Monday, March 14, 2011

telewizja, czyli sztuka (?) rozmowy

Wierna drodze środka nie zakladam, że telewizja jest moim największym wrogiem - wręcz przeciwnie, co jakiś czas lubię telewizję dla samej telewizji (bo czy nie jest na przykład maksymalną egzotyką życie Kardashianów albo eliminacje do You Can Dance? i czytso buddyjską refleksją nad niezwykłą różnorodnością życia oraz parktyką nieoceniania?). A już w sytuacjach globalnych katastrof bądź wydarzeń tragicznych telewizja staje się niezastąpiona, oczywiście, o ile utrzymuje się w głowie świadomość, jak cienka linia odgradza niezdrową ekscytację wizjami makabry od uważnego bycia  we współodczuwaniu (nic mnie tak chyba nie uderzyło w trakcie tsunami, jak pojawiający się w mediach elektronicznych, podkreślony komunikat "Nowe zdjęcia" - myślę, że niebawem zobaczymy takie tytuły: "Odkryto tysiące ciał na wybrzeżu Japonii [ZOBACZ ZDJĘCIA]". Ten kontakt z telewizją układa się oczywiście we fragmentaryczny i poszatkowany ciąg obrazów - jak rozmowa profesorów w studiu TVN, którzy na koniec powyzywali się od "wieśniaków" i wiedzę oraz próbę zrozumienia zastąpili żądzą udowodnienia, że mają rację. To bardzo zresztą typowe dla polskich "ekspertów" dziedzin wszelakich. Albo inny ekspert od energii jądrowej mowiący o "troszeczkę radioaktywnym" dymie, którego "odrobinę" wyrzuci się do atmosfery. Ci eksperci - udowadniając nam, że najbezpieczniejsza jest energia jądrowa zapominają, że z tym bezpieczeństwem jest jak z samolotem, rownie bezpiecznym środkiem transportu. Zapominają także - i to typowe dla technokratów, którymi wypełniona jest polska przestrzeń publiczna - o kontekście. Opowiadają o energii jądrowej w sposób zupełnie oderwany od konkretnych realiów miejsc, ludzi i krajów. Tak, jakby mieli je budować kosmici w przestrzeni, w której nie mieszkają żadne istoty. Może jest to i najbezpieczniejsza technologia i może, jak twierdzi jeden "ekspert", nie ma odwrotu. Ale warto chyba wziąć pod uwagę fakt, że to upuszczanie radioaktywnego dymu w Japonii będzie trwało miesiącami, może nawet rok... I jak to jest, ze u nas debata toczy się wyraźnie pod dyktando think-tanków i biznesu promującego energię jądrową, a np. w takich Stanach rozmawia się o tym w zupełnie innym tonie... Przy doniesieniach z Japonii wszystko dookoła wydaje się jakieś nieważne, nierealne, sztuczne (a najbardziej wieści z polskiej polityki oczywiście, z zafiksowaniem na JPII i Smoleńskiem). Nie będę się już zżymać na to, co zaproponowała polska telewizja publiczna przy tej okazji, uczynił to Marek poniżej. Kiedy staliśmy się tak schamiałym spoleczeństwem, w którym takie nagłówki i takie teksty nie budzą niczyjej wątpliwości? Sądzę, że dosięga nas inne tsunami - jadąc z Warszawy jednym z nielicznych pociągow łączących Kraków ze stolicą w nowym rozkładzie obserwowałam interwał między zimą a wiosną, strasznie smutny. Ludzie mają wypasione domy we wszystkich kolorach tęczy, a za płotem, w lasku lub potoku zazwyczaj śmietnisko. Naprawdę głęboko się zastanawiam: jak to jest mieć taki umysł, który pozwala żyć obok śmietnika i bez końca rozlewać się z tym śmietnikiem na łąki, lasy i potoki? Bury dym snuł się z kominów podkrakowskich wiosek i uroczo skądinąd zawisał nad podkrakowskimi dolinkami. Ludzie wylegli na spacery i co rusz musieli uskakiwać przed quadami i motocyklami crossowymi.
Dla równowagi, po powrocie do domu, dostrzegłam, że mamy Sundance Channel, a w nim urocza rozmowa rekinów amerykanskiego showbizu. Luźna, skrząca się dowicpem, niewymuszona rozmowa, jakiej w TVP Kultura nie da się uświadczyć, bo tu ważniejsze są grymasy i wygibasy młodych i starych wschodzących gwiazd alternatywy. Aaron Sorkin, autor scenariusza do The Social Network, podrzucił nam kwestię roku: wypowiedź zaczął od tego, jak ważny w przypadku historii opartych na autentycznych biografiach jest kompas moralny pisarza a dalej bez zająknięcia kontynuował w ten deseń: "Jeśli autor nie ma wystarczająco wyczulonego kompasu moralnego, to pomocną dłoń poda mu wydział prawny firmy Sony". Tagline of the Year. W Budyniowie chyba niewiele osób doceni dowcip nowojorskiego wyjadacza, my śmialiśmy się, aż nam łzy ciekły z oczu.

No comments: