Thursday, March 22, 2012

MOSSGRAFFITI


Walenie olejem po ścianie zaczyna być troche już staromodnym obyczajem... czasem usprawiedliwionym, ale najczęściej jest to XXXX (zobacz napis na graffiti ze Szczecina z poprzeniego wpisu...). Niestety, jak wszędzie jest kłopot z tym co w streetarcie było największą siłą: z ironią, celnym opisem i skrótem, zaangażowaniem... Zaczyna to być taki sobie biznesik jak robienie reklam i malowanie szyldów. Miałem w szkole kolegę, którego ojciec uważany był powszechnie za artystę, bo potrafił pięknie narysować myszkę Miki, albo stajenkę z Jezuskiem (w zależności od sytuacji i zapotrzebowania szkolnego)... Wstydziłem się pokazać kolegom albumy rusunków mojego ojca i Hasiora... do Miki Mause było im daleko! Ta wizja estetycznego i miłego artysty prześladuje mnie od tamtych lat... a mylenie łatwości w malowaniu / graniu / rysowaniu ze sztuką jest dalej powszechne. Trudno uciec przed tym nieporozumienim i sam pomogłem w zamalowaniu ściany kamienicy w stylu "ogólno - ładno - promocyjnym" i mam czkawkę do dzisiaj. Czuje się nabrany przez malarzy i tzw. kierownictwo... kara jest jednak sroga, bo muszę to oglądać dość regularnie...
A tu się dzieją interesujące akcje pod kryptonimem mossgraffiti czyli graffiti mchowym albo może graffmchiti?
Wszystko co nowe po zbadaniu okazuje się mieć bardzo stare korzenie... nawet techniki z bezkorzeniowymi mchami. W Japonii znane są z ogrodów przy buddyjskich świątyniach kompozycje złożone ze 100. gatunków mchów (Sa iho-ji w pobliżu Kioto: świątynia mchu). Ale graffmchiti to technika nowa, łącząca stare zadziwienie mchem, odpowiedzialne ekotrendy ze sztuką ulicy. Mchy są roślinami beznaczyniowymi, czyli nie mają tych wszystkich rurek i muszą sobie radzić inaczej z poborem pokarmu i wody. Nie mają liści ale mikrofile (tzw. listki) oraz łodyżki i chwytniki. Mchy są organizmami pierwotnymi, pionierskimi i mimo, że potrzebują wody to jednak mają zdolność powracania do życia nawet po całkowitym przesuszeniu. Niektóre gatunki mchów dostosowały się do warunków miejskich tak bardzo, że poza miastami nie mogą żyć!
Kilka z tych zdolności wykorzystuje się przy akcjach zakładania żywego graffmchiti . Pierwszy krok, to przygotowanie żywej farby z mieszaniny mchu, piwa i cukru. Najpierw należy pozyskać trochę żywego mchu porastającego stare mury, jakieś ruiny i mosty... pamiętajcie, że chodzi nam o mech miejski, a nie płonnik z lasu lub torfowiec z podmokłych łąk. Nie skrobcie też wszystkiego zielonego co na starym tynku rośnie, bo ma być mech - nie porosty, glony i stary napis z łuszczącej się farby olejnej w odcieniu "morska zieleń". Mech troszkę oczyszczamy z liści, petów, zapałek itp. i po dolaniu piwa miksujemy blenederem. Warto dodać trochę cukru do masy, która powinna przypominać farbę olejną. Wszystko to umieszczamy w jakimś pojemniku zamykanym i po dobie ruszamy z żywą farbą i kilkoma pędzlami w teren. Masę można nakładać też ręcznie, malować palcami i wymyślać wiele innych sposobów nakładania mchu.
Napisy, obrazy, wszelkie wypukłości pokryte naszą żywą farbą za jakiś czas zaczynają się pięknie zielenić. Jak szybko to nastąpi zależy trochę od pogody (deszcz!) i miejsca akcji. Na nasłonecznionej, suchej ścianie raczej będzie kiepsko...
Przy akcjach łączących napisy lub/i obrazki z płaskorzeźbą warto miejsca wypukłe pociągnąć zwykłym jogurtem!
Na świecie żyje kilkanaście gatunków mchów, w Polsce około 700 gatunków, w miastach spotkacie kilkadziesiąt, a miejskich mchów jest może kilka, kilkanaście? To technika dla rezydentów, dla ludzi, którzy lubią zaskakiwać i są cierpliwi. Dla artystów, dla tych co smarują w stylu "pizda nie graffiti" jest to technika poza zasięgiem. Mam nadzieję, że graffmchiti się u nas pojawi i będzie świetnym uzupełnieniem technik guerrilla gardening i bioartu?
Na focie podstawowe akcesoria i składniki, a mech jest wiekowy z muru starego klasztoru!

Monday, March 19, 2012

PÓŁNOC, PÓŁNOCNY ZACHÓD


Wpis będzie krótki, bo pisze się dość niewygodnie na stojąco, a siedzieć dłużej nie mogę po ostatnich logistycznych dokonaniach: Kraków - Szczecin - Zielona Góra - Kraków. Wygląda to dość niewinnie, ale pierwszy etap (by pkp) trwał 12 godzin, drugi 5 godziny, a ostatni ponad 8 godzin... Jeżeli dodamy do tego godzinę dzisiejszego wyjazdu z Zielonej Góry: 4.00 ! to wyjaśnia chyba niechęć do siedzenia przy klawiaturze?!
Ale, ale... warto było! Szczecin to tym razem Nordic Cross Point i Teatr KANA, ale też swobodny dryf po mieście, który przynosi nam zawsze wiele odkryć. Warto przypomnieć sobie doskonałą graficznie starą flagę Szczecina. Hanzeatycka flaga przypomina budową powszechnie znany symbol yin-yang, tyle, że rozwiązanie graficzne bazuje na kwadratach i barwach narodowych. Ciekawostką wartą uwagi jest "powrót do pogaństwa" po 1005 roku. Ten "powrót do pogaństwa" jest właściwie odzyskaniem na ponad 100 lat rdzennych praktyk religijnych opartych o kult Trygłowa. Jest interesujące, że aby kultywować własne wierzenia musiało nastąpić oddzielenie się Szczecina od Polski. Ten fakt wiele mówi o tym co nazywamy Polską, tradycją i tożsamością. Ci co najgłośniej dzisiaj pyszczą o tradycyji stoją w długim pochodzie tych, którym zawdzięczamy utracenie swojej rdzennej duchowości? Ośrodek kultu Tryglawa na Wzgórzu Zamkowym dotrwał do 1121 roku, w którym Boleslaw Krzywousty zdobył Sczecin. Najbardziej z tego cieszył się Rzym co potwierdzono tzw. bullą papieską wydaną dwadzieścia lat później. Można się dowmyślać, że te dwadzieścia lat zeszło na wybijanie z głów miejscowym Tryglawa na rzecz Trójcy Przenajświętszej? Miejsce starego kultu szybko zostało zabudowane kościołem (taka praktyka była stosowana powszechnie i dla mnie jest to architektoniczna forma gwałtu wojennego), a miejsce to sąsiaduje z siedzibą Teatru KANA. W mieście jest wiele dobrego streetartu i widać też samoświadomość obecnej fali malarzy, co dobrze ilustruje zamieszczony obrazek ze ściany. Jestem wdzięczny autorowi tematu: Pizda - nie street art za zwięzłe ujęcie moich uczuć kiedy oglądam niektóre dzieła... Gdybym sam to napisał, to zaraz byłoby, że to hejterstwo itd. a tak to dzieło Anonymus. W Szczecinie jedliśmy niezły, tani i stylowy makaron z zieleniną i sosami, ale była też niezła kawa i bardzo dobra pizza.
Nordic Cross Point to spora impreza, z udanym plakatem i logo, ale także ekscytującą zawartością: przejścia przez Grenlandię, bazy arktyczne, psy, niedźwiedzie i tylko troszeczkę zbyt dużo męskiej przygody jak dla mnie. Impreza była wielowątkowa i nie sposób było zobaczyć wszystko co się działo. W pierwszą wiosenną, ciepłą sobotę zaskoczyło na sporo ludzi, którzy przyszli zobaczyć foty z zimnej tundry i posłuchać o Samach.
Wieczorem w Kanie nie było tłumów, ale w tym samym czasie grał także KAT... więc pewnie nasi fani poszli tam, na mniej skomplikowany przekaz w bardziej konwencjonalnej oprawie muzycznej? Przyjęcie w Teatrze i nocne rozmowy po koncercie przypomniały nam wiele wcześniejszych akcji i potwierdziły, że wyjazd miał sens.
Podczas miłej kawy przeglądałem z ciekawością Przekrój (11/2012 z 12 marca) z wywiadem z Kodymeme z Apteki pod romantycznym tytułem: Nie będę szmatą. Kodym ocenił: Vox i Rysiek Rynkowski to absolutne buraki, które powinne świnie paść. A tu moje wyważone i miłe w swej głębi wywody są oskarżane o hejterstwo? Ciekwaszy jest jednak dalszy ciąg rozmowy z Kodymem (który nie będzie szmatą) gdzie na pytanie o Męskie Granie, finansowanie przez piwowartswo i Waglewskiego, już leader Apteki nie był taki ostry. Zręcznie wyminął zjawisko MG, złego słowa na kombatanta wszechstylów offowych nie powiedział i tylko złożył ledwie zawoalowany akces do kaski z obrotu alkoholem. I wszystko byłoby o.k. - jest wolność wypowiedzi - gdyby nie to, że Vox i p. Rynkowski nie udają, że są offowi i ambitni. Kopać Rynkowskiego i Vox to jednak - jak na miłośników Witkacego - słabieńko i układownie. Mimo wszystko Apteka warta jest uwagi (za pomysł na projekt z Witkacym - Witkacy Express szacunek, podziwiam odwagę, bo ja jej wobec Witkacego nie mam) i byłoby całkiem pięknie gdyby nie sam Przekrój z kwiatkami typu felieton Hanny Gill-Piątek, w którym bezlitośnie wali w Euro 2012 z pozycji koordynatorki świetlicy Krytyki Politycznej w Łodzi... To trochę tak jak kopać p. Rynkowskiego, jakiś aktualnie słuszny ideolo styl warszawskiej mutacji Przekroju: wraca nowe?
W Zielonej Górze poza zamkniętymi kasami biletowymi pks wszystko się nam bardzo podobało! Świetne miasto, knajpki, galerie i zjawisko pod nazwą Palmiarnia! To wielka oranżeria z palmami i roślinnością tropików plus troszkę ryb i żółwi, którymi najbardziej cieszą się dzieci. Budynek ma kilka poziomów, kawarnię, restaurację i taras widowkowy. Zazdroszczę Zielonej Górze Palmiarni, szczególnie zimą! Dla zainteresowanych informacja: poza daktylowymi jest kilka innych gatunków palm (także piękne figowce i inne drzewa), a pośród nich karłatka, jedyna prawdziwie europejska palma oraz cenna palma z Meksyku przypominająca troszkę bambus.
Pierwszy dryf zawsze jest najważniejszy i już w jego trakcie miasto zostało wpisane na naszą tajną listę MKP: miejsc (do) koniecznych powrotów. Galeria BWA, w której mieliśmy grać zaskoczyła nas poziomem i tym co nazwałbym zwykłym uczestnictwem w sztuce. Takie miejsca nie da się ot tak powołać do życia, to efekt kultury, kontaktów, odwagi, cierpliwości, otwartości, kompetencji. Obserwujemy dzieje podobnych miejsc, których istnienie zostało zadekretowane - jest wicie, rozumicie trynd na te sztuke współczesną, te dyrdymały i goliznę, wicie rozumicie ... kupimy sobie uznanych kuratorów i nam zrobią tak, że panie dziejku w Warszawie nawet się zadziwią... no i wychodzi jak zwykle klub tańca towarzyskiego.
Nasz koncert sąsiadował z koncertem Dezertera... więc nie liczyliśmy na wiele, a tu zaskoczenie! Pełna sala i dostawianie krzeseł? No i delegacja z Nowej Soli - sam Edward Gramont z Terminusa ze swymi bliskimi! A to tyle wspomnień, a teraz znowu i plany! Po zjedzeniu doskonałej sałatki i makaronu po 22-giej nasza sympatia dla Zielonej Góry szczytowała i tak już pozostanie. Nie wypada mi się podlizywać szefowi BWA, ale może wystarczy mocne: dziękujemy!!!
Pobudka o 3 rano (a wiele tego snu nie było) i wyjazd o 4.00 autobusem ZG - Zakopane i... stoję przy pisaniu. Na dworcu spotkaliśmy starszego pana, który czekał na otwarcie poczekalni od północy i po blisko czterech godzinach zimna i ciemności był bardzo rozmowny. Opowiedział nam wiele ciekawych historii i twierdził, że jest z Gubina. Powiedział nam, że Niemcy mają lepiej... No nie wiem, z naszej perspektywy nawet jak mają lepiej to cieszymy się i pozdrawiamy, tylko tyle. Jeszcze tylko paru budynioczyńców lekko uspokoić i ... gitara! jak mawia Kiepski...
O naszych spotkaniach z wielkimi obiektami na trasie Szczecin - Zielona Góra... nie mam siły już pisać/stać. Wspomnę tylko, że były to: wielki krokodyl, wielki Chrystus Betonowy świebodziński i wielka budowa autostrady, wielki żart w postaci sklepu: wędkarski i elektryczny w jednym... i kilku mocnych elementów erotyki wiejskiej...

Thursday, March 15, 2012

NATURE DEFICIT DISORDER


Wszyscy znamy dość powszechną przypadłość ADHD ( skrót od: Attention Deficit Hyperactivity Disorder), która dotyka wiele dzieci, a tu pojawiła się nowa: NDD (Nature Deficit...). Pierwszy raz tego określenia użył Richard Lour w 2005 roku... Te i wiele innych bardzo inspirujących informacji pojawiało się przy każdym kolejnym wystąpieniu na świetnej konferencji: Hortiterapia - stan obecny i perspektywy rozwoju terapii ogrodniczych. To pierwsza w Polsce tego typu konferencja i została zorganizowana na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie. Słuchałem, słuchałem i nie mogłem się nadziwić, że "jednak się kręci"... Kiedy robiłem redakcję mojej książki nt. etnobotaniki Karpat i Bałkanów zastanawiałem się czy nie wywalić małego rozdzialiku, który zatytułowałem: "rośliny wspierające"?! Na szczęście nie uległem i rozdział ( i idea bardzo mi bliska) pozostał. Dzisiaj dostałem informację, że książka już na maszynach... więc gdzieś tam ten rozdzialik się drukuje i na konferencji mogłem być spokojny: jestem na czasie. Byłbym może nawet przed czasem gdyby nie rok stracony przez bardzo miłych panów z Warszawy, którzy wystawili mnie do wiatru. Kiedy na konferencji usłyszałem, że poza hortiterapią zaczyna się rozwijać także silvoterapia (leczenie lasem) i hortikulturoterapia (czyli leczenie samym przebywaniem pośród roślin w ogrodzie) poczułem się tak jakbym po wielu latach gadania dowiedział się, że "mówiłem prozą"...
No, teraz zaczną się certyfikaty i kursy... ale tak czy siak moja idea bliskich związków ludzi i roślin staje się wiedzą akademicką. To krzepi i dodaje otuchy, chyba?
Jutro ruszamy do Szczecina w celach dość niejasnych. Niby mamy opowiadać o trekkingach w tundrze na Arctic Circle Point i grać koncert w Teatrze Kana w sobotę, a w BWA w Zielonej Górze w niedziele... ale to tylko część prawdy. Istotne jest to, że mimo stu tysięcy obowiązków, skończenia dwóch książek (i rozpoczęcia pracy nad następną: napisałem taki prolog do książki o Sapmi / Laponii, że sam się nie mogę doczekać dalszego ciągu...) i prowadzenia poważnych działań zawodowych... ciągle udaje się obronić przestrzeń nie do końca jasną, lekko opalizującą, zaskakującą refleksami i dodającą energii samą swą bliskością. To wszystko ma wiele wspólnego z dźwiękami, ale nie tylko, jest plastyczne i znika przy chęci rozłożenia na czynniki pierwsze. Może dlatego, że to czysty czynnik pierwszy (CCP)?
Do Szczecina jedziemy pociągiem i mam kilka niepokojów związanych z pkp... przy kasie znalazłem ulotkę TLK i PKP INTERCITY pt. Podróże we śnie. Niby jest to reklama kuszetek, ale zrobiło mi się jakoś tak dziwnie... Podróże we śnie... trochę makabryczne, trochę obiecujące, trochę ostrzegające: takie podróże to tylko we śnie? Inna obserwacja, to zaskakująco akuratna polityka PKP, jakby to ludzie p. Palikota zarządzali koleją? Chodzi o wyraźne preferowanie par gejów i lesbijek w kuszetkach. Małżeństwo normalsów kuszetki razem nie dostanie, a dwóch gejów czy dwie lesbijki - tak! Tory z czasów KC PZPR i NRD, a polityka w kuszetkach jaka doprzodowa! Wow!
W czasie każdego pobytu w Nowym Sączu i okolicach zaskakuje mnie kreatywność tej krainy "na odcinku kultury"... Na FB pokazałem parę dni temu zapowiedź rekolekcji filmowych prowadzonych przez wokalistę Armii... a tematem miała być Podróż na wschód. Rekolekcje finansuje miejscowe Centrum Kultury Sokół i rozumiem, że w ramach działalności kulturalnej (albo może być to już sztuka, raczej? no bo p. Budzyński, to artysta czy duchowny ?). Wiele lat temu moja córka, w tamtym czasie w wieku wczesno - szkolnym, zapytała mnie czy Pink Floyd to muzyka szatana, bo tak klecha bajał podczas rekolekcji? Klecha, to klecha... ale jak muzyk opowiada, że XXX to muzyka szatana, a jego tworczość to samo Niebo... ej boy, to jest zwykła siara i upadek. Ciekawe, że na FB jakoś ten Budzyński tak przemknął sobie cichutko, ale Ci sami ludzie dowalają aktywiście ideolo panu Bosa stopa Pusto w Głowie czyli wielkiej osobistości telewizji i podróżnikowi po misjach polskich?
Nie tylko PKP, Budzyński z Sokołem i p. Cejrowski nas dziwnie traktują... W Gołąbkowicach (dzielnica Nowego Sącza) otwarto Kino Extreme 5D. Jeżeli się tam kupi bilet na dowolny seans to w nagrodę otrzymuje się bezpłatne wejście na projekcję Animowanej Historii Polski... Jak mawia Tomek Rolnik Cz.: Jezusie słodki!!! Ale takie jaja (idzie Wielkanoc?) fundują nam nie tylko w N. Sączu... ze stołecznej Gazety Wyb. (10-11 marca, weekendowa) wpatrują się we mnie rezolutnie gwiazdy Fisz i Emade (czyli jedna z mutacji i emanacji - dosłownie p. Waglewskiego... vel Męska Muzyka itd. itd.)... i pociskają taki oto kit: na koncertach wciąż wracamy do kompozycji z pierwszych płyt. Bo tak naprawdę to był fantastyczny okres, taki naturszczykowy - mowi Fisz... Bardziej to bym się ubawił tylko jakby p. Bono Ze Wsi Warszawa zaczął wymachiwać flagą Kuby... na szczęście bezrefleksyjnie pociska kit o world music (mamy 2012 rok, a nie 1995?) w jakimś radiu. Było miło słyszeć, jak na autentyczne podniecenie tegoż p.prezentera tzw. nagrodą przyznaną ekipie Chłopcy Kontra Basia - najwyraźniej mniej zakręcona wokalistka tej ekipy powiedziała: tak, tak spodziewamy się wiele... może dostanę goździki! Super, już nie wszyscy łapią się na te Światowe Unie i Radiowe Nagrody dla Kolegów z Radiowych Nagród? Ale może te kity to sprawa wiosny? Najwyraźniej wiosna nadchodzi, a z nią także osłabienie fizyczne... może także intelektualne jest usprawiedliwione? A co mi tam kiciarze, bez Was byłoby mniej kolorowo, wysilajcie się dalej.
Wiosna to też czas, w którym mocno odczuwa się NDD, ja to mam, a Wy? Trzy dni temu widziałem pierwsze kwitnące kępy przebiśniegów!
Na obrazku logotyp pierwszego motophonu jaki wg. mojej delikatnej sugestii objawionej zbudował w całkowicie rewelacyjny sposób Mirek B. Zobaczymy/usłyszymy jak się w Szczecinie i Zielonej Górze sprawdzi?