Friday, April 29, 2011

OSTURNIA


Jeszcze się dobrze nie rozpakowałem i już znowu pakuję plecak plus nieomal rytualne ładowanie baterii do aparatu fotograficznego i nagrywarki, płyty, książeczki Etnobotanika..., instrumenty do warsztatów i wieczornego grania w "stodole" na Sopatowcu... itd. itd. Czy to neo-nomadyzm?
We wtorek wróciliśmy z Osturni, świetnego miejsca (najbardziej na zachód wysunięta wioska rusińska) na Słowacji. Wioska zajmuje dno wielkiej doliny, z której dobrze widać dwa charakterystyczne szczyty Tatr: Murań i Hawrań z kryjącym się za nimi wielkim, poszarpanym gniazdem Łomnicy. Ten widok zawsze przywołuje wspomnienia z Himalajów; z trekkingu wokół Annapurny (naprawdę wokół... a nie samolotem na kawkę w Jomosom) czy całkiem powalającą dolinę zagrodzoną przez Lhotse w rejonie szlaku na/pod Czomolungmę/Everest. W ten rejon; od klasztoru Tyjangpoche i Pengpoche, szczyt Gokyo, na który kiedyś dosłownie wbiegłem (Gokyo Ri ma 5 318 m n.p.m.) czy w okolice bazy pod Everestem. Nigdy nie czułem się przez te wypady tzw. "podróżnikiem" i dalej nie myślę tak o sobie. W Osturni... paradoksalnie (?) myślami wróciłem do starego marzenia aby spędzić kilka tygodni, miesięcy, a może zimę w Manangu, starym autonomicznym rejonie w Mustangu (dawnym królestwie Tybetu, na szczęście w granicach Nepalu a nie Chin)z klasztorami w pobliskiej Bryadze i samym Manangu... ej boy!? Te miejsca tak silnie zapadły we mnie (a może wyłoniły się ze starej pamięci?), że czuję zapach łąki w Bryadze (tak, tej łąki po której spacerował Milarepa!) i woń drzewiastych jałowców rosnących wokół starego klasztoru. Na te wakacje mamy już zaplanowaną kolejną wędrówkę po tundrze na terytorium Saamów, ale kto wie co zrobimy w następnym roku?
W Osturni jest jeszcze wiele starych, tradycyjnych domów, ale może nie mniej całkiem nowych. Tyle, że te nowe są świetnie zrekonstruowanymi tradycyjnymi domami pasterzy i niektóre zdobione są w symboliczne słoneczka, kwiaty lub charakterystyczne skrócone do zwięzłego znaku (logo!) symbole solarne. We wsi nie ma nawet jednego pałacyku włościańskiego ze sto razy łamanym dachem, wieżą i plastikowymi oknami, co jest normą w krainie odległej od Osturni o kilka kilometrów. Po kilku spacerach ponad wsią odkryliśmy także umocnienia z czasów wojny (tzw. transzeje: zygzakowate okopy i stanowiska karabinów maszynowych), ale ponad wszystko całą gamę tego co składa się na krajobraz pasterski. W powietrzu unosił się przyjemny zapach drewna palonego, także w naszym kominku. W ogródkach starszych domów odnalazłem piękne kępy karpackiej rośliny magicznej - lulecznicy kraińskiej, która na Słowacji nie została tak gruntownie zapomniana jak w Polsce. Kilka innych obserwacji uzupełnią moją książkę, której losy dalej są w zawieszeniu. Na otarcie łez (nawet jakoś mi bardziej żal tego, że tyle interesujących rzeczy nie trafi do powszechniejszego obiegu niż to, że to moja książka... czyżby faktycznie mądrzało się na starość?) oglądałem wstępną makietę przewodnika po Starym Sączu i Lewoczy i muszę przyznać, że jest pięknie przygotowywana. Aby nie wywalić zbyt dużo tekstu (bo mojego tekstu do przewodnika, który dostaniecie do ręki weszło pewnie z 40-50 procent...) zręcznym zabiegiem udało się kilka mniejszych fragmentów (tzw. "ramek") umieścić w części słowackiej, dotyczącej Lewoczy. Przy okazji urodziła się dyskusja ze słowackimi autorkami o pieśniach nazywanych na Słowacji travnicami , które miały dość specjalny charakter. Pieśni te śpiewały jedynie kobiety i miały niegdyś (a my wiemy, że i dzisiaj) swój aspekt leczniczy. Travnice, dosłownie pieśni łąkowe w swej powszechnej formie towarzyszą sianokosom, ale śpiewane są także dla celów leczniczych i rytualnych. Jest interesujące, że mamy więcej wiadomości, nagrań i bezpośrednich doświadczeń z tym rodzajem śpiewu / praktyki dźwięku niż wielu Słowaków?! Można by coś o tym więcej napisać, ale po co? Znowu robić taki wielki kłopot szanownym Wydawnictwom? Niektóre z nich uchodzą za zajmujące się kulturą Europy Środka, ale to tylko chwyt marketingowy; niczego istotnego o tej kulturze nie chcą się dowiedzieć i tylko tworzą nowsze stereotypy zbudowane na alkoholu / kawie i tanich papierosach. To taki sobie komunizm kulturalny i nowa odsłona chłopomanii w wersji literackiej z koniecznym biskupem w tle. Gdyby to były Stany to jeden gość, który ma kasę a nie jest hujem (co u nas jest jak kruk albinos) rozpieprzył by te - namaszczone przez licealistów i studentów z pierwszych lat studiów - gremia. Ale co tam "gremia", niech spadają i tyle. Zawsze pozostaje wysiłek praktyki i sublimacja we wgląd.
Kilka dni temu zostaliśmy członkami Szwedzkiego Towarzystwa Turystycznego! Przynosi to biuletyny z newsami (po szwedzku...) i zniżki w schroniskach tej organizacji. Zaraz po tym akcie, który planowaliśmy już od roku, zgodnie z logiką wypalania naszej karmy (ej musieliśmy kiedyś nabroić...) okazało się, że na planowanej na lipiec trasie (chyba najtrudniejszej i najdłuższej z dotąd "zrobionych") większość schronisk prowadzą sami Saamowie i zniżka STT nie działa! Ale w Sztokholmie działa bardzo dobrze - ot takie kruczki. To wszystko bardzo pomaga utrzymywać umysł w błogosławionym stanie "nie wiem" czyli praktykować Zen każdego dnia, hmm, hmm.
W Krakowie jest miły zwyczaj dużych wiosennych upustów na książki i w ramach ekscytacji taką "okazją" (chyba będziemy już zapełniać balkony, minęliśmy dawno 3000 książek w naszym domu...) wyłowiłem niezwykłą pozycję pt. Avatar Jamesa Camerona - Jedyna książka ukazująca fantastyczny świat stworzony w najnowszym filmie twórcy Titanica - Tajny raport o świecie Pandory. To dziełko, w wersji angielskiej omawiane już w Plaśnięciu... (zobaczcie wpis Avatar) jest już przetłumaczone! Dla mnie rewelacja (co może niektórych zdziwi lub zasmuci, a niektórych ucieszy radością złośliwą/!) bo to jest to właśnie! Aby stworzyć interesujący film zespół biologów, pisarzy i wizjonerów opracowało całą etnologię ludu Na'vi ( rozdział: Fizjologia i kultura Na'vi !) środowisko naturalne ich planety Pandory (rozdziały: Fauna Pandory, Flora Pandory, Astronomia i geologia ) i kilka innych aspektów życia ludu Na'vi. W książce znajdziecie także opis niezwykłych instrumentów muzycznych ludu Na'vi, z których omati s'ampta (błękitny flet)i t'ritti so jahmka (bębny wahadłowe albo dosłownie "drzewo, które lata" ) są moimi absolutnymi faworytami. Do tego są ilustracje i kilka naprawdę doskonałych tekstów. Całość ma taki "ekologiczny" wydźwięk, że cała nasza zgrzebna "edukacja ekologiczna" może się schować, bo na drzewo jej nie można wysłać gdyż drzewa są już wycięte... ot taki rezultat wbijania w chłopskie i księżowskie łby kilku prostych prawd. Oczywiście wiem, że zaraz zostanę obśmiany za mało poważne lektury (zwłaszcza, że nie czytuję W.I. Lenina i L. Trockiego co pozostało za mną wraz z trądzikiem młodzieńczym) , ale nie wdając się w subtelności takich projektów ( a należy do nich w jakimś sensie i stopniu słynna Sphera, Sphera II, Projekt Eden i kilka innych wizjonerskich przedsięwzięć) dla rechocących polecam porównanie przychodów Avatara i naszego fantastycznego "hitu" eksportowego - Wiedźmin. W budyniowie zawsze będziemy zajmowali się zasadami uprawy ziemniaków i produkcją parareligijną filmów gniotów albo patriotycznych glutów. Sorry, wolałbym jednak pracować przy Avatarze, taki to jestem mało ambitny? Ambitna sztuka kwitnie jedynie u nas, bo mamy Ministra (od) Kultury i (nawet) Sztuki?!
Książkę Avatar... w polskiej wersji językowej zawdzięczamy wydawnictwu www.wydawnictwoamber.pl a więcej o całym projekcie i filmie znajdziecie oczywiście na www.avatarmovie.com
W tivi ostatnio mignął mi taki obrazek: pełne studio dziennikarzy telewizyjnych (są dosłownie jak odlewani z jednej matrycy - gangi, krawaty, krótki fryz, gładkie gęby bez zarostu i cała siła woli włożona w wytrzeszczanie oczu dla profesjonalnego looku) i polityków (opis tych gości byłby niecenzuralny) plus jastrzębie od pilnowania zysków bankowych (tzw. doradcy i eksperci od biznesu, ej boy, tym to by się należało przyglądnąć uważniej) i wszyscy ci faceci (bo sami faceci to byli?! nie nabawili się siusiakami w dzieciństwie, czy co?) walili równo w urzędników rządowych. Urzędnicy rządowi (czyli ci ludzie, którzy mają pilnować ustalonego prawa państwowego i unijnego) to całe zło i główna przeszkoda dla rozwoju. Ja dotąd myślałem, że to ekolodzy są całym złem dla takich gremiów, ale nie - to urzędnicy! Więc teza była prosta: zwolnić urzędników (możliwie wszystkich, no może coś w samych ministerstwach zostawić aby banki, firmy i chłopstwo miało od kogo brać obligacje, renty, Krusy, ulgi podatkowe, dopłaty, odszkodowania od głupoty budowlanej właścicieli i co tam jeszcze) i świat będzie piękny, bogaty, zdrowy i wspaniały! Proponuję na początek zrobić odwrotnie (i bezpieczniej jednak): zredukować o 50-60 procent liczbę polityków etatowych, których żywimy i ubieramy oraz płacimy im za kluby Go Go i inne, wywalić z pracy (tak jak to się teraz proponuje wobec urzędników) co 10-tego dziennikarza telewizyjnego i przy każdej wypowiedzi "jastrzębi" biznesu podawać na pasku dla kogo wypowiadający się pracuje... Poczekamy troszkę i okaże się, czy Ci ludzie, którzy także obciążają nasz wspólny budżet są tacy niezbędni? Pewnie nawet nie zauważymy ich braku i w takim nowym, uwolnionym od samozwańczych mądrali świecie, podyskutujmy już spokojniej o zwalnianiu urzędników. Ci najlepsi z nich znajdą bez wielkiego trudu zajęcie znacznie lepiej płatne i spokojniejsze niż kontakt z tzw. społecznością lokalną. Aby zastosować się do proponowanych zmian podaję info o wypowiadającym się w tym blogu: wypowiadam się jako kompilacja wszystkiego najgorszego w budyniowie: jestem urzędnikiem, ekologiem, czytam i kupuję książki, nie płakałem po papieżu, nie czułem wspólnoty narodowej po Smoleńsku i staram się krytycznie podchodzić do tanich chwytów propagandowych w tivi, których jakby więcej ostatnio w prywatnych imperiach typu TVN?
Tyle słowa na "długi weekend", który nie spędzam w Rzymie, swoją drogą także nie w Londynie!
Na zaaranżowanej przez nas focie Nataszy, która została twórczo potraktowana kodami 0-1 (oczywiście fota a nie Natasza) przez designera Tomka C., odpowiedzialnego za okładkę Wprowadzenia do etnobotaniki... i jej przygotowanie do druku - takie nasze / słowackie klimaty z okolic Osturni.
Pamiętajcie też o sprawdzeniu naszej oferty na www.serpent.pl gdzie znajdziecie też plan koncertów aż do lipca!

No comments: