Sunday, June 16, 2013

Antonisz czyli nonkameryzm socrealistyczny!

Zachwyciły mnie po raz kolejny prace, wyobraźnia i talent Juliana Józefa Antoniszczaka (Antonisza), a to przy okazji doskonałej wystawy w Muzeum Narodowym w Krakowie. Brawa dla kuratorki Joanny Kordjak-Piotrowskiej i Rodziny Artysty oraz instytucji, które pomogły wystawę zorganizować. Poza filmami non-camerowymi, które rzecz jasna są najlepiej znane, wielką satysfakcję miałem z zobaczenia dokumentacji i wszelkich materiałów jakie Antonisz wytwarzał w sposób niezwykle obfity. Teczki, notatki, rysunki, bruliony, pomysłowniki i wykresy są dla mnie bardzo interesujące i bliskie. Od lat w podobny sposób pracuję nad muzyką i innymi pomysłami.
Ten sposób pracy uważam za twórczy i dla mnie niezbędny. A o pracy nad muzyką warto tu wspomnieć, bo Antonisz mógłby być patronem wielu młodych kompozytorów ślęczących nad laptopami. Może - gdyby był ich patronem - uświadomili by sobie, że pracują na znormalizowanych programach (jakby bardzo ich nie modyfikowali) i warto poszukać swojej drogi i techniki muzycznej? Tak jak szukał swojej drogi w muzyce Ryszard Antoniszczak, brat Juliana i podpora słynnego (na offie) Zdroju Jana. Jest jednak progres made in Antonisz w postaci zespołu Małe Instrumenty , który jak to zręcznie pan Jan Topolski określił: nagrał album ze swoimi aranżacjami utworów reżysera. Ale to inna bajka, na inny wpis o problemie jak można zaaranżować czyjeś kolaże :-) ale rozumiem, że medialnie powołanie się na Antonisza było doskonałym pociągnięciem. Ale może się czepiam (a miałem z tym skończyć!) i faktycznie MI nagrali coś co Antonisz nazwał w swoim manifeście (w mojej aranżacji): Co słyszymy po otrzymaniu w mordę?
Obaj bracia Antoniszczakowie wychowali się w Nowym Sączu, ale przed losem miejscowych dziwaków (Nowy Sącz jest prowincjonalnym miasteczkiem, w którym strategie wykluczania zaczynają się od "bycia dziwakiem", a kończą wyjazdem lub zgonem z udręczenia), uratowali ich rodzice, którzy malownicze osiedle Stara Kolonia pełne hodowców gołębi porzucili dla pełnego gołębi Krakowa. Tu gołębie i tam gołębie, ale jakby jednak inaczej? To całkiem dobry układ: odwiedzać dziadka i jego pracownię w robotniczej dzielnicy Nowego Sącza, a studiować i żyć w Krakowie. Antonisz studiował na ASP i był tam tzw. postacią barwną. W roku 1960 jako student napisał: zaczynam dziś lansować nowy styl w sztuce. Połączenie pożytku ze sztuką. Techniko-mechaniko-maszyno-radio-tele-elktronizm. Zostanie barwną postacią na ASP w Krakowie nie jest chyba jakoś specjalnie trudne, bo ciąży nad tą Uczelnią kunszt Jana Matejki... ale zawsze to jakaś rekomendacja. Obrazy z gnijącymi rybami, pojazdy ze spawanych starych rowerów i ukucie pojęcia maszynizm zwiastowały kogoś niebanalnego.
Wystawie towarzyszy (bo wystawa jeszcze trwa, ale dzisiaj ma swój koniec) świetny katalog, na który złożyli się: Zachęta NGS w Warszawie, Muzeum Narodowe w Krakowie, Filmoteka Narodowa. Cenne w Katalogu są wszystkie teksty, ale ja stawiam na teksty Sabiny Antoniszczak (!), Malwiny Antoniszczak (!) i Marty Miś. Warstwa ikonograficzna Katalogu jest rewelacyjna, więc całość za 100 złotych warto kupić! Udało mi się wyłudzić także wielki plakat Wystawy, wyłudzić, bo MN w Krakowie jest cudowne i wali na kolana MOCAK w Krakowie, ale w jednym z nim przegrywa: księgarnia i kasy są chyba w MN (mentalnie) jeszcze z czasów Jana Matejski! Wszystko jednak dla sztuki i humoru Antonisza warto było znieść, bo pewnie znowu z 20 lat nic o Nim nie usłyszymy... chyba, że kolejne aranżacje (?!) dźwięków zapisanych poprzez dziarganie gwoździem na taśmie filmowej. Pewnie doczekam się też: Antonisz symfonicznie!?
Najważniejszym dla mnie elementem wystawy w MN w Krakowie jest/było zebranie i pokazanie tych wszystkich cudownych maszyn/aparatów/urządzeń: sonograf / chropograf / dźwiękownica żyletkowa / pantograph-animograph ... same te urządzenia są sztuką - kreacją i doskonale ilustrują zdanie Antonisza: technika jest dla mnie rodzajem sztuki. Antonisz i Jego dorobek zasługuje na badanie i rozwijanie w postaci stałego ośrodka i muzeum w Krakowie. To byłby doskonały ruch i wielkie pole do popisu dla badaczy i artystów. Takie żyjące i rozwijające idee Antonisza Muzeum byłoby znacznie bardziej inspirujące niż Centrum Techniki Kopernik... Ja zgłaszam się na kuratora ds mało znanego wątku pracy Antonisza z roślinami. Tak, tak... Antonisz zajmował się także specyficzną ścieżką etnobotaniczną i pisał: Na początku świata były jedynie rośliny. Potem dopiero pojawił się człowiek, stworzony przez rośliny, po to tylko, by wdychał nadmiar tlenu i wydychał dwutelenek węgla, wdychany przez rośliny. /... / Człowiek jest tylko narzędziem w rękach roślin. /... / Rośliny są starą, sprytną, karmiącą się światłem słonecznym cywilizacją fotonową. /... / Mają doskonale zorganizowaną sieć biołączności. /... / ... a jest u Antonisza sporo jeszcze bardziej intrygujących myśli! :-)
Pozostaje wspaniałą zagadką sztuki w budyniowie, dlaczego w tamtych, trudnych czasach naszej izolacji  powstawały idee, urządzenia i dzieła o światowym zasięgu (mam tu na myśli poza technikami non-camerowymi Antonisza także polską sztukę video z tamtych lat), a teraz toniemy w "aranżacjach", "pastiszach", "działaniach promocyjnych" i nostalgicznym odgrywaniu Avant Gardy?

P.S. Na focie Bogdana Kiwaka emanacja naszych aranżacji utworów Jana Sebastiana Bacha. Swoją drogą jestem też ciekawy kiedy w budyniowie odkryją naszą zaawansowaną technikę non-camerową, którą nazwaliśmy (my: Kiwak / Nacher / Styczyński ) fotografią organiczną?

Sunday, June 09, 2013

Długi dystans

Czas podróży zbliża się do kulminacji czerwcowej... za nami Lublin, Olsztyn, Białystok, Śląsk i Poznań, a przed nami: Wielka Brytania / Paryż / Szwajcaria (A. na swoich zawodowych konferencjach) i mój warsztat etnobotaniczny w Pieninach i Zamagurzu na Słowacji. Warsztat przygotowuję od miesiąca i powoli domykam listę, bo jak zwykle są zapominalscy i tacy, do których informacja dotarła w ostatniej chwili. Etnobotanika w terenie jest bardzo wciągająca i już cieszę się na odwiedziny kilku roślin i bardzo ciekawych miejsc w ulubionych górach. Tym razem jeszcze pogłębimy moją metodę pracy z roślinami, bo poza "odwiedzinami" i rysowaniem zgodził się pomóc w tym Bogdan Kiwak i zmierzymy się z etnobotanicznymi camera obscura!

Wczoraj siedziałem 9 godzin na krakowskich Błoniach przy ekspozycji projektów czynnej ochrony przyrody jakie realizujemy w ramach naszej zawodowej działalności i poza grupą przypadkowych osób nie zjawił się nikt ze środowiska tzw. "ekologicznego" w Krakowie. Ludzi interesują medialne akcje i rozrywkowe spotkania plus środowiskowy lans. Coś co ma więcej niż hasłowe nazwanie akcji jest już trudne, nudne i poza zasięgiem. Mimo, że możecie odnieść wrażenie, że w tym momencie gderam i mam za złe... to nie, to jedynie zwykłe nazwanie spraw, a piszę to z jakimś radosnym uczuciem spełnienia. Nie musi się nikt ważnymi dla mnie sprawami przejmować i nie szukam wcale współpracowników poza tymi, którzy już są. Prawdziwe i ważne sprawy dzieją się na całkiem innych zasadach, w całkiem innych warunkach, a ich znaczenie i finalne oddziaływanie przekracza całkowicie popkulturowe wyobrażenia. To jak z anegdotycznym komentarzem do zdania naszego dobrego znajomego, który jest malarzem. Powiedział nam, że On czuje się dobrze jako plastyk, a i świat plastyki czuje się dobrze z Nim. Mój komentarz: ze mną świat plastyki też czuje się znakomicie, a wystarczyło, że nie usiłuję malować. Bo najważniejsze abyśmy zdrowi byli...

Widzimy jakieś wzmożone zainteresowanie naszymi płytami i toczy się powoli sprawa nowego udostępnienie naszej pierwszej książki - Ucho jaka. Muzyczne podróże od Katmandu do Santa Fe z 2003 r. Chcielibyśmy przy okazji wznowienia naszej płyty (a pierwotnie kasety magnetofonowej z 1994 roku!) z nagraniami terenowymi z Nepalu i Indii (płyta CD towarzyszyła książce, a były na niej pionierskie w Polsce field recordings z tamtych stron) umożliwić dostęp do Ucha... i prawdopodobnie będzie to ebookowa wersja za rozsądną cenę. Wydaje się, że warto aby czarna dziura budyniowa nie pochłonęła bez reszty książki, która stała się dla wielu ludzi źródłem wiedzy o ideach, miejscach sieciowych i miejscach w realu, o których 10 lat temu nie było wiadomo zbyt wiele. Niejedna informacja z Ucha... była inspiracją, a czasem fundamentem powstania nowych projektów artystycznych albo zmiany zainteresowań muzycznych. Wiele mi opowiedziano na ten temat, ale jak zwykle chlupnęło w budyniu raz czy dwa, poszły bańki i jedna zmarszczka na tężejącej skorupie i po sprawie. Nie godzę się z budyniowymi strategiami i planujemy plasnąć pdf-em :-)

15 lipca zagramy specjalnie opracowany program do rewelacyjnego filmu F. Langa pt. Zmęczona śmierć. To świetna okazja aby trochę popracować nad muzyką i wyjąć kilka instrumentów "z szafy"... a do tego zagramy drugi już raz w cyklu letnich imprez organizowanych przez Teatr Słowackiego w Krakowie. Tomek Czermiński zaprojektował udany poster i z przyjemnością pokazuję ten projekt nad wpisem.

Z mojej perspektywy najważniejszy jest długi dystans. Nowe możliwości (także techniczne) cały czas się otwierają i szkoda czasu na łapanie bieżących fantasmagorii kolejnych koterii. Niby to "oczywista oczywistość" :-) ale ilu ludzi naprawdę to rozumie?