Monday, February 27, 2012

HOLY BIODIVERSITY


Kulturalne dinozaury wymierają... nadchodzi era świętej bioróżnorodności, ekotopów, nisz ekologicznych i slow artu. Przez jakiś czas będą nas prześladować jeszcze jakieś hordy Męskich Muzyk (troszkę czasem ukrytych w przebraniu Emade i polskiego Fisza) albo formacji: tata, córka, i syn taty w rodzaju rodziny Peszków, ubogacających nas przemocą mediów (i znajomych w mediach) swoją hipergestykulacją i emocjonalnym nadmiarem przypominającym nieustanne rzyganie połączone z przewracaniem oczami. Do tego, Marynia czasem też zaśpiewa o penisie! Wow! Hasło "wyraź siebie" okazało się nieszczęściem.
Bioróżnorodność, a szczególnie ta "holy" wskazuje nam rejony slow artu i slow foodu (wiadomo, artysta też musi jeść) i warto zrobić co się da aby ujść dinozurom przebrzydłym. Podstawą i w jakimś sensie zapleczem bioróżnorodności jest klimat i pory roku. Wiosna dzieli się na wczesną (poznaje się ją w Krakowie po plakatach Emade... czyli Męskiej Muzyki w przebraniu), późną (zwiastuje ją od 30 lat nagromadzenie plakatów Manaam i Kult itp. bo święto młodości czyli Juwenalia)... wczesne lato, lato i późne lato to inne żniwa i pobrania, zazwyczaj pod egidą Piwa marki Piwo i innych zlotów gwiaździstych anonsowanych do zakładanej przesady przez dobudowane do browarów radia, telewizje i ulotki reklamowe nazywane u nas prasą. A niech tam, jak muszą i nie stać ich na nic mądrzejszego? Dla nas ważna jest od zawsze bioróżnorodność: pośmiejemy się z cienkich kampanii reklamowych, a słuchamy na nowo stare vinyle Czesława Niemena z Helmutem Nadolskim na kontrabasie i Przybielskim na trąbce. Swoją drogą to Przybielski zawsze umiał grać, a Stańko zawsze tylko sprawiał wrażenie, że gdyby zechciał... no i kto w mono świecie dinozaurów tak łasych na wrażenie jest bardziej szacowny?
W ramach naszej małej pełzającej strefy autonomicznej (mpsa) opracowujemy drugą już kasetę magnetofonową w tym roku (ale tym razem dla zaprzyjaźnionej labeli) i czekamy kiedy jakiś Rojek albo inny Piasek, wynajdzie kasetę i ogłosi to światu!
Stale i konsekwentnie dokonujemy wyborów co do miejsc gdzie zagramy, co do angażowania własnej muzyki i energii: jak pisać to dla prawdziwych wydawców i pism, które stworzyli prawdziwi ludzie (z troską przyglądam się stoiskom z tzw. prasą kolorową w marketach - zamknięte, sieciowe pisma sterowane przez znerwicowanych plastikowych redaktorów i creative directorów - zgroza na przemiał), jak jeść to w mikroskopijnym miejscu "u Sycylijczyka" albo w "Głodnych kawałkach" (to w Krakowie, ale macie u siebie takie same miejsca) albo z przyjemnością ugotować samemu. Cukinia jest od tego samego hurtownika? O.K. ale ja kupuję ją od miłych ludzi, którzy otwarli sklepik w części swojego domu o 200 metrów od naszej Wieży. Jak udostępniać muzykę to poprzez entuzjastów muzyki, a nie manipulatorów i "managerów" od ruchów powietrza. Nawet drobne wybory wspierają bioróżnorodność - holy biodiveristy!
W Chinach jest miejsce (pewnie nie jedno, ale jedno jest już symboliczne), w którym wszystko co nowe z Zachodu jest piratowane i przerabiane według miejscowych wzorów i pozbawionych barier pomysłów. Telefon i odtwarzacz w kształcie krzyża, ale coś jakby gadżet młodej Madonny - bioróżnorodność. Oczywiście do tego potrzebny jest Zachód aby wymyślił (będzie wymyślał o ile na tym zarobi i to jest o.k. więc stop Acta to nie jest tak prosta sprawa) aby można było piratować (często w tej samej wynajętej, bo taniej fabryce) i muszą być tacy co kupią z radością (albo ze smutkiem) tzw. podróbki. Czy poza zyskiem jest jakiś inny powód wprowadzania innowacji? A może zmienić pogląd na to co jest zyskiem? Dobrze pojętym zyskiem może być uczestniczenie w czymś interesującym, sprawdzenie swojej koncepcji w konfrontacji z innymi, zmiana otoczenia... jest wiele zysków.
Na naszej mapie mpsa w duchu holy biodiversity jest w marcu: Szczecin (17. marca) i tam dwie całkiem inne (?) aktywności tj. udział w Nordic Cross Point oraz koncert w Teatrze KANA. Potem mamy w planie Zieloną Górę (18.03) i koncert w miejscowym BWA (www.bwazg.pl)... 24 marca będziemy w Starym Sączu opowiadać podczas Festiwalu Podróży i Przygody Bonawentura o trekkingu w Sapmi / Laponii, a 30. marca zagramy w Olkuszu na wernisażu wystawy fotografii Adriana Spuły - ŁEM - Ukryta kraina (www.Donkliszot.com) Na kwiecień zapowiada się równie bioróżnorodnie...
Holy biodiversity!

Saturday, February 11, 2012

EXTREME GREEN GUERRILLAS


Stosy materiałów na moim stole powoli zaczynają układać się w rozpoznane mniejsze stosiki, które za kilka dni zostaną zarchiwizowane czyli zamknięte w osobnym pudle z napisem "Berlin, luty 2012".
Jeden ze stosików zasili pudło pod moim ulubionym tytułem Green Guerrilla, gdzie dotąd trzymałem wszystko co dotyczy guerrilla gardening. Tym razem powaliły mnie dwa wizjonerskie pomysły czyli coś co nazywa się Extreme Green Guerrillas: Animal Messaging Services (AMS). Michiko Nitta we wstępie oświadcza, że E.G.G jest przeciwna używaniu Internetu i telefonii komórkowej dla utrzymywania łączności i przesyłania informacji. Proponuje w zamian Animal Messaging Services (A.M.S), który to system wykorzystuje migracje zwierząt (ptaków, ssaków, ssaków morskich itd.) do przesyłania informacji bez zbędnego produkowania CO2...
W tym samym środowisku powstał projekt zaprezentowany na International Design Festival Berlin w 2011 roku, którego przesłanie bardzo mi się spodobało: mushroom cultivation as a wey to make the world a better place! (hodowanie grzybów jako droga do uczynienia świata lepszym). Poza instalacją (czyli zestawieniem prostych sposobów na domową hodowlę różnych gatunków grzybów jadalnych: np. boczniaków) były też warsztaty i nawet pokazy wykorzystania tak wyhodowanych grzybów we własnej kuchni. Całość działań i przesłanie zostało określenie jako fungutopia. Jak tak dalej będzie, to wydziały ogrodnicze splajtują na akademiach i uniwersytetach rolniczych, a rozkwitną przy akademiach sztuk pięknych...?
W 2005 we Włoszech, w 2010 w Niemczech (ale w dwóch wersjach językowych: niemieckiej i angielskiej) ukazała się rewelacyjna książka Gianny Mari Gatti - The Technological Herbarium czyli Vegetable Nature and New Technologies in Art Between the Second and Third Millenia i jest to dzieło niezwykle inspirujące. To jedna z tych książek, które gdy znajdą się w rękach jakiegoś sprytnego warszawiaczka to natychmiast wyrośnie nam nowa dziedzina sztuki, filozofii i wiedzy najwyższej na wymiar paszportu Polityki. Swoją drogą, to już najwyższy czas aby nasi zieloni czerwoni odkryli, że można - bez dawania politycznej d... - pozostać zielonymi i jednocześnie wbić się na lewackie ścieżki czynienia świata lepszym za małe pieniądze i na swoim podwórku. Dyskusje i krytyki, które zmierzają do tego aby jednych cymbałów wywalić i ozłocić innych cymbałów (wynik tzw. walki politycznej) aby proces ten powtarzać za sprawą dużych ilości sił, środków i emocji aż do czasu odkrycia, że wielu tych samych dziadów załapuje się po kilka razy na posadki za naszą kaskę.
Najbardziej polityczna jest zawsze niezależność, nawet kurs na ten stan już kole w oczy ideologów i polityków. Extreme Green Guerrillas to niezły kierunek, dla tych którym trudno jest uwierzyć w mądrych, sprawnych i odważnych polityków i to, że jest "wyższa kultura bankowości"... Kiedy oglądam polemiki naszych ugrupowań politycznych (fantastyczne są grupy post-PiSowskie plus pospolite ruszenie p. Palikota) to widzę jak dziadostwo odnalazło wspaniały rezerwat. Będziemy musieli pracować pewnie ze sto lat aby utrzymać taką ilość dziadoskich kolesi. Bo nowi się już czają za ich plecami, tylko jeszcze nie wiedzą czy kapitalizm upadł, czy socjalizm się przyjmie, a może ksiądz Natanek wskaże trzecią drogę? Tak czy siak z kaski trzeba będzie wyskoczyć, bo mamy na utrzymaniu wielką ilość zdrowych chorych: tzw. rolników, tzw. polityków, tzw. duchownych, tzw. lekarzy oraz tzw. klasę robotniczą (na którą z ideologicznego musu już się załapują drobni wykonawcy kładący flizy na czarno... co spędza sen z oczu komisarzy ludowych Krytyki Politycznej, bo nie wiedzą bidusie jak im liczyć emeryturę? czy od tego ile lat pracują czy od tego ile udało się im nieopodatkować?).
Idzie wiosna (czuję to mimo, że za oknem jest minus ileś...) i czas zaplanować naszą zieloną partyzantkę na wielu poziomach. Każda cukinia i pomidor wyhodowany na balkonie, każdy obieg wartościowego jedzenia i każda godzina spędzona w kontakcie z naszym pozaludzkim otoczeniem jest sto razy bardziej rewolucyjna niż studiowanie Marksa. Z Marksa zróbcie podstawki pod skrzynki z kompostem, to już najwyższy czas.
Na focie Joshua Light Show i Ash Ra Tempel w Berlinie, fota Jacka E Zero ze wspólnej celebracji archeologii mediów na Transmediale 2012. Sztuka was wyzwoli!

Friday, February 10, 2012

Ryoji IKEDA i takie tam...


Po ostatnim wypadzie do Berlina zostało mi kilka mocnych wrażeń i stos materiałów, które powoli przeglądamy. Instalacja Ryoji Ikedy " db " jakoś mi nie daje spokoju i chyba tak już pozostanie. Częścią instalacji był wielki prostokąt wypełniony 48. parami słów zaczynających się od "d" i "b", pierwsza dziesiątka wygląda tak:
dark - bright
deaf - blind
depth - breadth
decimal - binary
dimension - boundary
domain - border
density - blank
digital - bug
data - bit
dot - bracket
.... itd. do 48. pary.
Pary ułożone były w dwie kolumny a pomiędzy nimi artysta umieścił literki db wielokrotnie większe niż fonty użyte w parach.
Całość jest dobrym wstępem do podwójnej instalacji czyli white room / black room.
W instalacji są dwa wielkie elementy techniczne: specjalny głośnik i reflektor przypominający wojskowe przeciwlotnicze. Na głośniku zobaczyłem małą tabliczkę producenta: Meyer Sound, który wytwarza specjalistyczny sprzęt nagłaśniający m.innymi dla kin i reklamuje się zdaniem: thinking sound.
Instalację Ikedy w Hamburger Bahnhof można oglądać do 9. kwietnia 2012 roku. Warto tam być!

