Saturday, January 29, 2011

ENJOY FACEBOOK!


Popisy, newsy, prowokacje i ciekawostki na Facebooku są niezwykle wciągające, mimo że przeciętna zawartość otwartej stronki FB jest taka, że pisanie bloga jawi się przy niej jako niezwykle szlachetne zajęcie. Nieomal jak pisanie gęsim piórem w czasach esemesów. Jakaś część naszej natury lgnie do mało znaczącego zgiełku i ploteczek. Jako terminujący dopiero uczestnik FB muszę się jeszcze wiele nauczyć, a ciągle najważniejsza jest cierpliwość... Cierpliwość do wylewów nieskrępowanej autopromocji innych, poskramiania swojej i nie popadania w mordercze zamiary kiedy napotyka się fejsbukowego despotę. Już mam kilku takich na oku: nigdy niczego nie komentują, nikomu nie odpowiadają i nic ich generalnie nie obchodzi poza powieszeniem kolejnego ogłoszenia o swoim udziale w fantastycznym Festiwalu Srutu Putu Majtki z Drutu Digital Audio Media City (można te wszystkie wyrazy poukładać w dowolny ciąg i otrzyma się w ten sposób fantastyczne nazwy: Fest. SrutuPu Tumaj Tki/z/Dr Utudigital Ci Aumetydia Ty... fajne, nie?). Skłaniam się do następującego stopniowania moich reakcji: po stwierdzeniu, że jest to uparta praktyka, a nie chwilowa lub okresowa załamka/konieczność/ niemożność wpisuję delikwentowi: Bravo, bravo! Jeżeli nie widać poprawy po tym poważnym ostrzeżeniu (no bo kto "sam z siebie" pisze komuś "bravo"?!) sprawiam, że gagatek jest w mojej grupie FB, ale nie jest widoczny. Ostatnim aktem jest wywalenie uparciuszka z listy friendsów, co jest radykalne, ale może być konieczne. W tej chwili jedni mają umnie "bravo" i jeden gagatek myśli, że czytam jego ogłoszenia - a tak nie jest. Jest też jeden poważny kandydat do "delete". I tu pojawia się problem naszych nisz życiowych, niby chcemy poznawać innych i uczyć się szacunku dla różnych postaw i punktów widzenia... a tu nawet na FB po jakimś czasie pozostaną nam tylko Ci, których akceptujemy, z którymi się zgadzamy, którzy z nami się zgadzają i nić dogadzania sobie i kompromisów snuje się spokojnie i całkiem tak jak dawniej w ulubionej kawiarni gdzie bywamy bo lubimy.
Z zainteresowaniem i szacunkiem dla roboty pana Mihaly Hoppal'a oglądam, czytam i rozpracowuję Jego książkę / album pt. Szamani Euroazjatyccy z 2005 roku, którą w Polsce opublikowało w 2009 roku Wydawnictwo Iskry. Książka ma ponad 300 stron i ponad 260 ilustracji. Autor pisze: "W obrębie kultury dziś już wyraźnie zarysowuje się nowa grupa znaczeń, którą możemy określić mianem postmodernistycznego szamanizmu".
Autor wie o czym mówi, bo poza niezliczonymi podróżami i kierowaniem Etnograficznym Instytutem Badawczym Węgierskiej Akademii Nauk jest Hoppal wydawcą pisma poświęconego badaniu szamanizmu. Tym bardziej cieszy mnie, że tak wiele jest jeszcze do poznania w sferach związanych z szamańskimi praktykami i światopoglądem Saamów, które to zagadnienia nie są w książce jakoś wyjątkowo dobrze przedstawione. Tuva, Mongolia, Bajkał, nawet Korea i Japonia, ale Skandynawia jakoś umyka... Tym bardziej się cieszę na zapowiedź opracowania ekscytującego tematu bębnów Noaidów (szamanów) ludu Saami. Opracowanie to szykuje się w Gdańsku! Pod wpływem książki i kilku ilustracji jakie mnie w niej zainteresowały, sobotnie przedpołudnie poświęciłem na badanie śladów jakie w Internecie pozostawiły tzw. zwierzęta mocy czyli pomocnicy szamanów. Odpowiednikiem zwierząt mocy są roślinni sprzymierzeńcy szamanów. Te ostatnie nazwałem, w tekście mojej książki, która-chyba-nie-doczeka-się-wydawcy, roślinami wspierającymi. Czyżby to był przejaw postmodernistycznego szamanizmu? A swoja drogą to sztuka First Nation, nawet jeżeli jest stosunkowo nowym wyrazem artystycznej aktywności, zadziwia nasyceniem i doskonałością. Zobaczcie np. na www.inuitart.ca
W skrytce pocztowej znalazłem kopertę, a w niej płytę pt. Kalisz 2010 - przegląd muzyki elektronicznej 62 800. To świetnie wydana płyta demo z 11 projektami prezentującymi swoje utwory na blisko godzinnej płycie CD. Poza moim stałym faworytem w postaci projektu Accomplice Affair z wielkim zainteresowaniem wysłuchałem także a27, Citizen DuB (!), Fred Beatstone, ttk, disordered. Płyta została udostępniona na licencji CC (Creative Commons) czyli na określonych przez samych autorów warunkach. Warunki te są jasno opisane i bardzo przyjazne miłośnikom muzyki i wszystkim, którzy świadomie korzystają z Internetu. Zobaczcie i słuchajcie / ściągajcie sami: www.62-800.bandcamp.com I nikt z muzyków jacy spotkali się w Kaliszu nie płacze w garsonki i gajery telewizyjnych wyrobników skarżąc się jak to ich dzieciaki okradają z geniuszu! Powinno się rozgonić tę całą skarżącą się bandę, bo to nie geniusz ich żywi ale ten post-peerelowski układ pt. "wszystkie prawa zastrzeżone" i płyty sprzedawane za 60 złotych przy koszcie ich produkcji na poziomie 4 złotych. Złoty układ dla ścisłego grona geniuszy muzycznych, szemranych układów z prezenterami radiowymi i zręcznie przymkniętych dystrybucji? Więc - szacunek dla kodu 62-800 i niech się szoł-budynio-biznes goni!
Na mojej focie "cieszenie się drzewami inaczej" z wewnętrznej strony okładki naszej płyty Enjoy Trees! rozdawanej przez Greenepace i częściowo już dostępnej w plikach mp3 na naszej głównej stronie www.magiccarpathians.com

Sunday, January 23, 2011

SZAROGRÓD


Ludziom przyzwyczajonym poruszać się w obszarach państw narodowych często trudno zaakceptować wielokulturowe dziedzictwo danego regionu czy miejscowości, chyba, że jest to dziedzictwo upadłe będące śladem istnienia w przeszłości innej społeczności religijnej czy etnicznej. Co więcej, takie pozostałości często są jedynie oznaką triumfu jednej grupy nad resztą, która musiała z różnych powodów opuścić daną przestrzeń. Siłą powstrzymuję się aby nie cytować dalej broszury pt. Szarogród Śladami niepamięci, która powstała w wyniku pracy i namysłu interesującego Stowarzyszenia Magurycz, w 2010 roku. Książeczka ma 30 stron i gdybym się nie powstrzymał to bym ją przepisał, tak jest ciekawa... Ale w są w niej także fotografie... 19 obrazów równie sugestywnych jak sam tekst! Jeszcze jeden fragment (a jednak!): Oddajemy do waszych rąk słów parę o ścieżkach, którymi chadzali Żydzi, Ukraińcy, Polacy, Ormianie, Turcy i bezdomni, którymi nie chcemy być... Tych słów parę napisał Damian Nowak, którego życie owa wielokulturowość ukształtowała, mimo, że jej dostrzeganie nie jest zajęciem ani łatwym ani popularnym specjalnie.
Książeczkę o podolskim Szarogrodzie (no wiem, że ciągle czai się w Was przypuszczenie, że to inna nazwa na Budyniów, ale nie - powaga: Szarogród) dostałem od samego autora ... przypadkowo (?) podczas spotkania w studiu Radiofonii! Ja byłem tam z płytą Enjoy Trees!, którą Greenpeace chyba już rozdał świetnym, bezinteresownie zaangażowanym w zbieranie podpisów pod petycją w sprawie zmiany ustawy o ochronie przyrody! Oni zebrali (troszkę: my zebraliśmy) 250 tysięcy podpisów! Ta przypadkowość (ludzie ze Stow. Magurycz grupa kamieniarzy - promowali koncert i płytę fajnie brzmiącego duetu Zapaska, który gra za kilka dni w Krakowie) bardzo dobrze świadczy o Radiofonii i autorce programu Gosi N. ! Wygląda na to, że się podlizuję, ale co tam; jak trzeba komuś walnąć to walę, ale jak należy się miodzio to miodzio! I co, Andrzeju zAlaski, bude to dobre? Jest poprawa?
W Levockich Vrchach i L. Planinie chodziliśmy po tropach legendarnego wilka samotnika, zwanego przez miejscowych Profesorem. W Firmie otwarłem różne podręczniki zawodowe (bo taką mam pracę!) i porównałem te materiały naukowe z licznymi fotami tropów jakie zrobiliśmy w górach. Ej boy... wychodzi na to, że Profesor to Profesorka raczej, wadera i tyle? No chyba, że samotnik ma jednak koleżankę? Odezwały się głosy (nie będę wskazywał palcem...), że niezwykła inteligencja Profesora wskazuje, że to jednak Ona... Hm, ej boy - je to możne!
W tej chwalonej wcześniej Radiofonii byli także ludzie z projektu Jeden Uśmiech, którzy opowiadali ciekawe rzeczy i mają w przyszły tygodniu wystawy, w tym jedna z nich to prezentacje fotografii uśmiechniętych ludzi na fasadach budynków w Krakowie. Ciągle mnie to kręci bo w innych radiach można raczej spotkać grupę Pektus, Synowie, Bracia czy jakieś inne tego typu Budyniowe Potwory... albo jakiegoś Joachima B. czy innego pomyleńca. Już opanowuje haterskie zapędy, sorry królowie popu... ale politbiuro pomyleńców mam w d....!
No cóż, stało się i grasuję również na Facebooku... podobno to obciach, podobno to super... no nie wiem i jestem naiwnie nastawiony pozytywnie. To może wynik tej mgły i braku słońca? Jakieś zamroczenie pozytywne?
A może mam też trochę radości (wiem; fun...) z naszej płyty Enjoy Trees! i drugiej części Monografii Instrumentów Karpackich, którą wypełnili bracia Byrtkowie z małą pomocą gości ze Słowacji i kumaka górskiego aka Bombina variegata (tak jest w opisie płyty!). Z tym wydawnictwem miałem naprawdę baaardzo dużo pracy, ale album - wydawnictwo kryje płytę z nagraniami Kapeli Byrtków, reedycję płyty z nagraniami instrumentów karpackich i jeszcze do tego książeczkę z opisem plus wiele unikalnych fotografii jakie wykonał zawodowo Bogdan Kiwak! - wyszedł bardzo dobrze.
Na focie: trop Profesora pozostawiony przez inteligentną waderę...

Monday, January 17, 2011

LEVOCSKA PLANINA


Z wielkim trudem zabrałem się do pisania po powrocie ze słowackich Karpat. Jakoś nie chce mi się, a może też i nie potrafię (a może także nie bardzo chcę?) opisywać ważnego czasu w realnym miejscu! Realność to dobre określenie na tę różnicę pomiędzy życiem wielkomiejskim złudzeniem i realnością całkiem magicznej przestrzeni tętniącej życiem. Brzmi jak sprzeczność: realność i magiczność, ale tak to czuję. Bo to nie figle na FB, nie krótkie ujawnienie uczuć na blogu i nie zadziwianie świata na YT..., nie jest to także napuszone odgrywanie ról Bardzo Poważnych Osób, lub Bardzo Szalonych Artystów Kup Mnie, którzy królują w Budyniowie. To jest taki stan, który pozwala nam poczuć, że naprawdę żyjemy, oddychamy i ciągle jeszcze wgryzamy się w ten słodko-cierpki miąższ: t e r a z.
Levocska Planina to maleńkie pasmo, z którego dwa kroki jest na bardziej znane Levocske Vrhy z wielką halą Spiskiej (1056 m n.p.m.), którą ominęliśmy łagodnym łukiem aby wyjść na bezimienny szczyt o 16 m niższy niż ona. Zaczęliśmy oczywiście od szczycików: Jedlinka i Hol'a, które nie osiągają tysiąca metrów. Gotowaliśmy herbatkę na kuchence gazowej w pustej wsi Podproc i tam odebrałem telefon od Roberta C. z podziękowaniami za płytę Enjoy Trees!, która dotarła do biura Greenpeace. Piliśmy gorącą herbatę patrząc na Spiski Hrad wyłaniający się z gęstej, białej mgły i cieszyliśmy się chwilą, która zapadała niespiesznie gdzieś w nas, głęboko i na stałe. W zimnym deszczu, po błocie i porywistym wietrze szliśmy godzinami po tropach wilka samotnika, zwanego w tej okolicy "profesorem". Tytuł akademicki zyskał dzięki swej nieuchwytności i odwadze. Podobno "profesor" porywa owce nawet w biały dzień i nikt go nigdy nie przyłapał. Wilk jest więc jakąś częścią tej opowieści? To pewnie jest część najważniejsza, bo nieuchwytna.
Okolice Levoczy były ulubionym terenem wypadów na Południe polskich botaników i w wielu pismach prof. Bogumiła Pawłowskiego są doniesienia florystyczne z tych terenów. Wybierzemy się tam w lecie aby zobaczyć te roślinne cuda. Rośnie tam piękna lilia bulwkowata i dziewięćsiły... i sto innych roślin.
Spaliśmy w drewnianej, tradycyjnej chałupie w samym środku muzeum karpackich instrumentów ludowych... tak już jest z nami, co tu pisać. Gadaliśmy wieczorem o świetnej książce Jaroslava Svobody pt. EKOZAHRADY (Eko Ogrody), która to książka: jest dedykowana ludziom, którzy uprawiają rośliny, czyniąc z tej planety piękniejsze miejsce dla życia.
Książka ma ponad 300 stron i setki fotografii ... i tylko pozostaje zazdrościć bez zawiści, że istnieją nacje nie ulegające histerii religijnej i politycznym zidioceniom. Pozostaje dobrze przestudiować książkę i zacząć planować ogród naturalny jako realny i bardzo konkretny program zwalczania budyniowatości mentalnej.
Wieczorami także trochę muzykowaliśmy; osobno ale i razem z gospodarzem muzeum, pracowni i kilku innych inicjatyw. To co robiliśmy, nazwałem w listopadzie 2010 roku Karpacką Muzyką Improwizowaną, będziemy pewnie gdzieś grali otwarty koncert. Gdzieś i kiedyś, bo jakoś opada ze mnie przymus brania udziału w tej fałszywej grze pozorów jakim jawi się mi budyniowa tzw. scena muzyczna.
Przytaszczyłem dzisiaj dwie paczki płyt Enjoy Trees! i miło było posłuchać muzyki z takiej "prawdziwej" płyty! Trochę pośmialiśmy się z tego, za co tym razem dostaniemy recenzenckie "wciry"...? Ale jakie to ma znaczenie, skoro i tak, w szerszym obiegu kultury w tym budyniem płynącym i nawiedzonym kraju, nie istniejemy?! To i lepiej, bo dwugłowy potwór ziejący smrodem wariatkowa o nazwie Kaczodziwisz, przyprawia mnie o depresje i wstyd.
Na mojej fotce Michał Smetanka, nasz gospodarz i znawca pasterskich brzmień - nie tylko Gór Lewockich, w tradycyjnym stroju swobodnych wędrowców i banitów z Karpat.

Sunday, January 09, 2011

CYWILIZACJE


Puszcze kurczyły się wraz z postępem chrześcijaństwa... i Drzewa w odwrocie: czas katedr - to cytaty z ważnej książki pt. Cywilizacje - kultura, ambicje i przekształcanie natury, autorstwa Felipe Fernandez-Armesto (wydanej w 2008 roku przez Wydawnictwo Naukowe PWN). Od wielu lat odnoszę wrażenie, że drzewa i las są dla bardzo wielu krajanów przeciwnikami. Proste apelowanie o zaprzestanie bezmyślnej wycinki drzew i niszczenia skrawków, w miarę jeszcze naturalnego lasu, jest mało skuteczne i dobrze byłoby aby ekolodzy-estetycy troszkę się wysilili i postarali się zrozumieć w czym tkwi przyczyna smutnego stanu rzeczy. Kulturowo usankcjonowana bezmyślność i okrucieństwo wobec "wrogiej" Natury jest bowiem gorszym wrogiem niż spychacze i pilarki spalinowe w rękach włościan. Naturalna puszcza w Europie Środka to:
"mroczna kraina wszelkich dziwów /.../, pełna łosi i turów, niedźwiedzi i wilków, rysi i wszelakich drapieżników, a może i jeszcze gorszych bestii /.../. Tu bowiem znaleźli schronienie zagubieni i bezdomni epigonii barbarzyństwa, szpetniejsi jeszcze od wyrzutków cywilizacji - a więc wilkołaki i inni odmieńcy, olbrzymi, dzikie ogry, mocarni zbóje i banici wszelkiej innej maści, wśród których nie brakowało brutalnych furiatów. Kryli się nago po jaskiniach i jamach, żywili ludzkim mięsem, nie znając prawa, a tylko właśnie wściekłe popędy. Biada niewieście, dziecku lub nieuzbrojonemu mężczyźnie, który by popadł w moc ich okrucieństwa."
To cytat oddający istotę problemu jaki mamy z naszą cywilizacją (z cytowanej książki Cywilazacje ... za Charles Kingsley, 1891). Jeszcze się dziwicie, że puszcz się raczej w tym kraju nie ochroni bez poważnej wojny z budyniową mentalnością? Swoją drogą to sam znam przynajmniej dwóch "furiatów i odmieńców" mieszkających w Puszczy B., ale ma na nich oko zdrowy myśliwsko-kościelny lud boży?
Udało się kilka dni posiedzieć w domu, ale już powoli pakujemy się na niewielką wyprawę badawczą w maleńkie pasmo górskie na Słowacji - Levocske Planiny. To serce tradycyjnego, karpackiego pasterstwa i praktykowania tradycji tzw. fasiang (u nas to lutowe odganianie zimy-mroku i witanie wiosny-słońca nazwano -ostatkami-), które tak interesująco objawiają się korowodami kukerów w Bułgarii. Levocske Planiny leżą pomiędzy Levocskymi Vrchami a pasmem górskim - Branisko. Wybieramy się na szczyt Spisska (1056,50 m n.p.m.), który wznosi się we wschodniej części L. Vrchov i na szczyt Hol'a (949,2 m n.p.m.) w sercu L. Planiny. Będziemy nocowali na wysokości 863 m n.p.m. więc może mgły będą pod nami? Po drodze zawadzimy o Poprad i Levoczę, już cieszę się na Słowację!
Słuchamy Dawn Penn (No,no,no You Don't Love Me!), Moon Doga i czekamy na zapowiadaną erupcję koncertową Andrzeja W. i Jego The Band of Endless Noise!? My się do końca lutego raczej nie damy wygonić z domu w celach koncertowych!
Na mojej focie z okolic Wierchomli (Beskid Sądecki) widać tradycyjny sposób na zabijanie drzew. W okolicy skąd pochodzi ta fota, na małym skrawku lasu jest kilkanaście starych drzew potraktowanych w ten sposób. Po takim podcięciu pnia drzewa "same" usychają i kupuje się je legalnie na opał. Nikt nie ma pretensji o bezprawną wycinkę zdrowych drzew, nie szuka się winnych, bo jak? A zwłaszcza, że nie robią tego krasnoludki...ani Ruscy jeno "lud pisowski".

Monday, January 03, 2011

Pieśniarz i jego opowieść


Tak zatytułowana jest (The Singer of tales) niezwykle interesująca książka Alberta B. Lorda o europejskiej tradycyji oralnej. Same dzieje zbierania materiałów ( A.B Lord był uczniem Milmana Parry'ego i po jego przedwczesnej śmierci napisał książkę, nadając jej tytuł jaki obmyślił Parry) i powstawania książki są całkiem niezwykłe! Ale nie sądziłem, że razem z książką dostaniemy także fantastyczne nagrania jakie dokonał Parry (z Lordem i innymi uczestnikami wyprawy do Jugosławii w latach 30-stych), a dzięki Wydawnictwu Uniwersytetu Warszawskiego - tak się stało!!!
Głównym "pieśniarzem" (w Polsce tego typu ludzi nazywano zwyczajowo - guślarzami) i jugosłowiańskim Homerem Parry'ego stał się Avdo Mededovic, rolnik z gardłem zniekształconym tzw. wolem (efekt złej pracy gruczołu tarczycy znany powszechnie w górach od Karpat po Bałkany). Gość wykonywał z pamięci całe rzeki pieśni-opowieści akompaniując sobie na guslach - smyczkowym instrumencie z jedną struną. Strunę, skręconą z końskiego włosia, skraca się techniką paznokciową (nie przyciska do gryfu instrumentu), a dźwięk wydobywa się przeciągając smyczkiem przypominającym mały łuk. Bogato rzeźbione i zdobione instrumenty tego rodzaju to chyba najbardziej charakterystyczny instrument używany w Serbii, Albanii i Czarnogórze ale i krajach sąsiednich. Zwyczaj grania na nim i snucia opowieści-komentarzy (lub przytaczania pieśni o pogromie Serbów na Kosowym Polu) podczas wymiany ognia, pacyfikowania wsi i palenia domów, powalał przeciwników strachem. Na płycie zawarto wiele unikalnych ścieżek audio ale także fragment archiwalnego filmu z grającym i opowiadającym guslarzem Avdo Mededovicem!
Książka jest niezwykle cenna i pokazuje nieco inne oblicze Europy (jak się okazuje badanie kultury Europy metodami jakie stosowano wobec "dzikich", daje znakomite wyniki i czas się do nich wreszcie zwrócić!), płyta to całkowity rarytas i tym bardziej mnie irytuje głupi obrazek jakim ozdobił książkę Jakub Rakusa-Suszczewski. Obrazek pokazuje jakiegoś miłego, dobrze uczesanego filharmonika grającego na lutni. Rozumiem, że pewnie to lutnia ud, ale panie miły oprawiaczu plastyczny! to jest arogancki komentarz do całej treści książki, chyba? No bo zakładam, że miły oprawca plastyczny ją czytał? To tak jakby pewien dobrze znany tekst o niejakim Jankielu zilustrować obrazkiem młodzieńca z nowicjatu grającego na fortepianie... Wiem, że to tylko okładka i jedynie obrazek ...ale to tak jakby się cały dorobek autorów kopnęło w zadek. To mnie nie dziwi, że lepiej dokumenty i zbiory o naszej kulturze ( bo to o Homerze słowiańskim) lepiej trzymać w piwnicach Harvardu.
Na UW nie ma kogo zapytać o smyczkowe instrumenty tradycyjne... to po co Maria Pomianowska się męczy tyle lat?
Na focie uczymy się gry na jugosłowiańskich guslach... w Słowenii. Gdyby było trzeba to mamy je dobrze obfotografowane z wielu stron?! Fote zrobił nam Bogdan, podczas pamiętnych festiwalowych dni nad Soczą w Alpach Julijskich. Na naszej książce nalepię kilka fotografii gusli i obiecuje wysłać nalepki chętnym.

Saturday, January 01, 2011

GALAXIES


Mimo problemów ze zdrowiem, dotarliśmy w góry aby poprowadzić kilka zajęć z głosem i etnobotanicznymi aspektami karpackiej muzyki tradycyjnej. Na Sopatowcu było jak zwykle (od kilkunastu lat!) miło, twórczo i spokojnie. Wracając z takich miejsc zawsze mam wrażenie, że w Krainie Budyniu Mentalnego (Lechistan) trwonii się olbrzymią kasę na tzw. kulturę. Dotuje się z niej zazwyczaj najbardziej komercyjnych wykonawców i jakieś koszmarne akcje narodowo-patriotyczne lub kościelne (co w Lechistanie wychodzi niestety na jedno). Przykładem na niskie loty i fałszywą dbałość o kulturę jest wprowadzenie VAT-u na książki. W kraju analfabetów kulturalnych, beznadziejnych chłopków roztropków i innej budyniowej "soli ziemi" (tej ziemi!), w której na książki jeden obywatel wydaje średnio 19 złotych rocznie (!) wprowadza się na nie wyższe ceny; aby zachęcić? A może po to, aby karać takich jak my? Od lat czuję się w tym kraju zbędny i to jest kolejny znak, że nie jest to uczucie bez podstaw. Zawsze jakieś komunały, patriotyzmy, przebiegłe klechy i ich przyboczni i pomoc wieśniakom w kupowaniu ich piątego samochodu, ale jak podatki i poważniejsza jazda, oparta o trudną sztukę czytania ze zrozumieniem, to my, klasowo zagubieni kosmopolici,zbyt mało patriotyczni i zawsze zbyt niezależni?! Jestem jednym z pierwszych ofiar tej polityki pana mądralińskiego Leszka Millera (bo to ta ekipa nas tak urządziła; wiadomo sojusz robotniczo-chłopski!) bo wydawnictwa zatapiają książki, o których ekonomiczny los w Budyniowie się boją. Moja książka najwyraźniej przepadnie. Więc to nie tylko oznacza, że będziemy z A. wyrabiali normę zakupu książek za setki Obywateli Nie Kupujących Książek, ale przestaniemy też sami pisać ... bo, po co? Zostaną jedynie książeczki do nabożeństwa i o to chyba chodzi. Dla wszystkich (?) rządzących spokojniej jest bez książek; czym głupsi poddani tym lżej wciskać im kit.
Wróciliśmy wczoraj wieczorem aby kurować się już we własnym domu i podziwiać wiejskie zabawy petardami. Quady (które są lekko zakamuflowaną formą rolniczego ciągnika - traktora) i petardy z Chin Ludowych, to w czasach obfitości słoniny i wódki, najwieksza rozrywka ludu budyniowego. Sikory, które karmimy na naszym balkonie pojawiły się nieśmiało dopiero dzisiaj wieczorem - ogłuszone i przestraszone symbolicznymi działaniami wojennymi ludu naszego. Nasze media są gorsze od polityków; z jednej strony użalają się nad zwyczajowym biciem ludzi w Kielcach, a z drugiej 1 stycznia raczą programem o fascynującym życiu pana Gołoty. Czym ten pan się zajmuje; biciem po mordzie, właśnie? No, wiem; Gołota bije kulturalnie i sportowo, a chłopaki z Kielc jedynie z potrzeby serca. Stały dylemat - zawodowcy czy amatorzy?!
Z naszej skrytki pocztowej wyjęliśmy przesyłkę z Japonii. To nowa (po kilku latach milczenia) płyta Koji Asano. Koji to bardzo interesujący kompozytor i muzyk, który pojawił się kiedyś w Europie i bardzo smakowały Mu moje placki ziemniaczane. A placki ziemniaczane robię wyłącznie najbliższym i tylko sporadycznie najbardziej cenionym znajomym. Koji Asano zagrał u nas w Galerii Stary Dom ( kiedyś prowadziliśmy swoją galerię... brzmi jak pierwsze zdanie z Pożegnania z Afryką...) i nie było się nad czym zastanawiać tylko trzeć halucynogenne bulwy Lechistanu! Tak więc w pierwszy dzień symbolicznego nowego roku, pierwszą płytą jaka wypełniła brzmieniem nasz dom była Galaxies - Koji Asano. I to były dźwięki jakie Wszystkim Wam życzę na nadchodzący rok! Koji wydał już 44 albumy z bardzo różną muzyką i Jego inwencja, pracowitość, rzetelność w realizacji swoich projektów jest dla mnie jedną z nielicznych podpór w naszej syzyfowej pracy. Płyty Koji Asano można ściągnąć za free z Jego własnej strony (www.kojiasano.com), ale też kupić oryginalne albumiki z jego ciekawymi i bliskimi mi fotografiami na okładkach.
Na autofocie Bogdana K. (który jak widać ma głowę pełną muzyki) widać też naszą "organizacyjną" koszulkę! Wyprodukowano je pod koniec roku ale oficjalnie startują teraz - w styczniu 2011 roku!!!