Tym razem w Londynie było zimno i mglisto. Ale w Krakowie też nie lepiej... a pierwszy śnieg spadł o jeden dzień wcześniej niż nad Tamizą. To był tylko weekendowy wypad i dlatego właściwie nic specjalnego nie planowaliśmy poza odetchnięciem od lepiącego się do wszystkiego budyniu. Ale trudno zapomnieć o budyniolandzie kiedy się nagle ląduje w sklepie RoughTrade. A tam wszystko to czego u nas nie ma : sklep z muzyką, z wydawnictwami z wielu różnych stron, z CD, z LP, z singlami, seriami, gazetkami i tym wszystkim co tak kochamy. A na końcu sklepu scenka i kupa sprzętu i...nie śmierdzi piwem, nie łazi jakiś pijany geniusz konsolety. Może nawet nie tłumaczy, że DIBox to tylko nasz wymysł, a gitara elektryczna brzmi najlepiej bez prądu i cicho... No i jak płytkę wydaliśmy w Kaliforni to w tym sklepie była...a jak w Warszawie...to nie! I jaka w tym logika? No, proste : budyniowaaaaaa.
Więc na otarcie łez zakupiliśmy świetny albumik z muzyką z Wietnamu wydany w... Seattle. Jak to miło wiedzieć, kto i gdzie trzyma pudła z tymi i innymi płytami w lofcie Sun City Girls. Tyle dobrej muzyki tam słuchaliśmy i nagraliśmy część naszej płyty "Mirrors", o której już słuch zaginął jakby jej nigdy nie było. Do tego zakupiliśmy Evana Parkera w bardzo interesującej serii płyt i w odjazdowych okładkach z wytłaczanymi, złotymi zwierzętami. Po dalszym kopaniu w setkach dobrych płyt zdecydowaliśmy się na całkowicie rewelacyjną sesję pt. "evangelista" - Carli Bozulich z Kanady. Osobne działy z płytami Finów (których -prawie- wszystkich znamy) znowu przypomniały nam o budyniu i potrzebie stałego balansowania na palcach aby usta były chociaż kilka centymetrów ponad nim. Te płytki polecam dla udrożnienia kanałów atakowanych przez budyniowo w postaci męskiej muzyki, braci, synów, córki znanych i lubianych oraz samych znanych i lubianych z tego, że są znani i lubiani hen od Myślenic po Goleniów!
Nasz londyński swobodny dryf zawiódł nas do małego concept store gdzie kupiliśmy karmnik dla ptaków. Karmnik wyprodukowano w USA i składa się on z odlanej z metalu części, którą nasadza się na szyjkę 2-litrowej butelki po wodzie minaralnej oraz kawałka wygiętego w kabłąk drutu. Sprytny odlew powoduje, że z zawieszonej na drucianym kabłąku butelki z odzysku wysypuje się stopniowo ziarnista mieszanka dla ptaków. Ale to nie był sklepik dla działkowców ale wypasiony butik z designerskimi rzeczami, w tym kilkoma "ptasimi" drobiazgami. Jak nie wierzycie to zobaczcie sami : www.marmarco.com/mmco.llection.html
W TATE wypiliśmy kawę... i zapadliśmy na długo wśród tysięcy książek, albumów, dziwnych drobiazgów, dowcipnych kartek i albumików Yoko Ono... Dla mnie ciągle w otoczeniu TATE Modern najbardziej modern jest zagajnik brzozowy. U nas to by nie przeszło, tylko folia i instalacje video, reszta to wiocha, tak jak karmnik dla ptaków. Oj naiwni, naiwni.
Swobodny dryf zawiódł nas też do China Town bo jedzenie mają tam idealne na zimny wieczór. I Covent Garden i tak dalej, i tak dalej. Wieczorem dotarliśmy do dalekiej dzielnicy (w drugiej strefie metra) gdzie jest ulica, na której pomiędzy restauracyjkami azjatyckimi spotklaismy też takie gdzie serwuje się kotlet schabowy, kapustę i gdzie "mówi się po polsku". A pośród nich wielki biały dom kultury i mały banerek na dykcie : koncert Jarka Śmietany. No to widzieliśmy wreszcie gdzie to wielki i nieprzystępny Polski Jazz ma swe londyńskie ujawnienia! I "jak to mówią" - "na zdrowie". Najważniejsze przecież abyśmy "zdrowi byli". Nie raczyliśmy się kapustą i kupiliśmy chińską drumle od zmarzniętej pary młodych i zadziwionych tym, że wiem jak "to się robi" i co kryje się w kolorowej rurce z bambusa. Na lotnisku zakupiliśmy bardzo grubą i bardzo dobrą gazetę a w niej np. Return of Demi goddness o Demi Moor i o tym, że papież wybaczył Johnowi Lennonowi wypowiedź o tym, że Beatlesi są popularniejsi niż Jezus. To pewnie otwiera furtkę do wyniesienia Johna na ołtarze bo cudów narobił sporo i świadków znajdzie się o wiele więcej niż mają inni oczekujący. Pisze o tym bo sami możecie sprawdzić kiedy powtórzy to z całą mocą swej oryginalności Onet.pl i ta czy inna (ale raczej ta) gazeta.
No i w niedziele posypało leciutko i z duszą na ramieniu wypatrywaliśmy naszej "wieży" z samolotu. A w "kraku" zadymka, biało i mroźno, prezydent pod ogniem karabinów maszynowych, drogowcy zaskoczeni, Pomorze bez prądu, ojciec i synowie w Rotundzie, Muniek nie chce być jak Budka Suflera, posłowie pijani i nie będzie drugiej nitki metra... Równowagę mogę zachować jedynie wspominając miny londyńskich celników, którzy znaleźli w naszym plecaku karmnik dla ptaków, trzy CD, drumlę i zastrugaczkę do ołówków z TATE ... Stajemy się chyba ekscentryczni ...jak sami Anglicy. No może jeszcze parę rzeczy nas ratuje : dvd z Sopatowca, które w wersji blisko 19 -minutowej leżało w skrzynce pocztowej i powrót do prac nad wydawnictwem Cybertotem.
Zmiany w systemie podatkowym w 2025
11 hours ago