W drodze do Olsztyna odwiedziliśmy Lublin (!) z okazji kolejnej tury wykładów A. na tamtejszym Uniwersytecie. Wieczorem w Lublinie spacer na starówkę jest nieomal obowiązkowy i z przyjemnością poszliśmy "z prądem". W czasie naszej zwyczajowej rundki wokół placu i wyszukiwania pretekstu aby delektować się kolejną kawą lub herbatą... do naszych uszu dobiegła znajoma nuta i nasza czujność wzrosła natychmiast. Dźwięki prowadziły nas w zaułek z odrapaną bramą i gorączkowo szukaliśmy możliwego źródła ekscytującego dźwiękowego fluidu, tłumacząc sobie, że to zapewne tzw. "muzyka teatralna". W bramie zobaczyliśmy plakat z dużym napisem KODY Festiwal Tradycji i Awangardy Muzycznej i wszystko było jasne, ale jeszcze nie wierzyliśmy, że za chwilę znajdziemy się na koncercie Glenn Branca Ensemble! A jednak! Na scenie stało siedmioro muzyków i dyrygent - Glenn Branca. Bateria gitarowa złożona z sześciorga osób plus fenomenalna Libby Fab na perkusji (!), od pierwszych sekund wbiła nas w koncertowe foteliki. Branca zapowiadał (lub nie zapowiadał) kolejne utwory, a każdy był znakomity i doskonale zagrany. Gitarzystka (prawdopodobnie Reg Bloor), wspomniana perkusistka oraz basista Greg McMullen pozostaną moimi faworytami. Partytury wspomagane żywą gestykulacją dyrygenta nie zdołały ukryć indywidualnych zainteresowań poszczególnych muzyków i nie obyło się bez żartobliwej sekwencji grania zębami na gitarze i skoków, ale szybko wszystko wracało do zdyscyplinowanej i znakomitej formy. Miejscami mocne gitary grane nakładającymi się ( 6 gitar!) sekwencjami wzbudzały lamentacyjny śpiew, a czasem wzniecały energetyczne pomuchy, które miło poruszały nogawkami spodni... :-) Jeden z utworów wg. słów dyrygenta był premierowy i to miło, że mogliśmy tej premiery wysłuchać w Lublinie. Organizatorów warto pochwalić za znakomite nagłośnienie, bo nawet taka orkiestra jak GBE z USA nie zabrzmiała by dobrze na dwóch "budkach dla szpaków" czyli zestawie znakomitych (jak zapewnia każdy tzw. akustyk) głośników umieszczonych na czarnych rurkach podpartych składanymi drutami, jakie często zastajemy w salach koncertowych. Nie jestem złośliwy - GBE brzmiałby jak dwa szpaki i tylko szkoda czasem tak straconych szans na obcowanie z czymś ciekawym. Bardzo interesujące było to, że gitarzyści zostali pozbawieni swoich zabawek w postaci "kostek" do sterowania przetwornikami dźwięku i było widać jak im tego brakuje. Deptali po scenie i wykonywali ten taniec gitarzystów bez możliwości włączenia fuzza, delaya czy wah-wah... To chyba musi być straszne dla gitarzystów? Gitarki miały wzmocnienie jak za dawnych starych lat i wszyscy grali na tych samych warunkach bez możliwości efektownego włączenia najnowszej generacji czegoś tam. GB wiedział co robi i wszystko zagrało jak Jego muzyka, a nie jak przegląd nowinek technicznych. Pośród wielu określeń na muzykę jaką zajmuje się Glenn Branca najbardziej trafnym jest dla mnie: minimal, a najbardziej dziwnym wydaje mi się post-punk, ale pewnie się nie znam. Szlachetność formy, energetyczność i doskonałe wykonanie powodują, że koncert GBE w Lublinie przebił nawet bardzo ciekawy projekt z Berlina z udziałem Biosphere jaki słuchaliśmy w styczniu tego roku!
Na drugi dzień dotarliśmy do Olsztyna... i zagraliśmy w Planetarium koncert, który nazwaliśmy Drum Time ze względu na wizualizacje oparte o rysunki z samskich bębnów obrzędowych plus wzorowane na nich grafiki wykonane specjalnie dla ilustrowania rozdziałów naszej książki Vaggi Varri. W tundrze Samów. Grafiki zamienione na białe obrazy na czarnym tle nieba pełnego gwiazd robiły wrażenie. Nagłośnienie Planetarium było dość specyficzne (głośniki umieszczone są wokół kopuły) i trudno było się nam w tym odnaleźć, ale muzyka miała być podporządkowana obrazom i tak było. Minimalizm i długie sekwencje powtarzanych układów dźwięków wypłoszyły z sali przypadkowych poszukiwaczy atrakcji Nocy Muzeów, ale i tak byliśmy zaskoczeni zainteresowaniem i wytrwałością słuchaczy. Po koncercie jeszcze gadaliśmy ze słuchaczami i starymi znajomymi! Dostaliśmy nawet świetną domową szarlotkę, co okazało się ratujące podczas śniadania. W pobliżu Planetarium i naszego hotelu mijaliśmy małe jeziorko pełne żab zielonych. To wodne płazy, które mają fantastyczne i donośne głosy! Ich śpiew (a śpiewaków było kilkadzisiąt!) oraz solowe występy oczarowały nas całkowicie. Żaby grały przez całą noc, ale także podczas śniadania. Minimalizm czy post-punk?
W stawie zastaliśmy także bardzo intrygujące rośliny - osoki aleosowate, ale o tym napisałem już na www.etnobotanicznie.pl
Zmiany w systemie podatkowym w 2025
11 hours ago