem mojej życiowej przygody z tzw. etnicznym brzmieniem: robi to już dzisiaj Filharmonia, setki "etnicznych" kapeli i solistów no i Uniwersytet Dzieci... Pamiętam jak się z 30 lat temu wyśmiewano z tego... to może moja misja się powiodła i basta? Do domu dotarłem słaniając się na nogach około 14-stej i musiałem zapakować graty na koncert na Kazimierzu w ramach Festiwalu Hierofanie. Do knajpki Kolanko dotarliśmy około 19.30 i za moment dołączył do nas legendarny Henryk S., niegdyś "manager" grupy Atman, ale także bębniarz, organizator festiwali i ogólnie gość od fermentów pozytywnych. Miło było się spotkać i powspominać czas z okresu, który syn Piotra Koleckiego (z podstawowego składu Atmana) nazwał zabawnie: Wielką Schizmą! Tak, w dobrej atmosferze wysłuchaliśmy koncertu Południcy w zmienionym składzie i doczekaliśmy naszego koncertu. Tytuł Festiwalu: Hierofanie... potraktowaliśmy poważnie i szybko weszliśmy w obszar totalnej improwizacji. Nie wiemy jak słuchacze, ale nam się objawiło wiele świętych wibracji... W domu, około drugiej w nocy, wcale się nam nie chciało spać i jest to zazwyczaj sygnał ostrzegawczy! Czysta adrenalina nie daje spać, ale oszukuje i my o tym wiemy. Wczoraj nastąpił ostatni akt zaplanowanych aktywności i w południe pokazaliśmy trochę fotek z Sapmi / Laponii także w ramach Festiwalu Religii Świata Hierofanie na UJ. Dodam tylko, że A. prowadziła w sobotę i niedzielę normalne zajęcia zawodowe... a ja rozpakowywałem, pakowałem, taszczyłem i rozpakowywałem, pakowałem, taszczyłem...
Na portalu Magazynu Gitarzysta, który jakiś czas temu zamieścił wywiad z nami, ukazała się recenzja płytki pt. 7. Collective Improvisation napisana przez Jacka Walewskiego. Polecam tę recenzję, a nie jest jakoś jednoznacznie pozytywna... bo to co przynosi płyta nie jest łatwe w słuchaniu i recenzowaniu. Autor troszkę się zagalopował w rozważaniach: czy to jeszcze kreatywność, czy już szaleństwo...? ale jeżeli uznać to za komplement to o.k.?! Rzecz w tym, że wielu ludzi (w większości normalnie głupich, ale kilku także inteligentnych, a z pewnością sprytnych) agresywnie i z poparciem dużych środków kształtuje masowy image muzyki jako towaru, zabawowej maskotki, wypełniacza i tła do picia piwa po klubach. Muzyka ma być rodzajem wyprysku na młodocianej gębie, który po kilku latach przechodzi - w momencie gdy właściciel jest już gotowym produktem dla korporacji i banków. Taki typ, co bawi się dziwnie podjarany do telewizyjnego amoku po... butelce piwa, do niczego się nie nadaje, a potem rzuca dumnym tekstem: a teraz mówią mi kierowniku! Muzycy mają w tej koncepcji odpowiadać na zamówienie tzw. publiczności, którą reprezentują oczywiście właśnie te spryciule (zlepek słów nie całkiem przypadkowy). Muzyka już w niewielu przypadkach jest postrzegana jako sztuka i raczej jeżeli tak, to sztuka nudna. Ja bym się bardziej zastanawiał czy takie zjawiska jak Bitwa na głosy lub Factor X to jeszcze kreatywność zarobkowa czy już szaleństwo? Myśle, że Magazyn Gitarzysta może jako jeden z pierwszych bardziej pop-owych pism zauważył, że schlebianie wyłącznie tej beznadziejnej magmie niby-muzyki obróci się kiedyś także przeciw niemu? Bo cel takiego budyniowego szaleństwa jest jeden: aby w muzyce zostały takie postaci jak niejaka Sablewska, tak jak w tzw. świecie podróży - niejaka Ekstremalna Martyna. Publika w naszym biednym kraju jest tak beznadziejna, że właściwie już się to udało i jeszcze tylko kilka Tymczasowych Stref Autonomicznych się nie poddaje. Gdyby nie Internet to by było już po nas.
Przed nami Festiwal Herbaty w Cieszynie i już się cieszymy na te kilka dni w magicznym mieście i miłym towarzystwie. Z tego co widzę w programie, to jest kilku znajomych i kilka projektów, które z chęcią posłucham i zobaczę. Należy do nich znana nam formacja Radio Samsara, ale także Balanda didjeridoDuo (czyli trzech muzyków z Wa-wy, z których jeden gra w dwóch projektach...), Dr Jibendra Narayan Goswami z zespołem, oczywiście nasz przyjaciel Vlastislav Matousek i duo Longital. Może nawet filharmonicy Walasi będą dobrze brzmieli? Kto wie? W Cieszynie można liczyć nawet na cuda. No i nawet mi już to pakowanie... nie przeszkadza! Zagramy dość specjalny program z Mirkiem Badurą (thereminovox) i Andrzejem Widotą, który będzie początkiem jeszcze mocniejszego wejścia w sferę free music. Poza koncertem mamy jeszcze w ramach Festiwalu wygłosić wykład - Mapy dźwiękowe.Inna topografia.
Dotarły do nas dwa nowe wydawnictwa z serii, którą od jakiegoś czasu omawiam: książki, które można jedynie dostać (nie kupić)! Tym razem dwie takie pozycje: Niecne Memy Dwanaście Wykładów o Kulturze Internetu - doktor Magdaleny Kamińskiej... a w tej super wydanej (design!) książce m.innymi: Interfaith. Wojny wyznaniowe w Internecie, cyberkościoły, parodie religii ... oraz np. Cyberbohaterowie, cybergwiazdy, cybercelebryci. Od pani Barbary do Pedomisia. Książkę wydała Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu. Druga pozycja to naukowy periodyk Kultura Popularna (nr 3-4/2010)- numer zatytułowany: Media cyfrowe, przestrzeń, czas.
Na focie Bogdana K. z piątku - 20.05.2011 - gramy w Muzeum Etnograficznym w Krakowie (Mirek Badura, A.N.i A. Widota, mnie Bogdan jakoś nie zauważył?).

Saturday, May 14, 2011

Ekoton

Ekoton by Magic Carpathians Strefa dźwiękowego ekotonu tuż za ogrodzeniem ZOO w Krakowie. Nasze? Obce? Cóż to znaczy?

Kos / Blackbird

Kos / Blackbird by Magic Carpathians To na dzisiejszym spacerze w Lasku Wolskim.

Ludzie Flagi


Pojawiło się sporo zapytań (m.innymi w komentsach, ale także w mailach) gdzie można kupić płyty z serii World Flag Records i skrypt pt. Wprowadzenie do etnobotaniki Karpat i Bałkanów i aby nie odpisywać każdemu osobno podaję adres: www.serpent.pl to na tym portalu jest nasze "prawie wszystko": sample do słuchania, płyty w realu i w mp3 do kupienia oraz skrypt w cenie płyty. To jedyne oficjalne miejsce poza naszymi koncertami i warsztatami gdzie można kupić nasze wydawnictwa legalnie i za naszą akceptacją.
Wiosna nie sprzyja chyba logicznemu działaniu i mamy nieco kłopotu ze zbliżającymi się dwoma koncertami. Ciągle jest problem ze sprawną organizacją, radosną promocją i rzeczową informacją o koncertach. Wydaje się to takie proste, ale chyba wydamy jakiś krótki poradnik jak to robić? Kiedyś mieliśmy taki tekst dołączony do ridera technicznego i niektórzy "nagłaśniacze" się po nim obrażali! Jeden taki w Warszawie odmówił ustawienia sprzętu na dwie godziny przed sporym koncertem w CSW i zostawił nam przestraszonego młodego adepta. Adept okazał się całkiem kumaty i sprawny, przy tym sympatyczny; bez trudu ustawiliśmy wszystko i grało się całkiem przyjemnie. Następny zespół był już nie taki "rogaty" jak my i sprzęt został ustawiony ręką obrażalskiego mistrza. Nie mogliśmy wyjść z podziwu jak można było tak źle ustawić dźwięku i dziękowaliśmy Komu Trzeba za ten obraźliwy tekst! Pamiętam, że w rękach mistrza konsolety lira korbowa zabrzmiała jak stara pilarka spalinowa ze szczerbatym łańcuchem usiłująca przepiłować sękaty pień. Instrukcja organizacji koncertów powinna być krótka i uzmysławiać, że nie potrzeba cudów, ale jedynie: data, godzina, adres miejsca, informacje o biletach lub braku biletów, coś o tym kto ma grać, może jakaś fota (teksty i wybór fot w każdej rozdzielczości wysyłamy czasem wielokrotnie, ale zazwyczaj "się gubią" w przepastnych lochach Internetu?). Co do samego koncertu to wystarczy podać czy jest scena czy tylko róg pokoju przerobionego na piwiarnię i "klimatyczne" miejsce do grania... a może jest tzw. backstage czyli miejsce gdzie można przebrać spodnie i uczesać się, pozostawić portfel przygotowany na przejęcie wynagrodzenia ( o ile jesteśmy materialistami i/lub gwiazdami i coś nam wypłacą) oraz jakie spotka nas tam rozczarowanie tzw. nagłośnieniem? Na nieśmiałe: a czy moglibyście zabrać własne? zawsze odpowiadam: bez problemu! Koszt sprzętu i samochodu plus obsługa zaczyna się gdzieś od 600 zł, a górnej granicy właściwie nie ma... Ważnym punktem Instrukcji jest uświadomienie, że to iż tzw. Organizator wie coś na temat planowanego koncertu nie powoduje zawiadomienia wszystkich innych?! Dobrze jak jest jakiś pomysł na promocję: plakaty na okrąglaki i tablice, banery itd. duży format... (he, he, he....), Internet?, afisze wieszane "na czarno", prasa, serwisy radiowe i tivi... (he, he, he...). Na końcu tego zawsze okazuje się, że rozrywkowo knajacki koncert Kultu w ramach Juwenaliów jest reklamowany w każdy wymieniony sposób plus afisze na okrąglakach wiszą 6 tygodni przed... a na Karpaty Magiczne zawiesi się ze dwa dni przed koncertem bo i tak Organizator i zespół przecież wiedzą! Brak wiary, pewnego elementu zabawy tą całą grą w koncert (co jest super elementem np. w USA), radości z tego, że coś się organizuje i stwarza interesujące okoliczności i ten głupi sposób dzielenia na to, co komercyjne i musi zarobić i to, co ciekawe i nietuzinkowe czyli musi przegrać i trwać za garść gruszek. Na końcu Instrukcji (o ile powstanie...?) umieścimy odezwę: ludzie wielkiego serca i wielkiej chęci pomocy - nie organizujcie nam koncertów! Kupcie płytę, kolportujcie ulotki, uśmiechnijcie się do nas po koncercie... ale nie róbcie czegoś o czym nie macie pojęcia!!! Są inne sposoby na uczynienie ze sceny niezależnej dziadostwa.
W naszym teamie realizującym serię World Flag Records pojawił się nowy człowiek Flagi - Tomek Rolnik Czermiński. Przygotował świetnie prostą, ale stylową ulotkę z katalogiem na 2011 rok!, potem przygotował do druku i plastycznie oprawił skrypt Wprowadzenie do etnobotaniki Karpat i Bałkanów A WFR to jedna z naszych Tymczasowych Stref Autonomicznych, która porządkuje nasze bogate działania i kontakty w serię konkretnych wydawnictw. Przywiązujemy sporo uwagi do Flagi i mamy nadzieję udoskonalić nasze działanie. Byłaby świetnie gdyby pojawili się ludzie, którzy pomogą w kolportowaniu informacji o naszym działaniu. Cel jest niezwykle prosty: dokumentować projekty, które mają autorski, artystyczny i niezależny charakter w formie płyt CD, CDR i DVD i nie być zależnym od żelowanych speców od marketingu, zawiadowców kultury, kierowników "od" sztuki, głupich i przypadkowych recenzentów i całej tej ferajny głodnych duchów. Mam nadzieję, że są jeszcze tacy, którzy to rozumieją?
Ludzie Flagi...? Jesteście ?
Na obrazku - maska rytualna. UWAGA: koszulki i znaczki/przypinki z logo Karpat Magicznych od 20 maja (koncert podczas Nocy Muzeów w Muzeum Etnograficznym w Krakowie www.etnomuzeum.eu) do wygrania, kupienia, dostania w ramach zakupu płyt Flagowych razem z koszulkami (są już damskie!!!)... To może konkursik... zobacz dźwiękową zagadkę na FB!!! Nowość na naszym fejsowym blogu - od dzisiaj będziemy plaskali także sonicznie! O! Ania właśnie woła, że ktoś już wygrał koszulkę!!! Gratuluję ucha!

Monday, May 09, 2011

PERSONAL TELEVISION


Słońce mocno już operuje i musiałem wrócić do pisania przy opuszczonych roletach czyli do czasu słonecznych dni! W szparze pod roletami widzę naszą zieleń na balkonie zachodnim i to jest sytuacja działająca na mnie bardzo pozytywnie. A trochę pozytywów jest konieczne aby w tym wrogim środowisku budyniofilów jakoś przetrwać. Nawet nie dotykam spraw polityki, ale trudno się nie zadumać nad informacją, że: Polska musi zmienić ustawę o wychowaniu w trzeźwości... bo UEFA chce aby na stadionach podczas meczy kibice mogli pić piwo... i co ? i nic?! Nikt nie zająknął się nawet o tym co jakaś UEFA o mocno szemranej reputacji ma do naszych ustaw? Do tego co dzieje się na stadionach dojdą jeszcze zabici puszką pełną piwa oraz małoletni pijani, którzy nie będą pamiętali kogo zabili... bo byli pijani. Tragikomiczne jest ustalanie tego jakie piwo w sensie zawartości alkoholu będzie dopuszczone na trybuny. To jest już jakaś paranoja; goście wnoszą maczety, siekiery i młotki plus leją policję całymi ławkami z widowni, a niby poważni ludzie ustalają, że taka puszka piwa tak, a inna nie? To jakaś kolejna paranoja i rozdwojenie jaźni! Zobaczcie na reklamówki piwa w tivi; konsekwentnie stawiają na jakiś nawiedzony tłumek, a to rozwalający ściany, a to unoszący się w powietrzu, a to lekko na haju i powtarza się jedno: bezmyślnie roześmiani i podjarani jak w powiedzeniu o tym, że śmieje się jak głupi do sera.
Aby się trochę zdystansować od tej piwowarskiej ekspansji infantylizmu medialnego, czytam sobie o nowej telewizji czyli Zmierzch telewizji? To świetna antologia tekstów na temat przemian telewizji i tego co nas może czekać w przyszłości. Powalił mnie tekst o badaniach telewizji mobilnej w Seulu ( Yanqing Cui, Jan Chipchase, Younghee Jung - 2007) , a szczególnie kilka wprowadzających informacji. Pośród nich jest taka mianowicie, że miasto Seul liczy sobie (w 2007 !) 10,3 miliona ludzi, ale z przedmieściami i satelitarnymi miastami jest aglomeracją zamieszkałą przez 48 milionów ludzi... W Seulu najłatwiejszym i najsprawniejszym środkiem transportu jest metro, którym dojechać można w niespełna godzinę do dowolnego punktu w mieście. Do tego autorzy informują nas, że metro ma minimalne opóźnienia i na podziemnych terminalach i wszystkich liniach nie ma kłopotu z zasięgiem telefonii komórkowej... i dlatego bardzo popularna stała się tzw. mobilna telewizja. Kochamy Pana Profesora Jacka Majchrowskiego, ale jak jeszcze raz powie, że w Krakowie jest jedna z najlepszych komunikacji miejskich i powinniśmy się cieszyć, że z Kampusu do Huty da się czasem dojechać w godzinę... to chyba zacznę gwizdać! To tak jakby donosić, że całą Limanową da się miejscową komunikacją busową przejechać za 5 minut! Co by z takiej informacji miało wynikać? No i ta mobilna telewizja w komórkach mieszkańców Seulu... sami przeczytajcie. Jest kilka tekstów, które naprawdę warto znać. Zaryzykuje i powiem co myślę: to powinna być wiedza przerabiana w szkołach średnich. Może tak być za chwilę, że wreszcie nastąpi ten wieszczony na wszelkie sposoby koniec świata... a my się nawet nie zorientujemy, bo nie czytamy i nie mamy telewizji mobilnej?! A prawda, u nas cały ten sektor zastępuje poczciwa ambona, tyle, że raz w tygodniu. A swoją drogą, to może jest już po końcu świata? No bo w 2011 roku widzę w tivi relacje z pochodów ludności, która nosi po mieście kroplę krwi zmarłego, do tego w jakiejś fikuśnej szklanej flaszce?! Nie naśmiewam się z tzw. uczuć religijnych, bo rozumiem, że są różne i mają wiele postaci, ale montowanie z nich wydarzeń politycznych i demonstracji siły?
Za niespełna dwa tygodnie mamy grać dwa koncerty i jest jak zawsze: drobnym druczkiem tu, drobniejszym tam i tyle w sprawie informacji (bo o promocji to nawet już nie śnię) czyli jak zawsze. To musi mieć coś wspólnego z tym, że do mnie zawsze po pieniądze startują wszystkie menele i dziady z okolicy. Widocznie mam jakiś głupkowaty wygląd i łatwowierność w oczach, czy co? Mniej się już dziwię, że niejaki Maleńczuk ubrał garniak i na plakatach dopisuje przed swoim nazwiskiem: pan! Pewnie się też wszystkie dobre dusze do niego garnęły? A dobre dusze chcą dobrze, ale nie potrafią. I z tego chcenia dobrze by umarł z głodu, a tak jest gwiazdą i prowokuje z bilbordów. Ja nie muszę dopisywać sobie "pan" bo mam całkiem interesujący zawód i kilka nabytych drogą uczenia się (to mało popularna tzw. old school)umiejętności. Jak to dobrze, że nie muszę zależeć od szynkarzy i pokojówek pani Dody...albo tych kuriozalnych ekip z telewizji - całkiem u nas nie mobilnej, szczególnie jeżeli chodzi o ruch myśli.
W taniej księgarni na Grodzkiej kupiliśmy 7 książek za nieco ponad sto złotych! Pośród nich jest Don Kichote i Sade w twardych okładkach, dwa grube tomy Ja - inny Wokół Bachtina i trzy inne interesujące. Za jedyne 4,50 zł zakupiłem książeczkę pt. Kadzidła ze swojskich ziół - Użycie, Działanie i Rytuały napisaną przez Marlis Bader. Jest tam co poczytać, aż się okadzać chce wszystkich i wszystko! najbardziej mi się podoba dopisek do wielu "swojskich ziół" typu: nie wydzielają żadnego silnego zapachu, dlatego warto mieszać go z innymi ziołami i żywicami... Naprawdę bomba! To jak z nasza telewizją; nie można jej bez irytacji oglądać, dlatego warto ją mieszać z BBC, CNN i innymi telewizjami...i wtedy jest super swojską telewizją! Można też pomieszać np. swojskie skarpetki z jeansami z USA, swojskie sznurówki z butami z ... itd. itd. To jest świetny przepis na swojszczyznę. Dziełko przetłumaczyło z niemieckiego i wydało Studio Astropsychologii z Białegostoku! Ze stopki książki dowiedziałem się, że Studio Astropsychologii to szkoła zarejestrowana w Kuratorium Oświaty pod nr 152
A w Seulu bawią się telewizją mobilną!
Na obrazku znajdziecie projekt przypinki z logo Karpat Magicznych. Za jakiś czas taka przypinka będzie jak kiedyś opornik wpięty w klapę. Stare dzieje... i okazały się jednym wielkim nieporozumieniem.

Tuesday, May 03, 2011

KUKUŁKA


Za oknem szaro, mglisto i tylko 2 stopnie C ! A jeszcze wczoraj i dzisiaj rano biegaliśmy po górach w słońcu, zieleni o stu odcieniach i względnym cieple. Troszkę po uszach dawało, ale w górach i na ponad 1000 m n.p.m. to nas nie dziwiło. Pracowity, ale i bardzo przyjemny weekend (z kopką) na Sopatowcu w Beskidzie Sądeckim, który zaczęliśmy od soboty w Małych Pieninach, jest już za nami.
Wczorajszy spacer etnobotaniczny na Przehybę był wyjątkowo ciekawy, miły i inspirujący. Wiosenne rośliny dają nieskończenie wiele tematów do omawiania i doświadczania: pierwiosnki, czosnek niedźwiedzi, ciemiężyca zielona, brzozy, dziki agrest, suchodrzew... to fantastyczne źródło wiedzy i praktyki etnobotanicznej. Do tego wszystkiego, w sobotę mieliśmy chwilę samotności w bardzo ciekawym rezerwacie Zaskalskie w Małych Pieninach.
Tuż przed schroniskiem na Przehybie, przy odejściu szlaku do Szczawnicy, jedna z naszych miłych "warsztatowiczek" zobaczyła ptaka leżącego na ścieżce i przywołała nas do niego. Ptak nieruchomo przycupnął na ziemi, jednak najwyraźniej żył i patrzył na nas pięknymi, wielkimi oczami. Udało mi się go ostrożnie podnieść i zobaczyliśmy, że ma wielką otwartą ranę od śrutu i potrzaskane skrzydło. Osoba, która ptaka znalazła zdecydowała się momentalnie aby z nim wrócić na Sopatowiec i po okręceniu ptaka szalikiem, pobiegła w dół ścieżki! Muszę przyznać, że szybka decyzja i współczucie zrobiła na mnie mocne wrażenie.
Kiedy ptak leżał jeszcze na ziemi i zobaczyłem biało-czarny deseń na jego piersi plus długie ostre lotki i ogon, pomyślałem, że to sokół. Po pierwszych oględzinach okazało się, że ta ofiara jakiegoś bezmyślnego głupka, to ...kukułka. I jak już pisałem na FB: wszyscy słyszeli kukułkę, ale kto ją widział?
Rana została zdezynfekowana, kukułka zjadła coś małego i została dwa razy napojona. Opracowaliśmy całą akcję dostarczenia jej do szpitalika dla ptaków. Kukułka (Cuculus canorus) to spory ptak nieomal mityczny: kukanie i ilość powtórzeń tego charakterystycznego głosu samca kukułki, ma nam przynieść wielokrotność pieniędzy jakie mamy przy sobie, wszyscy słyszeliśmy o "kukułczym jaju" i to, że ptak ten zjada kosmate gąsienice, których inne ptaki nie ruszają... Kukułka jest ptakiem wędrownym, który odlatuje na zimę i przylatuje do nas wiosną.
Kiedy pisałem o niej na FB myślałem jeszcze, że żyje... ale przed kilkoma minutami dowiedziałem się, że jest martwa. "Nasza" kukułka nie dotrwała do Światowego Dnia Ptaków Wędrownych (12 maja) bo zrobiła błąd i przyleciała do Polski, w lasy Beskidu Sądeckiego, do Popradzkiego Parku Krajobrazowego, na obszar Ostoi Popradzkiej Natura 2000 ?
Pytanie: kto ma taki trucicielski budyń w głowie, że wali z wiatrówki w ptaki i to jeszcze w tak pięknym miejscu?!
Odpowiedź przyszła w drodze powrotnej: to ci sami ludzie, którzy potrafią jeździć bez wstydu quadami po górach (dla mnie jest to tak jakby ktoś się obnosił z dumą z nieustannym pierdzeniem), to ludzie, którzy na wszystkich wsiach wzdłuż drogi od Jazowska, przez Gorce do Myślenic (ojczyźnie Górali Podhalańskich) obcinają drzewa na połowie wysokości robiąc z nich smutne kikuty, sadzą nałogowo tuje (wszystkie wuje - sadzą tuje!) i budują te koszmarne bida-dworki w kanarkowych kolorach z wieżyczkami. Naprawdę, nie wymagajcie abym czuł jedność i wspólnotę narodową z tego typu umysłami. Nie czuję!
Na imieniny dostałem świetny zgniatacz to butelek plastikowych i puszek. Jest produkcji włoskiej, ale rozprowadza go u nas firma adansonia (www.zgniatam.pl) Przy okazji testowania tej zmyślnej konstrukcji (co rozpoczęliśmy już w Osturni na Słowacji) zastanawialiśmy się nad tym, co skłania ludzi do sortowania, zgniatania, świadomego używania wody itd. itd. i zawsze dochodzimy do wniosku, że to raczej kultura, a nie jakaś ideologia czy wynik tzw. edukacji ekologicznej!
Także kultura, a właściwie jej brak (pielęgnowany od wielu pokoleń) zdecyduje, czy będziemy mieli coś wartościowego i autentycznego wokół siebie, czy jedynie namiastki, śmieci, smog kulturowy oraz sytą, dorodną i bogatą głupotę?
Może jeszcze nie wszystko stracone, ale też wielkiego optymizmu (dzisiaj) nie czuję.
Na focie Ani - kukułka w mojej dłoni, przygląda się nam badawczo!