Monday, February 16, 2009

Halny


Jakieś dwa tygodnie temu, korzystając z chwilowej przerwy w zimie, wybraliśmy się w Pieniny. Narty są super, rowerki są super, jazda Landroverem po Serbii jest interesujące ale moim przeznaczeniem jest trekking. Trekking to intensywna piesza wędrówka o charakterze bardziej kulturowym niż sportowym. Piszę na wszelki wypadek, gdyż kilka razy napisano mi (w opisie mojej barwnej osobowości) mylnie zamiast "trekker" - "traker", co oznacza kierowcę wielkich ciężarówek... To prawda, że mam do nich pewną słabość... ale myślę o lśniących potworach w USA, a nie brudnych i podobnych do siebie jak dwie kozy w nosie ciężarówkach, wymuszających wszystko na drogach naszej części Europy, których kierowcy zajmują się polowaniem na rowerzystów i usługami "tirówek". Te potwory na drogach w USA są tak wypicowane, że działają jak lustra - wiem, bo filmowałem je od Nowego Jorku do San Francisco i mam wiele godzin dowodów.
Tak więc mini trekking pieniński polegał na przecięciu Pienin z Krościenka przez przełęcz Szopka do Czerwonego Klasztoru i przejściu wzdłuż Dunajca do Szczawnicy. Mocny ale ciepły wiatr przeganiał chmury i odsłaniał, zasłaniał, odsłaniał, zasłaniał... jak to halny. W knajpie w Czerwonym Klasztorze zjedliśmy spokojnie -vyprazany syr- i napilismy się Kofolii (ja) i wina (Ania). Sala była pusta (wiadomo drożyzna na Słowacji : wino 4-razy tańsze niż w Krakowie i 2-razy smaczniejsze...), eh kryzys! Wiadomo, że z Pienin świetnie widać Tatry i tym razem to było znowu mocne! Trasę pod Trzema Koronami przechodziliśmy już dziesiątki razy : pieszo, na rowerach, na nartach ... i zawsze jest r e w e l a c y j n i e.
W Czerwonym Klasztorze pojawił się nowy (czerwona dachówka) dach na budynku klasztoru ,w którym dotąd znajdował się zaimprowizowany sklep i WC ! Mamy nadzieje na małe pokoiki...
W Szczawnicy miło (po raz drugi!) zaskoczyła nas drewniana knajpa nad Grajcarkiem. Można tam zjeść bez narażania się na bierne wypalenie 20 papierosów i to zjeść całkiem dobrze, szkoda tylko, że nie jest tak drogo jak na Słowacji (ale drożej, nieco).
Nogi nas troche bolały i Ania się smiała, że zachowujemy się jak starzy "Krakusi" : jak nie Tatry to Pieniny. Dobrze, że nie mamy jeszcze jamnika...
Fotkę wykonała Ania z kładki na Dunajcu pod Trzema Koronami, ostatnio wyrywa mi aparat i umyka z nim w celu wykonywania całkiem niezłych fotografii. Chyba wrócę do rysowania...

No comments: