Sunday, August 14, 2011

FORSOWNE WYJŚCIE Z ODURZENIA


Pod takim tytułem znajdziecie nasz wspólny tekst o trekkingu przez góry i tundrę Padjelanta z wizytacją Sarek. Jeszcze przed wyjazdem przyjęliśmy zaproszenie od Redakcji Krakowskiego pisma kulturalnego Fragile aby napisać "coś" do numeru pod hasłem - "odurzenie". Właśnie go skończyliśmy w wersji roboczej i jest dla nas bardzo specjalny. Tym samym czuję się troszkę zwolniony z opisywania naszego trekkingu na blogu... ale temat jest mocny i będzie powracał. Napiszę tylko, że przeszliśmy te 150 km po górskiej tundrze za kręgiem polarnym, ale nie sądziliśmy, że będą odcinki, których przebycie będzie nasz kosztowało tempo jeden kilometr na godzinę, kilka w tempie dwa kilometry na godzinę i zaledwie ułamek trasy mieścił się w trzech kilometrach na godzinę! Daje to przejścia od 5 do 9 godzin w trudnym terenie i w kilku wypadkach ulewnym deszczu. Mimo wszystko i tego na co by ta statystyka wskazywała, nasz właśnie skończony trek zaliczamy do najmocniejszych i wpisujemy na listę mocnych doświadczeń, tuż obok spacerów w rejonie Panda Khola w Mustangu, przejścia w burzy przez grań Alp Julijskich i ucieczek przed burzami w Rile i Pirynie.
Na treku przez Padjelanta jest kilka interesujących punktów. Jeden z nich to miejsce gdzie spotykają się granice trzech parków narodowych: Padjelanta - Sarek - Stora Sjoffalet, które razem tworzą największy obszar dzikiej przyrody w Europie, inne z takich miejsc to intrygująca i rozległa przełęcz ze schroniskiem Duottar na jej początku i schroniskiem Darreluoppal, leżącym na terenie Sarek, u jej stóp. Taką przełęcz pamiętam jedynie z Himalajów (Torong La w masywie Annapurny) i mimo, że tamta miała grubo ponad 5000 m n.p.m. i otoczona jest 6 i 7 tysięcznikami, a Duottar ma tysiąc metrów i góruje nad nią Gierggevarre (1639 m) to chętniej powrócę do niej właśnie.
Sprawdził się znakomicie kierunek naszej wędrowki, za którym optowała A. jeszcze w fazie planów. Większość trekkerów wychodzi z Kvikkjokk i wędruje do Ritsem, my odwrotnie; wędrówkę rozpoczęliśmy od Ritsem i przeprawy pod Ahkkę i dalej do Staloluokta, Duottar...aż po schroniska w dolinie Rappadalen z zaskakującym górskością schroniskiem Njunjes. Z tego ostatniego już tylko 4 godziny marszu dzielą nas od przystani, z której łodzią można się dostać do Kvikkjokk. Ten kierunek jest zdecydowanie dogodniejszy niż start z Kvikkjokk, a połączenie autobusowe z Gaellivare tak samo dostępne.
Pojawiają się też nowe opcje oparte o regularne i nie tak drogie loty helikopterami z Kvikkjokk i Ritsem do Stalolukta nad jeziorem Virihaure, które można traktować jako środkowy obszar tego szlaku. Koszt takiego ominięcia dolinowych odcinków nie przekracza kosztu korzystania z serwisu schronisk i nocowania w namiocie jaki zsumujemy z ominiętych 3-4 przystanków. Jak to w Laponii; opcji jest wiele i są także zupełnie dzikie i nie oznaczone na mapie. Warto jednak zachować rozsądek i nie biegać jak owce w Sarek... gdzie spotykają się gromady tych, którzy słyszeli, że w Sarek jest pusto... O Sarek krążą już dowcipy i opowieści, które pokazują, że i Laponia nie oparła się modzie.
Dotychczasowe trekkingi w Laponii odbywaliśmy o kilka tygodni wcześniej i przełom lipca i sierpnia ma inny koloryt i swe dobre strony. Najsmaczniejszą odmianą jest duża ilość owoców maliny moroszki, której kwiaty (i tylko kwiaty) mogliśmy podziwiać w 2009 i 2010 roku.
Spotkania z kulturowym obszarem Sapmi i Saamami mają totalny charakter i główne schroniska na szlaku Padjelanta są własnością samską (zarządza nimi Badjelannda Laponia Turism z siedzibą w Jokkmokk) i nie obsługuje je STF (szwedzka organizacja turystyczna) co ma swe reperkusje w postaci braku możliowści płacenia kartą (STF mają tzw. maszynki do odbijania kart wypukłych) i nie otrzymywania zniżek z tytułu bycia STF members. Na mapach STF kiepsko z informacją o innych schroniskach i vice versa... Polecam stronę www.padjelanta.com o której dowiedzieliśmy się dopiero na szlaku... Warte odnotowania jest spotkanie sprawnych trekkerów w Jokkmokk, którzy zeszli tam z Kebnekaise ! Także w Jokkmokk wpadliśmy na badacza ważek ... z Krakowa. No, nie jest źle i mam nadzieje, że nie wyprą nas rozkrzyczane grupy rednecków z okrzykami kurwa, kurwa, kurwa ... radośnie wznoszonymi po dwóch piwach. Jakoś nie jest to: alleluja, alleluja... a wszyscy tacy u nas pobożni. Niestety w samolocie ze Sztokholmu już nas częstowano bydyniowym zagajeniem z włoskimi wtrętami.
W Kraku jak to w Kraku, super i na targu zakupiliśmy malin, śliw, jabłek, gruszek, ogórków, cukinii, moreli i brzoskwiń... nie było dużo taniej niż w Szwecji! Za to dużo taniej niż u nas kupiliśmy w Sztokholmie kilkanaście płyt... od albumu Jana Garbarka i Marilyn Mazur (Elixir, ECM) po box pt. Parental Avisory Horrible Punk, z dziesięcioma płytami w środku. Dodaliśmy też Briana Eno i nieomal wszystko co było Patti Smith, The Peel Session P J Harvey ... i Chemical Brothers... Obiecaliśmy sobie, że wrócimy do Sztokholmu jesienią po następny worek płyt. Empik niech się goni... W Sztokholmie oglądaliśmy intrygującą wystawę artefaktów Vodou (to pisownia oryginalna), której część była specjalnie zaaranżowana dla pokazywania obiektów magicznych. Wystawa jest czynna tylko do 21 sierpnia... Kolekcja robi silne wrażenie i nie jestem pewny, czy chciałbym ją widzieć raz jeszcze!
Po powrocie, dziwi nas trochę zachodzące szybko słońce i ciemność przez wiele godzin... tego na szlaku nie mieliśmy wcale.
Fotografii narobiliśmy z półtora tysiąca i wiele z pomocą obiektywu 10-20 mm... co dało dobre efekty, następnym razem zabierzemy jednak chyba tylko kamery otworkowe, nic chyba innego nie da rady tundrze w Laponii. Na naszej wspólnej focie jesteśmy w tradycyjnych okularach na zadymki i śnieg, które zrobiłem z kory brzozy.

Odpoczywając kilka dni w Jokkmokk i Sztokholmie podsumowywaliśmy nasze wrażenia ze szlaku i fascynacja przestrzenią tundry umocniła się nam na stałe. Inaczej też widzimy kulturę Saamów i ich sytuacja wydaje się dużo trudniejsza niż się nam dotąd wydawało. Jak zwykle, dotarliśmy do cennych książek - o joiku i o szamaniźmie pasterzy reniferów. Kupiłem też świetny materiał dvd na temat etnobotaniki Laponii... szkoda, że to zainteresuje w budyniowie tak mało osób. Aby wyjść z budyniowego odurzenia należy podjąć długi, forsowny marsz...

No comments: