Sunday, August 10, 2008

Serbski Offroad

Ostatnie dwa tygodnie to przejazd "disco" z Krakowa przez Słowacje, Austrię, Słowenię, Chorwację, Serbie, Bulgarię, przelot z Sofii do Wiednia i przejazd kilkoma (!!!) pociągami przez Austrię, Czechy na Ślask...
Disco to ksywa białego Landrovera DISCOvery i pierwsza cześć naszego offroadu była całkiem klasyczna. Po festiwalowych dniach w Tolminie (to nasz 4-ty pobyt na Sajeta Fest. w Słowenii i chociaż nie ma tam nic o offie, to jest naprawdę poza flirtami z szołbiznesem) pojechaliśmy przez Chorwację do Serbii. Po noclegu w Niszu, ruszyliśmy bezdrożami w pasmo górskie około 1700 m n.p.m. wysokie i przejechaliśmy nim z pomocą nawigacji satelitarnej do Bułgarii. Potem oczywiście Melnik i na koniec Sofia. W Rożenskim Monastyrze zastaliśmy zakazy fotografowania i bardzo srogiego braciszka, to samo jest w Rilskim... wiec mamy niezłe archiwum w postaci setek fotografii z zewnątrz, z wewnątrz, video plus rejestracje śpiewow mnichów w serii World Flag Records! Ale kogo to obchodzi?
Z Sofii polecielismy do Wiednia bo obiecaliśmy wesprzeć The Band of Endless Noise na OFF Fest. w Mysłowicach. Cieżko nam było pakować się do samolotu po kilkunastu dniach słońca, 38 stopniach ciepła, całych dniach offu, fantastycznym jedzonku i kawie, miłych ludziach i ekscytujących krajobrazach...
Do Wiednia leciało się fajnie i w naszej dawnej (i jakoś tak ciągle bliższej ) stolicy trochę fotografowaliśmy street artu i obowiązkowo zjedliśmy coś słodkiego w kawiarni. Pognaliśmy na dworzec i ...zaczeło się! Muszę przyznać, że Austria pozbyła się nas szybko i bardzo sprawnie podstawiając pusty pociąg zastępczy, i wywożąc do Czech... gdzie (niby) miał czekać pociąg o znaczącej nazwie Polonia! To lepiej niżby mieli nas zamknąć w jakiejś piwnicy na 20 lat, ale na granicy nikt i nic na nas nie czekało. W surrealistycznej czeskiej poczekalni dworcowej oglądaliśmy otwarcie targów sportowo-gospodarczych pod kryptonimem Olimpiada 2008. Uśmiechnięci sportowcy machali rękami i Pan Putin pomachał im własną rączką, co było być może umówionym znakiem do przyjścia z pomocą bratniej Osetii. Jakiś obywatel Chin w tym czasie przygotowywał nożyk, aby zaciukać gości z USA w pięknej wieży... a o Tybecie jakoś tak mało było. Ciągle liczyliśmy na to, że to jest program typu "ukryta kamera" i że dostaniemy po 100 dolców, jeśli zachowamy spokój i nie zaczniemy krzyczeć i rozbijać się o socjalistyczno-szwejkowe lamperie. Ale nie, nie był to ten program...
Po zapłaceniu za kibelek w jednej z kilku walut jakie mieliśmy w kieszeniach ruszyliśmy dalej...innym pociążkiem...do innej stacyjki...gdzie stała Polonia w pełnej krasie! Przez moment przemknęło nam przez myśl, że zakończyły się nasze kłopoty i że za te blisko 50 juraków od głowy za bilet potraktują nas poważnie. Pomysł ten jednak odrzuciliśmy jako zbyt awangardowy (słusznie, jak się okazało). Po następnych 5 godzinach dotarliśmy do Katowic i pożegnaliśmy się z obsługą pociągu wymuszeniem wpisu na naszych biletach, że opóźnienie wyniosło 290 minut. Wpisują to w minutach, bo okazuje się, że niektórzy podróżni liczą 100 minut jako 1 godzinę! Tak więc dla niektórych to było zaledwie "prawie" 3 godziny. Dla nas niestety, więcej i znowu sprawdza się powiedzenie, że niewiedza jest szczęściem. Wiem, wiem, był tragiczny wypadek na trasie Kraków - Praga. Ale skąd wiem? : z naszego telefonu komórkowego, nie z ust obsługi pociągu Polonia ale z tzw. gminnych wieści krążących po wagonach. A jak się dowiedziałem gdzie w ogóle jesteśmy w ciemną noc gdzieś w Czechach? No bo nie od obsługi Polonii, a z google maps via Sofia gdzie ekipa oczekiwała nazw stacyjek i wyszukiwała je w internecie aby zameldować nam : jesteście 50 km od granicy ...
Około 1 w nocy przyjaciele odebrali nas z przepięknego dworca kolejowego w Katowicach (swoją drogą to ludzie podobno boją się jechać do Bułgarii - a nie boją się dworca w Katowicach?) i tak mogliśmy wysłać sms do kolegów z Bandu, że dotarliśmy na Śląsk. Bo czekał nas wielki i wspaniały OFF Fest. w Mysłowicach. Zagraliśmy coś na koniec deszczu, pogadaliśmy z Robertem (Brylewskim) po latach, spotkaliśmy kilkoro znajomych i nieznajomych i dzięki wielkiej dobroci serca posiadacza dużego samochodu, już przed północą witaliśmy się z całkowicie załamaną naszą postawą Kocią!!!
Do tych offroadowych dni jeszcze wrócę bo jest kilka setek fotografii i tyleż wątków, ale muszę się zbierać na warsztaty do Sopatowca.

No comments: