Saturday, February 09, 2013

SUBHARCHORD

Nasz coroczny wypad do Berlina na Festiwale: Transmediale 2013 i Fest. for Adventurous Music & Art był i tym razem niezwykle ciekawy i inspirujący. Ciekawy, bo pojechaliśmy do Berlina zaraz po udziale w Festiwalu digital-ia w Szczecinie (o ktorym pisałem wcześniej) i okazało się, że w klubie 13 Muz było całkiem, całkiem przyzwoicie i bodaj ciekawiej niż na Transmediale! Bio-art wydaje się być obiecującym polem doświadczeń i dyskusji i pewnie dlatego digital-ia porwały mnie bardziej?
Transmediale 2013 pod ładnym tytułem BWPWAP (Back When Pluto Was A Planet) to dla mnie, laika i obserwatora: prezentacja prac filmowych z doskonałą muzyką People Like Us, wykład i prezentacja przygotowywanej nowej książki Siegfrieda Zielińskiego (jestem Jego fanem),  wystawa prac graficznych (stare maszyny powielające!) i zabawa systemem poczty pneumatycznej (jako przykładu niezależnych sieci komunikacyjnych i wyczekiwanej alternatywy dla znienawidzonego :-) FB... :-)  ) ... i prezentacja - On the Politics of Blaxploitation-Cinema and Sun Ra's Afrofuturism.
Z tej ostatniej pogadanki okraszonej fragmentami filmów i fotką przedstawiającą rewolwer i czarny penis, jako obrazowego ujęcia lęków bladych twarzy przed legendarną witalnością seksualną i przemocą czarnych obywateli USA... nic właściwie nowego nie winikało. Sądząc po proporcjach penisa i pistoleciku, zdaniem prelegenta lęki białej Ameryki ogniskowały się raczej na witalności seksulanej Innych niż na przemocy, no i co to za odkrycie? Do przemocy garną się widać wszyscy, nawet ci z małymi pistolecikami!? Poza penisami i fascynacją bladego akademika Czarnymi, ujawniono także kilka interesujących kwestii. Szczególnie ciekawy był cytat z Kodwo Eshun opisujący dokonania Sun Ra: Hi's using the Moog to produce a new sonic people. He's using it to produce new astro-black Americans. Kiedy słucham takich wystąpień, to targają mną skrajne uczucia: od ciekawości, akceptacji i pochwały zajmowania się twórczością artystyczną przez tzw. naukę, po irytację i sprzeciw wobec posługiwania się czyjąś sztuką dla przeprowadzania swoich naciąganych tez i tworzenia bytów wydumanych.
Zielinski ze swym legendarnym rzutnikiem na kalki foliowe pokazał książkę - archiwum, w której nie będzie papierowych stron, a zbiór foliowych kalek... Książka będzie bardzo gruba i droga (są już przyjmowane zgłoszenia chętnych), ale byłoby dobrze mieć do jej czytania także stary typ rzutnika. Muszę poszperać na zapleczu mojego biura...
Zieliński i plątanina żółtych rur poczty pneumatycznych plus wydruki z kolorowych powielarek dodawały do nostalgicznego tytułu Festiwalu specyficznego smaczku, który jednak nie wróży dla niego ekscytującej przyszłości i ktoś (a wiemy kto...) musi się chyba nieco wysilić za rok?!
W 2012 roku byłem jednym z nielicznych, którzy zamiast wodzić palcem po ekranie iPoda, otwierali reporterski notes i robili notatki ołówkiem... w 2013 zauważyłem już cały wysyp notesów, notesików, a nawet poczciwych zeszytów w kratkę spiętych gumką... Za to mniej się piło bionady...?
Haus der Kulturen der Welt czyli wielki obiekt goszczący Transmediale ma dobrą stołówkę i sklepik z książkami, płytami, drobiazgami różnej maści... gdzie można kupić np. nową płytę... T. Spassova, mistrza fletu kaval z Bułgarii. Z przyjemnością kupiliśmy także nową płytę CD People Like Us pt. Welcome Abroad (Illegal Art 124)  i dwa single winylowe: Moon Magic (IA 702) i Withers in the Waking (Touch Seven 08), znakomta muzyka!
Prawdziwie duże emocje wyzwoliły w nas jednak dwa eventy jakie wydarzyły się w ramach  Festiwalu CTM.13, który odbywa się prawie równolegle z Transmediale. Pierwszy z tych eventów to wielogodzinny maraton zatytułowany: Subharchord - a child of the Golden Age i wystarczy wspomnieć, że poza fantastycznym i wielkim instrumentem (subharchord) elektronicznym brzmiącym jak pre-Moog znaleziony w świątyni Azteków, wysłuchaniem w towarzystwie samego artysty (!) kompozycji Frederica A. Rzewskiego - Zoologischer Garten event ten zamykał koncert intrygującego składu Biosphere + The Pitch. Geir Jenssen (aka Biosphere) jest dobrze w Polsce znany, ale z The Pitch zabrzmiał całkiem rewelacyjnie! W koncercie użyto odrestaurowanego i całkiem sprawnego subharchordu (!) i kilku instrumentów akustycznych (bęben obrotowy, wibrafon, kontrabas, klarnet) i klawiszowych, wyraźnie starszej generacji. Muzyka była doskonale zagrana, przemyślana i z dużą dozą tej pięknej improwizacji, która pojawia się gdy muzyk jest swobodny i otwarty. Jeszcze bogatszy global sum of all ecosystems jak definiuje się w ekologii pojęcie biosphere.
Jedynym (dla mnie) zgrzytem w starannie przygotowanym wieczorze był laptopowy set Kippschwingung Franka Bretschneidera. "Szwingung" był jak jasna cholera, oko oscylatora pulsowało jako wizualizacja na wielkim ekranie, A. zasnęła mimo zabawy artysty wirtualnym potencjometrem, a scena laptopowa nie zyskała u mnie nawet najmniejszego punktu. Frank B. jest pewnie znakomitym artystą i może w innych warunkach, w innym czasie ... ale laptopy do Złotej Ery muzyki elektro-akustycznej i archeo-elektroniki nigdy nie wejdą i nie bardzo wiem czego tam szukały.
Jak zeznał zagadnięty przez A. Jenssen; ten właśnie koncert plus nagrania zrobione podczas prób do niego, będą materiałem do wykrojenia nowej płyty Biosphere i The Pitch. Ma być szybko! Czekamy...słuchając własnej małej rejestracji.
Bardzo podobała mi się koncepcja zestawiająca wykład inżyniera dźwięku z dawnego studia eksperymentalnego berlińskiego radia z Rzewskim, który bywał w Berlinie za czasów NRD oraz Biosphere i doskonałymi muzykami z The Pitch ożywiającymi niezwykły instrument w 2013 roku. Przypominam, że Rzewski (którego kompozycje zaczynają mi się podobać bardziej niż S. Reicha) to rocznik 1938, a Jenssen urodził się w 1962 roku ... wspomniany inżynier ma pewnie bliżej do Rzewskiego. Na sali wielu słuchaczy z Włoch, za nami siedziała ekipa ze Słowacji...Polaków nie widziałem, ale zapewnie byli?
Drugi ze wspomnianych eventów, który zapadł nam w pamięć to koncert (?) Sunn O))). To specyficzne wydarzenie miało oprawę klubową i kilkaset osób stało na betonowej posadzce, a na scenie najpierw pojawił się dym wprowadzający osobliwy (dla mnie) klimat... a potem wyszli dwaj goście, jeden z lutnią ud, a drugi z wielkimi płaskimi bębnami i zagrali. Na lutni grał młody muzyk - Khyam Allami, na bębnach - Vasilis Sarikis... Duet ten pokazał tak dobry set akustycznej muzyki, że cała sala fanów najcięższych brzmień zawyła (dosłownie, styl to styl) z zachwytu. Allami wspomniał, że kompozycje są z jego (ich) debiutanckiego albumu i warto się za nim rozglądać! Potem było dużo dymu, jeszcze więcej dymu i znowu dym uzupełniony nowym dymem i ustawianiem gitar... Po dość irytującym odczekaniu w garderobie dalszych kilkunastu minut i dodaniu dymu do dymu jaki zaczęli robić niektórzy słuchacze plus dymu z papierosów i jointów pokazujących się to tu, to tam.... na scenie pojawili się Artyści w kapturach mnisich. Taki Zakon Grzmiącej Gitary, czy coś... Rozpoczęła się akcja w postaci emitowania dźwięków o sile stu bomb atomowych oraz teatralne dodatki w postaci wygrażania (nam?) zaciśniętymi pięściami muzyków (jedna ręka przy tej technice gry na gitarze jest prawie zawsze wolna) lub pokazywaniem gestów przypominających zrywanie dużych jabłek (ale zapewne było to wyrywanie serca wrogom), co podchwyciło zaraz kilku wyznawców ZGG ze świątyni Sunn O))). Teatr jak teatr, ale sam dźwięk zaczynał mnie powoli przekonywać i z zazdrością patrzyłem na kilka ton głośników jakie Zakon miał do dyspozycji. Bo w budyniowie też by tak chcieli, ale w zestawie są głośniki typu - dwie "budki dla szpaków" i końcowka mocy... no właśnie, raczej końcówka niż mocy. Zaczynałem się rozsmakowywać w bliskim mi noise sound, ale goście z papierochami dymili bardziej niż dymiarka na scenie, jakiś Turek wymachiwał A. identyfikatorem, który znalazł chyba w śmieciach i który w jego mniemaniu uprawniał do deptania po butach i chamskiego zasłaniania widoku gestykulujących członków Zakonu. Aby nie narazić się szczytnej (chociaż nie działającej od dawna) idei Multikulti, oddaliliśmy się nieco od sceny. Słychać było dalej dobrze :-) , a mogliśmy podziwiać koszulki Zakonu po 20 i 40 euro ... Kiedy jeden z Zakonników zaczął niestety śpiewać, naciągneliśmy kaptury i rzuciliśmy się w ciemność i deszcz Berlina, ku naszej przyjacielskiej kwaterze. Z Jackiem S. wymieniliśmy potem uwagi i doceniliśmy to przebieranie w habity... Jacek nawet sugerował aby poszperać w internecie i zobaczyć czy w tym samym czasie klony Sunn O))) ukryte w kapturach nie grały w innych miejscach?! Tak, poważnie, to brzmienie było super (bez wokalu), nawet ten dym można jakoś znieść, ale koncepcja magicznych gestykulacji jakoś mi nie leży, co w ocenie samej muzyki (zakonnego sound artu?) nie ma znaczenia. Poszedłbym z chęcia na Sunn O))) do miejsca gdzie można siedzieć i słuchać w spokoju... z zamkniętymi oczyma.
Na focie A. subharchord tuż przed koncertem...