Sunday, August 17, 2008

Serbia


Musze wrócić do interesującej trasy offroadowej w Serbii. To był ekscytujący przejazd bezdrożami z serbskiego Niszu do Kjustendiłu w Bułgarii. Nisz okazał się miłym miastem z bardzo znajomą atmosferą, coś jak rumuńskie Jassy. Wypiliśmy dobrą kawę i zjedliśmy serbską banicę (ciasto z serem) na miłym placyku z metalowymi rzeźbami i stara czeszmą (studnią) i spacerze ruszyliśmy w góry. Droga, początkowo asfaltowa, zaprowadziła nas do miejsca gdzie czekały nas już tylko bite drogi prowadzące w mało sprecyzowanym kierunku. Ale jechaliśmy uparcie w górę przekraczając ze dwie przełęcze. Najwyższy punkt przejazdu jaki pokazał GPS to 1650 m n.p.m. ale ponad nami był szczyt przynajmniej 100 m wyżej. Przed wjazdem na sam szczyt powstrzymał nas wysoki maszt telekomunikacyjny, radary itp., baliśmy się, że biały Landrover może być tu różnie odbierany przez wojsko... Krajobraz przypominał Bieszczady lub Karpaty w Rumunii, wioski też i ludzie zbierający borówki, maliny, grzyby. Wprawdzie jest mały obszar gór w Serbii określany jako serbskie Karpaty ale nie w tym rejonie. Ania powiesiła troche fotek z tej awanturniczej wyprawy i oglądać je można na Picasie.
Obsada przejścia drogowego do Bułgarii była nieco zmieszana widokiem naszej ekipy, a jeszcze bardziej gdy po oględzinach polskich paszportów Andrzej (właściciel "disco" i główny kierowca terenowy naszej wyprawy) odezwał się płynnym bułgarskim. W miłej atmosferze wjechaliśmy do Bułgarii i za Kjustendiłem zjedliśmy pierwszą dobrą szopską sałatkę. Z tego miejsca pochodzi fota z podobizną W.I.Lenina zestawiona z reklamą piwa.
Sądzę, że ten przejazd jest początkiem naszej eksploracji serbskich gór i mam nadzieje, że Serbia dołączy do UE.
W Bułgarii było cudownie i nam - jak zawsze bardzo, bardzo interesująco. Do ciekawych miejsc doszła nam wizyta w cerkwii wieszczki Wangi. To miejsce połozone nad Strumą (rzeka -kręgosłup Macedonii bułgarskiej i uchodząca do Morza Egejskiego w Grecji. Wanga cieszyła się wielkim poważaniem i po jej widzenia przychodzili tu różni ... od Jelcyna po Żiwkowa. No ale to zostawmy do Drugiego Ucha Jaka, chyba się jednak wezmę za to pisanie?!
Po OFF Fest. wróciliśmy na chwilę do Krakowa i zaraz byliśmy na Sopatowcu aby poprowadzić warsztaty. U Gosi jak zwykle spokojnie i karpacko, nie licząc incydentu z autem...które "uciekło" w dół sopatowskiej łąki i wbiło się w młodnik. Wszystko trwało może ze dwie minuty ale do teraz słyszę wołanie RATUNKU w wykonaniu Gosi!!! Na szczęście nie siedziała w samochodzie.
Ania prowadziła swoje warsztaty głosowe i tak przyglądałem się przemiłej grupie ludzi : jak to dobrze, że poza tym całym blichtrem, pozorami i fałszywym zgiełkiem są wrażliwi ludzie nie bojący się szukać i odnajdywać. I nam już nie potrzebne są stadne strategie, środowiskowe uznanie i puszczanie oka do ważnych mediów i decydujących o karierach gremiach. Mamy tyle pracy, że już tylko liczy się czas i nasza energia. Tak więc po wspólnym śpiewaniu i podstawach etnobotaniki zewszliśmy na obiad z ojcem w doliny. Po powrocie do KRK coś powiało i oglądaliśmy pokaz burz i błyskawic. Okazał się on dla wielu tragiczny. Czuliśmy to od dwóch dni ale jak to opowiedzieć?
A dziś całkiem miły dzień odpoczynku. Trochę dryfu po Krakowie czyli to co lubimy bardzo plus trochę pracy w postaci fotografowania street artu. Ktoś podpisujący się Wallstreet pokazał kilka naprawde dobrych rzeczy od ulicy Józefa poczynając, poprzez rondo dębnickie pod Tesco. Może następnym razem zawiesimy reprodukcje tych prac. Kończę bo kończy się płytka "The Coral Sea" bliskiej nam Patti Smith z Kevinem Shieldsem, a tuż pod ręką czeka (także dwu-płytowy) album "Farscape" Lisy Gerrard i Klausa Schullze'a. Chyba jednak lepiej odnosić się do tych osób i ich świata niż.... no nie, skończyłem z haterstwem!

Sunday, August 10, 2008

Serbski Offroad

Ostatnie dwa tygodnie to przejazd "disco" z Krakowa przez Słowacje, Austrię, Słowenię, Chorwację, Serbie, Bulgarię, przelot z Sofii do Wiednia i przejazd kilkoma (!!!) pociągami przez Austrię, Czechy na Ślask...
Disco to ksywa białego Landrovera DISCOvery i pierwsza cześć naszego offroadu była całkiem klasyczna. Po festiwalowych dniach w Tolminie (to nasz 4-ty pobyt na Sajeta Fest. w Słowenii i chociaż nie ma tam nic o offie, to jest naprawdę poza flirtami z szołbiznesem) pojechaliśmy przez Chorwację do Serbii. Po noclegu w Niszu, ruszyliśmy bezdrożami w pasmo górskie około 1700 m n.p.m. wysokie i przejechaliśmy nim z pomocą nawigacji satelitarnej do Bułgarii. Potem oczywiście Melnik i na koniec Sofia. W Rożenskim Monastyrze zastaliśmy zakazy fotografowania i bardzo srogiego braciszka, to samo jest w Rilskim... wiec mamy niezłe archiwum w postaci setek fotografii z zewnątrz, z wewnątrz, video plus rejestracje śpiewow mnichów w serii World Flag Records! Ale kogo to obchodzi?
Z Sofii polecielismy do Wiednia bo obiecaliśmy wesprzeć The Band of Endless Noise na OFF Fest. w Mysłowicach. Cieżko nam było pakować się do samolotu po kilkunastu dniach słońca, 38 stopniach ciepła, całych dniach offu, fantastycznym jedzonku i kawie, miłych ludziach i ekscytujących krajobrazach...
Do Wiednia leciało się fajnie i w naszej dawnej (i jakoś tak ciągle bliższej ) stolicy trochę fotografowaliśmy street artu i obowiązkowo zjedliśmy coś słodkiego w kawiarni. Pognaliśmy na dworzec i ...zaczeło się! Muszę przyznać, że Austria pozbyła się nas szybko i bardzo sprawnie podstawiając pusty pociąg zastępczy, i wywożąc do Czech... gdzie (niby) miał czekać pociąg o znaczącej nazwie Polonia! To lepiej niżby mieli nas zamknąć w jakiejś piwnicy na 20 lat, ale na granicy nikt i nic na nas nie czekało. W surrealistycznej czeskiej poczekalni dworcowej oglądaliśmy otwarcie targów sportowo-gospodarczych pod kryptonimem Olimpiada 2008. Uśmiechnięci sportowcy machali rękami i Pan Putin pomachał im własną rączką, co było być może umówionym znakiem do przyjścia z pomocą bratniej Osetii. Jakiś obywatel Chin w tym czasie przygotowywał nożyk, aby zaciukać gości z USA w pięknej wieży... a o Tybecie jakoś tak mało było. Ciągle liczyliśmy na to, że to jest program typu "ukryta kamera" i że dostaniemy po 100 dolców, jeśli zachowamy spokój i nie zaczniemy krzyczeć i rozbijać się o socjalistyczno-szwejkowe lamperie. Ale nie, nie był to ten program...
Po zapłaceniu za kibelek w jednej z kilku walut jakie mieliśmy w kieszeniach ruszyliśmy dalej...innym pociążkiem...do innej stacyjki...gdzie stała Polonia w pełnej krasie! Przez moment przemknęło nam przez myśl, że zakończyły się nasze kłopoty i że za te blisko 50 juraków od głowy za bilet potraktują nas poważnie. Pomysł ten jednak odrzuciliśmy jako zbyt awangardowy (słusznie, jak się okazało). Po następnych 5 godzinach dotarliśmy do Katowic i pożegnaliśmy się z obsługą pociągu wymuszeniem wpisu na naszych biletach, że opóźnienie wyniosło 290 minut. Wpisują to w minutach, bo okazuje się, że niektórzy podróżni liczą 100 minut jako 1 godzinę! Tak więc dla niektórych to było zaledwie "prawie" 3 godziny. Dla nas niestety, więcej i znowu sprawdza się powiedzenie, że niewiedza jest szczęściem. Wiem, wiem, był tragiczny wypadek na trasie Kraków - Praga. Ale skąd wiem? : z naszego telefonu komórkowego, nie z ust obsługi pociągu Polonia ale z tzw. gminnych wieści krążących po wagonach. A jak się dowiedziałem gdzie w ogóle jesteśmy w ciemną noc gdzieś w Czechach? No bo nie od obsługi Polonii, a z google maps via Sofia gdzie ekipa oczekiwała nazw stacyjek i wyszukiwała je w internecie aby zameldować nam : jesteście 50 km od granicy ...
Około 1 w nocy przyjaciele odebrali nas z przepięknego dworca kolejowego w Katowicach (swoją drogą to ludzie podobno boją się jechać do Bułgarii - a nie boją się dworca w Katowicach?) i tak mogliśmy wysłać sms do kolegów z Bandu, że dotarliśmy na Śląsk. Bo czekał nas wielki i wspaniały OFF Fest. w Mysłowicach. Zagraliśmy coś na koniec deszczu, pogadaliśmy z Robertem (Brylewskim) po latach, spotkaliśmy kilkoro znajomych i nieznajomych i dzięki wielkiej dobroci serca posiadacza dużego samochodu, już przed północą witaliśmy się z całkowicie załamaną naszą postawą Kocią!!!
Do tych offroadowych dni jeszcze wrócę bo jest kilka setek fotografii i tyleż wątków, ale muszę się zbierać na warsztaty do Sopatowca.