Friday, October 26, 2012

CMC

Odebrałem kilka grubszych przesyłek i stosik płyt rośnie szybciej niż moje wolne chwile na słuchanie nowej muzyki. Od lat apeluję do kolegów od tej mniej chcianej muzyki, "o której świat nie słyszy" (jak to określał Wojcek z legendarnego Obuha) aby zamiast udawadniania sobie, że możemy być jeszcze bardziej radykalni niż inni, pomyśleć o jakimś mechaniźmie dystrybucji i uważniejszego słuchania naszych produkcji. Najbardziej tajemniczo jest grać koncerty i udawać, że wszystko pojawia się w naszych głowach samoczynnie dzięki geniuszowi i zoterycznym rytuałom.
Brak dyskusji, refleksji i wymiany myśli ( a nie ciosów) zsyła naszą wątłą scenę w nicość.

Do stosiku płyt na stole dołączył wczoraj Koji Asano ze swą nową produkcją (już drugą w 2012 r.!) pt. Mileage Reimbursement, świetnie wydaną (fotografie!) przez Asano Production w serii Solistice (numer 048!). Wszystkie płyty Asano słucham zawsze z wielką uwagą, ale ostatnia dołączyła do dwóch innych, które szczególnie cenię: Galaxies (Solistice 044) i Polar Parliament (S 046). Trzy płyty jednego wykonawcy, ale też trzy światy muzyczne i za tę konsekwencję w realizowaniu wolności twórczej bardzo Asano cenię.
Jest też na stole płyta DEMO (ale nie od DEMOnstracji, ale trzecia w serii: ODEM, DOME...) naszych przyjaciół ze Szwajcarii - Naturtonmusik - czyli Willi Grimma i Gerarda Widmera, którzy zaprosili do tej realizacji kilku nietuzinkowych artystów. Jest więc stary znajomy - Res Margot, który w sierpniu słuchał nas na koncercie w Bernie ( a podobno uważnie słuchał trembity huculskiej...), jest Gilbert Paeffgen, Mich Gerber, Martin Hagler, Hank Shizzoe, Bardo Bernard Jager, Pudi Lehmann, gigant Paul Giger i Ania Losinger... O niektórych z tych muzyków pisałem w ostatnim numerze Glissando przy okazji omawiania nowych kontekstów szwajcarskiej muzyki tradycyjnej, ale o innych w Polsce nie wiadomo zbyt wiele. Różnica pomiędzy tamtymi nieznanymi w Polsce, a nami, nieznanymi w Szwajcarii jest taka, że Oni spotykają się, grają koncerty, robią filmy i nagrywają wspólne płyty, co w naszym środodowisku jest - jak dotąd - trudne do pomyślenia.  Od lat tego próbuję, ale widzę słaby entuzjazm. Czym mniej doświadczony muzyk, tym więcej kłopotu; bo to nie tak zmiksowane, tamto by inaczej zrobił, a ogólnie to zazwyczaj bardzo oszczędzają swój geniusz na jakąś inną, ważniejszą okazję?!
Jakiś czas temu A. zwróciła uwagę na dobrze brzmiący zespół Fifidroki i staraliśmy się włączyć go w działania Festiwalu Karpaty Offer. Nie udało się to, a od roku już nie wspieram tego przedsięwzięcia i byłem pewny, że nasze drogi się nie skrzyżują. A tymczasem przy okazji koncertu Karpat Magicznych w Chorzowie dwa tygodnie temu, spotkaliśmy się z kompetentnym i tryskającym entuzjazmem Norbertem Jasłowskim - gitarzystą tego projektu. No i pięknie wydany albumik Fifidroków pt. Hercklekoty leży na moim stole... Nie wiem, czy Fifidroki grają jeszcze w tamtym składzie (bo 7 osób w zespole uważam za piękną ideę, ale nie do utrzymania na dłuższą metę), ale w doskonale zagranej i zaaranżowanej muzyce kryje się wielka dawka radości i siły.

Poza tymi wybranymi i zgoda, że bardzo różnymi co do inspiracji i filozofii uprawiania muzyki i pracy z dźwiękiem, artystami i kolektywami artystów, na moim stole leżą także powoli pojawiające się filmy i obrazy z naszą muzyką. Jest piękna impresja na temat kultury Karpat do naszego starego utworu Góry nad Chmurami zrealizowana przez fotografika Adriana Spółę i polecam jego świetną stronę ( za nazwę dodatkowy plus!) www.Donkliszot.com i czeka na techniczną oprawę i umieszczenie w sieci. Jest też już możliwy do oglądania na YT - Fat Moon! W drodze są moje własne obrazy filmowe z tundry, ale chyba jeszcze trochę poleżą na stole...

Przed godziną skończyłem oglądać relację na żywo z konferencji Zwrot cyfrowy w humanistyce - internet - nowe media - kultura 2.0 (są dostępne podkasty) odbywającej się w Lublinie, na której miała wystąpienie A. i m. innymi Maciek Ożóg... znany także z eksperymentów dźwiękowych i własnych projektów muzycznych. Dyskusja o CMC ( Computer - mediated communication) i AR (Augmented Reality) plus bardzo interesująca i miała też wątki budyniowe. Ogólnie rzecz ujmując uczestnicy potwierdzili obecny ministerialny "trynd": wszyscy chcą innowacyjności, ścigania się z Harvardem i Nobla minimum raz na dwa lata, ale powinno się to zrealizować bez pieniędzy, w czasie wolnym od dydaktyki i dorabiania (tj. około drugiej w nocy) i poza uniwersytetami, bo te mają od jakiegoś czasu produkować sprawnych rzemieślników i to tylko w zawodach gdzie są niedobory kadrowe. Widać z tego, że poza wypie... ministra kultury wraz z jego świtą i całym ministerstwem, trzeba też pogonić mistra/ministerstwo szkolnictwa wyższego. Uniwersytety dadzą sobie radę same, a szkoły zawodowe zakładane przez chłopków roztropków w terenie są mi obojętne.

Japonia, Szwajcaria, Śląsk, Kraków, Lublin ... czy to jest już CMC? Pewnie tak, ale czy AR - ulepszona rzeczywistość (a nie poszerzona jak się często u nas tłumaczy) jest taka znowu dobra?
Czy CMC daje AR bez analogowych kontaktów? Chyba jest tylko znakomitym uzupełnieniem lub kontynuwacją albo wstępem. Ale z drugiej strony, kto z Was by o tym pogadał ze mną około siódmej wieczorem w piątek? Przysłuchując się wystąpieniom i dyskusji doszedłem do wniosku, że Carlos Castaneda powinien mieć przywrócony tytuł doktorski, pospiesznie odebrany mu za książkę
A Separate Reality (Odrębna rzeczywistość) gdyż opisał tam AR w wersji nie Zachodniej i znacznie bardziej wnikliwiej niż to się robi teraz.

Jutro przekonam się około 15-stej ile osób zechce analogowo spotkać się i pogadać o etnobotanice.

Na mojej focie piękny okaz muchomora (Amanita muscaria) z Kvikkjokk za kręgiem polarnym plus informacja, że nawet korzystania z jego psychoaktywnych właściwości nauczyły nas zwierzęta, a konkretnie renifery i początkowo ludzie pili ich mocz utrzymujący łagodniejsze dawki aktywnych substancji. Ludzie potrafią jednak wszystko doskonale zepsuć i obecnie macerują grzyby w wódce...

Saturday, October 06, 2012

CULTURA ANIMI

Za dwie godziny ruszamy na małą, ale dobrze się zapowiadającą trasę promocyjną, podczas której będziemy starali się przekonać do naszych książek solowych, a głównie do dzieła A. pt. Rubieże kultury popularnej. Określam je jako "solowe", dla odróżnienia od najnowszej książki pt. Vaggi Varri - w tundrze Samów, którą napisaliśmy razem. Trasa wiedzie przez: Rebel Garden, Dobrą Karmę, Tajne Komplety i Meskalinę... Prawda, że ładne nazwy? Bez fałszywej skromności cieszymy się, że jakoś dziwnym trafem nie są to miejsca dotowane przez pana ministra, tzw. "wpływowe koła" albo kruchtę.
Kiedy tak układałem sobie w głowie te wszystkie sytuacje, w których mimo morderczej pracy, zyskiwanego doświadczenia i ewidentnych sukcesów, wszystko co robimy jest w mediach komercyjnych całkowicie niewidoczne (albo spychane na margines zręcznymi gierkami słownymi, w rodzaju "niszowość"), znaleźliśmy się na otwarciu Krakowskich Reminiscencji Tetaralnych. Pośród błachych prac i amatorskich pomysłów na bioart (na którym nagle wszyscy się już "znają") powaliła mnie miła pani Jae Rhim Lee, m. innymi "infinity burial project". Poza wszystkim co pokazała JRL, padło w czasie prezentacji bardzo ważne zdanie o kulturach i kontr-kulturach, rozumianych jako pojęcia biologiczne.
Kiedy pada słowo kultura, to tytani intelektu, albo starzy dzisiaj, a kiedyś pilni uczniowie szkół ponadpodstawowych, myślą o łacińskim colere lub cultus agri - pojęciach sugerujących uprawę. Uprawiać można rośliny, bakterie, grzyby, ale także naukę i sztukę. W tym kontekście pojęcie uprawy jest bliskie pojęciu praktykowania religii.
Kultury bakterii można zwalczać z pomocą kontr-kultury innych bakterii lub wirusów. Kultury rolne zmieniają się i upadają gdy pojawiają się sprawniejsze, bardziej przydatne i interesujące kontr-kultury innych roślin.
Z kulturą w rozumieniu biologicznym (ale czy tylko?) związane jest też pojęcie monokultury.
W nauce o dynamicznych powiązaniach pomiędzy gatunkami a środodowiskiem (nazwa tej nauki: ekologia) pojęcie monokultury jest bardzo ważne. Kiedy jakiś gatunek i jego kultura zaczyna budować monokulturę jest to początek jego (i jego kultury) końca. Trwa to dłużej lub krócej i monokultura broni się zaciekle, ale tak czy siak zginie. Jedną z taktyk obronnych monokultur ( oczywiście w sensie biologicznym...) jest modyfikowanie się z pomocą zaszczepiania małych ilości kontr-kultur. Inną strategią przedłużania twania monokultur jest wytwarzanie substancji niszczących lub tylko neutralizujących kontr-kultury, w rodzaju mentalnych budyniów :-)), albo przejmowania  wypracowanych przez kontr-kultury, ale nazbyt sztywnych wzorców). Rozciąga to w czasie upadek monokultury, która staje się z czasem hybrydą nafaszerowaną dziwnymi (bo sprzecznymi ze sobą) tworami / komunikatami, niby ser dziurami.
Warto zastanowić się nad tym czy warto być szczepionką dla monokultury, która nas latami zlewa, marginalizuje i babrze budyniem Czasem pewnie nie będziemy mieli wyjścia, ale czuję mocno, że czas na szczepienia ochronne tych wszystkich aroganckich dziennikarzy, gremiów wpływowych i telewizyjnych i radiowych kurwiszonów minął. Jak będziemy chcieli (i bedziemy żyli), to napiszemy następny stos dobrych książek i nagramy jeszcze kilka płyt bez wpadania w medialne bóle od leżenia na hamaku w Bangkoku. Bo ani te książki, ani też płyty, ani kulturalne paszporty rozdawane przez prowincjonalne sitwy i samonagradzanie się warszawskich muzycznych perpetum mobile nie są naszym celem. Kontr-kultura na tą rozkładającą się monokulturę to klasyka gatunku... he, he, he....  i pozwolę sobie zacytować Cycerona (!) - dostępnym nam celem i środkiem zarazem jest cultura animi - uprawa umysłu. Rzecz jasna nie tylko w biologicznym sensie...
Na focie A. : trąba jerychońska :-)) w Szwajcarii.