Saturday, November 30, 2013

LIRA ROWEROWA


28.11.2013 roku udało się zrealizować projekt jaki pojawił się po zobaczeniu maleńkiego szkicu w jednym z zeszytów ("pomysłowników") Juliana Antonisza podpisany: lutnia rowerowa... Inspiracja ta nałożyła się na stare pomysły i zabawy kołami roweru, brzmieniem dynama i stukotem potrącanych kijkami szprych. Tak więc, to musiało się stać i stało się w herbaciarni Cajovnia na Kazimierzu w Krakowie. Antoniszową "lutnię" zamieniłem na "lirę" z odniesieniem do liry korbowej. W tym wspaniałym instrumencie koło natarte kalafonią pociera struny, a grający jedną ręką kręci korbką uruchamiając koło, a drugą wciska proste "klawisze - zapadki", które skracają struny przez co można wygrywać wiele tonów. Obraz rower i liry korbowej zapoczątkował proste rozwiązania konstrukcyjne i jeszcze tylko szukałem strun, które wytrzymają pocieranie kołem wprawionym w ruch z pomocą pedałów, łańcucha i przekładni... Ustawianie roweru na jakimś stelażu byłoby dobre, ale nie miałem czasu ani warsztatu aby taki stelaż zrobić (co jest już zaplanowane w nowej wersji instalacji) i postanowiłem rower odwrócić w pozycję jak podczas naprawy czy zmiany dętek/kół. Jedna z naszych starych gitar, znaleziona gdzieś za szafą w domu kultury i odnowiona u lutnika i w ten sposób uratowana dla muzyki... wydawała się doskonała do tego rodzaju eksperymentu. Pozostawało jeszcze wzajemne ustawienie koła pocierającego i gitary. Wybrałem prosty i dostępny wariant w postaci ruchomego stelażu z dwóch naszych statywów mikrofonowych, do których z pomocą taśmy klejącej przymocowałem gitarę. Aby móc wzmocniać i modyfikować dźwięk - sygnał z gitary został wyprowadzony kablem jack-jack do wzmacniacza z głośnikiem. Pocieranie kołem strun gitary dało dobry dźwięk, ale był on dość monotonny (zbyt starte opony...!) więc postanowiłem poeksperymentować z nakładkami na koło. Po kilku próbach z różnymi konstrukcjami najlepiej spisywały się węzełki z naddatkiem, zrobione z gumy modelarskiej. Zakładanie ich w różnych miejscach na obwodzie koła i ilość powoduje modyfikację dźwięku. Po pierwszej domowej próbie bez świadków, dość szybko nadszedł termin publicznego eventu w Cajovni. 

Lira rowerowa doskonale pasowała do prezentacji instalacji muzycznych i nowych instrumentów, których brzmienie opublikowaliśmy w specjalnym wydawnictwie (płyta, opis w formie maleńskiego zeszyciku, wspaniała okładka zaprojektowana przez Tomka Rolnika Czermińskiego/Ubojnia, a wszystko w pudełku na DVD) zatytułowanym: LONG WAVES / LONG STRINGS INSTALLATION i ono było tematem wieczoru w herbaciarni (opis znajdziecie na http://worldflagrecord.blogspot.com)

Szybko okazało się, że budowa liry rowerowej wymaga pomocy i idealny zestaw realizacyjny to trzy osoby. Pierwsze uruchomienie liry rowerowej było bardzo ekscytujące i po chwili z pomocą wolontariusza (ale także muzyka) uzyskaliśmy różne szybkości koła pocierającego, które wzbudzało burdonowe dźwięki o zmiennych sekwencjach rytmicznych: tym szybszych im szybciej się obracało koło... aż do szybkości, która na powrót dawała jeden mocny dron. Mając pomoc i wolne ręce mogłem zastosować kilka wariantów uzyskiwania dźwięków akustycznych z potrącania szprych drewnianymi patyczkami o różnej długości i grubości, z pomocą pióra oraz akustycznej sprężyny. W tym samy czasie A. przetwarzała uzyskane dźwięki w sposób jaki zazwyczaj stosujemy wobec gitary elektrycznej czyli z wykorzystaniem sprzętu vintage ... oraz ebow. Po ustawieniu szybkości, rytmu i dodatkowych efektow perkusyjnych (ale także ciekawych brzmieniowo) udało się A. dostroić głosem do tak powstałego środowiska brzmieniowego i po raz pierwszy wyemitowaliśmy całkiem interesujący fragment improwizacji na głos i elektro-akustyczną lirę rowerową.

Doskonałe przyjęcie tego eksperymentu w całości zrealizowanego na oczach publiczności, potwierdziło moje przypuszczenie, że akcja ta ma sens i otwiera w nas coś nowego. Warto pamiętać, że poza iskrą w postaci szkicu Antonisza w budowie i pokazaniu tej roboczej i mocno jeszcze koślawej kontrukcji publicznie, towarzyszył nam duch realizacji wielu zadziwiających pomysłów Juliana Antonisza. Jednym z nich był interesujący pojazd wykonany na bazie samochodu, ale także coś, co biorę na warsztat: zgubny szukacz melodji ukrytych i niesionych z wiatrem... Pewnie we wszystkim pomógł nam kontakt z bratem Juliana, który przywiózł nam ze Sztokholmu grafiki Tomka Hołuja do płyty T.A.M. ... może rozmowy po spotkaniu z MOCAKu...

Po akcji w Cajovni, która ma bardzo bogatą dokumentację (gdyż fotografowana była aż przez troje znakomitych fotografików: Bogdana Kiwaka, Ewę Grzeszczuk i Adriana Spułę) jeden jedyny maruder napisał na FB coś o dużej ilości srebrnej taśmy klejącej... i jak rozumiem, dał w ten sposób upust swej frustracji i dezaprobaty roboczymi formami instalacji, które wymykają się dostępnym programom komputerowym i nie są osiągalne na Allegro. Dla tego typu osób mam propozycję aby trochę poczytali i pomyśleli, zrobili cokolowiek sami i zaryzykowali swój spokój w odważnej prezentacji publicznej. Pozwoli im to doświadczyć tego, co Julian Antonisz tak ładnie ujął w tytule swego dzieła: Co widzimy po otrzymaniu w mordę?

Fotografie z eventu w Cajovni - Bogdan Kiwak.

No comments: