Saturday, June 25, 2011

LATO


No i ważne noce przesilenia letniego za nami... Wchodzimy w drugie półrocze według kalendarza popularnego, kościelnego i popartego dekretami władzy. Przygotowując się do trekkingu w Sapmi/Laponii natknąłem się na inny podział roku, który ma osiem pór: wiosna (kwiecień i maj), wiosna-lato (czerwiec), lato (czerwiec i lipiec), lato-jesień (sierpień), jesień (wrzesień-październik), jesień-zima (listopad-grudzień), zima (grudzień-marzec), zima-wiosna (marzec-kwiecień). W naszej strefie kulturowej okruchy tego starego, bliższego naturze, podziału roku zostały ukryte w postaci tzw. fenologii czyli obserwacji cyklu rozwoju roślin, zmian krajobrazu itp. symptomów subtelniejszych znaków zmieniających się faz i pór roku. Stare określenia, typu : przednówek określały porę roku także na podstawie sytuacji zapasów i dostępnych wiktuałów. Nie widzę powodu aby dać się ponieść telewizyjnej wersji rzeczywistości i nie śledzić prawdziwych pór roku. Przydaje się to na różne sposoby.
Na naszych małych balkonikach uprawiamy; balkon wschodni: pomidory karłowate, paprykę, bazylię (kilka odmian), bakłażany, ogórki, mini kiwi, dziekie wino z Japonii, kolendrę, melisę, milina amerykańskiego, aloes z okolic Genui (mamy go już z 10 lat!) oraz rozmaryny / na balkonie zachodnim rośnie: Ginkgo biloba czyli miłorząb (drzewko ma ponad 3 m!), dzikie wino z Ameryki Płn., wiciokrzew, oleander, szałwia lekarska, borówka arktyczna, mięta amerykańska, kokornak, grubosze, tymianek, lubczyk, fasola z orzełkiem, azalia pontyjska i to co wyrasta z nasionek, którymi całą zimę karmimy ptaki (karmnik wisi nad donicami i ptaki sieją...)! Do tych upraw dochodzi mała guerrilla gardening w postaci krzewu bzu czarnego, kilkunastu lilii, wiązowca, ajlanta, róż karpackich, jałowców, krokusów, jodły, buków czerwonych i kilka innych roślin gnębionych każdego dnia przez dzieci... Szczególnie dobrym posunięciem jest posadzenie możliwie wielu cebulek krokusów (szafranów) w jesieni na trawniku przed blokiem/domem/osiedlem. Krokusy kwitną wcześniej niż pierwsze golenie trawników głośnymi maszynami. To osesyjne golenie jest ulubionym zleceniem rozdawanym ochoczo przez (prawie) wszystkich zajmujących się osiedlową zielenią... to jakaś szajba i choroba prowincjonalnych dozorców. Na sadzonki i opiekę nad zielenią osiedlową w postaci krzewów, pnączy, drzew i roślin kwitnących podobno nie ma pieniędzy, ale na golenie trawnika co dwa tygodnie, od końca kwietnia do listopada, jakoś się znajdują?! Nazywam to ekonomią wujka: jak wujek zajmuje się goleniem trawników to golenie trawników jest podstawą dbania o zieleń! Czekam aż któryś z wujków założy firmę ogrodniczą... pewnie okaże się, że jednak mam rację z zamienianiem łysiejących od suszy (bo golić - tak, ale podlewać - nie!) trawników na zieleń urozmaiconą. Co do powodów zajmowania się ogrodnictwem, to pisałem o terapeutycznej roli uprawy roślin, o tym, że sprzyja uczeniu się i utrzymywaniu sprawności intelektualnej, o tym, że w kuchni nic nie może zastąpić bazylię zerwaną na 5 minut przed posilkiem.... itd. itd. W czasie spaceru wzdłuż osiedla, na którym mieszkamy na 3 duże, 5-6 piętrowe budynki, naliczyłem ... dwa balkony i jeden taras z zielenią! W tym jeden był nasz... Jednak kilka osób walczy samotnie i każdego roku zauważamy jakieś zielone wysepki na golonych przez wujków trawnikach. Można jojczeć, że brak nam zielenii i kontaktu z naturą, ale można także kupić sobie cwaną łopatkę i sprytny szpikulec do szybkiego sadzenia nasion i cebulek (konieczny dla guerrilli gardening i polecam każdemu guerrillas !).
Wracając do trekkingu w Laponia World Heritage Area to jestem już w fazie przygotowań, którą najbardziej lubię: wyłaniają się ekscytujące cele i powody do zboczenia z głównego szlaku, pojawiają się listy roślin i obiektów jakie przy odrobinie czujności natrafimy... pojawiają się liczne alternatywne ścieżki i lista sprzętu jaki musimy zabrać! Tym razem poza masywem Ahkka - Matki Laponii, mamy przy trasie święte źródła nazywane aja, masyw skalny z prehistorycznymi rysunkami, dwie osady Saamów gdzie można kupić chleb saamski i wędzone ryby należące do archaicznej grupy łososiowatych... Jedna z tych osad leży nad Zatoką Stallo i ludzie mieszkali tam już w epoce kamiennej. Stallo to olbrzym, który żywi się ludźmi... jeżeli przetrwamy to obiecuję, że opiszę jak zatoka i okolice wyglądają. A okolice warto dobrze i z bliska zobaczyć, bo uważane są za najbogatsze pod względem botanicznym i już cieszę się na spotkanie z interesującym Rhododendron lapponicum ! Wielką pryjemnością byłoby zobaczyć białozora czyli białego sokoła jak ze snu... sowę śnieżną jak z filmów o Harry'm P. i bieliki czy rybołowy. Rosomaki, niedźwiedzie i łosie chcemy oglądać raczej z pewnego dystansu, ale stad reniferów nie możemy się już docekać! Na szlaku będziemy korzystali z namiotu, ale także kuchni schronisk i szałasów jakie wybudował park narodowy, Saamowie i w kilku wypadkach także towarzystwo turystyczne, którego członkami od wiosny jesteśmy i oczekujemy stosownej zniżki w opłatach.
Przed wyjazdem w tundrę czeka nas jeszcze kilka dość ekscytujących akcji, spotkań i sporo roboty. Za kilka dni wyjazd na wystawę Generation Z do Budapesztu ! To wystawa traktująca o oryginalnych instrumentach elektrycznych konstruowanych w latach 20. i 30. XX wieku, m.innymi przez Lwa Termiena (Leo Theremin). Zapowiada się wszystko rewelacyjnie i odpowiada na nasze mocne studia nad archeologią instrumentów elektrycznych. Potem spotkanie z Tomkiem Hołujem, z którym przygotowujemy specjalne koncerty!!! Następnie blisko tydzień we Wrocławiu z Job Karmą, Damo Suzuki, warsztatami i koncertem. I dopiero tundra... a w sierpniu już szykują się inne karmicżne owoce naszych własnych zawirowań. Lato zapowiada się fantastycznie... Będzie o czym pisać!
Na fotce jest interesująca roślina - tłustosz, która rośnie w Polsce, ale naprawdę wiele tłustoszy spotykamy w tundrze. Preferuje takie siedliska, których w budyniowie ubywa, bo włościanie albo wywalają tam śmieci, albo odwadniają, albo kopią torf... Saamowie stosowali tę roślinę do kwaszenia mleka...gdyż na jej liściach znajdują się enzymy przyspieszające ścinanie się mleka. RoSlina jest częściowo owadożerna! Gamonie na quadach niszczą kolonie tłustosza w kilka minut... Homo quadens, no bo najwidoczniej nie sapiens!

Sunday, June 19, 2011

HYPERKOTO


Nasze uprawy balkonowe rozwijają się niezwykle bujnie: pomidory karłowate kwitną bogato i są już dwa małe pomidorki - owoce, ogórki rosną jak oszalałe i jest jeden do zbioru (ok. 10 cm) i ze 6 malutkich, bazylia rozrasta się fantastycznie, kolendra kwitnie, szałwia pachnie... itd. itd. i to wszystko w ekstremalnie trudnych dla roślin warunkach. Uprawy roślin jadalnych, leczniczych i ozdobnych to autentyczna praktyka alternatywnego stylu życia. Te wszystkie (albo prawie wszystkie) miejskie zabawy i podchody pod szyldem pseudo rewolucyjnej sztuki nowoczesnej to jedynie lans bardzo konkretnych osób. Zaczyna być strasznie nudne obserwowanie kolejnych i powielanych strategii zawłaszczania segmentów tzw. rynku sztuki, medialnych tematów, klubów/scen, galerii itd. Ogrodnictwo alternatywne (czyli takie na jakie pozwalają nam warunki: chociażby w dwóch doniczkach) daje dystans i uczy cierpliwości. No i domowy ogórek lepiej smakuje niż tekst pochwalny kolegii z Bardzo Kulturalnej Redakcji. Obserwuje sobie (i w pewnych granicach popieram) cały ten błękitny zgiełk modraszkowy w Krakowie. To jak w filmie wg. klasycznych prawideł: jest fermencik, pojawia się lider, ma niezbyt eksponowane (no bo spontan) wsparcie mediów/kolegów, lepi się pracowicie kolejny lans, kolejny szum... i tylko zastanawiam się czy coś dobrego wyniknie z tego dla modraszka i jego siedliska. Jak tak, to o.k. : coś za coś, ale jeżeli tylko nowy albumik tzw. "świetnych fotek", lans na fejsie, ugruntowanie w tzw. społeczeństwie przekonania o wyższości dobrze wyreżyserowanego spontanu nad każdym innym podejściem do sprawy... to głupio jakoś. Ale zobaczymy... niech tam, co mi zależy i tak wszyscy wiedzą, że ochrona przyrody w Polsce spoczywa na barkach jednego dziennikarza i jednej działaczki z pomysłami na media...
W czasie, kiedy sprawy ochrony całej przyrody rozgrywają się w redakcjach wrażliwej społecznie (i popierającej młodą, zaangażowaną sztukę) gazety, ja sobie prowadzę w najlepsze (jako zgorzkniały kombatant mam prawo) research po Internecie w poszukiwaniu harf wiatrowych, interesujących instrumentów strunowych i nowych technologii muzycznych/dźwiękowych. Stało się jasne, że w budyniowie nie ma miejsc do grania muzyki, która nie ma innego celu i kształtu niż sama muzyka... Zaczynam się więc poważnie rozglądać za sposobami na performans poza miejscami, w których muzyka jest tylko dodatkiem do piwa lub dragów. Chodzi mi o miejsca w mieście bo kocham stodoły i alternatywne domki na wsi, ale to już zbyt silna konwencja i nie moje miejsce do życia. Dla zszokowanych wyjaśnienie: cholernie nie lubię wsi, a wsi budyniowej szczególnie i to nie ma nic wspólnego z moimi totalnymi / organicznymi związkami z Naturą. Mieszkać na wsi, to nie to samo co mieszkać pośród przyrody. No chyba, że się to lubi, ale o zjawisku kulturowym zwanym chłopomanią, napiszę za kilka dni w kontekście naszych wrocławskich koncertów.
A więc na tapecie są po raz kolejny: ogrody dźwiękowe, mobilne zestawy głośnikowe, orkiestry na aplikacje do telefonów... muzyka w postaci aplikacji do iPoda... instrumenty nowej generacji, ale o najstarszych korzeniach... czyli to czym zajmę się na tzw. emeryturze - nuRave! No i okazuje się, że trafiam w środek spraw jakie dzieją się poza zasięgiem kultu Patrycji M., lansu Marii - co miała awarię, ale chyba się zepsuła już i czerstwych (ale sympatycznych i zasłużonych) gwiazd typu Gienek L. oraz czegoś niewiarygodnie koszmarnego o adekwatnej nazwie - trendy festiwal (dawniej nazywano takie rzeczy: kiłą) : a to Bjork zapowiada nowe utwory na iPad'a (dostępne od 30 czerwca)... i dopiero w jesieni płyta CD, a to niejaka Ellen Fullman rozciąga długie struny i nawiązuje do fascynującej teorii strun - na temat budowy wszechświata ? a to Miya Masaoka rewelacyjnie katuje ( a może kotuje?!) swoje tradycyjne japońskie harfy poziome - koto! Dobrze Ją rozumiem, bo kilka lat temu też nie mogłem już znieść tych pitu-pitu ( Ej sokoły...) na cymbałach, które sam rozpocząłem gdzieś w późnych latach 70-siątych XX wieku i które za sprawą Marka Leszczyńskiego i Atmana zaraziły wielu ludzi. Zamówiłem cymbały santoor z modyfikacjami w Indiach, zelektryfikowałem w dość przemyślny sposób i tak powstał nowy, hybrydyczny instrument z serii digital archeo. Słuchając muzyki Miya Masaoka natrafiłem na inną wirtuozkę modyfikowanego koto - Michiyo Yagi... a potem okazało się, że grają czasem razem! Polecam: "Michyo Yagi & Miya Masaoke @ Shinjuku Pit Inn" na YouTube... Albo taki kawał doskonałej muzyki (w rozumieniu jakie zaproponowałem wyżej) - Erebus, Terror (w /AA@Darknorse) zagrany/ujawniony przez M.Yagi - jest też na YT. Nawet nie linkuje bo Internet zaraz Wam to pokaże, a jest szansa, że jeszcze inne rejestracje, jakich ja nie widziałem. Polecam też www.myspace.com/hyperkoto i tylko dla hyperkoto bo sam myspace to dwód jak można zgnoić doskonałe pomysły... to jakby nim zajął się Onet...nie jestem chyba daleki od prawdy?
Mamy wiele radości z nowej tampury. Przyjechała do nas z Kalkuty i jest to wersja koncertowo-nomadyczna. Mamy wielką, piękną i doskonale brzmiącą tampurę, którą przywiozłem z jednego z pierwszych wyjadów do Indii. Nowa jest znacznie mniejsza, ma metr długości i co ważne posiada płaskie pudło rezonansowe! Brzmi doskonale i chyba się polubiły, bo razem dają dron jakich mało i jaki jest całkiem niedostępny z urządzeń elektronicznych, które także i my używamy. Dawno nie "oswajałem" swoją starą metodą nowego instrumentu, chyba kilka lat temu kaval z Bułgarii.
Kilka filmików z FESTIWALU HERBATY w Cieszynie udało się opublikować na YouTube, ale ważniejsza jest robocza i dlatego całkiem udana rejestracja koncertu. W jesieni bedzie dostępna u nas czyli we Fladze Świata - World Flag Records i jednocześnie w UK, w tamtejszej małej dystrybucji artystycznych wydawnictw muzycznych. To będzie już trzecia płyta podwójnie udostępniana w ten sposób.
Lipiec wygląda na bardzo interesujący. Najpierw blisko tydzień we Wrocławiu i warsztaty, granie z Damo Suzuki (wokalisty i muzyka legendarnego CAN !!!), nasz koncert... a potem wolność w tundrze Samów aż do sierpnia.
Śledzę też kolejne meldunki z trasy załogi Balkan4x4, która przeciera drogi gdzieś na pograniczu Serbii i Bułgarii! Może w przyszłym roku etnobotanika w górach Bułgarii! Zainteresowani - powoli się ujawniajcie, bo szykuje się ekscytująca etnobotaniczna podróż na 2012 rok... aby póniej nie kwękać, że się nie wiedziało...
Jutro biegnę poprowadzić wykład nt. etnobotaniki dla studentów AGH... z którymi mam we wrześniu praktykować metodę etnobotaniczną w antropologii kulturowej w ...Bieszczadach!
Na obrazku jest piękny, mroczny baner zaprojektowany przez Tomka -Rolnika- Czermińskiego, który właśnie pakuje blisko setkę wyjątkowych, kolorowych zaproszeń dla zainteresowanych kultywowaniem zwyczajów niezależnej sceny psychedelicznej, jacy, mam nadzieję, pojawią się we WRO w połowie lipca!?

Monday, June 13, 2011

SRACZKA


Wczesnym rankiem ruszyłem do Szczawnicy i Jaworek aby zobaczyć co dzieje się ze stanowiskiem Primula farinosa. Niewielka, podmokła łączka była tym razem biała od wełnianki. Na cieniutkiej, zielonej łodydze zwisają białe kłaczki jak wyrwane z luźnego kłębka waty. Takich wacikowych łodyżek jest ze dwa tysiące obok siebie... Zaraz przypomniałem sobie kilka fantastycznych wełniankowych łączek w tundrze. Troche inne gatunki wełnianek i całkiem inne góry... już chciałbym pakować plecak! Praca, polegająca na wyszukiwaniu przekwitłych kwiatostanów Primuli i wyborze innych tematów do wykonania zawodowej dokumentacji przez Bogdana K. troszkę się nam przeciągnęła i z żalem musieliśmy pozostawić całe zbocza poziomek...aby złapać autobus do Krakowa.
Ciągle jeszcze myślę o Festiwalu Herbaty w Cieszynie i tym cichym rugowaniu wszystkiego co posługuje się nieco inną logiką. Wystarczy, że na festiwalu nie ma piwa i już jest to poważna przeszkoda w słuchaniu muzyki? A po takiej sobie ilości słuchaczy i uczestników warsztatów można sądzić, że to jest jednak poważna przeszkoda!

Za tydzień mam poprowadzić wykład dla studentów AGH na temat etnobotaniki. Nie mam z tym wielkiego kłopotu, ale zaczynam widzieć, że wraz z doświadczeniem pojawia się wątpliwość co do możliwości nauczenia kogokolwiek ...czegokolwiek. Pewnie należy z tym walczyć dla dobra przyszłych pokoleń, czy coś w tym rodzaju, ale z drugiej strony bardzo zaczyna mnie pociągać inne wyjście: nie przejmować się sprawami innych ludzi. Jedyne co mnie jeszcze trzyma przy misji edukacyjnej (poza ślubowaniami bodhisattwy) to żal wielkich, starych drzew. No bo jak się nie nauczy małego Jasia... A małe Jasie i małe Małgosie zabawiają się pod naszą Wieżą... obrywając rozkwitające pąki posadzonych przez nas kilku odmian lilii. Nie mam żalu do dzieci, ale rodzice zachowują się skandalicznie nie reagując na tego typu zabawy. Mały Jaś urywa bezkarnie i bezmyślnie pączki kwiatów, które posadził pan z brodą (dziwny jakiś bo nie musiał a posadził), później urwie motylkowi skrzydełka dla zabawy, następnie kopnie koleżankę w głowe aby zabawy było jeszcze więcej, a zakończy maltretując mniejszego Jasia i zdejmując koleżance majtki aby zrobić stosowną dokumentację i wysłać filmik z komórki innym rozbawionym dzieciaczkom. Rodzice tych małych Jasiów i Małgoś zorganizują później jakiś marsz milczenia przeciw przemocy, a wystarczyłoby zareagować kilka lat wcześniej na poznawczo-niszczące praktyki na podwórku. No więc brnijmy w tę dydaktykę, może ktoś ocaleje i kilka drzew postoi jeszcze parę lat?

W Cieszynie, po naszym koncercie usłyszeliśmy od Vlastislava Matouska, że jest nam wdzięczny za nasze bezkompromisowe poszukiwanie muzyki/energii, a nie granie - jak to pięknie i trafnie ujął Vlasto - "tej sraczki"... Niestety, nie granie "sraczki" zawęża możliwości grania koncertów, ale z drugiej strony wyautowuje nas automatycznie i skutecznie poza te wszystkie obiegi i koterie, które właśnie z opychania "sraczki" żyją. Ale mam wrażenie, że tych innych, "bezsraczkowych" obiegów jest z roku na rok mniej?! A może mi się tylko tak zdaje? Kilka dni temu słyszałem wypowiedź młodego muzyka, że powinno się jego zespołowi udać zyskać popularność; bo grają covery i potrafią zrobić salto na scenie. Jak słyszę takie wypowiedzi to rozumiem decyzję Witkacego, że nie chciał oglądać świata równych szans... bo ta równość jakoś zawsze kończy się równaniem w dół. Z drugiej strony jednak spotykają nas czasem bardzo miłe niespodzianki...
Specjalnie zaprojektowane i wydrukowane przez Tomka -Rolnika- Cz. na dobrym papierze zaproszenia na nasz koncert w ramach Festiwalu Herbaty powiesiliśmy na wotywnej gałęzi przywiązanej do masztu oświetlenia, w ramach realizacji dość intuicyjnych moich wizji zaznaczonej na plakatach Karpat jako: event - concert - image. Byłem pewny, że nikt moich niejasnych intencji nie zrozumie i bilety pozostaną na miejscu... a tu gałąź po koncercie była pusta! Może nasza wojna ze "sraczkami" muzycznymi i przymusem wykonywania salta na scenie nie jest całkiem beznadziejna?
Na obrazku stara ilustracja do mojego tekstu o syntezatorach i pytanie: co jest zabawniejsze; kiedy "dzicy" grają na klawiszach, czy kiedy my gramy dzikich?
Niestety nasi mistrzowie fotografii: Kasia i Bogdan nie zalali mnie fotografiami z koncertu, koncertów... ale będę miał co w zimie pokazywać. W medialnym świecie działać należy natychmiast, albo wcale?!

Sunday, June 12, 2011

DRAGON'S FLIGHT


Kilka godzin temu wróciliśmy do Krakowa i kolejna edycja Festiwalu Herbaty w Cieszynie za nami! Jedno popołudnie i jeden dzień to stanowczo zbyt krótko jak na tego rodzaju świętowanie. Sam Cieszyn wymaga wielu godzin spacerów tematycznych i to wyprawy bardzo przyjemne. Takiej ilości pięknych starych drzew nie widziałem dawno w miastach na naszych szlakach. Wszystkie większe okazy są wytropione, obcięte lub wycięte i na ich miejsce sadzi się patykowane atrapy z systemem korzeniowym wielkości pięści z nadzieją, że szybko uschnie i będzie spokój?! Dość często też sadzi się ulubione przez lud nasz tuje wg. reguły: wszystkie wujki sadzą tujki! A w Cieszynie 20-30 metrowe olbrzymy stoją sobie spokojnie? Może dlatego to na Festiwalu spotkałem legendarnego w pewnych kręgach Jana Szimika z broszurką Jego autorstwa pt. Domowe herbaty ziołowe, Czeski Cieszyn 2007, nakład własny...
Pierwszą płytą jaką odpaliliśmy po powrocie z Cieszyna jest CD Vladimira Vaclavka - Pisne Nepisne,
wydana w 2003 roku przez Indies Records. Blisko godzinna płyta nagrana w studiu doskonale oddaje klimat i poziom koncertów solowych Vaclavka. Koncert w ubiegłym roku i koncert z wczoraj to wielkie przyjemności jakie nas w Cieszynie spotkały. Koncert klasycznej muzyki Indii na sitar, esraj i tabla był więcej niż poprawny, ale proste zamienianie skrzypiec na esraj i uczenie gry na tabli w sposób przyjęty dla "opanowywania" podstaw gry na pianinie ... niezbyt się sprawdza. Niby wszystko gra i odpowiada teorii, ale gdzieś gubi się muzyka i jej duch. Duch się nie gubił duo didjeridu z Warszawy. Ruffi Libner i Luka Hołuj utrzymali szlachetny minimal i "pompowali" jak należy. Jeżeli szukać jakiegoś "ale" to także nie w doskonałej formie i technice gry; to było bez uwag. Jedyne co przychodzi mi na myśl to tradycyjny termin z muzycznej praktyki indyjskiej: rasa. Rasa to stan emocjonalny słuchacza wyzwalany przez doświadczonego muzyka, który to stan jest niezbędny do wytworzenia subtelnego powiązania wykonawcy i słuchającego. Bez mocnej wymiany rasa nie ma istotnej, zapadającej głęboko muzyki. Gdy jest rasa, technika staje się tłem, a nie istotą. Rasa pojawia się z wiekiem i doświadczeniem, ale także dzięki bezkompromisowości i oddaniu istotnym elementom muzyki traktowanej jako wyraz praktyki duchowej. Duo z Warszawy powinno jedynie grać i starzeć się, natomiast czeski tablista, który w obecności starego mistrza sitaru ziewał, popijał herbatkę i podpierał ciążącą mu głowę pełną teorii - do rasa ma tak daleko jak z Cieszyna na księżyc. Gość ten odpalił wieczorem jakiś cyrk w rodzaju "barwnego korowodu dookoła świata" i zaprezentował wszystkie techniki muzyczne jakie poznano... A wszystko sprawnie i bardzo wesoło... Taka nauka zajmuje pewnie tak zdolnemu muzykowi ledwo ze dwa semestry?!
Vladimir Vaclavek na swojej płycie, która gra właśnie w naszej Wieży, umieścił nagranie Dragon Flight... i tak to jest; prawdziwa rasa jest jak lot smoków - oszałamia.
Na focie - detal z zaułków Lewoczy.

Wednesday, June 08, 2011

ANTI-THEORY


Na dobre przesiadłem się do "maka" i właśnie włączyło się automatycznie podświetlanie klawiszy... bo już po zachodzie słońca, a na lampę jeszcze zbyt wcześnie. Ostatnie dni zainspirowały mnie do pracy nad instrumentami, które "pobierają" muzykę wprost z otoczenia. Jest wiele takich konstrukcji, które współdziałają z wiatrem, słońcem, wodą i prądem elektrycznym w czystej postaci. Mam plan, aby tegoroczny dość długi i ekscytujący trekking w tundrze Saamów (na terenie Laponia - World Haritage Area, wyznaczonym przez UNESCO) wykorzystać do eksperymentów z harfami wiatrowymi. W tego rodzaju eksperymentach pociągająca jest ich nieprzewidywalność i niezwykła inspirująca siła. Myślałem o tym dzisiaj w południe, podczas interesującego wykładu o "walorach terapeutycznych roślin ozdobnych", jaki wygłosiła dr inż. Bożena Szewczyk-Taranek podczas Swięta Ogrodów 2011 w Krakowie. Ogród jest strefą bliską natury i bywa, że stanowi jej jedyny dostępny substytut. Istnieje terapia ogrodnicza i ogrodnictwo terapeutyczne... Ogrodnictwo to określenie, którego istota sprowadza się do - kultury opiekowania się roślinami, przy czym; kultura, wydaje się w tym określeniu nie całkiem doceniana i rozumiana. Bardzo ciekawą informacją z wykładu było przytoczenie badań z których wynika, że na długowieczność w dobrym zdrowiu i zachowanie sprawności intelektualnej największy i dobroczynny wpływ ma ogrodnictwo i przebywanie wśród roślin, a nie sport! Powinno się apelować i lobbować nie o budowę boisk, ale o zakładanie ogrodów! Mam wrażenie, że z tym nadęciem spraw tzw. sportu to jakaś gigantyczna ściema, a już organizacje piłkarskie to jawne ekipy działające jak mafia. Szkoda, że aktywiści ekologiczni lekceważą okazje do uczenia się i nie widziałem nikogo na bardzo interesujących wykładach ... a np. teoria psychologiczno-ewolucyjna Rogera Urlicha byłaby chyba bardzo interesująca dla wyznaczania celów i strategii działania. Nie wystarczy zlikwidowanie sklepików z dopalaczami w pobliżu szkoły, przydał by się szkolny ogród i codzienna swobodna aktywność w nim. Za kilka lat to posiadanie ogrodu, tarasu, a może nawet balkonu z uprawami ziół i roślin ozdobnych i pokarmowych będzie pewnie wyrazem wielkiej niezależności. I tu muszę się pochwalić; na naszym balkonie od wschodu mamy już trzy maleńkie ogórki w hodowli donicowej... A ogórki były ostatnio przebojem medialnym większym niż krypta, wrak samolotu i największy kiczowaty Król Polski.
Co to ma wszystko wspólnego z muzyką? Dla mnie osobiście bardzo wiele i nie wszystko umiałbym jeszcze dobrze wytłumaczyć. Jest w roślinach jakiś element bliskiej mi organiczności i tego fascynującego elementu, który stanowi o życiu. Kiedy dawno temu uczestniczyłem w niezwykłym wydarzeniu jakim było działanie Living Theatre to słowo "living" zawsze czyłem jako roślinne, organicznie roślinne, a nie zwierzęce, które jest zawsze bardziej indywidualistyczne i przez to skazane na śmierć. ®ośliny wydają się być długowieczne i obliczone na znacznie dłuższy dystans? Ot takie tam intuicje. Ogrody, dzikie obszary o silnym oddziaływaniu, muzyka i dźwięki z anrchicznych i osobliwych instrumentów, oto smak tego co genialny Reed Ghazala nazwał - anti-theory. Boginiom niech będą dzięki za uchronienie mnie od przymusu bycia muzykantem, którego nauczono wszystkiego co najdalsze od swobody, kreatywności i wielkiej przyjemności eksperymentowania.
W piątek rano mkniemy do Cieszyna i Festiwal Herbaty. To znakomity przykład, że można zrobić coś po swojemy i nie ulegając ciśnieniu niby-szołbiznesu, bez browarów i wyszczekanej do kuriozalnych rozmiarów dziadowizji. Oby tylko pogoda dopisała!
W niedziele zamieszałem się w tłum modraszków na Zakrzówku w Krakowie i mimo tego, że widzę też te zakulisowe ruchy - poparłem czynem słuszną sprawę powstrzymania chętnych do zrobienia interesu kosztem świetnego terenu zieleni, skał, drzew i modraszków. Nie wszystko musi być w takich sprawach łatwe i jestem za zasadą ostrożności w dysponowaniu wspólnymi terenami w mieście. Jest takiego dobra czyli tej wyeksploatowanej do spodu - przestrzeni publicznej bardzo już mało... zawsze jakieś płoty, święte pomniki, kaplice, krzyże, zamknięte ogrody księżych posiadłości w środku Krakowa...
Da się wiele zagadać, ale przychodzi taki cenny moment, w którym budzi się w nas intuicja, to coś... anti-theory i wiemy co mamy robić, wiemy co mamy grać, wiemy z kim mamy być. I ma to silny związek z muzyką.
Na obrazku: dołącz do najlepszych w anti-theory! Fota ze starszych zasobów dokumentacji gier i zabaw miejskich.

Monday, June 06, 2011

PERFORMANS


Słowo "performance" pojawiło się po raz pierwszy około 1494 roku... i oznaczała: powodzenie, wyczyn, wykonanie, występ, przedstawienie. Do tych znaczeń dodano współcześnie także: seans, koncert, osiągnięcie (celu), a nawet wydajność! Richard Schechner wyróżnił osiem rodzajów performansów: performans w życiu codziennym, w sztuce, w sporcie i innych popularnych rozrywkach, w biznesie, w technologii, w seksie, w rytuałach świętych i świeckich, w zabawie. Bardzo interesująco wygląda performans technologiczny. Widzę tu wyjaśnienie pewnego stylu wypowiedzi wielu obserwatorów i samych performerów. Pokaz świateł, obrazów itd. czyli to co często mylone jest z np. koncertem (a to performans artystyczny, muzyczny) jest performansem technologicznym, w którym ważna jest technologia i jej poziom, to ona jest tematem performansu. Dlatego, kiedy przedstawiamy nagrania muzyczne fanom performansu technologicznego usłyszymy raczej, że mają zbyt mało basu, zbyt dużo basu, są źle skompresowane i mają słaby mastering... niż cokolwiek na temat samej muzyki. Performans technologiczny wprowadził zjawisko nazywane parametryzacją performansu. Performans technologiczny jest dość arogancki i pretenduje do wiodącego. Pomaga w tym zjawisku wsparcie koncernów i sprzedawców nowych technologii, którzy świetnie wygrywają te snobistyczne zagrywki. Do tego dochodzi jeszcze wstydliwy problem tego, że łatwiej jest porównać parametry głośnika niż artystyczne strategie. No i mamy rzesze wielkich znawców jak malowane. No i wszystko w obrębie performansu technologicznego jest nowe... niczego (poza instrukcją techniczną) czytać się nie musi. A to nowe wygląda m.innymi tak:

W 1913 roku niejaki Luigi Russolo pokazał swoją pracę pt. Sztuka hałasu: zestaw skrzyń z ukrytymi emitorami hałasu. Pan Luigi wraz ze swym asystentem Hugo Piattim potrafili wytworzyć około 30 tysięcy różnych dźwięków. Orkiestra Russolo i Piattego wystąpiła z koncertem Sztuka hałasu po raz pierwszy 11 sierpnia 1913 roku. Może tę datę przyjąć jako początek grania noise music...?! Niejaki J. Cage skomponował (?) w 1951 roku
utwór pt. Imaginary Landscape No.4 na dźwięki wydobywane z dwunastu radioodbiorników obsługiwanych przez dwadzieścia cztery osoby, które nieustannie zmieniały stacje i natężenie dźwięku...
To wszystko i więcej: Herman Nitsch, Kurt Kren, object art, liminalność vs liminoidalność, interowalność .... wyczytacie w świetnej książce Jacka Wachowskiego - Performans, wydanej przez słowo/obraz terytoria. Jest to także podręcznik akademicki i daje to nadzieje nie odkrywania odkrytego i świadomego odbioru sztuki w miejsce popadania w dwuletnie cykle lansowania gwiazd budyniowa?! No wiem; naiwny, naiwny...
Ale wczoraj znalazłem się w dużym zgromadzeniu ludzi z przyczepionymi skrzydłami o barwie niebieskiej. Nie były to jedynie dzieci, oj nie... widziałem bardzo dorosłe już okazy motylo-ludzi... a nawet motylo psa! Modraszkowy performans polegał na byciu przez chwilę motylem i człowiekiem razem z innymi, w obronie miejsca gdzie żyją modraszki i gdzie ludzie przychodzą aby je oglądać i generalnie nie oglądać przez jakiś czas rzeki samochodów, mas ludzkich, reklam i ścian domów... Te błękitne motylki, które symbolicznie są tematem performansu to zlepek dwóch gatunków modraszków: telejusa (Maculinea teleius) i neusitous (Maculinea nausithos), które żyją sobie na trawiastych i nieco podmokłych terenach na Zakrzówku w Krakowie. Obydwa gatunki są u nas prawnie chronione, wpisano je na listy ginących gatunków, ale są także wymienione w II i IV załączniku Dyrektywy Habitatowej, którą ratyfikowaliśmy przystępując do Unii Europejskiej. Załącznik II mówi, że nasze modraszki to: gatunki będące przedmiotem zainteresowania Wspólnoty, których ochrona wymaga wyznaczenia specjalnych obszarów ochrony, załącznik nr IV mówi, że: to gatunki, które wymagają ścisłej ochrony. Ale w modraszkowym performansie chodziło o coś innego; coś bardzo podstawowego dla mieszkańców miasta. To tereny swobodnego bycia, tereny gdzie można odpocząć i gdzie dzieci mogą zobaczyć, że istnieje także świat drzew, motyli, traw i skał. Chodziło też o to gdzie kończy się władza kilku osób i ekonomii, a gdzie zaczyna się władza mieszkańców miasta. Chodzi o to, że nie wszystko można kupić i nie wszystko warto sprzedwać. A modraszki to interesujące motyle i w ich cyklu życiowym jest wiele tajemniczych zjawisk; adopcja larw motyla przez...mrówki, specjalne rośliny żywicielskie i silny tzw. dyformizm płciowy. Oznacza to, że samiczki i samce różnią się znacznie ubarwieniem. Podczas performansu na Zakrzówku widziałem tylko błękitne samczyki modraszków... może samiczki dołączą następnym razem?