Dzisiaj miałem bardzo interesującą rozmowę na temat propozycji wydania naszej książki o tundrze za kręgiem polarnym. Oczywiście będzie to rzecz o Samach i Ich kulturze, ale mam nadzieję potraktować przestrzeń tundry jako coś większego od wszelkich ludzkich wpływów i konotacji. O książce myślałem już w zeszłym roku, ale konkretna propozycja przyszła kiedy jesteśmy w miłym kontakcie ze znakomitymi Samami i możemy wiele spraw konsultować z nimi! To będzie bardzo ważna praca i po jej ukończeniu otworzy się wielka nowa przestrzeń, o której nic jeszcze nie wiemy. Mam na myśli to, że Zielnik Podróżny (pojawi się w marcu) jest sporym podsumowaniem etnobotanicznych doświadczeń z wielu lat, A. pracuje nad książką, która da podsumowanie sporej części wiedzy o strategiach traktowania tradycyjnej wiedzy w kulturze popularnej wraz z pewnym poglądem na te procesy, jaki wypracowaliśmy sobie jako czynni uczestnicy kontrkultury. Tak więc nowa książka o doświadczaniu marszu, o obcowaniu z tzw. pustkowiem tundry (w Bułgarii mówi się na taki sam mityczny obszar: balkan i nie jest to określenie konkretnych gór, chociaż w takim znaczeniu także występuje Bałkan = Stara Planina) jest dobrym dopełnieniem opisu bogatych doświadczeń z jakimi przychodzi się nam mocować. Bo te wszystkie wędrówki, projekty, nowe spotkania, zachwyty i doświadczenia, to co nagle spływa na nas falą fantastycznego poczucia spełnienia lub obcowania z czymś niezwykle ważnym to wielka próba sił, pracy z emocjami i gdyby nie praktyka jaką staramy się kierować, to albo zostalibyśmy wielkimi warszawskimi guru (od dowolnych spraw, najlepiej wszystkich...), albo skończylibyśmy w szpitalu. Z perspektywy czasu to ta praktyka i konstruktywne opanowywanie emocji wydają się znacznie ważniejsze niż jakieś konkretne dokonania.
Pomiędzy przestrzenią wykreowaną przez Ikedę, a dziką, poza-ludzką
sferą Ziemii nie ma istotnej różnicy i mają wiele wspólnego. W każdym razie uczucia jakie się pojawiają podczas obcowania z każdą z nich są identyczne. Oznacza to, że doświadczenie pustki jest możliwe do osiągnięcia dzięki intensywnej praktyce duchowej / sztuce / obcowaniu z dzikością.

Powoli nadchodzi połowa lutego i plakaty już wysłane w kilka miejsc gdzie w marcu zagramy naszą muzykę. Planujemy trzy ujawnienia: w Szczecinie (18 marca, sobota, podwójna aktywność: pokaz fotografii i relacja z trekkingu w tundrze (Zamek KP) oraz wieczorny koncert w Teatrze Kana), w Zielonej Górze (19 marca, BWA i pierwszy raz w tym mieście!) oraz 30.stego marca w Olkuszu pod Krakowem, gdzie zagramy na specjalnym wernisażu wystawy bardzo interesującej fotografii... Jeszcze będzie czas aby to dokładniej opisać, ale plan aby koncerty zaczynać dopiero od drugiej połowy marca udaje się realizować. Cieszę się, bo poza arcyciekawym programem na koniec kwietnia z dwójką artystów samskich (Częstochowa i Kraków ! naprawdę jak mawiają górale: wow!) kroi się coś na Śląsku i w Cieszynie (czyli też na Śląsku...)jeszcze w pierwszej połowie roku.
Kiedy przyglądam się mapce miejsc z jakich zainteresowani naszą działalnością "wchodzą" na naszą stronę na myspace, to widać jak rozkłada się pewien rodzaj kultury. I w "naszej" strefie nie ma jakoś wielkiego mocarstwa, jakim podobno są Chiny, słabo coś z wielką Rosją (poza częścią europejską) itd. itd. Gdyby taką mapę zestawić po 12 latach koncertowania Karpat Magicznych w odniesieniu do Polski... ? Są wielkie obszary jakby poza wszelkim zainteresowaniem... Może to przypadek, może zbyt gruba skorupa na budyniu, kto to wie?

Bogdan z Mirkiem kończą pracę nad jubileuszowym 40. ! wydawnictwem w naszej dokumentacyjnej serii World Flag Records. I będzie to kaseta magnetofonowa! Kaseta 60.siątka (piękne nowe tzw. "slimy") z materiałem z Acid Stasi House z Berlina. Na kasetę wydawała się nam najodpowiedniejsza. Będzie jedynie 50 kaset ręcznie numerowanych plus kilka zerowych dla naszej ekipy jako pewnego rodzaju szalone "akcje" dla udziałowców naszego przedsięwziecia. Przez te 8. lat istnienia serii (pierwsza płyta wyszła w 2004 roku) wydawaliśmy głównie CDR (ostatnie lata to zawodowe CDR z maszyn), ale było też DVD i różne okładki i wkładki (książeczki, mini albumiki)...
FLAGA ŚWIATA to jedno z tych działań, które są całkiem szalone, pozornie niepotrzebne, rozmyślnie niedostrzegane i pomijane w niezależnych rankingach, a nawet opisach sceny tzw. offowej czy eksperymentalnej. Tak jakby tych wydawnictw nigdy nie było...ale z drugie strony wiemy dobrze jak krążą, jak docierają, inspirują, a niektórych doprowadzają do łez. Dzięki Krzyśkowi z Serpent.pl można nie kontaktować się z nami, a wydawnictwa dostać w kilku formatach.
Szkoda, że ta nasza scena taka mała, ograniczona i głupio pooddzielana zasiekami mentalnymi. Będziemy odkrywali jeszcze sto lat dawno odkryte i ulegali prostym pomysłom kilku (zawsze!) Anglików. Jak nie world music, to ambient, a jak nie ambient to dark ambient i tak ulegamy czarom-marom z katalogów i ofert biznesowych, myląc je z muzyką. Jak ćmy do ognia w zakopconej lampie?!

Na focie naszej przyjaciółki Moniki - stoimy obok głośnika w białej wersji instalacji Ikedy, Berlin, ostatnia niedziela. Jak widać, stoimy bez butów, bo do wnętrza instalacji Ikedy wchodziło się bez butów... ja to rozumiem, bo większość ważnych swoich koncertów (i zawsze w stusiu) gram bez butów...
Fota nie jest podrasowywana i tak ta biel naprawdę wyglądała!

Monday, February 06, 2012

JOSHUA LIGHT SHOW Ash Ra Tempel RYOJI IKEDA


Cały mój stół zasłany jest fantami z wyjazdu do Berlina, z którego wróciliśmy dzisiaj, lekko po północy. Po grudniowej eskapadzie nie sądziłem, że będzie tak intrygująco, przyjemnie i inspirująco. Pewnie będę jeszcze o tym pisał, bo to co widzę obok laptopa i kubka z hernatą (Libanon Tee, pakowana po kilo i pół kg... i żałuję już, że byłem ostrożny i mamy mniejsze opakowanie!) to kilka całkiem różnych wątków i opowieści. W tej pierwszej relacji ogarnę jedynie to co na stole, aby poukładać te kolorowe klocki doświadczenia.
Cała wyprawa urodziła się z zawodowego musu A. aby brać udział w Transmediale czyli festiwalu sztuki mediów organizowanym w dobrze nam znanymi Haus der Kulturen der Welt (HKW), który na naszej psychogeograficznej mapie Berlina jest mocnym i znaczącym punktem. Mnie, poza księgarnią, wystawą sztuki mediów i kilkoma inspirującymi akcjami (np. lekkie "artystyczne" porażanie prądem... z którym ja bym się w Berlinie raczej tak nie afiszował...) wabiła szansa na oglądanie legendarnego Joshua Light Show do koncertu także legendarnego Manuela Gottschinga z krautrockowej formacji Ash Ra Tempel (później Ashra). Manuel G. powracał tym koncertem po 5. latach przerwy i mimo, że nie jestem największym fanem krautrocka to doceniam jego osiągnięcia i odrębność. Joshua Light Show to legendarny Joshua White, który "oprawiał" wizualnie koncerty Janis Joplin, Hendrixa, The Doors, Franka Zappy, Santany i kilku innych ekip z Tamtych Czasów... Slaydy Joshua traktuje kolorowymi pigmentami wpuszczanymi pipetą na olejowe podkłady i wszyscy, którzy nie mieli czasu i szkoda im było kasy na The Doors, Joplin i Hendrixa... pamiętają mocną scenę z tymi analogowymi wizualizacjami z filmu Nocny Kowboj. Jeżeli ktoś nie wie kto to Janis Joplin, The Doors... i nie oglądał też Nocnego Kowboja jest proszony o zakończenie czytania moich blogów i przystąpienie do matury.
No i tak: wpadamy do HKW, a tam bilety wyprzedane na Joshua / Ashra... W HKW jest sala na kilkaset osób (może 1000?) i dwa dni przed zero biletów, a Joshua Light Show miał trzy pokazy z trzema różnymi zespołami (niestety nie mogliśmy iść na mojego faworyta: Super Silent! w czwartek). Inna rzecz, że Joshua White stacjonuje w NYC i w Berlinie był pierwszy raz!!! Dzięki wspaniałej akcji Jacka E Zero ... bilet dotarł do mnie przed koncertem i mogłem zagłębić się w fotelu na godzinkę całkowitego wizualnego odjazdu! Manuel Gottsching okazał się skromnym facetem i już jego minimalny zestaw na scenie zjednał mu wiele sympatii. Analogowe syntezatory plus dwa laptopy (muzyk wykorzystywał do muzyki tylko jeden z nich) plus gitara elektryczna, to było wszystko i wystarczyło. Ashra jest ciepło wspominane i traktowane z atencją ze względu na to, że Manuel Gottsching popełnił kiedyś utwór E2-E4, który przez wielu uważany jest za pre-techno. Ashra było więc łącznikiem pomiędzy starym (krautrock), a nowym (techno, rave), teraz jedno i drugie jest stare, ale fani się wymieszali i celebrują! Ważny jest kontekst krautrocka (jako niemieckiej szkoły i silnej sceny nie ulegającej amerykańskiej supremacji muzycznej), który jest jakoś ciągle obecny i raz po raz powraca. Po naszych kontaktach z Embryo i Damo Suzuki (CAN) i nieco mniej znanymi muzykami, widzimy, że część tej sceny już tylko odcina kupony, ale niektórzy robią całkiem interesujące rzeczy. Manuel G. nagrał wiele wersji E2-E4, ale wersja live z Zeitkratzer ensemble (koncert odbył się na Rosa-Luxemburg-Platz 25 marca 2005 roku) wydaje się całkiem interesujący i słucham go z przyjemnością.
To tak tylko kilka słów na temat, który wydaje się warty podjęcia na różne sposoby!
Berlin to oczywiście także mój ulubiony sklep z instrumentami perkusyjnymi... tym razem kupiliśmy kilka drumli z Syberii i Indii. Drumla dla Bogdana jest pięknym okazem drumli morsing i mam nadzieje, że B. nie pozbędzie się zębów, bo jest bardzo twarda i doskonale brzmi! Drumle pasterzy reniferów gadają undertonami i jest to z mojej strony lekki ukłon w stronę pop...
O tym co działo się w HKW można by wiele napisać bo spędziłem tam kilkanaście godzin, ale na to jeszcze przyjdzie czas. Poza Transmediale musieliśmy też odwiedzić następny (a mój ulubiony) budynek muzeum sztuki nowoczesnej - Hamburger Banhof. Jest tam coś całkowicie niezwykłego, totalnie przejmującego i genialnego! Emanacja estetyki Zen na 2012 rok! To praca kompozytora i visual artist Ryoji Ikedy składająca się z dwóch wielkich przestrzeni (białej i czarnej) i zatytułowana "db" (od decybel). Tego właściwie się nie da opisać i tylko można podać kilka haseł: smugi światła, ekrany zapełnione kodem cyfrowym, dźwięki i sekwencje, oślepiająca biel i czerń bez dna, swobodna przestrzeń i prostota. To jakby wejść do gigantycznego komputera do środka i znaleźć tam kamienny ogród Zen... Sygnały / dźwięki oscylowały wokół rejestrów głosów wydawanych przez nietoperze, echolokacji, czasem bardziej wyczuwało się zmianę napięcia prądu / fali niż wysokość tonu. Do tego swietne materiały i całkiem biały winyl w kopercie ze sztywnej folii (z innymi pracami)... Ikeda jest też faworytem A., która miała możliwość obcowania z Jego sztuką na innych festiwalach. Po wyjściu z tej ekspozycji (?) coś zacząłem plątać o budynku dworcowym w Krakowie i MOCAKu, ale sam uznałem, że było to jak puszczanie baniek nosem przez grubą warstwę budyniu.
Muszę kończyć bo zginiemy z głodu oparci o klawiatury laptopów... a jeszcze np. taka spora książka / katalog - In Girum Imus Nocte et Consumimur Igni - The Situationist International (1957 - 1972)...
Na focie Jacka E Zero Manuel Gottsching i Joshua Light Show na Intermediale... czyli hipisowski klasyk z Filmore East NY i legenda krautrocka za analogowymi klawiszami i z nudnymi solówkami na gitarze podczas ultranowym Transmediale 2012...