Sunday, May 31, 2009

SOPATOWIEC CREW




A to taka moja fotka z Sofii... na "cover" do wydawnictwa Sopatowiec Concert...
a za kilka dni pokażę co z niej zrobił Bogdan....

DOKUMENTACJA


Ej boj....jak mawiają starożytni górale. Klub Knitting Factory w 2001 roku i przed 11 września...
Zebrało mnie na wspomnienia, za oknem tzw. opad ciągły, co powoduje, że po mojej stronie szyby zagościł refleksyjny czas. Refleksja jest także owocem przeglądania zasobów nagraniowych i dokumentacji, którą tak uparcie realizuje od lat. Dla mnie to kwestia szacunku dla pracy jaką wspólnie z wieloma osobami wykonujemy pośród bezmiaru budyniowej pustyni. I proszę : trasa po USA w 2001 roku to : dostępny na platformie WFMU (Free Music Archive) pierwszy nasz radiowy (i totalnie pierwszy w USA) koncert w Nowym Jorku oraz dwie płyty z biblioteki World Flag Records : "Austin Jam" oraz "San Francisco Concert.".. Ale przecież nie byłoby zeszłorocznej sesji w Sopatowcu z Ericem Arnem, gdyby nie ten 2001 rok i zaproszenie na jeden z największych festiwali neo-folkowych (?) w Austin, TX, USA. Nie byłoby wielu innych kontaktów, projektów, nowych inspiracji... Więc może to dokumentacja nie "tylko" muzyczna?!
Od dwóch dni celebrujemy 49 Krakowski Festiwal Filmowy i jako szczęśliwi posiadacze karnetów "na wszystko" dopchaliśmy się nawet przez tłum gości ... z Warszawy do bufetu... Taranowanie innych w celu napicia się darmowego wina i napchania się sałatką jest pewnym znakiem rozpoznawczym kultury "naszej" stolicy. Może dlatego dzisiejszy cios w postaci doniesienia, że "pan prezydent Lech K. nie przyjedzie do Krakowa 4 czerwca " znieśliśmy z takim zrozumieniem, spokojem i godnością. W ramach wspomnianego Festiwalu rozbawił nas do łez film czeski pt. "Anatomy of a gag" w reżyserii Josefa Abrahama Jr. To fantastyczna rzecz o komediowym gagu, wykonana perfekcyjnie z pomocą starej Skody, dziury w jezdni, gaśnicy, much itp. W filmie przez moment wypytywany jest były czeski prezydent - Vaclav Havel. I tak sobie pomyślałem, że jeżeli chodzi o potencjał komediowy to nasz obecny prezydent bije Havla na głowę... ale czy to jest naprawdę śmieszne?
Po kilkunastu filmach na Festiwalu ... jako (najwyraźniej) maniacy kina oglądaliśmy jeszcze jeden, najlepszy tego dnia (dwóch dni? bo trwał do 2 w nocy...) film ... w tv !!! Był to fantastyczny (dosłownie i w przenośni) film pt. "Dolina Kwiatów", wyreżyserowany przez gościa z Indii, wyprodukowany w Japonii, z muzyką zrobioną... w Polsce. Jaka to ulga oglądać film, który swobodnie i bez poczucia winy lub "dziwności" posługuje się poetyką, mitologią i wszystkim tym co składa się na język filmowy a wyrasta z tradycji Szamanizmu, Hinduizmu i Buddyzmu.
Czasem jestem bardzo zmęczony tym wykluczającym, jedynie słusznym, aroganckim, paternalistycznym i niezwykle agresywnym paradygmatem kultury, z którego zbudowane są budyniowe smarki bijące potokami z naszych przywódców i większej części (s)twórców.
A może nie jestem intelektualnie tak zaawansowany aby zrozumieć telewizyjną wypowiedź księdza, że mianowicie : " można w kaplicy przeprowadzać wybory bo Pan Jezus nie jest tam obecny w sposób ciągły" ! Usłyszałem to na własne uszy ale nie jestem w stanie wierzyć, że obecność/nieobecność Pana Jezusa jest sterowana z kurii.
Pozytywną stroną tego co opisuje, jest szansa na prześcignięcie Czechów w konstruowaniu komedii opartych na jeszcze bardziej kuriozalnych sytuacjach i paradoksalnych gagach. Bo wystarczy wiadomość, że pan prezydent gdzieś nie pojedzie i już...kupa śmiechu i radości.

Saturday, May 30, 2009

SOPATOWIEC KONCERT


Ruszamy wreszcie z ujawnianiem nagrań z Sopatowca. Nagrania te to plon przebogatej sesji jaką całkiem wariacko zorganizowałem w gospodarstwie Gosi Kacner w przysiółku Sopatowiec, w Beskidzie Sądeckim - 49o30'08.73" N / 20 o32'03.79"E. Z Sopatowca widać Dunajec i miejscowości : Jazowsko i Łącko. Po sesji, do której pretekstem była celebracja 10 lat Karpat Magicznych, Jazowsko zaznaczamy na własnych mapkach jako : Jazzowsko! Inspiracja przyszła z rozmowy, która została uwieczniona przez filmowca ; Waldka Czechowskiego w reportażu wydanym przez World Flag Records jako dvd : CARPATHIANS TV : Sopatowiec Session.
Sesja miała miejsce w październiku 2008 roku i dotąd bardzo powoli się przedostaje "na świat". Dwa nagrania solowe Ani (z bardzo piękną muzyczną pomocą Andrzeja Widoty) powędrowały do Holandii na ciekawą płytę, która jest jeszcze w przygotowaniu, jeden szalony utwór oddaliśmy na składankę Okulturze i nie wiemy co się z tym dzieje... Inny fragment większej całości wybraliśmy na inną składankę, która ma być elementem w interesującym projekcie przygotowywanym m.innymi przez Emitera. ALE teraz czas na większy materiał i dokonaliśmy trudnego wyboru trzech utworów z koncertu jaki zagraliśmy w stodole zamienionej na studio nagrań. Tylko trzy utwory... ale jeden z nich ma ponad 26 minut, drugi ponad 18 minut i tylko ostatni jest "normalny" : 4.07''. To zestaw dla sprawdzonego, małego wydawnictwa REWERB WORSHIP z Wielkiej Brytanii, w którym ujawniliśmy szerzej koncertowe nagrania z -manggha- ( RW 037/2008) ale, które można dostać od maja 2009 roku w naszej WFR. Paczka leży jeszcze na stole ale po przygotowaniu opisów poleci do Zjednoczonego Królestwa.
Zobaczymy jakie będzie przyjęcie tych nagrań?! Dla mnie są niezwykle interesujące i dają dowód jaką siłę daje dobrze dobrany kolektyw : Eric Arn, Andrzej Widota, Anna i ja... plus : Piotr Pietrzak (nagłośnienie, rejestracja, mix) oraz autor nagrań koncertowych - Mirek Badura. To dla mnie idealna realizacja w każdym aspekcie : miejsca nagrania, składu, roboczego charakteru w miejsce miesięcy kosmetyki i nade wszystko ; swobodnie płynącej energii. Nawet teraz, pisząc to, musiałem na chwilę przerwać i zapalić świecę Sarasvati-Vak. Pamiętam jak wpadłem do studia po nagraniach i zobaczyłem Piotra pochylonego nad konsoletą i słuchawkami na uszach ... nawet nie musiałem pytać czy "coś z tego wyszło"... "obłęd" w jego oczach mówił wszystko. I kiedy razem zasiedliśmy za "sterami" (lepiej brzmi niż "za myszką"...) jedynie uważaliśmy bardzo aby nie zmienić charakteru nagrań zbytnim cyber-pieszczeniem.
Jak teraz pomyślę, to cała akcja właściwie nie mogła się udać : przewiezienie kompletnego studia w góry, zebranie tylu zajętych ludzi i ich sprzętu razem, nagrywanie plus filmowanie na jednym, wiejskim podpięciu sieci... więc ta świeczka dla Sarasvati-Vak jest koniecznym i jedynie symbolicznym podziękowaniem.
Po ujawnieniu nagrań koncertowych pozostaną jeszcze dwa materiały : właściwa sesja nagraniowa i dźwiękowy reportaż z Sopatowca zrealizowany przez Mirka B. Według mojego planu pierwszy będzie reportaż i wydamy go w serii WFR jeszcze przed wakacjami.
Pochłania nas wiele spraw ale moją prawdziwie autonomiczną strefą pozostaje muzyka.
I tylko melancholia mnie ogarnia jak widzę/słyszę to co pokazuje czasem kulturalna telewizja i fajowe radio...
Wykluczanie i arogancja w tzw. kulturze jest tak samo obecne jak wszędzie, niestety.
Na fotce : Karpaty (Magiczne) w Alpach (Julijskich).

Friday, May 29, 2009

BUDYŃ ZABIJA


A z pewnością dusi i nie popuszcza. W naszym bliskim otoczeniu znowu mamy kradzież i tym razem także sprzęt specjalistyczny. Wizja, w której my będziemy pracowali na trzy lub cztery etaty aby ktoś nam ukradł i miał za friko, jest dość przygnębiająca. Do tego jeszcze w tej wizji zauważam kwitnące lobby (bo już raczej nie sojusz) robotniczo-chłopskie, które w państwie równych praw ma niewiarygodne preferencje w postaci minimalnych stawek obowiązkowego ubezpieczenia, odpraw i etatów dla różnych panów Śniadków i Guzikiewiczów oraz kupowania spokoju w postaci tzw. polityki rolnej UE. Na spotkaniu, w którym uczestniczyłem w ramach wykonywania jednego z moich etatów, usłyszałem, że stawka 2,5 tys. złotych za wykoszenie 70 arów łąki nie jest zbyt wysoka, bo : "jakie to męczące i zabiera z 8 godzin" ! No i trzeba mieć własny sprzęt specjalistyczny, czyli kosę. Tacy jak ja, 2,5 tys. zarabiają pracując przez miesiąc i wykazując się co chwila posiadaniem znacznie bardziej wymagającego sprzętu niż kosa. Ale z chłopami nie ma co zadzierać, bo jak usłyszałem na tym samym spotkaniu : " my wiemy gdzie te wasze nietoperze zimują, i różnie to może być". Bo nietoperze, krajobraz, bioróżnorodność jest "nasza" - a unijne pieniążki za "przyzwolenie" na to abyśmy sobie chronili te nasze "robaczki i ptaszki", są - rzecz jasna - chłopskie. Ale muszę przyznać, że to i tak łagodna forma sprawowania wiodącej roli społecznej w porównaniu z tzw. pogromami galicyjskimi...
Wracając z miasta po krótkiej i niezbyt miłej rozmowie z bankomatem zobaczyłem szyld : WADER i zainteresowany doczytałem z bliska : WADER - radość i zabawa ! To nie był nowy sklep z ciężką, prawdziwą "muzą" ale sklepik z zabawkami dla dzieci... rozczarowanie na każdym kroku.
Trochę dyskutowaliśmy z A. nad ideami kontrkultury, które zdają się być już słabo czytelne dla dzisiejszych studentów. Niestety, jedyna kontrkultura to historyczne już bajania marksistowskie i krytyka tzw. wielkich korporacji, ogólnie "sierakowszczyzna". Najzabawniejsze jest to, że występujemy w tej lewackiej opowieści jako przeciwnicy zdrowych mas. Pewnie są to te masy, które ostatnio ukradły nam aparat (bo kupiony za pieniądze, które powinni otrzymać chłopi za koszenie "naszych" chronionych łąk i niektórzy związkowcy, bo dzisiaj ledwo żyją za 12 tys. złotych miesięcznie...) albo te masy, które ukradły ekipie mojej córki jeszcze droższy sprzęt, bo muszą dorobić do przywilejów płynących z posiadania półtora hektara nieużytków, wylewania szamba do "naszego" potoku oraz zarządzania hodowlą dwóch kur. Już to chyba kiedyś przerabialiśmy i wyszedł z tego najpierw Związek Radziecki, a teraz przebogate i wielkie Imperium Rosyjskie plus przepołowiona Ukraina.
Tak więc pojawiło się pytanie o rozpoznanie czym dzisiaj jest opór, kontrkultura, niezależność i te wszystkie tak ulotne i tak ważne sprawy. Kto jest dzisiaj naprawdę wyzyskiwany ? Kto naprawdę coś buduje i z czego bierze się dobrobyt i bezpieczeństwo. Czy badanie obecnej sytuacji, w sensie intelektualnego rozpoznania, nie jest w opozycji do działania i czy od niego nie odwodzi? I kiedy już miałem się poddać wobec ogromu intelektualnego wyzwania... z ratunkową myślą przyszedł mi ... mądry i sprytny Jezuita! Michel de Certeau uspokoił mnie pisząc : ..." Teoretyczna refleksja nie zakłada trzymania praktyk na dystans, w sposób zmuszający ją do porzucenia swego miejsca w celu dokonania ich analizy, ale raczej tak, aby wystarczyło praktyki przenicować, żeby do owego miejsca powrócić".
Na Jezuitów zawsze można liczyć.
Na fotce ; ekipa z którą koncertowaliśmy w Bay Area w 2006 roku.... ej boj ! to jedna z propozycji na opór wobec budyniu : robić możliwie często rzeczy, które są całkowicie abstrakcyjne dla twórców i wyznawców budyniu. Granie koncertów z taką ekipą w Kalifornii jest jedną z takich odtrutek.

Monday, May 25, 2009

FREE MUSIC ARCHIVE


No i w ramach nowej (ruszyła od kwietnia) inicjatywy naszego ulubionego, nowojorskiego radia - WFMU : Free Music Archive, od wczoraj do dyspozycji wszystkich słuchaczy jest rejestracja naszego koncertu z Muzeum -manggha - w Krakowie. Widocznie coś jest w tej sali bo naprawdę dobrze się tam gra, co udowodnił wczoraj Peter Brotzmann z rewelacyjnym (!) zespołem. Oprócz "ducha miejsca" jest też ekipa świetnych dźwiękowców, którzy już dwa razy rejestrowali nasze koncerty i wczoraj ci sami ludzie nagrywali Chicago Tentet !
W kilku krajach rozróżnia się free jazz i free music, celują w tym Niemcy... i nie ma się co dziwić o ile przypomnimy sobie kilka kapel i muzyków wywodzących się z tych środowisk. Nasze podejście do free jest jeszcze nieco inne... a dzięki WFMU można tego posłuchać w USA, Japonii i Zjednoczonej Europie... i z ledwo maskowaną dumą muszę też donieść, że : "tego na onecie nigdy nie znajdziecie".


Sunday, May 24, 2009

PETER BROTZMANN


Właśnie wróciliśmy z koncertu 10 + 1-osobowego zespołu Petera Brotzmanna "Chicago Tentet " w -manggha- !!! No cóż, czapki z głów i szacuneczek.... zaraz na samym początku dostaliśmy próbkę tego co nazywa się we free jazzie "brotzen" : chropowate, mocne wejście w improwizację w wykonaniu samego pierwowzoru! Był to jedyny koncert w Polsce i do tego nagrywany, sporo gości z Warszawy (nawet ...nie powiem kto ... synowie !) i gdyby nie głupawa zapowiedź wstępna , że mianowicie usłyszymy "niszową" muzykę... W tej sytuacji to jakby wypuścić gluty z nosa na świąteczny stół i to w obecności samego Mikołaja. Delegatura Miasta do spraw OFF się nie spisała, ale "pisz pan środa" bo koncert był z tych wyjątkowych. PB grał na kilku "maszynach" i m.innymi także na tym węgierskim saksofono-klarnecie o nazwie -tarogato. Owacje na stojąco i bis po dwóch godzinach twardego "brotzen". A podobno free jazz się skończył ?!
Fota jest z naszej wyprawy studialnej na Słowację, składamy materiały do sierpniowej akcji pt. Mobilny pomnik dla Andy Warhola, czy coś podobnego... jeszcze sprawy w toku. A AW przypomniał mi się podczas nocnego oglądania filmu o takich chłoptasiach z zespołu Dandy Warhol... typowego łatwostrawnego batona wyprodukowanego przez tzw. wielki koncern...

PODGÓRKI


Niektórym spodobał się smok karpacki z poprzedniego wpisu i dlatego dokładam całkowity przyrodniczy rarytas czyli oryginalną fotę traszki karpackiej. Jest to trudny do zaobserwowania gatunek, którego występowanie ogranicza się prawie wyłącznie do Karpat. Jedynie samiec tego gatunku posiada cieniutką "nitkę" na końcu ogona. Traszka karpacka jest w Polsce prawnie chroniona i do tego jeszcze znajduje się na liście gatunków, za które Unia Europejska "czuje się odpowiedzialna". Ten smok żyje w górach... No, co? - taką mam pracę.
A w okolicy Podgórek Tynieckich zakwitły masowo szałwie, macierzanki, bzy czarne i derenie... aż się chce tak łazić bez planu i zegarka, wąchać, oglądać ! A Podgórki Tynieckie to jedna z "wysp wapiennej Jury Krakowskiej, rzucona na prawy brzeg Wisły"... czyli kawałek Jury po "naszej" stronie. Wzgórza Podgórek nie dochodzą nawet do 300 m n.p.m. lecz "mimo to są powabne i widokowe. Cechuje je wielka, krajobrazowa różnorodność. Wszystko, co w naturze piękne jest i miłe, zebrało się na szczupłym obszarze Podgórek w miniaturowym a dziwnie urozmaiconym zespole. Są więc szczyciki, ścianki i obrywy skalne, są wzgórza piaskowe z połogimi lub urwistymi zboczami, są płaskie wierzchowiny i ostrzejsze wierchy, jest skraweczek pustyni piaszczystej, są pola orne, łąki i pastwiska w dolince "bagnem" zwanej, choć wcale nie bagnistej, są jakieś golizny, jakby górskie hale, ścieżki, polanki kwietne w lesie, zatoki polne w zieleń lasu się wrzynające."
To fragment opisu naszej okolicy z Przewodnika Wycieczkowego pióra Pana Profesora Kazimierza Sosnowskiego wydanego w Krakowie w 1948 roku w serii : Wiedza - Zawód - Kultura ! W tymże przewodniku wiele interesujących informacji o "bracie Wawelu" czyli Tyńcu. Oto kilka zdań, których w dzisiejszych przewodnikach nie znajdziecie : " Wieś Tyniec nie jest ani wielka ani zamożna, ani postępowa." Albo : "Kazimierz Odnowiciel ...sam przed objęciem tronu były benedyktyn w francuskim opactwie w Cluny... sprowadził stamtąd 12 benedyktynów i osadził ich w drewnianym klasztorze dla ratowania zagrożonego katolicyzmu i szerzenia kultury duchowej w narodzie... ( o Bogini ! to już wtedy się zaczęło?!) ...zadaniu swemu sprzeniewierzyli się już w 12 w., z krzewicieli kultury stając się raczej administratorami swej olbrzymiej fortuny. Przez zapisy i fundacje, a jak twierdzi dr J.Putek nawet fałszerstwo dokumentów - stał się klasztor Tyniecki najbogatszym w Polsce." O interesującym wzgórzu wznoszącym się nieopodal opactwa w Tyńcu o nazwie Grodzisko można przeczytać, że ..." pierwotna, drewniana warownia stała na wzgórzu Grodzisko...władał nią hrabia Walter lub Walgierz Udały z rodu Popielów...następnie władał na Tyńcu możny, pogański jeszcze ród Starżów herbu Topór...". "Bolesław Chrobry, zamek Grodzisko zburzył, dobra nadał benedyktynom, a obszar chrobacki wcielił do polskiego państwa"... No, tak to (chyba) było...

Thursday, May 21, 2009

SMOK KARPACKI


Ta facjata to bliskie ujęcie traszki grzebieniastej czyli zminiaturyzowanego smoka karpackiego. Wiele idei, firm i praktyk jest obecnie pomniejszona do rozmiarów przydatnych dla masowego odbiorcy. Skoro dotyczy to smoków to nie dziwi, że i muzyka jest jakaś taka zminimalizowana do poręcznych rozmiarów. Na "onecie", portalu zadziwiających wiadomości ze świata sztuki, kultury ale szczególnie sceny offowej (?) przeczytałem, że dziwna jest sytuacja ulubionej sztuki muzycznej Polaków (?) czyli disco-polo! Ta dziwność polega na tym, że ten cenny nurt istnieje jakoby w drugim obiegu a powinien dawno wejść na salony (?)! Co "onet" ma na myśli pisząc : salony ? Ten drugi obieg sugeruje, że jest jakiś pierwszy i być może obieg trzeci? Mnie tam wszystko jedno i niech tam sobie disco-polo wchodzi na te salony. Skoro na salonach Bolandy wszyscy kochają "majteczki w kropeczki" to co się wstydzą, każdy widzi, że to co w głównym nurcie to "full bajer". Bardziej mnie martwi jak składanka słowno-muzyczna w postaci recytacji (i melodeklamacji) poezji Jana Pawła 2 do dowolnych dźwięków ma uchodzić za sztukę offową. Już mi się zaczyna w głowie kręcić : disco-polo na salony - a sam On do piwnicy offowej ... i to w Bolandzie? Jedno i drugie to jakiś koszmar i full bajer! To nie ściąganie z sieci zabija muzykę, to wy, wyrobnicy muzyki klubowej, muzyki poważnej, muzyki klezmerskiej i wszyscy inni bez polotu, bez pasji i szaleństwa ją mordujecie dzień po dniu. I jeszcze szynkarze-mordercy udający opiekunów sztuki , liczący kątem oka ilość sprzedanych piw... ale najgorsi są ci w modnych okularkach, których tatusiowie i mamusie powsadzali do telewizji i radia. Puste makówy ze strachem w oczach i białym proszkiem po kieszeniach. Strażnicy salonów...

ATAK BUDYNIOWA


Miałem wczoraj emocjonujący dzień... zaczęło się od rozmowy z Bardzo Ważną Osobą na temat pieniędzy, na które czekam od 5 miesięcy ... i dowiedziałem się, że jak przyjdą z Warszawy to... będą. Nie dość, że w tym kraju płaci się fachowcom po 200-300 EUR i jednocześnie gada, gada, gada o odpływie ludzi myślących, to jeszcze wpycha się nas w dołującą sytuację :już pisałem o tym łańcuszku : ja nie dostaje w terminie.... to i ja nie płacę innym w terminie, zero planowania i tylko kolejny raz okazuje się, że pieniądze leżą... w Warszawie. Rozwój Budyniowa dalej będziemy opierali na płaceniu za szalony bełkot, m. innymi takim facetom jak Karol Guzikiewicz ? Aż się chce oponę zapalić!
Po tym już rutynowym zajściu otwarłem wiadomość, że z jakiś niejasnych przyczyn, przygotowywany od kilku miesięcy i potwierdzony od miesiąca, nasz udział w czerwcowej akcji CSW Łaźnia w Gdańsku jest nieaktualny. Mieliśmy przez kilka dni przeprowadzić pełną akcje PHOTO::DRONE City Mapping Project i akcje FOTOGRAFIA ORGANICZNA z wystawą, której druk przyspieszyliśmy ze względu na te plany. Złożyłem piękny materiał do photo::drone z fotografiami z 10 dotąd przeprowadzonych akcji (m.innymi CSW Warszawa, CSW Żylina, CSW w Białymstoku, Festiwale w Słowenii, Polsce, Berlin itd. kolorowy komiks ....) i ...budyń ! Już myślałem, że to wyczerpuje definicję kiepskiego dnia ale okazało się to jedynie wstępem do naprawdę kiepskiego czasu. Na siedzeniu w autobusie relacji Nowy Sącz - Kraków (Szwagropol) zostawiłem naszego NIKON-a w dużym futerale i wysiadłem na przystanku przy ul.Konopnickiej (k/-manggha-). Miałem dużo bagażu, ciężki plecak, kurtkę i .... stało się. Po ok. pół godzinie interweniowałem telefonicznie ale aparatu już w autobusie nie było. Jechało ze mną dosłownie kilka osób i większa część siedziała z przodu, rejestrowałem obecność jakiegoś -gostka- za mną ale czujność mi odjęło czy coś?! Bardzo to smutne, że facet tak bez problemu zakosił drogi sprzęt i wplątał się / i mnie w bardzo mało fajną sytuację karmiczną. Trudno mi będzie wsiadać do autobusu z wiedzą, że otaczają mnie głupcy i złodzieje. Pewnie będziemy razem podróżować... co to za człowiek? jakiś "bejdok" ? Najprawdopodobniej złodziej wysiadł przy ul.Karmelickiej. Więc jakby ktoś zaoferował Wam nowego NIKON-na D80 (nie podam wszystkich cech charakterystycznych, ale jest szansa rozpoznać) za -okazyjną- cenę to dajcie znać. Ciekawy jestem co czeka mnie dzisiaj ?
P.S.
W "biednej" - jak chcą wypasieni obywatele Bolandy - Bułgarii, mój zawodowy, górski polar odebrałem z autobusu po jego całym kursie i wielu wioskowych przystankach, na Słowacji nasz portfel ludzie oddali nam i sami, czynnie szukali właścicieli ale w bogatej, wielkiej i solidarnej Bolandzie ukradną Ci ważny sprzęt bez chwili zastanowienia.... a kierowca i inni ludzie z autobusu i PKS-u mówili mi, że : ..." panie, stare komórki kradną, wszystko kradną...". Fakt : przypominam sobie, że kiedyś Tomkowi J. ukradli w autobusie ...harfę z Afryki... leży pewnie gdzieś na telewizorze, w pokoju wyłożonym boazerią. Jako trofeum?
Praktyczne otarcie się o ciemną stronę budyniu daje do myślenia.
No ale są miejsca i ludzie, którzy mają poważniejsze problemy i pewnie, mimo złości i rozczarowania jakie czuję, warto odnaleźć właściwe proporcje. Fota z demonstracji na terenie Indii... odbyła się kilku dni temu. a proporcje są takie, że zbiór małych złodziei aparatów fotograficznych, z przyrostem czasu i masy, przerodzić się może w ideologie i państwa złodziejskie, które kradną inne państwa...statki...ludzi...życie... Masa przechodzi bardziej w budyń niż w jakość.

Monday, May 18, 2009

HASIOR 2


No i trochę bieganiny po mieście w kiepski poniedziałek... kolejna rozmowa w studiu radiowym i kolejne rozczarowanie przy bankomacie. Jakiś taki styl zaczyna obowiązywać ogólnie : pracować pilnie i wydajnie a o zapłatę nie pytać i czekać cierpliwie miesiącami... Terminy płatności nikogo nie ruszają i jakoś tak jest niegrzecznie upominać się o własne pieniądze!? A skoro nam wypłacają jak chcą to i my zaczynamy robić to samo ... chcąc nie chcąc bo planowanie wydatków nie jest w tej sytuacji możliwe i to jest jeszcze bardziej obrzydliwe. Bolanda już bogata bo syta i potężna, że ho, ho i każdy ma już wąsy... i na tym chyba poprzestaniemy. Jak co, to się zapiszemy do Libertasu i za godziwą zapłatą nasramy sobie do szafy....jak to robi jeden znany jegomość.
Tym bardziej warto powspominać niegdysiejszych artystów. I znowu Hasior przychodzi na myśl. Robił chętnie i wiele fotografii w czasach kiedy nie było to jeszcze tak łatwe jak dzisiaj. Napisał świetne sprawozdanie ze swej artystycznej podróży po Europie, którą odbył na motocyklu... i pewnie to też Go obciąża, bo wiadomo kto się pojawia na hasło - Dzienniki Motocyklowe ! Dzisiejsi senatorowie PiS-u skazujący prace Hasiora na wygnanie, w tym czasie zasiewali owies , sadzili tajne kartofle na poletkach ukrytych w Pieninach i pili śliwowice na złość komunie. Więc nie może dziwić, że Hasior to dla nich wróg! Czasem mam wrażenie, że budyń jest w Polsce jak ropa naftowa w Kuwejcie - tuż, tuż pod powierzchnią i gdzie się nie kopnie to wypływa obficie. I w tych naszych niby politycznych podziałach wcale nie chodzi o komune i wolność ale o obrone prastarych wartości : nie myśl zbyt dużo, śpij ile się da, drapnij dla siebie ile możesz i zalej starym budyniem każdego, kto żyje inaczej.
Będziemy się więc trzymali kurczowo takich postaci jak Hasior, to artysta i facet, z którym warto się spotkać : miał własne myśli, popełniał własne błędy, zostawił kilka świetnych prac i żył po swojemu. Nad wpisem jedna ze starych fotografii Hasiora jaka jest w moich zbiorach.

Sunday, May 17, 2009

No > YES !


Dni w mieście są ekscytujące i właściwie mam już chyba problem z tą adrenaliną w krk.... Jak nie żałosno-rozbawiające występy młodych faszystów wokół "Marszu dla tolerancji" to Noc Muzeów... Młodzieniaszki "co się boją geja" to jakaś wiocha ale Noc Muzeów to fajny czas. Nasza trasa nie była wielka bo Ania wróciła tego dnia z Poznania i po 8 godzinach w PKP powinna paść ... ale znowu dała o sobie znać ta nasza nadaktywność ! Wybraliśmy Muzeum -manggha- i pokaz teatru No w wykonaniu panów : Akiry Matsuia i Shunsuke Matsuia... oraz bardzo rozmownego twórcy masek. Szkoda, że były to jedynie fragmenty spektaklu a muzyka była z nagrania. Podobnie do koncertu gamelanu, także teatr No działa na nas bardzo mocno i ma uboczny efekt w postaci pełnego relaksu. Żyjemy w tak silnie sformatowanym otoczeniu, że chwila obcowania z kosmosem jest bezcenna, całą resztę... nawet żarty są już formatem! W czasie spektaklu kilka osób dało popis braku ogłady i tego specjalnego chamstwa lekko polanego lukrem luzu z telewizyjnej reklamy z pryszczatymi. Facecik wyszykowany do teatru jak należy : gołe łydki i sandały, rechotał jak walnięty przez pół pokazu z koleżanką i kolegą u boku. Typowa reakcja lękowa na nieznane i typowa brygada nastawiona na spijanie piwka w kolejnych norkach ze zbitym tynkiem i serwetkami robionymi na drutach, ścigająca się w wieczornej rywalizacji żaków na długość rzuconego pawia. Ale co robili na pokazie teatru No ? Wszyscy chcą aby kultura trafiała pod strzechy ale jak już trafi to ratuj się kto może! Występ tej ekipy godnie uzupełniła pani, która najpierw udawała, że to nie jej telefon uporczywie dzwoni i kiedy pół sali już w to nie wierzyło, salwowała się ucieczką .... Najwidoczniej nie potrafiła wyłączyć komórki.... technologia nas przytłacza : Matrix nas więzi! Chcę jednak wierzyć, że zabłąkana ekipa chwyciła bakcyla japońskiego teatru a właścicielka telefonu wyrwie się ze szpon Matrixa.
Wieczór był piękny a my -pokrzepieni banalnymi w tej sytuacji rolkami ryżowymi z awokado - ruszyliśmy na drugą stronę Wisły.... Biały balon wznosił się nad Wawelem a tłum wielbicieli muzeów parł do Muzeum Etnograficznego. Już za ten widok można pokochać Kraków. W Muzeum zobaczyliśmy kilka świetnych wystaw (dobra ekspozycja o szałasie pasterskim) ale także oglądaliśmy film o podkrakowskiej tradycji tzw. pucheroków. To zwyczaj wiosenny i przypominający bardzo bułgarskie korowody kukerów : przebrania, wysokie czapy ale zamiast masek jest jedynie malowanie twarzy węglem drzewnym.
No i padła w filmie świetna kwestia : "na pucheroka zgłosiły się dziewczynki ale interweniowało Muzeum Etnograficznem, bo kobiety nie mogą być pucherokami"... no i konstruowanie tradycji przez etnografów wyszło na jaw! Dodam do tego, że interwencje takie są także wybiórcze, bo jak do palm wielkanocnych przyprawia się na siłę krzyże to jakoś etnografowie nie interweniują i w ten sposób ... także biorą udział w budowaniu "poprawnej" wizji tradycji ! Więc chyba czas to zobaczyć także w podpisach pod ekspozycjami, np. taki podpis : wystawę zestawił z eksponatów ze zbiorów muzeum dr Jakiś Tam, praktykujący katolik o poglądach skrajnie prawicowych... albo : wystawę przygotował dr Jakiś Tam, amatorsko praktykujący szamanizm .... to byłoby naprawdę i uczciwsze i bardziej interesujące. No i po ...frekwencji ich poznacie....?
Po tych emocjach czekała na nas wystawa rodzyneczek : Dom ! Wnętrza mieszkań, pokoi, mini przestrzeni prywatnej w noclegowni, od Indii po Polskę. Naprawdę doskonała wystawa i duża przestrzeń dla własnych interpretacji. Autorzy jakby w cieniu i bez narzucania czegokolwiek. Na tym naszą Noc Muzeów zakończyliśmy i pomknęliśmy do "wieży".
Sobota minęła pod znakiem załamania nadmiarem materiałów do mojego skryptu na temat etnobotaniki.... nigdy tego nie skończę !
Dzisiaj pławiliśmy się w słońcu i rozkoszy jaką Miasto nam zafundowało, ta ekstaza to ścieżki rowerowe. Wiem, wiem, jest wiele jeszcze do zrobienia i masa jest bardzo krytyczna ale dojechaliśmy z domu do Ogrodu Botanicznego bez większych problemów i prawie cały czas miłym szlakiem "tylko dla rowerów". W Ogrodzie Botanicznym jak zwykle atrakcje : kwitnące azalie ( i pachnące!), piękne drzewa i setki drobniejszych roślin. Do tego trafił się także koncert grupy Ładni Ludzie i było bardzo sympatycznie... Nie wszyscy wiedzą, że Kraków spiknął się z San Francisco (miasto bliźniacze) i jakoś mnie to już nie dziwi ale trochę mnie dziwi, że kiedyś chciałem mieszkać w San Francisco a nie w Krakowie.
Na fotce jest ceramiczna rzeźba Krysi Andrzejewskiej-Marek o nazwie wziętej z tytułu naszej płyty : Bałtyckie Szepty. Pokazuje prace tej fenomenalnej rzeźbiarki, wykładowczyni ASP w Gdańsku, bo jest rewelacyjna i stanie się w sierpniu gościem Festiwalu Karpaty Offer, a ja
ciągle pracuję nad programem. Pewnie za kilka dni będzie już dopięty!?

Thursday, May 14, 2009

NIE SPAĆ ! MAPOWAĆ !


Wczoraj skończyliśmy przygotowywanie do druku i skład folderku -mapy o naszej akcji miejskiej PHOTO::DRONE City Mapping Project i miło było zobaczyć te wszystkie foty i miejsca gdzie działaliśmy we współpracy z Bogdanem! Świetny był Berlin, bardzo dobra akcja rozwijała się w mroźnej Warszawie a Tolmin w Alpach Julijskich to całkiem inne klimaty, ej boy... A do tego Stary i Nowy Sącz : nagle czujesz ten klimat z fotografii grymasów Witkacego... a potem Industrial Festiwal we Wrocławiu i podróż w mroczne rejony świata i czasu. Kluczem do tego projektu jest słowo -mapowanie - mapping- co oznacza sporządzanie mapy. Po wielu latach pracy w terenie, czytania i rysowania map ale także po dziesięciu dużych akcjach photo::drone, rozumiem to pojęcie znacznie głębiej. Nasze doświadczanie miejsca i mapowanie z pomocą innych - niż tylko wzrok - zmysłów, pozwala stworzyć mapę o znacznie bogatszej niż zwykle, zawartości. I w psychogeografii jest jakaś odpowiedź na utopijną wizję narysowania mapy tak dokładnej, że pokryje w konsekwencji cały mapowany teren. Naszym udziałem są znacznie bogatsze mapy i nosimy je w głowie i ciele! Dlatego zamiast szukania właściwych rozmiarów mapy i odwzorowywania terenu na nieskończenie wielu warstwach (bo na pokryciu terenu nie mogło by się skończyć), poszukać można kluczy do swoich własnych zasobów.
Dużą częścią wydawnictwa będzie znakomity komiks jaki dla nas/o nas narysowała Ania Krenz z Berlina. Wymieniamy właśnie e-maile na temat stałego udziału Ani w naszym flagowym blogu. Wygląda na to, że się włączy i to byłby hit ! Rysunki Ani i poczucie humoru ale też ostrość i nie zagłaskiwanie tematów, bardzo mi odpowiada.
Ukazał się właśnie wywiad z nami w Tyglu, wychodzi w nim sprawa naszej aktywności (nad-aktywności jak chcą niektórzy?) i to samo pojawiło się w radiowej rozmowie z poniedziałku, którą nagrałem na potrzeby radia. Faktycznie biegamy i pracujemy na wysokich obrotach ale czy można inaczej? Czy mamy tak wiele czasu aby zostawiać sobie jakieś sprawy na później... i tak ich zbyt wiele pozostaje i piętrzą się nad głową.... Kiedy byłem studentem (panie dzieju i dziejku...!) wpadła mi w ucho/oko opinia pana profesora Kotarbińskiego wygłoszona do młodych ludzi : "nie oszczędzajcie się!". To mnie wtedy poraziło jak prądem : nie ma wartości w oszczędzaniu się. To tylko złuda leniwego umysłu i ciała. Mamy mało czasu, zarządzamy jak umiemy własnym a niezbyt znanym nam ciałem i umysłem, widzimy małą część świata jak przez laserową dziurkę w camera obscura, niczego nie rozumiemy naprawdę i dlatego nie warto się oszczedzać.
Ania się właśnie nie oszczędza w Poznaniu i szykuje wystąpienie na kolejnej konferencji... Musi też uważać na grube spody w pizzy, wielkie porcje pierogów i generalny nadmiar kalorii w Krainie Podziemnych Pomarańczy... jak nasz znajomy Poznaniak nazywa pieszczotliwie swój region. Swoją drogą to tak dawno nie graliśmy w Poznaniu...
Uniwersytet Jagielloński od dwóch lat wyprzedza - w rankingu wyższych uczelni - Uniwersytet Warszawski... i pytanie jak z konkursów RMF : od ilu lat na UJ pracuje na pełnym etacie Ania....? Odpowiedzi szykować i czekać na mój telefon, i nie oszczędzać się!

Sunday, May 10, 2009

PEŁNIA albo HAVEL na WAWEL !


Pełnia księżyca jest dla mnie jakimś specjalnym czasem, czasem bardzo pozytywnym i mocnym energetycznie. Bywa, że zbyt mocnym... złamałem w takich "okolicznościach przyrody" metalową wyciskarkę do czosnku ! Drobne manifestacje związków pomiędzy naszym życiem a fundamentalnymi zjawiskami Natury bywają zabawne. Zbytnia powaga jest sztuczna i pokrywa czasem totalne zagubienie. Poważni wcale nie są poważni naprawdę, przesadna powaga to maska.
Wędrując po Krakowie obserwujemy ostatnio z rozbawieniem biały balon, który udanie imituje księżyc ... Widok na Wawel i Skałkę z balonem pomiędzy tymi "świętymi" budowlami bywa intrygujący. Balon każe nam zauważyć panoramę Krakowa od nowa i z uwagą. Bez balonu Wawel stawał się już "przeźroczysty" lub był widokiem mitycznym. Z obecności balonu wynikają więc różnorakie pożytki i Ci, którym przeszkadza i wypychają go gdzieś, byle dalej - robią błąd powierzchownej oceny skutków pojawienia się "balonowego" aspektu krajobrazu. Obok balonu, który dla mnie jest potwierdzeniem, że miasto naprawdę żyje i nie zamieniło się jeszcze w muzeum, pojawiła się inna obiecująca nowość. To przystanki tramwaju wodnego (lub jak chcą inni taksówki wodnej) nad brzegami Wisły. Są betonowe platformy, słupki do cumowania, znak P i schodki wraz z dróżkami dojściowymi z bulwarów wiślanych. Brakuje już tylko (!?) samych jednostek pływających. Ale czyż nie mamy wyobraźni : wsiadamy przy Kazimierzu i płyniemy do ...Tyńca. Mam nadzieję, że bilet nie będzie kosztował tyle co dzisiaj ( Wawel -Tyniec -Wawel : 50 zł !).... Oczywiście to pieśń przyszłości jak plaża (GW zapowiada ją triumfalnie od jakiś 3 lat!), jak kładka z Kazimierza .... i szybki tramwaj na kampus UJ. Ale jest na co czekać i aż strach pomyśleć jak bardzo nie będzie się nam chciało jechać gdzieś daleko....
W drodze do Tyńca mieliśmy małą sprzeczkę z rowerzystką, którą Ania zmusiła niechcący do lekkiego zwolnienia podczas manewru wyprzedzania ... Pani bez wdzięku i dystansu (czytaj : wrednie) protestowała i na moją mediację rzuciła : " i jeszcze adwokata przyprowadziła". A to była słoneczna niedziela, ścieżka rowerowa nad Wisłą i luzik... ale chyba nie dla tej pani. Może przybrała "maskę krytyczną".... i jechała "drogą" rowerową z zakazem wyprzedzania (dla innych) ? Mimo wszystko pozdrawiam ciepło - w masie siła !
Bardzo lubimy Gdańsk i szkoda, że obchody 4 czerwca (chyba?) się tam nie odbędą lub zamienią się w wiec wyborczy PiS-u , ale.... To co słyszymy przy tej okazji o Krakowie ("nie miał znaczenia w walce o wolność", "na Wawelu będzie ZOMO", "spotkanie elity na Wawelu a w Gdańsku prawdziwych ludzi"....) to jakieś bzdurne emocje, wywołane przez pełnię księżyca? To pan Havel już nie jest prawdziwym człowiekiem a aktywista Śniadek i jego koledzy z wzdętymi jak balony brzuchami (to od głodu?) jest? Mam zupełnie inne zdanie i całe szczęście, że to Vaclav Havel miał więcej do powiedzenia na temat naszej wolności ... bo w innym przypadku mielibyśmy dzisiaj związkową NRD a nie Unię Europejską. Parę opon każdy głupi umie podpalić, ale co potem ? Studia w Krakowie kończyłem w 1982 roku... i wiem co mówię. 4 czerwca nie jest świętem załogi jednej stoczni ! Nawet "kolebki" ... z całym szacunkiem. Trochę powagi ale i dystansu, bo i tak z solidarnością jakoś krucho... Może to taki sam mit jak "polska tolerancja" i dlatego serdecznie zapraszamy : Havel na Wawel !

Friday, May 08, 2009

OFF SŁOWIK


Wiosną, nawet lekko głusi i ortodoksyjni wyznawcy industrialu, słyszą odgłosy przyrody... W maju najbardziej obiecującym i romantycznym zarazem jest donośny i bardzo charakterystyczny śpiew słowika... W tym samym czasie słyszymy wiele innych melodii i bierzemy je za popisy ptaków. Ale jest śpiewak, który konkuruje swobodnie z wymienionymi ale ptakiem nie jest! To rzekotka drzewna. Nie dość, że wspina się swobodnie nawet po szybach, to jeszcze śpiewa wieczorami chętnie i długo. Ma zaledwie kilka centymetrów długości ale głos wielki i melodyjny. Tak więc, nawet wiosna nie powinna nas uśpić i pozbawić zdolności rozpoznania rzeczywistego stanu rzeczy. Nie każdy słowik jest słowikiem... pamiętacie tekst ze starego dobrego serialu o pewnym miasteczku : "sowy nie są sowami" ! Podobnie jest z "offem"....

Monday, May 04, 2009

NA GRANICY...


Wolny (?!) czas zleciał nam szybko... Festiwal : Kino Na Granicy / Kino Na Hranici był dobrym pomysłem na ten krótki "długi weekend". Trochę pobiegaliśmy od kina do kina i od czeskiej części miasta do polskiej... po moście, na którym wiele razy pociłem się pod czujnym okiem służb granicznych. Nie dlatego, że coś przemycałem ale dlatego, że zachciało mi się przekraczać granice. I nie byli to Rosjanie ale "nasi" i Czesi... bardzo gorliwi i bardzo upierdliwi. Teraz pewnie sobie żyją spokojnie i wspominają te trudne czasy z nostalgią albo wpisują w ankietach na temat UE, że "niczego w ich życiu nie zmieniła"...
O filmach nie będę pisał bo się nie znam na sztuce ale w wielu pojawia się jakaś słowiańska nuta obłędu i nieznośnego ciężaru egzystencji?! Trochę mnie to już nudzi i czuję, że to nie jest cała prawda ale raczej rodzaj nieznośnej maniery. Dlatego może tak mocny był film Pavla Barabasa o wyprawie do zaginionego świata w Ameryce Południowej. Bez specjalnych agencji promocyjnych, bez szumu medialnego... kilka osób zabrało plecaki i poszło tam gdzie chciało, wg. prostej zasady : do it ! Więc obok umęczenia egzystencjalnego ktoś te rewolucje jednak tu robił, chyba? Więcej o tym powiedział Barabas w swoim prostym filmie "Amazonia Vertical" niż obłąkani bohaterowie kilku innych... Spaliśmy w hotelu Central po czeskiej stronie miasta, który nadaje się do filmu o "tamtych" czasach ale jest całkiem przyzwoity. Staraliśmy się początkowo jeść w Czechach. To staranie było raczej intuicyjne ale w niedziele zaplanowaliśmy obiad w Polsce i to była prawdziwa porażka ! Miasto, które nie potrafi wyżywić odwiedzających je gości powinno się zastanowić nad sobą głęboko. Nawet mi się nie chce pisać na ten temat... to jakieś takie zwolnienie procesów życiowych, brak tzw. "drygu" do handlu, brak radości z dużej imprezy, wiele jakby "na niby" (bo bary, które serwują posiłki po godzinie czekania są dla mnie "na niby"). A miasto wspaniałe, pełne fantastycznych miejsc, zaułków, parków, wody i dobrego światła! Do tego świetnie zorganizowany, interesujący i potrzebny Festiwal ale jakby "bez miasta"... To jakiś dziwny i dający do myślenia kontrast.
Spodziewam się, że odpowiedź nadejdzie z falą filmów pokazujących to udręczenie "dobrobytem", to zniewolenie wolnością wyboru (bo przy pustce w głowie wolność bardzo może uwierać) i obowiązkiem uprawiania kultury. Te wszystkie fundusze i projekty wpędzające w kłopoty organizacji czegokolwiek co musi/powinno działać i być -chociaż trochę- przemyślane. A my przecież nie mamy na takie prace czasu, ciągle jesteśmy zawaleni robotą - jaką? no, inną! nie tą, bo ta jest głupia.
Inną obserwacją poczynioną przy przeglądzie wielu promocyjnych wydawnictw wystawionych w festiwalowych kuluarach jest jakiś triumfalny pochód OFFU ! Otóż ten OFF przelewa się wszędzie : od Karpat (biję się w piersi ale nazwa Karpaty OFFer nie jest mojego autorstwa), przez Mysłowice (jakiż to "off'?), po kino offowe itd. itd. Jakaś przyczyna tego pochodu jednak być musi?! A może jest tak, że młodzi ludzie oglądają filmy (kiedyś offowe, czyli nie biorące udziału w masowym obiegu kultury i nie dotowane przez władzę) o zniewoleniu i buncie, słuchają zespołów "z tamtych lat" grających zbuntowaną muzykę i mają silne pragnienie bycia także offowym, zbuntowanym, ostrym, innym ? Ale to jest trudne i jest duże ryzyko, że może nikt o tym zbuntowaniu nie usłyszeć jak o offowości pani Peszek, kuratorzy mogą przeoczyć to wybitne zjawisko offowe i nie pochylić się nad nami z troską a w konsekwencji nie zrobić baneru zatytułowanego "artysta offowy" dajmy na to : "Józio Pokorny", wydawcy mogą tego nie chcieć zręcznie powielić na tysiąc sposobów jak panią Masłowską, oświeconą "lampą" już nie "bożą". A chodzi o to, aby ta "offowość" była widoczna, szybko nagrodzona, podziwiana przez elity czułe na "off" ! Chcemy się nurzać w "offie"! Może dlatego teoria wyprzedza tak znacznie praktykę, a odważna praktyka tak drażni "znawców" !
No i potem idziemy na koncert zespołu, który tak opisuje swoje poczynania "...dzięki kombinacji konwencjonalnych i niekonwencjonalnych działań muzycznych wytwarzane są pola nieograniczone konwencjami...", "...nowy, eksperymentalny projekt"... i mamy do czynienia z nowym nurtem "offowym"! A przecież więcej "eksperymentu" zaprezentował nam starszy pan, jadący główną ulicą Cieszyna na rowerze z lekko uszkodzonymi hamulcami. Fantastyczny pisk i skowyczenie jakie emitowało "pole nieograniczone konwencjami" nasmarowanych hamulców, postawiło nas NA GRANICY wytrzymałości nerwowej i z pewnością było nowym, eksperymentalnym projektem łączącym struktury roweru/kola/bicyklu z sonicznym obszarem sztuki współczesnej. Hallejuah!