Friday, April 30, 2010

KATOWICE


Cogitatur znam z bardzo dawnych sytuacji i wiele się w nim zmieniło ale jest tam gdzie był i to jest już jakiś sukces (bo mógłby być tam bank albo parafia PiS-u). Cierpliwy i dociekliwy freelancer nagrywał rozmowę ze mną, prowadzoną w trakcie zmieniania baterii w generatorze... To bardzo ważne, że są ludzie, którzy wiedzą sporo, chcą się dowiedzieć więcej i nie tracą zmysłów od kitu wciskanego nam przez Wielkich Zawiadowców Kultury Polskiej. Koncert rozpoczął się około 21.30 - a kwadrans po dwunastej w nocy podjechaliśmy pod naszą "wieżę" w Krakowie i był to drugi sukces tej nocy... Pierwszym było naprawdę energetyczne granie... i zainteresowanie naszymi płytami. Do tego pasma sukcesów doliczyć można, że aż dwóch free-lancerów z Katowic pracuje nad rozmową o KM, a to wszystko w sytuacji tzw. umiarkowanych tłumów na widowni. Nie, nie było pusto ale falujący tłum jak z reklamówek atakujących z VIVY albo MTV (bo trudno już te stacje rozróżnić) nie pulsował na parkiecie narajany krakiem. No i mamy klasyczny problem ze szklanką do połowy pełną? czy do połowy pustą? Cogitatur jest O.K. : nagłośnienie bardzo dobre i brzmienie satysfakcjonujące, "stage" zawodowa i wbrew mylnej etykiecie bardziej nam odpowiadająca niż klaustrofobiczne klitki z czerwonej cegły z rozpoetyzowanym duchem Piwnicy pod Baranami w tle. Tomek - organizator bez zarzutu i 300 naszych plakatów na mieście (wiem, wiem w Katowicach powinno wisieć 3000 plakatów...) plus informacje w wielu różnych miejscach sieci. Tomek powiedział mi: wszyscy, którzy was tutaj znają, mieli czas i 30 złotych - przyszli. Nie przekonaliśmy innych? Gadaliśmy o tym po koncercie i w samochodzie ale skłaniam się do szklanki "w połowie pełnej". Nikt za naszą promocją "nie stoi", mój ulubiony Onet nie daje takich wiadomości bo ma inne, oto wtorkowy przykład ich wagi: " hitlerowscy żołnierze potrafili latać?", "tajemniczy projekt Waglewskich w Warszawie", "jak zapoznać ze sobą dwa psy"... Co do Waglewskich to pewnie jest ważna informacja bo domyślam się, że pewnie będzie soundtrack do filmu pana Pospieszalskiego o tym jak nas oszukano, że nie jesteśmy zaślepionymi nacjonalistami podjudzanymi przez biskupów i dlaczego pan Lech Kaczyński był królem naszych serc i wspaniałym politykiem skoro nie był. Ale wracając do sprawy; wszyscy wiele gadają o niezależności i offie ale kończy się zazwyczaj uchlaniem się do nieprzytomności przy skocznych bajendach plus rozprowadzenie towaru... I przy takich okazjach kluby zapełniają się po brzegi, więc? Ale, ale - jest ciekawa inicjatywa kościelna w Łodzi. Tam księża zebrali zespoły "rege" (proponuję taką pisownię aby nie obrażać Rastafarian i Ich niegdysiejszej muzyki)i "zasugerowali": grajcie i bawcie się ale bez ziela! I oni poszli i bawili się a księża ogłosili: to nasz pomysł na "dobrą" zabawę... I skłamali. Bo dawno temu wymyślono ruch czystej muzyki i środowisko ostrych muzyków nie stosujących używek, w przewadze wegetariańskie. Ale, że środowisko to nie miało wiele wspólnego z kruchtą to cicho sza, nie istniało i kto się o to upomni? A poza tym drobnym sprostowaniem takie "rege" przedwyborcze to ściema i mącenie w głowach porównywalne z działaniem ziela, tyle, że smutne jakieś. Równie dobrze można ogłosić: kościelna pielgrzymka bez alkoholu, albo młodzieżowa pielgrzymka bez jednego wzwodu, "dobry" heavy metal to cichutki heavy metal?!
Więc w klubie Cogitatur widziałem wczoraj szklankę napełnioną do połowy, bo to co nas spotyka to efekt rozpadu naszej budyniowej społeczności: takiego rozwarstwienia w sensie kulturowym ale też i ekonomicznym dotąd nie oglądaliśmy. W naszym otoczeniu nie ma nikogo kto optował by "za Wawelem" ale jakoś pan "srogi" Pospieszalski nie trafia do nas, ani on, ani jego brat ani też pani od reklamy rajtuz, której śpiew ośmiesza telewizje, które za to płacą. Może niech płacą rentę za słuszność poglądów i wspieranie koleżeństwa i nie ubogacają nas samym jestestwem tych celebrytów? Jedynym efektem programów p. Pospieszalskiego, obok irytacji, jest moje przekonanie, że z tym panem naprawdę nie warto rozmawiać. Przy moim negocjacyjnym nastawieniu to smutne poczucie, że nie warto rozmawiać - jest dużym dyskomfortem. Ale gdyby umiłowanie prawdy spowodowało, że redaktor P. pochyli się nad sobą i zechce się nieco opanować w celu ubogacenia nas swą nieobecnością - to poradzimy sobie bez takich "jezuickich" osobowości telewizyjnych.
Tak więc jest trudno, będzie jeszcze trudniej i bardzo mało zabawnie, mimo, że kilka mocnych kawałów słyszałem. I całkiem dobrze jest, że oko Mordoru nie sięga po nas. Jeszcze tylko ważne byłoby abyśmy wszyscy wykluczani z mediów, z dyskusji, wyciszani przez mądrali z niesamowicie prospołecznych i niezależnych mediów, przeźroczyści dla zawiadowców kulturą masową - zobaczyli wreszcie, że to niezła miejscówka i nie dawali się tak łatwo wybrać za czapkę gruszek. Cena to: powiedzmy, że dwie czapki gruszek i dwa lata wynajęcia a potem "żegnaj Gienia" jak mówił poeta i nigdy, nigdy nie przestawać być czujnym i robić swoje.
Na mojej focie gniewny strażnik dharmy z klasztoru w Manangu, dawne królestwo tybetańskie, obecnie w granicach Nepalu.

Monday, April 26, 2010

FOTOPLAŚNIĘCIE


Dochodzą do mnie słuchy, że mój pomysł na wypożyczalnię jamników w celu godnego spacerowania po Krakowie, zyskuje zwolenników. Modyfikacja idzie w stronę wyciętych z dykty jamników zastępczych (JZ), umieszczonych na małych rolkach. Jamniczek taki może być też składany. Dodałbym do tego jeszcze: kołnierze z futra nutrii (przypinane na guziczki dodadzą nam autentyczności podczas spaceru po Salwatorze) oraz "wyglancowane" na błysk woskiem i starą pastą Buwi - skórzane i obowiązkowo skrzypiące buty, tzw. pionierki. To charakterystyczne skrzypienie kilka razy już wyprzedzało nasze niezwykłe doznania wzrokowe jakich dostarcza nam od czasu do czasu jeden z byłym polityków PO, wyłaniający się na krótki moment z krakowskiej mgły... Nie wiem tylko czy Międzynarodowy Komitet Zwalczania Białego Balonu w Krakowie ( MKZBBwK) nie podniesie i tym razem tzw. rabanu (to określenie jest czysto krakowskie jak pionierki...)i razem z GW nie zacznie protestować w ramach ratowania nas przed zepsuciem kulturą popularną.
W niedzielę poszliśmy do kina na obraz pt. Kerala Caffe ale po wyjściu mieliśmy trudności z utrzymaniem się w pionie i musieliśmy posiedzieć trochę nad kawą aby dojść do siebie po granicznych doznaniach jakie niesie to dzieło. Nagle zachciało się nam naszego zepsutego Zachodu, naszych galicyjskich nawyków i cieszyliśmy się jak dzieci, że słonie nocami nie biegają po Plantach... Mimo zaproszenia na Galę Rozdania Nagród nie mieliśmy odwagi pójść do kina Kijów, bojąc się kolejnych skeczy "czerstwego" prezentera (głównie prezentował siebie, ech mazowiecki macho!) z TVN. Festiwal otrzymał ten zapewne kosztowny "podarek" w transakcji wiązanej, chyba?
Granie w Fortach Kleparz miało walor spotkania i kiedy to pisałem w poprzednim odcinku, jeszcze nie wiedziałem, że spotkań było więcej niż zauważyliśmy! A. dostała serię bardzo, bardzo udanych fotografii z tego koncertu. Nawet nie wiemy kiedy były zrobione?! To naprawdę miłe i o to chodzi: fotoplaśnięcie było doskonałe! Dziękujemy.
Dzisiaj spędziłem kilka godzin w studiu radiowym opowiadając o płycie "Monografie instrumentów karpackich" (ciągle jest jeszcze do darmowego dostania!), osobno o soundwalk i płycie A. "Vaggi Varri", która zadziwiła nas powodzeniem i o nowej płycie KM: "acousmatic psychogeography". To gadanie, już poza nagraniem zakończyliśmy ciekawą rozmową na temat naszego miejsca w tym całym budyniowym kramie. A było to radio bardzo, bardzo komercyjne i popowe... Nie wchodząc w szczegóły rozmowy, ciągle wychodzi na moje: to nie bezduszny system, komercyjne media i wielkie koncerny ale tzw. zwykli ludzie albo się czymś zainteresują albo nie, albo przyjdą na koncert albo nie, albo kupią płytę albo nie i nikt temu nie przeszkodzi. Wiem, że masowe rażenie mediów..., że papka budyniowa jest łatwiej strawna, że polityka miasta idzie w innym kierunku itd. ale z drugiej strony: wszyscy mamy w ręku rozwiązanie bo przymusu nie ma! Jest często agresywna kampania promocyjna ale nie przymus.
W najbliższy czwartek zagramy w Katowicach... i trochę mam obawy czy po tak wielkiej przerwie w graniu na Śląsku jeszcze nas tam ktoś pamięta? Jeżeli nie to i tak zagramy bo lubimy to robić. Anegdota kombatancka: kiedyś istniał świetny projekt o nazwie Onomatopeja, całkowicie legendarna ekipa, o której by można dużo mówić i pisać (ale kto to zrobi?) i leader tej ekipy w wywiadzie opowiadał o kolejnych koncertach: "kiedy zaczynaliśmy koncert, na sali były trzy osoby, a po godzinie intensywnego grania, kiedy otwarłem oczy - zauważyłem, że na sali pozostał już jedynie dozorca klubu"...(tak w przybliżeniu to "brzmiało"). Ale czy ma to dzisiaj jakieś znaczenie? I kim był dozorca?
W następnych wpisach pokaże wspominane wcześniej, piękne foty a dzisiaj jedna z serii wykonanych przez inną fotograficzkę - Kasię, na tym samym koncercie. K. udało się dokonać "niemożliwego" czyli pokazać cały aktualny skład KM. podczas pracy...

Saturday, April 24, 2010

EXTREME CUISINE


Powoli opada ze mnie pył bitewny... 22 kwietnia: co za wieczór! My w Fortach Kleparz a o tej samej godzinie: Lech Janerka! w Żaczku, Janek Kubek solo! w Ptaśku, Jeff Gburek w Eszewerii... OFF camera... Earth Day na świecie...serial "Gotowe na wszystko" w tivi !Dzięki trudnym ale dobrym wyborom jakich dokonało około setki zainteresowanych naszym przekazem (od dawna już staram się aby zawsze były w nim obecne elementy: event/image/concert), jakoś się wybroniliśmy w tym ścisku. Stało się też to, co najbardziej cenię w działaniach publicznych; koncert był okazją do kilku spotkań. W tym do dobrego i roboczego kontaktu z Radiofonią, więc będzie jakiś ciąg dalszy. Konkretnie 29 maja prezentacja rejestracji z koncertu i nasza obecność w studiu. Ci co wybrali Janerkę, Kubka, Gburka, kino, Dzień Ziemi lub miły wieczór przed telewizorem...mają więc jeszcze szansę lub... muszą być czujni.
Wczoraj rano, z kwiatem lotosu blisko 1,70 m długości (!) wpadłem na swój wykład w Auditorium Maximum UJ w ramach Dni Indii... Trochę się przeraziłem na widok studentów z otwartymi kajetami i w pełnej gotowości do notowania wiedzy spływającej z ust bohaterów przedpołudnia. Ale po chwili zakosztowałem w tej sytuacji (próżność ma swoje prawa i czasem jej dogadzam biedaczce, bo katowana jest bez zmiłowania...)i w telegraficznym skrócie opowiedziałem o etnobotanicznym kluczu do religii Indii. Po wykładzie krążyłem z lotosem w dłoni po mieście wzbudzając zainteresowanie i dobre reakcje. Może lotos w dłoni to jeszcze nie jamnik ale w Krakowie się najwyraźniej liczy na plus. Szczytem akcji lotosowej było wparowanie do kina Mikro i groźba umieszczenia go w pionie dla upiększenia filmu Davida Cronenberga "Wschodnie obietnice". Ale dobrze, że nie parłem do konfrontacji; nie tylko kwiaty opadały w czasie filmowego opisu zajścia w łaźni...Ci co widzieli do łaźni raczej nie będą już wstępowali. Podziwiam Brytyjczyków za to, że jakoś sobie (jeszcze?) radzą w Londynie... ale na taką karmę zapracowali sobie sami i to też prawda.
Extreme cuisine to bardzo ładnie wydana książeczka z mojej ulubionej serii Lonely Planet o; "Exotic tastes from around the world". Książeczka jest bogato ilustrowana i chyba można ją traktować jak pewnego rodzaju katalog zagrożeń podczas dalekich podróży. Wielka ulga ?; nie grozi nic Polakom, bo niewielu rodaków je coś poza ziemniakami, kapustą i schabowym...i budyniem rzecz jasna (czyż to nie prawdziwe danie extreme cuisine ?) ale są przecież jeszcze inni wędrowcy. Przegląd potraw ekstremalnych jest naprawdę imponujący, od byczych penisów do kopi luwa czyli owoców kawy "obrobionych" przez pewne ssaki... Przy czym słowo "obrobione" oznacza także konieczność grzebania w ich odchodach dla pozyskania "smakowitych" ziaren. W jednym i drugim wypadku; "palce lizać"!?
Ciekawe jest prześledzenie geopolityczne kuchni ekstremalnej. Nic nie pobije Chin i myślę, że kiedyś to wschodzące imperium podbije świat ... bo wielu będzie wolało sobie strzelić w łeb niż przystać na jedzenie 1000-letnich jaj i praktycznie wszystkiego co się rusza, nie rusza, gnije lub pełza. Ale sfermentowane ryby z kuchni Skandynawii lub grillowane świnki morskie... też palce lizać. Najciekawszy wydaje mi się tzw. geoduck czyli małża z "nogą" długości ponad pół metra, która nie przypomina nogi ale całkiem inną część ciała samców wielkich (!) ssaków. Jak widać to książeczka godna posiadania z wielu powodów.
Chwila odpoczynku (?) i w przyszłym tygodniu znowu jazda: w środę wernisaż wystawy pt. Słowackie Artefakty Karpat w Towarzystwie Słowaków w Polsce (Kraków) i we czwartek koncert w klubie Cogitatur (Katowice)... i może wreszcie jakiś wypad w góry z okazji Święta Pracy? Warto skorzystać bo jak Napieralski dojdzie do władzy to będziemy musieli śmigać na pochód 1-majowy ze szturmówkami i słuchać nowych twarzy lewicy w rodzaju pana Oleksego i Millera zmieszanych z towarzyszami z placówek uczelnianych i prasowych oraz szerokiego ruchu nowej, słusznej sztuki.
Muszę jeszcze wspomnieć o całkiem fajnej lekturze, która mnie odciąga od blogowania : "SZTUKA - kapitał kulturowy polskich miast" Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu im.Adama Mickiewicza w Poznaniu... nie tylko dlatego, że jest tam tekst A. ("Kultura jako kapitał kłopotliwy albo jak miasto konsumuje sztukę i co z tego wynika", s. 307-326, polecam wyznawcom Krytyki Politycznej!) ale są w niej interesujące myśli i obszary do zbadania w rodzaju: "Sztuka w ekosystemie miasta. Artefakty przyrody" pani prof. Krystyny Wilkoszewskiej czy "Autobusy i tramwaje"-rzecz o podróżowaniu w mieście p. Barbary Kity. Z tego tekstu zachwycił mnie także cytat z Pierre'a Levy : " Nie jesteśmy osiadli, jesteśmy mobilni. Nie nomadzi, oni nie mieli ani pól, ani miast. Mobilni: z miasta do miasta, z jednej dzielnicy do innej /.../ Żyjemy w miastach lub w metropoliach w relacjach z innymi. Albo na wsi, w domach, które są jak statki na pełnym morzu, podłączeni do wszystkich sieci".
Na focie żelastwo, które znalazłem w prastarym lesie, wysoko w górach... czyżby obrazek ilustrujący nową erę: postindustrial?

Wednesday, April 21, 2010

ETHNOISE


Wczoraj, trochę nieoczekiwanie znalazłem się w jednym z ostatnich dzikich miejsc w Beskidzie Sądeckim. To stary obszar lasu gdzie jodły umierają w wieku 300 lat, stojąc. Ale kilkaset metrów niżej pracują wielkie ciągniki wyszarpujące po kilka olbrzymich pni z wnętrza lasu do najbliższej drogi. Przy leśnym domku otoczonym niezwykłymi roślinami tzw. Puszczy Karpackiej ktoś skopał ziemię i posiał nasiona trawy kupionej w sklepie (!) a kilka kilometrów dalej, w wypożyczalni stoją mini traktory (nazywane dla zmyłki quadami), którymi można skutecznie zetrzeć na miazgę wszystko co nie jest opancerzone...Dość trudno o zrozumienie i akceptację tego rodzaju różnorodności praktyk życiowych, poziomu wrażliwości i zwyczajnej życzliwej uwagi wobec otoczenia. Ale to tylko takie gderanie bo jesteśmy już przecież jednością - ogłoszoną przez sojusz mediów, kleru i polityków.
Kwiecień powoli się kończy ale tych kilka dni do maja mamy wypełnionych intrygującymi sytuacjami. Jutro koncert w Fortach Kleparz, pojutrze wykład o świętych roślinach Indii na UJ, w przyszłą środę wernisaż wystawy Słowackie Artefakty Karpat...a w ostatni czwartek miesiąca koncert w Katowicach. Do tego miłe odzewy na nasza nową płytę i zaczynam pisać moją, być może najważniejszą w życiu, książkę! Jest więc jednocześnie fatalnie, przygnębiająco i źle ale także wspaniale, inspirująco i świetnie. I wcale te odczucia się nie wykluczają i sztuczna "jedność" proklamowana przez Nowy Front Jedności Narodowej jest zabiegiem demagogicznym.
Jedności jakoś nie czułem także podczas żenującego występu "zapowiadacza" z TVN, wynajętego do poprowadzenia gali otwarcia Festiwalu OFF Camera (sorry, że nie wpisuję "operatora sieci komórkowej" mało elegancko rozsadzającego nazwę) w Kinie Kijów. Jestem przeświadczony o tym, że gość lubi się na małym traktorze przejechać w przerwach pomiędzy rozmowami z CNN prowadzonymi z kabiny prysznicowej a wizytami w Austin...bo gość obyty w sztuce offowej jak cholera! Podczas projekcji filmu sala rechotała w miejscach gdzie nie było mi do śmiechu a tam gdzie ja się uśmiechałem, wydawała się znudzona. Nie poczułem jedności wysłuchując opowieści jakiegoś ambitnego studenta, który postanowił oczarować studentkę opowieścią o tym, że chce się rozwijać i dlatego odszedł z Teatru Groteska. Prace w teatrze nie rozwijały go dostatecznie. Rozumiem, że chciał coś wyreżyserować, albo zagrać główna rolę? Studentka wabiła opowiadaniem jakie to nocne życie prowadzi ale niestety okazało się, że chodzi o czytanie, jedzenie i uczenie się... w nocy. W takich chwilach w kinie nie tęsknie za jednością, tęsknię za czasami gdzie uczniowie musieli odrąbać sobie rękę aby udowodnić, że chcą się naprawdę uczyć... i już widzę oczyma wyobraźni jak uczeń mistrza Zen mówi do swego nauczyciela: mycie garnków i sprzątanie nie rozwijają mnie dostatecznie i... odchodzi. I słusznie: bo jeżeli uczeń wie co go rozwija a co nie i wie to lepiej niż jego nauczyciele to po co się ma męczyć. Jest tylko niebezpieczeństwo, że może jednak nie wie i głupi umrze! Czy więc jedność, która nie jest wyczuwalna nawet na sali starego kina z czasów tzw. komuny, jest możliwa w kraju składającym się z kilku odmiennych mentalnie i historycznie państewek? To może jednak rzucić hasło: różnimy się i nie rozumiemy, żyjemy w innych światach chociaż obok siebie, nigdy nie będziemy jednością ale spróbujmy się nie pozabijać i współpracować. Nie, tutaj musi zawsze być mistyczna jedność i przywództwo duchowe jakiegoś aroganckiego, pomarszczonego staruszka z rozbuchanym ego, wielkie wartości i wielkie uniesienia... i tylko czasem wypuścimy z naszym "kwiatem" dziadowski samolot co rozbije się na jakimś byle jakim lotnisku.
Na obrazku plakacik koncertowy z pięknym logo mojego ulubionego portalu "informacyjnego". Za to Radiofonia jest naprawdę o.k.! Nawet tu nie ma jedności...

Monday, April 19, 2010

BUDYŃ NOEGO


Budyń Noego nazywany także asure to kleista, papkowata mikstura przygotowana z resztek wymiecionych z arki...Chodziło o zaklejenie jap gderającym i głodnym normalności, bo bujanie się na szalupie z wężami i szakalami nudzi się niepomiernie. Tradycyjnie, ta maź pochodzi z rejonu góry Ararat w Turcji. Sięgnięcie po pra-początki i pra-przyczyny kuchennej socjotechniki zaklejania nas budyniem, tłumaczy dobrze budyniowatą teraźniejszość. Polska wersja asure została, nie tyle zmajstrowana co wyrzygana na nas w ostatnich dniach. Wiele nauczyła mnie ta kilkudniowa obserwacja zachowania mediów, kleru i kilku organizacji, co udają świeckie. Ze zdumieniem i obrzydzeniem wysłuchałem rozmowy ze zbolałym do granic wytrzymałości (telewidzów) p. Bielanem u pani red. Moniki Olejnik, ze zdumieniem i rozczarowaniem oglądałem kolejne programy "Szkła kontaktowego"; szkło tam było na sto procent ale czy kontaktowe? Z kim się chce (i czy chce? bo może uznało, że nie musi już?) teraz kontaktować Szkło? To cholernie smutne, że tak kończą świetne kiedyś programy, wylansowane przez środowiska, które teraz nazywa się "grupkami studentów" protestujących bezsensownie bo: wobec "podjętej już decyzji"... mówię o Wawelu oczywiście. Czekałem kiedy TVN nazwie tych studentów (m.innymi Andrzeja Wajdę i wielu innych studentów z siwymi brodami...) grupą warchołów jak za PZPR. To drobiazg, że nie dowiedzieliśmy się dotąd kto podjął tę decyzję, grunt, że została podjęta? Co wolno wojewodzie to nie tobie smrodzie? To jakaś kościelna wersja demokracji? Nie myślałem, że elementem tej formy demokracji będzie zmowa milczenia na temat zgromadzeń pod kurią jaka została wprowadzona po dwóch pierwszych wieczorach pomiędzy GW (!) i TNV (!). Nagle przypomniała mi się komuna i telewizja pomijająca aroganckim i wyzywającym milczeniem grupki protestujących to tu, to tam wobec "podjętych decyzji". Nie mówcie mi, że to co innego... chodzi o mechanizm i niestety był bardzo podobny: kilku panów zdecydowało co dla nas jest odpowiedniejsze, w co powinniśmy wierzyć i co powinniśmy robić. Efekt był taki, że jakiś biedak z TVN meldował, że MILION osób: "będzie tu, na błoniach ..." - zabrakło tylko 990 tysięcy, a nie musiało gdyby potraktować nas poważniej. Ale dzisiaj od rana czytam: "tłumy w Krakowie"... co wy, w budyń lecicie z nami panowie? Znowu stara gra w: "co innego widzę, co innego słyszę"?
Mieszczańscy "lewacy" z permanentnej Krytyki Politycznej też pokazali swoją "klasę"; nie dość, że nic nie robią poza lansem "swoich", wzorowanym na środowiskach przykościelnych, to jeszcze twierdzą, że polityki nie uprawia się na ulicy. A gdzie masy, gdzie rewolucja? Jasne, w gabinetach gdzie "głupiej", pozbawionej "świadomości" tłuszczy zmiksuje się kolejny budyń z politycznych resztek. Najlepiej zrobić to razem z kardynałami, są w pozorowanych rewolucjach najskuteczniejsi.
A przez ostatni tydzień w tivi jak w jakimś czarnym fotoplastikonie; wokół obrazu naprawdę tragicznych wydarzeń pojawiali się jacyś kosmici w rodzaju faceta z kozią bródką i okularach w białych oprawach, metkowanego na pasku jako" "producent muzyczny". Chwalił się, że już wyemitował ze swojego wnętrza, wprost do telewizji dla bogobojnych mas, opowieść muzyczną o latach 38/39 ! a być może zabierze się teraz/już za montaż słowno-muzyczny o katastrofie w Smoleńsku. Nie dość, że kosmita, to jeszcze podróżuje swobodnie w czasie.Płaćmy abonament to się namnoży podobnych "producentów" jak kleszczy w deszczową pogodę. Ale sorry, może to niesamowicie trendy producent muzyczny (chociaż wyglądał jak lekko tylko zakamuflowany pan Możdżer) ale młody jest więc nie wie ile kantat i alegorycznych (ale dość kosztownych)obwoźnych psychodram narodowo-kościelnych się szykuje na to lato. Ale będą i tak lepsze od kolejnej solowej płyty Muńka!
Czy to nie zastanawiające bo mocno symboliczne, że tylko dziki wulkan z Islandii nie zechciał być asystentem kardynała Dziwisza i próbował ratować czakram na Wawelu, czy to nie symptomatyczne, że ostatnie dwa dni w Krakowie organizowało Krakowskie Biuro Festiwalowe... bo o innych wydarzeniach symbolicznych aż strach myśleć ale z pewnością opisze to dokładnie profesor Krasnodębski aka "Mulder"... i pani profesor Staniszkis aka "Scully". I pomyśleć, że wszystko to leciwy już troszkę budyń Noego! I jak mówi prastary lud góralski z okolic "małej stacyjki w Poroninie"; ciut "capi"... Bo tylko Natura nas nie oszukuje.

Sunday, April 11, 2010

CISZEJ


"Wszystkie istoty żyły i umierały i odradzały się niezliczoną ilość razy. Raz po raz doświadczały one nieopisywalnego jasnego światła. Ponieważ jednak są one zaciemnione mrokiem niewiedzy, wędrują bezustannie w bezgranicznej samsarze" Padmasambawa

Tuesday, April 06, 2010

VIVICA vs ŁZY RUDRY


Kolejny pracowity dzień świąteczny upłynął mi pod znakiem dyskusji o sztuce i artystach zapomnianych, uczestniczeniu w rewelacyjnym koncercie i celebracji powrotu Nataszy z peregrynacji po krainie Orfeusza...
Dyskusja o sztuce jaką odważnie podjął mój ojciec ogniskowała się wokół statusu artysty zapomnianego. Nie chodzi właściwie o takie prawdziwe zapomnienie ale raczej o taki rodzaj sztuki, który w kraju budyniu gwarantuje pewnego rodzaju przeźroczystość: media wiedzą ale nie powiedzą, krytyków męczy, publiczność się nie upomina bo wszystkiego jest tyle, że bliższe jest to co popularniejsze... Ten rodzaj sztuki to jedyny prawdziwie mnie interesujący czyli: skrajnie osobisty, buntowniczy i osobny. Dyskutowaliśmy nad trzema postaciami artystów, które mają jedynie dwa elementy wspólne: to, że urodziły się w Nowym Sączu i to, że tam nie zaistniały i wyemigrowały gdzieś dalej: do Krakowa, do Zakopanego... Mój ojciec wspominał zachwyty Jerzego Beresia, swego kolegi ze szkoły,który wpatrywał się z zainteresowaniem z balkonu naszego domu w Nowym Sączu... w tyczki do fasoli wykonane z pogiętych gałęzi przyniesionych przez powódź... J. Bereś obok Władysława Hasiora, dużo bliższego kolegi ojca to byli dwaj artyści mojego dzieciństwa. Kiedy wyjechałem do mojej pierwszej pracy na Pomorze, pierwszym aktem zagospodarowywania się tam była wizyta w mega prowincjonalnym ośrodku kultury w Kępicach. Kępice - ale to dzisiaj brzmi! To mała miejscowość pomiędzy Słupskiem a Miastkiem. Wizyta miała na celu uzyskanie koniecznego pośrednictwa "instytucji" w druku afiszy na występ grupy Atman w Teatrze STU w Krakowie. Pamiętam jakiego szyku zadawaliśmy w środowisku kiedy w STU nasi fani zobaczyli obrzydliwe afisze z napisem: Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Kępicach zaprasza na.... Dla młodych dodam tylko, że w tym czasie na linii kolejowej Słupsk - Miastko spotykałem się w śmierdzących wagonach z kwiatem rewolucji punkowej, która woziła się od Karcera (Słupsk) do WC ( Miastko), a my organizowaliśmy spektakle do poematów Ginsberga gdzieś w krzakach. To było jeszcze przed medialnym zagarnięciem wszystkiego, wszystkich i całej historii kontrkultury do Warszawy. Ej boj... I tam, w tych Kępicach, po opisaniu moich działań muzycznych jakaś pani czy pan odezwał się tak: "był u nas kilka lat temu taki dziwny gość z Krakowa, nazywał się Bereś i biegał na golasa po drodze ciągnąc jakiś kamień"... W czasie naszej dyskusji z ojcem, zapytałem szklanej kuli i po tylu latach znalazłem 4 fotografie z tamtej akcji! Do Hasiora i Beresia, który według wspomnień mojego ojca miał umysł matematyczny-ścisły i był antytezą Hasiora, dorzuciłem innego artystę niepotrzebnego w Nowym Sączu - geniusza filmu i konstruktora fenomenalnych urządzeń, niejakiego Antonisza, znanego w swym rodzinnym mieście jako Julian Antoniszczak. Gość wymyślił takie rzeczy jak: antoniszograf fazujący - do wydrapywania obrazków/klatek filmów animowanych swego autorstwa oraz: chropograf - urządzenie służące do przygotowywania obrazów do dotykowego "oglądania" przez niewidomych!!! Za sprawą wrocławskiego kolektywu pt. Małe Instrumenty - Antonisz jest przypominany ale ciągle jest mniej ekspansywny od wspomnianych artystów wrocławskich... Dyskusja toczyła się ciekawie ale nie przyniosła odpowiedzi na pytanie zasadnicze: dlaczego to artyści przeźroczyści? To ich nieuchwytne odrzucenie jest specjalnego rodzaju i jest bardzo charakterystyczne dla budyniowa.
Tak podbudowani naszą słuszną walką o sztukę prawdziwą ale jakby nie całkiem obecną, poszliśmy na koncert kolektywu z antypodów naszej dyskusji: Europa Galante - Fabio Biondi z operową divą Vivicą Genaux! Koncert zorganizowała Filharmonia Krakowska, znana z pewnej przesady w ascezie wystroju sal i wc oraz ukochania ciężkich dronów, dodawanych gratis do prezentowanej muzyki przez MPK i tramwajowe linie na Salwator. Moje określenie - "antypody" pochodzi od tego, że muzycy z tej ekipy to pieszczoszki mediów i impresariatów, grają co inni napisali ( w tym wypadku chodziło o speed-metalowego kompozytora Antonio Vivaldiego)i to co od dawna się liczy na tej scenie. Pewniaki... I nie mogło być inaczej (?) - koncert powalił mnie na kolana i wykrzykiwałem z włoskim akcentem (taką mam nadzieje?): bravo! bravo! bravo! Muzycy byli fenomenalni ale Vivica Genaux ...to było już zupełnie rewelacyjne. Nie silę się na recenzję; to nie mój świat ale chylę czoła, respekt! Następnym razem dołożę do tych 180 zł za bilet jeszcze ze stówę (bo najwidoczniej Filharmonia ani też KBF nie mieli...)i kupię bukiet pięknych kwiatów dla klawesynistki i boskiej divy... Te dwa białawe wiechcie to był wstyd i wiocha, podobnie jak te rury czy kosze na śmieci wiszące na łańcuszkach nad głowami artystów. To pewnie projektowali absolwenci ASP? Ozdób i parkieciku nie polecam ale Vivica jest do posłuchania i zobaczenia...na YouTube.
W kontekście wspomnianej wcześniej dyskusji rozważałem okoliczności: ja byłem na sali i doceniam, jak jest w obozie poważki? Mimo kunsztu i powalającego koncertu to ta ekipa jest mocnym ekstremum i pięknym (bez uszczypliwości!) rezerwatem wysublimowanej kultury, która się dawno skończyła.
Około północy ekipa naszych ludzi powróciła z lasów Orfeusza w Rodopach... Coś się z tymi Rodopami kroi! Bo jeżeli odrzuci się konsekwentnie przebierankę artystyczną, to, jak u Grotowskiego, gdzieś sztuka się kończy i zaczyna dobre, uważne życie?
Świąteczny dzień zakończyłem poszukiwaniami Łez Rudry - ważnych dla wyznawców Śiwy nasion drzewa Elaeocarpus sphaericus, których kolor, kształt i ilość bruzdowatych wgłębień na powierzchni, kwalifikuje poszczególne okazy do różnych kategorii religijnych i ...cenowych. To wszystko jest częścią przygotowań do wykładu Święte Rośliny Indii, na który pewnie nikt nie przyjdzie bo mimo, że w budynku Audytorium Maximum - ma się rozpocząć około 11 przed południem. Ale Łzy Rudry to fajna rzecz...
Na focie zamówionej u Bogdana: inne, dopiero rozpracowywane elementy mojego szamańskiego naszyjnika z Tybetu...

Sunday, April 04, 2010

TAPIR


No i znowu święta...rozpoczęliśmy od wyjątkowego koncertu La Venexiana we czwartek w nocy! a wczoraj słuchaliśmy świetnej audycji radia BBC z okazji 90-siątki ! Pandita Ravi Shankara... Może w naszej Trójce już by nikt nie zapowiadał tego artysty w ten sposób : " na prymitywnej lutni sitar zagra ludowy muzyk Ravi Shankar" jak to zrobiono z 30 lat temu, ale czy aż tak wiele się zmieniło w masowych mediach? No i nie ma gdzie u nas zagrać?!
Po moim ostatnim wpisie, Maciek z Job Karmy (KRK pozdrawia WRO!)napisał mi: " przy pierwszej płycie jest łatwiej, zwłaszcza w budyniowie, gdzie ciepło pisze/mówi się głównie o gwiazdkach jednego sezonu, nawet w tzw. "undergroundzie"...". A było kiedyś inaczej? Wieczorem miałem wreszcie trochę czasu aby przebić się przez wspominana już książkę Zbigniewa Osińskiego o Jerzym Grotowskim. To balsam na moje nerwy bo kontrkulturowy teatr był dla mnie od zawsze bardzo mocną inspiracją, także w muzyce; w sensie sposobu tworzenia muzyki i tego czym jest (dla mnie) naprawdę koncert. Kilka cytatów pozwala jakoś wyzwolić się od tej "naszej" pseudo sceny, jeden z nich: " Performer - z dużej litery - jest człowiekiem czynu. A nie człowiekiem, który gra innego. Jest tancerzem, kapłanem, wojownikiem; jest poza podziałami na gatunki sztuki./.../ Performer to stan istnienia. /.../ Człowiek poznania rozporządza czynieniem, doing, a nie myślami albo teoriami. /.../ Poznanie to sprawia czynienia".Trzeba naprawdę żyć aby naprawdę grać...
Jak już musimy świętować (bo jakże nie ulec przemocy wszechogarniającej dobroci? no jak?) to w lesie! W lesie zawsze czuję się odświętnie. Poszliśmy na początek do ZOO aby posłuchać wiosennych głosów różnych zwierząt. Zawsze kiedy to robimy wyświetla mi się znakomity dokument o saksofonowo-głosowych dialogach czynionych w ZOO przez mojego guru Rolanda Rahsana Kerka... Ptaki dawały ostro, słonie, lwy i tygrysy, ale to co zrobił tapir - powaliło nas całkowicie. Nie dość, że biegał jak oszalały i podskakiwał nagle to jeszcze świstał w taki sposób, że oniemiałem! Tapir jest "the best"! Nie był przybity niewolą, nie błagał o herbatnika, nie pałał nienawiścią i nie był zgorzkniały. Fikał i świstał!
Ale w ZOO i potem na Salwatorze czas radości ubogacał nas nieprzebranym tłumem tzw. "nutrii" czyli mieszczaństwa krakowskiego podczas niedzielnego demonstrowania ubogacenia dobrem. Dobrze, że nam nie przyszło do głowy iść w okolice Wawelu, bo tam bez nutrii na plecach i jamnika na smyczy przepada się natychmiast. Gazeta W. zamiast pochylać się z troską nad "nowymi mieszczanami" jak to miała ostatnio w zwyczaju, powinna raczej skupić się na tym jak się ratować... Ja zgłaszam pomysł na wypożyczalnię jamników. Powinna to być sieć kilku punktów, gdzie dostawało by się grzeczne jamniki do przeprowadzenia Grodzką, Szewską, Kanoniczą i kilkoma innymi ulicami do dyskretnie ulokowanych punktów odbioru. Z moich obserwacji, takie wypożyczalnie byłyby też oblegane przez "starych" mieszczan, bo mieszkają w małych domkach z ptactwem domowym i świnkami. Jamnik, mimo, że konieczny atrybut krakowskiego mieszczaństwa z kurkami i świnkami nie da się pogodzić.
I jak już święta to czas jest także na zgłębianie takich zagadnień jak: indyjskie figowce vs europejska figa i sykomora z Egiptu... Jak świętować to świętować! W tivi też ciekawie: święcenie ognia, jaja jako symbol życia, woda jako atrybut czystości ducha... ale się porobiło! Nawet palmy w Nowym i Starym Sączu po raz pierwszy bez przyczepionych na końcu krzyży! Toż to prawdziwa rewolucja. Więc jak tu nie świętować?
No to jeszcze jeden cytat z książki o Grotowskim: " czyżby był to znany obraz z Upaniszad, Drzewo Życia i dwa ptaki, jeden "działający", drugi "kontemplujący""? temat ten jest jeszcze starszy, indoirański...". Działanie nie wyklucza kontemplacji... Czy za dwa-trzy lata dowiem się z tivi, że drzewo życia to symbol świąt wielkanocnych? Ubiegam łapczywe zagarnianie wszystkiego co duchowe pod jedno kierownictwo i kontempluję symbolikę Góry ... Na fantastycznej focie z podróży Ali M. Góra Kailash.