Monday, November 07, 2011

OLD SCHOOL TATOO


Piątkowy koncert z Ericem i Camem był dobrym doświadczeniem i mam satysfakcję z tego, że udało się zrobić coś tak pozytywnego. I nie chodzi mi wcale o muzykę, która jednych zachwyciła, a innych nie, ale o organizację koncertu, świetną atmosferę, doskonałą publiczność i satysfakcjonujące spotkanie z mądrymi i utalentowanymi ludźmi. Na chwilę mogłem zapomnieć o tym naszym dziwacznym budyniowym piekiełku. To takie właśnie koncerty - spotkania, na których dominuje skupienie i szacunek dla tego co ma do powiedzenia człowiek, który jest na scenie, budują obieg muzyki niezależnej czyli scenę. A scena to także producenci, projektanci, drukarze i goście od plakatowania, kolekcjonerzy i dziennikarze, fotograficy ... To jest scena, a nie jazgot i skamlenie chorych na popularność i wyłączność na jakąś wydumaną "przewodnią rolę"... To zawsze się kończy wytaczaniem ideologicznych armat, salwą... i kulą w płot. Tak się rodzą nawiedzeni kolesie w rodzaju Bono polskiego folku, guru chłopomanów albo etatowi pieśniarze (i pieśniarki) patriotyczni od ministerialnej dotacji do dotacji kościelnej. Bardzo interesujące jest, że to nie oni wzbudzają sprzeciw, ale my, podobno już nazbyt znani... widocznie nie staramy się giglać prostaczków i to jest tak trudne do zniesienia? Jak mówią Słowacy: kaszlem na to!
A propo Słowacji to za tydzień z okładem ruszamy na wyjątkowe spotkanie w Małym Lipniku (18-19-20 listopada)... i planujemy trzy dni pełne muzyki, eksperymentów i rozmów. Zgłoszeń mamy już na tyle, aby te wszystkie sprawy miały sens i najważniejsze, że wszystko odbędzie się w jesiennych Karpatach. Teraz czekam na tych, co dzień przed wyjazdem zapytają czy są jeszcze miejsca i tych, którzy pod koniec listopada napiszą: to już było? No trudno, będę się trzymał stylu old school... chce to znajdzie!
Połowa poprawek do książki już za mną, ale ciągle znajduję perełki do wykorzystania teraz albo w przyszłości. W relacji z Podróży do Bośni i Hercegowiny księdza Marcina Czermińskiego (piękna książka z 1899 roku!) znalazłem opis katolickiego tatuażu stosowanego w Bośni: /.../ rzecz dziwna, że tatuowania dostrzegłem tylko u katolików /.../ tatuowanie u niewiast jest obfitsze niż u mężczyzn. Odbywa się zaś w następujący sposób. W uroczystość Św. Józefa, Zwiastowania Matki Boskiej, Niedzielę palmową albo w jednym z dni Wielkiego Tygodnia, zbiera się o rannej porze młodzież w kółku rodzinnem. Po większej części są to chłopcy i dziewczęta w wieku 13 do 16 lat. Jeżeli sami nie mają odwagi ostrem narzędziem wycinać sobie znaków na skórze, wykonuje to jedna z poważniejszych niewiast, wprawna w tem zajęciu, albo wzajemnie sobie młodzi przyjaciele i przyjaciółki. Złamaną igłą wpierw kreśli się deseń czarną umyślnie na to przyrządzoną farbą, następnie ostrą igłą kłuje to naznaczone miejsce, dopokąd ręka nie zaleje się krwią i ból dozwala. Miejsce zranione zalepia się cygaretową bibułką lub innym papierem, bandażuje, a na drugi dzień ciepłą wodą zmywa najczęściej już zagojoną ranę. /.../ w ciągu dalszej podróży parę razy zdarzyło mi się spotkać Bośniaków lub Hercegowińców, którzy na zapytanie czy są katolikami, jako dowód pokazywali tatuowane krzyże na piersiach i rękach. Jest coś mocnego w tym old schoolowym podpisie i determinacji. A jak się pomyśli kiedy i gdzie się to działo...
Ciekawym też przyczynkiem do etnobotanicznych dziejów Karpat jest opowieść o pojmaniu rozbójnika pienińskiego Józefa Baczyńskiego, który w XVIII wieku grasował pomiędzy Rusią Szlachtowską a Litmanową. Chłopi (jak zawsze łasi na nagrodę) namówili kobietę, u której zbójnik spędzał noce, aby kiedy zaśnie rozsypała po podłodze groch... Zaskoczony rozbójnik nie mógł się bronić, bo kierpce się mu kiełzały po grochu... i został powieszony w 1735 roku w Krakowie. O chłopach nic nie wiadomo... jak też o tych, którzy męczyli i zabijali drobną szlachtę i ziemiaństwo za parę nowych butów od obcego wojska i dopiero RUTA zrozumiała ich niedolę i sławi internacjonalistyczne przesłanie bezmyślnych rzezi, które nazwano buntami chłopskimi. Pamiętam, że jak w latach 70. XX wieku chłopi przywiezieni do Krakowa i uzbrojeni w kawałki kabli wielożyłowych (bo nie było tylu pałek na stanie MO) lali studentów, to się nazywało - daniem nauczki elementom anarchistycznym i rewizjonistycznym sterowanym przez Zachód. Może i oni nucili po bramach na Karmelickiej i Szewskiej jakieś pieśni buntu? A teraz pan Janusz Palikot z koleżeństwem postuluje aby humanistyczne studia były płatne. A mydli nam oczy politologiem z Pułtuska i panią Anią?!
Jak ciśnienie będzie zbyt wielkie, to od biedy na nogach zajdziemy w tundrę... i tu też ciekawa obserwacja; mieliśmy we czwartek komplet na sali przy skromnie promowanym pokazie fotografii z letniego trekkingu za kręgiem polarnym. Jak będziemy chcieli mieć nadkomplety i być pieszczoszkami publiczności spragnionej mistycznych uniesień za tzw. freeko, w cieple i niezbyt daleko od domu... to damy ogłoszenie: mistyczne wtajemniczenia w świętych miejscach Laponii i spotkania z szamanami w trzecim kręgu mocy z błyskawicznym leczeniem przez oglądanie obrazków! Poczęstunek gratis...
A pomyśleć, że były czasy gdy za naukę dawano sobie rękę odciąć albo w wersji soft chociaż krzyż wydziargać na dowód szczerych intencji... taki to jest ten old school!?
W sobotę mamy grać na X Industrial Fest. we Wrocławiu i już skarżą się jacyś nieboracy, że ich prześladujemy naszą muzyką i pewnie samą obecnością. Biedaczyska... a wystarczy iść wieczorem do kina. Bo są nowe, wspaniałe, niedościgłe i śmiałe projekty i tylko my przeszkadzamy im rozwinąć skrzydła i zabłysnąć pełnią geniuszu scenicznego. Wyrywamy im mikrofony i rysujemy fantastyczne płyty, na które świat tak czeka!? Scenie muzycznej budyniowa zaczynają się udzielać chuligańskie stadionowe obyczaje, no niby dlaczego ma być tam lepiej niż w parlamencie?

No comments: