Monday, February 23, 2009

FOKI w BESKIDACH


Kilka ostatnich dni to całkiem interesujący czas. Nie w tym rzecz, że atakuje mnie nuda ale pośród powodzi terminów, spraw do załatwienia i fascynujących (mniej lub bardziej....) akcji zaczynam zwracać uwagę na sąsiedztwo wydarzeń. To trochę tak jak w kuchni, są potrawy, które lepiej smakują w zestawieniu z innymi, co więcej ; pewne zestawy tworzą odrębne światy kulinarne. I tak było w ostatnim tygodniu. Zaczęło się od koncertu (w Muzeum -manggha-) gamelanu z Indonezji. Mimo, że część muzyków okazała się młodymi ludźmi z Warszawy przebranymi za Jawajczyków, było bardzo sympatycznie i inspirująco. Sam kiedyś męczyłem się trochę z gamelanem (i to w Warszawie !) i wiem, że to nie jest proste zajęcie... Muzyka gamelanu w wydaniu warszawsko-jawajskim była ciepłym przekazem i wielkim relaksem estetycznym w naszym bogoojczyźnianym raju kultury cholernie wysokiej. Wokalistka i tancerka dodały tego czegoś, co powoduje, że wszystko nabiera sensu i zaczynamy wierzyć w siłę sztuki. Roztkliwieni kosmicznym brzmieniem gamelanu zagapiliśmy się i nie uciekliśmy zaraz po złowieszczej zapowiedzi pana Antoniego Krupy (człowieka legendy, w znaczeniu : swobodnie snującym gawędy / legendy ), który występ kilku czarnoskórych klubowych wyjadaczy raczył zaanonsować jako niezwykłe wydarzenie. Pan Antoni K. opowiadał coś o tradycji ale mili goście Afrykę widzieli chyba w National Geographic i tak ją też czuli. W Niemczech jest zwyczaj letnich koncertów dla tzw. ludności z prowincji lub emeryckich dzielnic wielkich miast. Jest piwko, kiełbaski i World Music. Na tych letnich koncertach jest troszkę Czarnego Lądu, troszkę magicznej Azji i czasem Cygan, wolny jak wiatr! albo Inka z kondorem na ramieniu ... a z jazzu to zazwyczaj Zamfir! I taki to kontekst przyszedł mi na myśl po pierwszych walnięciach w bęben ! Sorry !
Umknęliśmy jednak bez wielkich strat własnych, udało się zapomnieć o ferii afropodobnych rytmów i zasypialiśmy w ekscytujących, muzycznych emanacjach krajobrazów Jawy, Sumatry i troszkę Bali. A jak mawiał Profesor Andrzej Strumiłło : eh, Bali, Bali, Bali....
Na drugi dzień, ale w tym samym miejscu znaleźliśmy się z okazji koncertu mistrza Triloka Gurtu z zespołem Arke. I znowu musieliśmy przebrnąć przez legendziarza Antoniego K. , który raczył nas poinformować, że : " jest tylko jeden muzyk z nurtu World Music, bardziej znany niż Trilok Gurtu. Jest nim Ravi Shankar". To nic, że Pandit Ravi Shankar gra klasyczną muzykę Indii i Jego interpretacje rag są dzisiaj jak żywa legenda i wzór wzorów. Jak nie jest z Europy to musi grać WM, to jasne jak słońce! Zaczynam się domyślać, kto jest autorem słynnej radiowej zapowiedzi : "na prymitywnej lutni sitar zagra ludowy muzyk Ravi Shankar"....z której obyci muzycy śmieją się od blisko 30 lat.
Pomijając kabaretowe popisy i autoreklamowe spoty Pana Gawędziarza, koncert wbił nas w (niestety niewygodne) krzesełka dostawkowe, po 30 zł od ebonitowego siedziska! Zestawienie włoskiej ekipy smyczkowej z fenomenalnymi rytmami i brzmieniami instrumentów Triloka Gurtu było baaardzo smakowite! I wcale nie chodziło o wirtuozerię ale o muzykę w czystej postaci, o zaangażowanie i odwagę. Od dawna już odróżniam zestaw tzw. patentów, także popisowych autorskich brzmień od odwagi zaryzykowania czegoś nowego, odwagi zmiany płynącej ze swobody poruszania się wewnątrz muzyki. Jestem przekonany, że dźwięk jest żywiołem jak woda, ogień, powietrze i ziemia, jak elektryczność. Praca z żywiołem nie polega na jego pacyfikacji, na rozebraniu na czynniki pierwsze, na panowaniu nad nim ale na uważności , rozumieniu i szacunku. To co, że mistyka?! A 300 osób słuchających siwego Pana nurkującego w rytmach to nie mistyka? Wszystkim by się przydało w tej kwestii więcej mistyki a mniej biznesu, naprawdę.
Koncert podbił nieco ostrożną na początku publiczność i sprawił, że kończył się już wspólnie i z wielką radością. Oczywiście, były malutkie minusiki w postaci (jednak) różnicy pomiędzy żywiołem Gurtu i akademizmem Arke (oczywiście : Boże daj innym absolwentom taki akademizm, ale jednak...) i jak powiedziała Ania : był to przykład uczynienia interesującego tła dla Triloka Gurtu, tła na bardzo wysokim poziomie. A to sztuka , szczególnie w kraju indywidualistów. Mnie trochę brakowało poważniejszego wprowadzenia, zwłaszcza, że koncert odbywał się w ramach 6. Festiwalu Muzyki Perkusyjnej i w dużej mierze był skierowany do studentów. A warto byłoby wspomnieć o matce Triloka Gurtu, o jego pojawieniu się na Zachodzie, o tym co i jak grał w Shakti Johna McLaughlina, o licznych własnych projektach i płytach. A nie jest to wiedza powszechnie znana, co było słychać u tak doświadczonego znawcy jazzu światowego jakim jest pan Antoni K.
Nie jestem pewien, czy mój odbiór tego koncertu jest jedynym możliwym. Ciągle jeszcze dość powszechne jest przekonanie, że dyplom czyni muzykiem... a wystarczy posłuchać kompozycji reklamujących różne produkty w tv. Te poukładane według prawideł niby-melodie, zaśpiewane ustawionymi głosami są tak estetyczne, że budzą u mnie odruch wymiotny lub łzawienie oczu w wyniku nerwowego napadu śmiechu. Ale co tam, to nie moje zmartwienie i faktycznie po koncercie nie martwiłem się nawet przez chwilę. No i jakoś mnie nie dziwi, że te koncerty i Festiwal jest dziełem człowieka, który świetne rzeczy w muzyce robił na długo przed tym jak stał się profesorem w Akademii Muzycznej.
Tak podbudowani, następne dwa dni spędziliśmy na tułaczce po Beskidzie Sądeckim na trasie : Rytro - Hala Konieczna - Prehyba - Szczawnica. Nasze turowe narty oblepione zostały paskami granatowego materiału, nazwanego na pamiątkę pierwotnych dawców tego urządzenia - fokami! Foki powodują, że można iść pod każdą górę. To automatycznie powoduje, że idzie się pod każdą górę i kończy się to fatalnie dla wpadających w przesadę. Ale widoki, smak powietrza, samopoczucie jest niewiarygodne. Da się to porównać do momentów z naprawdę dobrych koncertów, ale tylko w pewnym zakresie. Naprawdę nie mogę zrozumieć jak można uczyć muzyki bez kursu narciarstwa turowego i trekkingu w Himalajach, bez wałęsania się po otwartych przestrzeniach i spania w nocnych pociągach, bez praktykowania zachwytu trudnego do wypowiedzenia słowami i przymusu robienia rzeczy, które okazują się sensowne dopiero po latach ?
Dwa dobre koncerty i dwa dni fantastycznego trekkingu na nartach w jednym tygodniu to jest coś bardzo wyjątkowego. Na resztę można swobodnie smarkać. Na mrozie zalecam jednak pewną ostrożność!

No comments: