Sunday, May 23, 2010

TRAVEN


Maj to specyficzny miesiąc, który na Słowacji nazywają: kvetniem, a na Ukrainie: traven...zawsze jakoś to łatwo sobie wyobrazić bo wszystko kwitnie i jest wreszcie zielono a nie biało. A u na maj? Coś jak z naszym rowerem... wszędzie to jakaś pochodna bicykla a u nas rower! Ale co kraj...to obyczaj...Tak czy siak to czas obrzędów, które całkiem odstają od kierowniczej linii i obowiązujących skojarzeń. W centrum tych świąt stoi (często dosłownie) młoda brzoza. Raz jest to kilka gałęzi, innym razem to całe drzewko przybrane w kolorowe wstążki. Brzozę, w niektórych krajach zastępuje dąb. W Bułgarii odprawiano ciekawy rytuał wyboru towarzyszki Peruna (Perun to u Słowian czyli u nas? bóg piorunów) zwanej także Peperuną. Rytuał ten miał prosić Peruna o pioruny i rozpętanie burzy, a w konsekwencji spowodowanie opadów deszczu. Nagą dziewczynkę, przybraną w liście, kwiaty i gałązki bzu czarnego przeprowadzano przez wieś i tańcząc polewano wodą. W naszej sytuacji chodzi nam raczej o skutek odwrotny ale adresat - Perun jest ten sam. Perun używał piorunów kamiennych. Za tę broń uchodziły fulguryty, belemnity i wszelkie inne kamienne twory o kształcie strzały. Z tego wywodzi się ogólnosłowiański zwyczaj uderzania się po głowie kamieniem, gdy rozlegnie się pierwszy, wiosenny grzmot. Myślę, że zepchnięcie starych obrzędów i wierzeń do worka pt. "pogaństwo" i zastąpienie ich przez indywidualne, nawiedzone akcje wystawiania kości świętego na wieży aby coś ten święty zobaczył (!) jest ze szkodą dla naszej kultury. Może warto by powrócił obyczaj stukania się po głowie kamieniem. Bo jak się stukniemy solidnie to poza zobaczeniem tzw. "gwiazd" (jest to jedna z technik transowych) może się nam przypomni kim jesteśmy?
Tak więc, delektując się starymi Zielonymi Świętami cieszyliśmy się widokiem pięknych zbiorowisk muraw kserotermicznych (upraszczając: łączki ciepłolubnych roślin) z piękną i znaczącą wiele w naszej kulturze szałwią! W drodze na łączki spotkaliśmy miłego pana, który zbierał namiętnie kwiaty kosaćca syberyjskiego. Nie dość, że kosaciec bidulek zasypywany jest sedesami, umywalkami i gruzem z łazienek to jeszcze zbioru dokonywano na terenie chronionym. Ta wolność zasypywania wszystkiego śmieciami jest gorąco broniona przez grupy osób wojujących hasłem: precz z zagospodarowywaniem dzikich terenów Krakowa. Dzikie znaczy pełne sedesów! Ale wracając do "świątecznej" wycieczki rowerowej... Po łagodnym upomnieniu, zbieracz nie tylko nie dał mi pięścią w twarz (to obyczaj powszechny pośród lokalnych społeczności) ale przeprosił i wycofał się do samochodu unosząc wstydliwie zdobycz... Wracając, zauważyliśmy badaczy roślin łąkowych jak z aparatem fotograficznym buszowali pośród resztek kosaćców. Naukowcy i fotograficy mają najczęściej gdzieś ochronę i zachowanie tego co badają/fotografują. Badane "obiekty" interesują ich do czasu obrony pracy doktorskiej, habilitacje robią już na innych... Miło jest, mimo wszystko, mieć poczucie, że ochroniło się kilka "obiektów" dla nauki?!
Te łączki z kosaćcami to tylko echo naturalnych, pięknych łąk jakie oglądałem w sobotę. Na blisko 100-hektarowych Belianskich Lukach, granicę nie wyznaczają rzędy domków, kulturalnych i miłych zabójców przyrody ale same... Tatry i Pieniny. Z pełnych Żóltahlava evropskiego czyli Pełnika europejskiego łąk, widać i owszem dużą wieś - Lendak, ale leży ona na stoku górskim, a nie na torfowisku.
Ale co tam, ważne jest co się czuje brnąc po podmokłych łąkach! Czuje się mianowicie obcowanie z nieskończenie różnorodnym żywym środowiskiem o fenomenalnych zdolnościach przystosowawczych i organicznej żywotności i zmienności. Kiedy z troską mówimy o kruchości przyrody i konieczności ludzkiej opieki nad "mniejszymi braćmi", zawsze mam poczucie nieporozumienia i fałszu. Chronimy tę przyrodę, bo taką tylko znamy i umiemy w niej/z nią żyć. Inne formy są nieznane, obce i grożą naszemu poczuciu estetyki, ale te inne formy się pojawiają i będą zastępowały zniszczone przez nas. Chronimy - o ile chronimy? tylko nasze wyobrażenie o przyrodzie i naprawdę nie robimy nikomu, poza sobą, łaski.
Mnisi z Drepung mają już gdzie uruchomić energię dźwięku i przypomnieć o swoim istnieniu. Pieniądze, jakie mam nadzieje, zbierzemy wspomogą najmłodszych mnichów-dzieci i ich kształcenie. To ważne. Cieszy mnie, że przy tej okazji tacy ludzie jak Robert B. i Magura, Janek K. - mówią bez zastanowienia: tak, jasne, że zagramy!
Ostatnio słuchamy starych nagrań krautrocka w niesamowitych kompozycjach Faust, Can, Ash Ra Tempel czy Amon Duul... Ale pośród tych nagrań powaliła mnie płyta... Kraftewerk - Kraftwerk 1 Stratovarius! Ojcowie chrzestni muzyki elektronicznej grali jak dobry psychedeliczny projekt! No to już rozumiem dlaczego taka nazwa: "power plant"(po niemiecku: kraftwerk).
Przy tak starym, zielonym święcie muszę też się pokajać! Już nie będę sobie żartował z jamników i ich właścicieli. Odszczekuję wszystko uroczyście po akcji ewakuacji schroniska dla zwierząt w Krakowie: ludzie brali po kilka psów i kotów, inni zaraz dzwonili i kiedy następni przybywali ratować zwierzaki zastawali kartki z napisem: zarezerwowane! Wow! czuję, że jamniki mają z tym coś wspólnego! Ten stary obśmiewacz jamniczej sprawy umarł wraz z błyskawicznym uratowaniem schroniska... a narodził się całkiem nowy fan jamniczej subkultury. Nawet okulary sobie kupiłem.
Na focie Pełnik europejski z łąk na Słowacji...

No comments: