Monday, November 21, 2011

HLASY PREDKOV


Warsztaty w Małym Lipniku, na słowackiej stronie Popradu, okazały się czasem bardzo dla nas ważnym i inspirującym. Troche o tym rozmawiamy, ale bez chęci ustalenia jedynej prawdy. Doskonała atmosfera i praca nad konkretnymi zagadnieniami była możliwa dzięki zaangażowaniu nas prowadzących, ale w równym stopniu zawdzięczamy to wyrazistym i entuzjastycznym uczestnikom. Jak na dobre warsztaty przystało, nauka szła zatem w wielu kierunkach. O Michale Smetance nie napiszę nic nowego, to prawdziwy skarbiec wiedzy i doświadczenia, ale też jakaś żyła energetyczna i pole magnetyczne Karpat. Żona Michala, Lenka jest kimś ważniejszym niż się przyznaje i to Jej pracy zawdzięczaliśmy doskonały program i organizację spotkania. Ania, mimo silnej gorączki i zmęczenia (do Lipnika przyjechała w praktyce cięgiem z Krakowa przez... Poznań i Kraków!) jak zwykle zebrała siły i poprowadziła zajęcia, w których dotyka się istotnych spraw związanych z głosem, ale i ze znacznie szerszym poczuciem własnej energii i swobody. Moim zadaniem było przypominanie, że kultura Karpat przemawiająca poprzez instrumenty muzyczne, pieśni i zwyczaje jest odczytywaniem partytury znacznie większej i bardziej tajemniczej, która tworzona jest przez krajobraz, żywe stworzenia i poza ludzkie światy, sedymentację drgnięć, warstewek, pyłu i zabrudzeń tworzonych od czasów, które określa się ładnie jako niepamiętne. Dobrze przypomnieć jest, że Pieniny porastała kiedyś tundra, a część Karpat bywała dnem ciepłego oceanu. Kategoria trwania jest tu dość interesującą konstrukcją i pozwala na wiele dystansu do pogranicznych problemów i kultury rozumianej jako socjotechniczne zabiegi władzy.
Akcja z harfą eolską nie udała się... bo, jak nigdy, nad Popradem nie wiało! To jeszcze jedno potwierdzenie wyjątkowości tego jesiennego spotkania.
W drodze do Małego Lipnika zobaczyliśmy pięknego lisa, podczas powrotu wielka łania bez wielkiego strachu cofnęła się z drogi i puściła nasz samochód przodem... także inni uczestnicy warsztatu opowiadają o takich spotkaniach. Traktujmy to jako dobry omen.
Bardzo ważną pracą w czasie warsztatu było rozebranie na czynniki pierwsze starych pieśni z najstarszego na Słowacji zapisu fonograficznego powielonego na płycie towarzyszącej książce Hlasy predkov (Mikulas Musinka, Hlasy predkov, Zvukove zaznamy folkloru Zakarpatska z archivu Ivana Pankevyca (1929, 1935), Presov 2002) Krótka pieśń pt. Zelena jablon cerveni jabka zrodyla kosztowała nas wiele godzin dyskusji, nauki i prób jej zaśpiewania. Słowo zelena w tej pieśni wielu uczestnikom warsztatu przyśniło się w nocy... mnie chodzi po głowie i stuka do czegoś schowanego w nas bardzo głęboko. Jedyne co po tym doświadczeniu mogliśmy słuchać w domu po powrocie, to siostry Bisserove i inne tradycyjne zespoły śpiewacze z Bułgarii.
Stosunkowo mało działaliśmy na polu etnobotaniki, ale może kiedyś ten klucz zostanie bardziej doceniony, a warunki pogodowe i pora roku bardziej sprzyjająca?! Duże zainteresowanie za to wzbudziła moja opowieść o poszukiwaniu w rejonie Legnavy (tuż obok Małego Lipnika) jaskini gdzie miało znajdować się miejsce kultu bogini Mortinki... i nawet nie doszedłem do czarownicy z Muszyny... jest więc jeszcze kilka tropów na następne spotkanie? Do historii tej części doliny Popradu znakomicie pasuje definicja określenia czarownica jaką podał Aleksander Gieysztor w Mitologii Słowian: czarownica lub wiedźma, w staropolskim też wiedma, "ta, co wie", uprawia czary i wieszczy. Zjawisko to i słowa nie tylko prasłowiańskie, ale z nawiązaniami indoeuropejskimi, co znamionuje i dawność, żywotność i rodzimość zjawiska, do którego dopiero początek czasów nowożytnych wniósł groźny import zachodnioeuropejski w postaci procesów i stosów.
Mały Lipnik pozostanie dla nas dobrym, budującym doświadczeniem i można by wiele jeszcze o tym napisać, ale właściwie po co? Kto był ten wie, kto nie dojechał nie dowie się wszystkiego.
Przed nami dwa ujawnienia robocze i w pełni akustyczne; w Nowym Sączu i w Preszowie. Poza saksofonem Sierhieja Marczuka i pistialami Michala Smetanki, postaramy się o rozpięcie długich strun i dźwiękowy powrót do czasów gdy nad Popradem koczowali pasterze reniferów... Niedziela i poniedziałek zapowiadają się więc pracowicie i bardzo ciekawie, zwłaszcza, że pomiędzy nimi jest sporo czasu na gadanie i kolację u Lenki i Michała w Levockich Vierchach.
Na focie Bogdana Kiwaka moje usiłowania uruchomienia harfy wiatrowej... było bardzo zimno i bezwietrznie!

No comments: