Monday, May 20, 2013

Cuda, cuda czyli Glenn Branca w Lublinie!

W drodze do Olsztyna odwiedziliśmy Lublin (!) z okazji kolejnej tury wykładów A. na tamtejszym Uniwersytecie. Wieczorem w Lublinie spacer na starówkę jest nieomal obowiązkowy i z przyjemnością poszliśmy "z prądem". W czasie naszej zwyczajowej rundki wokół placu i wyszukiwania pretekstu aby delektować się kolejną kawą lub herbatą... do naszych uszu dobiegła znajoma nuta i nasza czujność wzrosła natychmiast. Dźwięki prowadziły nas w zaułek z odrapaną bramą i gorączkowo szukaliśmy możliwego źródła ekscytującego dźwiękowego fluidu, tłumacząc sobie, że to zapewne tzw. "muzyka teatralna". W bramie zobaczyliśmy plakat z dużym napisem KODY Festiwal Tradycji i Awangardy Muzycznej i wszystko było jasne, ale jeszcze nie wierzyliśmy, że za chwilę znajdziemy się na koncercie Glenn Branca Ensemble! A jednak! Na scenie stało siedmioro muzyków i dyrygent - Glenn Branca. Bateria gitarowa złożona z sześciorga osób plus fenomenalna Libby Fab na perkusji (!), od pierwszych sekund wbiła nas w koncertowe foteliki. Branca zapowiadał (lub nie zapowiadał) kolejne utwory, a każdy był znakomity i doskonale zagrany. Gitarzystka (prawdopodobnie Reg Bloor), wspomniana perkusistka oraz basista Greg McMullen pozostaną moimi faworytami. Partytury wspomagane żywą gestykulacją dyrygenta nie zdołały ukryć indywidualnych zainteresowań poszczególnych muzyków i nie obyło się bez żartobliwej sekwencji grania zębami na gitarze i skoków, ale szybko wszystko wracało do zdyscyplinowanej i znakomitej formy. Miejscami mocne gitary grane nakładającymi się ( 6 gitar!) sekwencjami wzbudzały lamentacyjny śpiew, a czasem wzniecały energetyczne pomuchy, które miło poruszały nogawkami spodni... :-) Jeden z utworów wg. słów dyrygenta był premierowy i to miło, że mogliśmy tej premiery wysłuchać w Lublinie. Organizatorów warto pochwalić za znakomite nagłośnienie, bo nawet taka orkiestra jak GBE z USA nie zabrzmiała by dobrze na dwóch "budkach dla szpaków" czyli zestawie znakomitych (jak zapewnia każdy tzw. akustyk) głośników umieszczonych na czarnych rurkach podpartych składanymi drutami, jakie często zastajemy w salach koncertowych. Nie jestem złośliwy - GBE brzmiałby jak dwa szpaki i tylko szkoda czasem tak straconych szans na obcowanie z czymś ciekawym. Bardzo interesujące było to, że gitarzyści zostali pozbawieni swoich zabawek w postaci "kostek" do sterowania przetwornikami dźwięku i było widać jak im tego brakuje. Deptali po scenie i wykonywali ten taniec gitarzystów bez możliwości włączenia fuzza, delaya czy wah-wah... To chyba musi być straszne dla gitarzystów? Gitarki miały wzmocnienie jak za dawnych starych lat i wszyscy grali na tych samych warunkach bez możliwości efektownego włączenia najnowszej generacji czegoś tam. GB wiedział co robi i wszystko zagrało jak Jego muzyka, a nie jak przegląd nowinek technicznych. Pośród wielu określeń na muzykę jaką zajmuje się Glenn Branca najbardziej trafnym jest dla mnie: minimal, a najbardziej dziwnym wydaje mi się post-punk, ale pewnie się nie znam. Szlachetność formy, energetyczność i doskonałe wykonanie powodują, że koncert GBE w Lublinie przebił nawet bardzo ciekawy projekt z Berlina z udziałem Biosphere jaki słuchaliśmy w styczniu tego roku!

Na drugi dzień dotarliśmy do Olsztyna... i zagraliśmy w Planetarium koncert, który nazwaliśmy Drum Time ze względu na wizualizacje oparte o rysunki z samskich bębnów obrzędowych plus wzorowane na nich grafiki wykonane specjalnie dla ilustrowania rozdziałów naszej książki Vaggi Varri. W tundrze Samów. Grafiki zamienione na białe obrazy na czarnym tle nieba pełnego gwiazd robiły wrażenie. Nagłośnienie Planetarium było dość specyficzne (głośniki umieszczone są wokół kopuły) i trudno było się nam w tym odnaleźć, ale muzyka miała być podporządkowana obrazom i tak było. Minimalizm i długie sekwencje powtarzanych układów dźwięków wypłoszyły z sali przypadkowych poszukiwaczy atrakcji Nocy Muzeów, ale i tak byliśmy zaskoczeni zainteresowaniem i wytrwałością słuchaczy. Po koncercie jeszcze gadaliśmy ze słuchaczami i starymi znajomymi! Dostaliśmy nawet świetną domową szarlotkę, co okazało się ratujące podczas śniadania. W pobliżu Planetarium i naszego hotelu mijaliśmy małe jeziorko pełne żab zielonych. To wodne płazy, które mają fantastyczne i donośne głosy! Ich śpiew (a śpiewaków było kilkadzisiąt!) oraz solowe występy oczarowały nas całkowicie. Żaby grały przez całą noc, ale także podczas śniadania. Minimalizm czy post-punk?

W stawie zastaliśmy także bardzo intrygujące rośliny - osoki aleosowate, ale o tym napisałem już na www.etnobotanicznie.pl

Sunday, May 05, 2013

DRUM TIME

Choroba ojca i wiele zobowiązań wiążących się z wyjazdami daje efekt w postaci marzeń o totalnym domatorstwie, nie wychodzeniu z mieszkania przez dwa tygodnie i unikaniu wszelkich kontaktów z szeroko pojętym elementem ludzkim. Niestety, prawo karmy działa bezlitośnie i pokazuje, że aby osiągnąć tego rodzaju ukojenie należy nie ulegać namowom, kuszeniu i przywiązaniu do dóbr materialnych... :-) To trudne. Inną stroną tak bogatego programu życiowego i wymuszonego artystycznego nomadyzmu transhumancyjnego jest bogactwo inspiracji, obserwacji, emocji i pomysłów jakich nie daje siedzenie w domu. Zastanawiam się od kilku dni nad źródłami inspiracji (lub innego źródła?) do tworzenia muzyki. Ja sam wiem dokładnie z jakiego źródła i kiedy pojawia się gotowa pula brzmień i dźwięków, czasem nawet także instrumentów, ale obserwuję (chcąc czy nie bardzo chcąc... :-)  ) wielu muzyków i nadziwić się nie mogę ich stylowi pracy. Te różnice napawają otuchą, bo ilość muzyków, zespołów, projektów muzycznych i innych zjawisk grających koncerty i nagrywających jest oszałamiająca, ale wygląda na to, że nawet gdyby wielokrotnie przekraczała liczbę ludności świata, to i tak będzie w jakiejś części budzić ciekawość i zaskakiwać. Bo ciągle trafiają się ludzie budzący ciekawość i zaskakujący nas niemal każdego dnia. Warto byłoby jeszcze nauczyć się wzajemnego okazywania zainteresowania i będzie super! Temu, jak sądzę prawidłowemu stanowi rzeczy, przeszkadza trochę uzurpacja i romantyczne modele artysty przewodnika, artysty czempiona, artysty nad artystami, artysty znającego-kogo-trzeba, artysty mającego-wujka-w-ministerstwie, a nade wszystko artysty mającego wejścia-w-telewizji. Ci są najgorsi.  Zbierają się przy stole i gadają do kamery artystyczną nowo-mową o bardzo-ważnych (a lepiej: ważkich!) sprawach. Zauważyłem, że radio w budyniowie nie wierzy już w siebie i swój specyficzny czar "eteru" i zaczyna naśladować telewizję. Nie ma już informacji i muzyki w radiu, a zastępuje je parada skeczy roześmianych redaktorów, którzy błaznują ile się tylko da. Błazenada na chwilę ustaje tylko przy relacjach z Watykanu i innych wiadomościach kościelnych, albo ważkich wypowiedziach muzyków zespołu Mysłowice bez pana Rojka. Z Rojkiem była to podobno kapela psychodeliczna ale nie tak demokratyczna jak teraz. Ten bardzo interesujący pogląd lansuje coś co udaje dawną Trójkę i tylko trudno mi się zorientować czy jest to błazenada czy doniesienie z serii watykańskich prawd objawionych, podobne do tego, że komisja lekarzy potwierdziła cud. Ale właściwie nie ma się co dziwić, bo wiele komisji lekarskich dokonywało cudów aby możliwie wszyscy rolnicy w budyniowie poza zniżką w płaceniu ubezpieczenia miało jeszcze renty. Tylu ciężko pracujących rolników tak poważnie chorych, obrabiających jednocześnie ojczystą ziemię i kładących flizy w Norwegii i Austrii to przecież cud! A skoro cuda istnieją pośród tzw. rolników i tzw. lekarzy, to ... wiadomo!
Wczoraj jeszcze siedzieliśmy w domu Gosi na Sopatowcu i słuchaliśmy burz nadchodzących z wielu kierunków, a dzisiaj wreszcie chwila w domu... jutro nowa podróż, pod koniec tygodnia warsztat w Teatrze Łaźnia Nowa w Nowej Hucie w ramach bardzo ładnie zatytułowanej akcji: Tymczasowa Strefa Przetrwania - Inny Świat. Oczywiste odniesienie do teorii Hakima Beya (Tymczasowe Strefy Autonomiczne) zmodyfikowano tu do kwestii przetrwania. Niestety, chyba tak to należy dzisiaj rozumieć, bo autonomiczni i tak już jesteśmy do bólu.
Pierwszy z naszych majowych eventów to warsztat etnobotaniczno-ogrodniczo-partyzancki 10.05.2013, a po nim - 12.05.2013 koncert Karpat Magicznych. Zagramy nowe rzeczy: Noise to Silence z wizualną pomocą Wobixa. Przygotowujemy także inny interesujący koncert i wizualizacje do Olsztyna. Mamy tam grać 18.05.2013 w ramach organizowanej przez BWA i Planetarium akcji nocnego zwiedzania przybytków muzealnych. Udało się zgromadzić grafiki z bębnów samskich goabdes i trochę ikonografii samskiej i kilka osób stara się zrealizować wizję pokazania ich na tle nieba. Najbardziej cieszę się z tego, że dzięki nowej technologii będzie można pokazać płaskie grafiki z membran bębnów w układzie przestrzennym czyli tak jak były kiedyś odczytywane. Nie ma pewności, że merytorycznie interesujące założenie będzie także interesujące wizualnie, ale warto pracować nad tym projektem nazwanym DRUM TIME. Nazwę zapożyczyłem z samskiego wydawnictwa na temat ich liturgicznych bębnów o wielu innych zastosowaniach (m.innymi jako pra-GPS) pt.: Drum - Time. The drums and religion of the Sami.  
Końcówka kwietnia nie specjalnie była dla mnie budująca i doskonale ilustruje ją meteorologiczne powiedzenie: kwiecień plecień... bo złożył się na nią występ na UJ na temat kultury Samów (w kontekście naszej książki), a przybyło nas posłuchać aż 5 osób (poza nami, ale licząc organizatora i jedną naszą dobrą znajomą), miły wieczór w Tajnych Kompletach we Wrocławiu i dość marny odbiór mojej wersji etnobotaniki przez joginów zebranych na Sopatowcu. Miłym akcentem kwietniowym było sprawne opracowanie i wyprodukowanie płyty koncertowej pt. Reindeer Luck (WFR042), a teraz czekamy na recenzje i już się cieszę na niektóre... bo łatwo je przewidzieć. Tak więc, biorę się do roboty! Sława i pieniądze czekają...
Na focie z połowy kwietnia 2013 roku... A. w Pieninach, Słowacja.