Monday, December 27, 2010

Drianow


Drianow to po bułgarsku - dereń jadalny aka Cornus mas. Z jego czerwonawej, młodej gałęzi przygotowuje się specjalny, rytualny przedmiot - surwaczkę. Dwie boczne gałązki zagina się do siebie i wiąże w kształt okręgu lub serca. Całość ozdabia się wełną owczą, suszonymi owocami, czasem bilonem i prażoną kukurydzą lub czuszkami (papryka). Taka surwaczka służy do radosnego (i bezkarnego) uderzania starszych przez dzieci. Walisz dziadka po plecach i życzysz wszystkiego dobrego! Dziadek nie ma wyjścia i nie dość, że nie wykręci ucha to jeszcze powinien obdarować młodego słodyczami. Akcje przeprowadza się w noworoczny wieczór. To jeden z bardzo charakterystycznych dla Bułgarii starych obrzędów. Pisałem o tym już rok temu i surwaczki wykonywaliśmy w ramach warsztatów etnobotanicznych w 2008 roku, ale tym razem siedzę przy pożyczonej od Piotra S. książeczce pt. Święta i obrzędy Bułgarii ( wydanie oryginalne więc tłumaczymy powoli...) i utwierdzam się w przekonaniu, że bez znajomości Bałkanów nie da się zrozumieć Karpat.
Master CD pt. Enjoy Trees! ciągle nas zaskakuje brzmieniem i muzyką! Mruczący ryś i heavy żubr plus wilki i te wszystkie inne głosy zwierząt, których nie ma już blisko nas, chyba jakoś na nas wpłynęły?!
Wybieramy się jutro na Sopatowiec i tam, w górach o nazwie Karpaty... powitamy Nowy Rok, mamy zawsze wrażenie, że to jakoś tak zbyt wcześnie i w samym środku zimy. Nic się nie kończy ani też nie zaczyna, więc czekamy na pełnię księżyca w lutym... ale miłe świętowanie to zawsze jakieś świętowanie i zamierzam zapalić wielkie ognisko! A Wy, drodzy czytelnicy - walcie surwaczkami mocno i życzliwie! Do 2011 roku!
Be joyful and merry! jak mawiał (1864 - 1944, cytat pochodzi z 1938 roku) mistyk bułgarski Master Peter Deunov! Bo Bułgaria to nie tylko stare ryty i chalga a bez znajomości ezoterycznej ścieżki w tym kraju trudno zrozumieć znaczenie niektórych miejsc w Rile i Pirynie...
Na focie Kasi (chyba już prezentowanej na blogu?) Karpaty Magiczne w 2010 roku, na podwórku obok warszawskiego klubu Sen Pszczoły na Pradze!

Friday, December 17, 2010

ENJOY TREES!


Kiedy wyszliśmy po północy z ciepłego studia nagrań, okazało się, że jest minus 18 stopni i nowy śnieg przykrył brzegi Dunajca. O 7 rano piliśmy już kawę i przed południem dojechaliśmy do naszej wieży na Kampusie UJ. W głowach ciągle mamy głosy wilków, mruczenie rysia (to nagranie p. Walencika to rewelacja!) i sapanie żubrów, zmieszane z naszą muzyką, która ujawniała się z zaskakującą i jakąś organiczną energią. Skończyliśmy nagrywać materiał na płytę-podarunek, której ideę wymyślił Robert, szef Greenpeace Polska, a my z wielką przyjemnością zrealizowaliśmy. W bardzo krótkim czasie i bez worka kasy, udało się - dzięki pomocy wielu ludzi - zrealizować wspólny projekt. Mam wrażenie, że to jest symboliczny wprawdzie, ale ważny ruch w stronę dobrej współpracy i konsolidacji środowiska ludzi, którzy zauważają coś poza relacjami kupna-sprzedaży i końcem swojego nosa.
Na płycie znajdzie się siedem utworów nagranych w naszym pełnym składzie z ostatniego roku: Ula S. na gitarze elektrycznej, dr Andrzej W. na elektronicznych instrumentach, ale i akustycznych dzwonkach, dr Anna N. na gitarze elektrycznej (ej boy!), 12-strunowej gitarze akustycznej, ale głównie głos (ej boy!) i słowa oraz Wasz sprawozdawca na huculskiej trąbicie, flecie tenorowym, trąbce sygnałowej i fujarze detwiańskiej. Z tego niewinnego pomysłu wyrosła normalna sesja nagraniowa (o ile to co robimy w studiu można tak nazwać?) i przybrała postać bardzo rozrywkowej, mocno rytmicznej i avant pop-owej płyty, ale jest też kilka miejsc... Suchej nitki na nas nie zostanie jak się ci wszyscy napuszeni awangardowcy dowiedzą, już się na to cieszymy!
Mamy nadzieję, że wszyscy, którzy napracowali się przy akcji na rzecz Puszczy Białowieskiej znajdą na płycie jakiś swój kawałek brzmienia / muzyki. To byłoby dla nas ważne! Całość zatytułowaliśmy Enjoy Trees ! i oprawiliśmy w kilka znaczących fotografii i tekstów. Płytą dysponować będzie od końca roku Greenpeace.
Od dzisiaj wisi w Internecie obszerny wywiad z nami, który powstał przed naszym koncertem w CSW w Warszawie 3 grudnia więc jest jeszcze ciepły. Rozmowa była dowcipna i nie padło pytanie: jak się to wszystko zaczęło... więc wywiadowca uzyskał od nas pełne wsparcie. Tytuł wywiadu - Dryfujące Karpaty, nie donosi o oddalaniu się płyt tektonicznych od siebie i dotyczy jedynie praktyki dryfu jaki uprawiali sytuacjoniści. Rozumiem, że po doniesieniach Justyny Steczkowskiej o Jej wielkim sukcesie w Rosji, pewnie już nikt nie będzie chciał niczego innego czytać, ale może podczas świąt będzie trochę czasu? Zapewniam, że jest miejscami zabawnie...
Skoro tyle dzisiaj ogłoszeń parafialnych, to będzie jeszcze jedno, w ramach Ogłoszeń Niszowych: w 2010 roku nagraliśmy, opracowaliśmy w studiu i wydaliśmy w formie roboczego CDR - 36. wydawnictwo w serii World Flag Records! Kiedy zaczynaliśmy w 2004 roku (numer 001 to: SLOVAKIA z nagraniami z podróży po Słowacji (travnice!) i remixami Andrzeja Widoty ze Śląska i rhBand z Los Angeles!) myślałem, że to będzie kilka tytułów i trochę niektórych śmieszyło, że wstawiam dwa zera przed jedynką... Rok 2010 jest przełomowy, bo seria zyskała dwie regularnie tłoczone płyty CD i mamy pomoc w postaci małej, niezależnej firmy, która zawodowo powiela i drukuje CDR-y. Zainteresowanie płytami odbieramy jako minimalne i jest to typowe działanie w duchu DIY i non profit , ale to ważna część naszej pracy i wyraz szacunku dla ludzi, miejsc i sytuacji jakie napotykamy. Jednak bez WFR wiele akcji pochłonął by budyń. Szkoda tylko, że jakoś tak nie czujemy tych mas zainteresowanych field recordings i sound walking-iem ale kilka osób docenia tę robotę i my mamy fun!
Na obrazku - cover płyty Enjoy Trees !

Monday, December 13, 2010

FREE FORM MUSIC


Mam wrażenie, że osoby, które dopytują się o koncerty i warsztaty z naszym udziałem, wcale nie chcą w nich brać udziału. Jaką datę bym nie podał, zawsze nie jest to ta odpowiednia? Może raczej chodzić o to, aby przypadkowo nie trafić na koncert lub warsztaty i w takie, "niebezpieczne" dni, nie wychodzą z domu? Wielu piewców wielkości grupy Atman (jednego z moich ważnych, wczesnych projektów ), bajają o tym jacy to byliśmy popularni i jak szkoda tak pięknej kariery!? Ale ja pamiętam jak to bywało i jak zawsze przegrywaliśmy z czerstwym folkiem i kolejnymi gwiazdami lansowanymi bez umiaru przez mądralińskich zawiadowców z Trójki, Dwójki i innej Srójki albo tivi. W piwnicy Bunkra Sztuki w Krakowie, z okazji projekcji filmu o beatnikach, zebrało się więcej ludzi niż na filmowanej akcji w Colorado USA, pod wodzą Ginsberga i z udziałem takich postaci jak Burroughs! Kiedyś pisałem o tych raportach kasowych ze spektakli Grotowskiego; spektakl odwołany bo nie sprzedano ani jednego biletu albo sprzedano trzy bilety... Młodzi ludzie wielbiący beatników jakby nie rozumieli, że historia toczy się podobnie, także dzisiaj. Zawsze można liczyć na takich gości jak na wspomnianym spotkaniu, który zapytał czy nie warto byłoby nakręcić film o beatnikach "w 30 lat później". Kolo nie wiedział, że byłby to krótki i smutny film. Młody student pewnie myślał, że Ginsberg i Burroughs dostali po teleturnieju w tivi od partyjnych kolegów i żyją sobie wygodnie, czekając na filmowców? Student nie słyszał o Gary Snyderze, który - jak nam powiedziano w USA - siedzi sobie na schodach w kampusie nad Zatoką i pisze jak pisał; w s p a n i a l e ! Studenta nie interesuje Peter Matthiessen i jego wytrwałość w tropieniu śnieżnej pantery. Studentów interesuje Ginsberg bo... już nie żyje! Zatem jest jakaś nadzieja na docenienie uporu, konsekwencji, przebłysków talentu i unikania kompromisów? Tak, jest taka nadzieja, tyle, że nie można będzie tego zobaczyć. Bo daty zawsze nie pasują, bo jesteśmy zajęci, bo nie mamy czasu wesprzeć tych, którzy szarpią się latami o odrobinę niezależności, o nie uleganie kolesiowskiej machinie budyniowej mafii w mediach. Młodzi studenci nie zauważyli, że język i styl bycia beatników (hipisów, punków, hip-hopu i czego tam jeszcze w kolejności lub nie), jest wchłaniany i wykorzystywany jako towar lub nowe opakowanie starego kitu. Studenci pytali o pieniądze na bycie beatnikiem?! To może niech projekt napiszą: "Bycie beatnikiem i geniuszem w latach 2011 - 2012 w celu zbudowania kultury alternatywnej (2011) i dostania się do teleturnieju (2012)", może się zwrócić do funduszy zawiadywanych z Norwegii, albo do UE. Minister Kultury Zawiadywanej Ręcznie też ma trochę kasy na "młodych gniewnych", co by ich na świecie pokazać; ma takich i Polska, kraj budyniem płynący.
Już widzę te kursy: układania ikebany, bycia beatnikiem, bycia podróżnikiem. To ostatnie jest dość u nas trudne, bo albo musimy działać społecznie (a przy tym medialnie rzecz jasna, bo pomaganie innym bez udziały kamer nie jest w cenie)i nie mamy już czasu na wyjazdy, albo musimy eksponować biust i przesuwać nim horyzont, albo zrobić sobie fotkę z małpką lub małym, czarnym Bambo (a jest koniec 2010 roku, a nie schyłek XIX wieku...? Puk, puk, pobudka w National G.? ). Jak się już niczego nie umie, to pozostaje zająć się w tivi religią lub kuchnią dalekich krain, albo swojsko parodiować inny, dowolny program BBC.
A ja dalej swoje; Free Form Music czyli muzyka, która nie wymaga od muzyków aby byli wojownikami browarów, nie powoduje, że nie ma się czasu na seks, bo gra się w reklamach znienawidzonych bankierów (którzy nie są lewakami, oj nie są, podobnie zresztą jak właściciele browarów), nie wymaga eksponowania rajstop... Wymaga jedynie uważnego słuchania, kawałka w miarę ciepłego pomieszczenia, zdolności do odczuwania przyjemności z tego co się robi i nie spodziewania się niczego specjalnego w zamian, poza samą muzyką. Na takie rzeczy, wierzcie mi, nigdy nie było i raczej nie będzie ministerialnego przyzwolenia ani kasy. To zawsze trzeba sobie samemu zdobyć.
Na focie Kasi, z serii; huculska trąba (przypominam: 303 cm długości) i KM - listopadowe chwile w jednej z Tymczasowych Stref w jakich bywamy. W tle dzikie tłumy zakochanych w akustycznej, improwizowanej muzyce, niezależnych miejscach i obiegach kultury.

Sunday, December 12, 2010

ŚWIATŁO BODHIDARMY


W Eszewerii zakończyliśmy koncertowy rok 2010! Miło było spotkać się z Kasią i Andrzejem, Ulą, bliższymi i dalszymi znajomymi. Było też sporo (jeszcze) nieznajomych.
Należy się nam dłuższa przerwa i nie zamierzamy się zbytnio spieszyć z koncertami w 2011 roku. Ale prawo karmy działa nieubłaganie i to co już zaplanowane (i zaakceptowane przez nas) na nadchodzący rok, to kilka interesujących projektów koncertowych. Ale to nie będzie styczeń, może nie będzie to luty?
Wczoraj poszliśmy na projekcję filmu pt. Dlaczego Bodhidarma wyruszył na Wschód? (Why Has Bodhidharma Left for the East?) południowo-koreańskiego filmowca Yang-Kyun Bae z 1989 roku. Film jest całkowicie genialny!
Po filmie i torciku u Wentzla z okazji imienin Nataszy, wmieszaliśmy się w tłum jaki wypełnił piwniczną izbę Bunkra Sztuki. Nie myślałem, że tak wielu ludzi interesuje się jeszcze zjawiskiem Beat Generation?! Rozumiem jeszcze tych kilku kombatantów i dociekliwych naukowców, ale młodzież? Przecież tych gości nie ma na Facebooku i nie biorą udziału w programach typu; mam (chyba) talent?! Na Onecie też ich raczej nie znajdziecie?! Nie prowadzą także nawet teleturnieju! To o co chodzi? Czyżby nie wszyscy zostali kupieni / omamieni przez Mordor? Impreza była znakomita i jej częścią była prezentacja książki dr Urszuli Tes pt. Kino Beat Generation Dzisiaj przeczytałem już kilkanaście stron i spokojnie warto książkę polecić! Film i spotkanie w piwnicznej izbie były częścią znakomitego Festiwalu Filmu Filozoficznego. Rynek w śniegu, beatnicy w Bunkrze Sztuki, Bodhidarma w Kinie Agrafka ... to lubię w Krakowie.
Jutro święto światła zamienione kiedyś na imieniny Łucji! Więc o.k. - niech będzie Łucji, byle by zapalić wiele świeczek i celebrować światło. Podobno już od dnia Łucji, nocy nieznacznie ubywa (nie zauważa się tego aż do pierwszych dni stycznia) i przybywa dnia i światła. Ale kto o tym pamięta? Pamiętają Skandynawowie i dlatego wybieramy się jutro do IKEA... tak, tak ! Można się pośmiać, ale tylko w IKEA mają smakołyki z maliny moroszki i pewnie będzie też światło na święto Światła / Lux / Łucji.
Na ulicach widzę wielkie plakaty Festiwalu Ole Nydahla z roześmianym szefem parabuddyjskiej sieci - Ole N., poetycko zatytułowane "Festiwal Kultury Buddyjskiej". Rozumiem, że ma to być twarda odpwowiedź na Tydzień (a czasem nawet ze dwa tygodnie) Kultury Chrześcijańskiej? Otoczonego (niegdyś) uczennicami Ole Nydahla, można by śmiało włączyć w imprezę nt. Beat Generation. To byłoby bliższe prawdy (i atrakcyjniejsze dla nowych, młodych adeptów) niż Jego Buddyzm? Po co mieszać do tego starą, trudną praktykę, która nic nie obiecuje? Ślepa uliczka Beat Generation lub Zaginiony Świat Ole N. z pretensjami do wszystkich; do J.Ś. Dalajlamy, do Islamu, do pomieszanych księży otocznych byłymi punkowcami i aktywistami rogatymi w dready. Nie dopatrzyłem się w programie Festiwalu Ole Nydahla (bo proporcja pomiędzy Buddyzmem a Guru jest jak na festiwalowym plakacie; szef jest prawdziwym olbrzymem! nic Go nie zdoła przyćmić) osobnej sesji na temat złego Dalajlamy, którego przejrzeli (polscy) uczniowie pana Olego. Ta wiedza spłynęła na nich podczas mistycznego zespolenia z Mistrzem? Podobno Sakjamunii też nie był taki dobry; książka na ten temat już niebawem! Prawdziwa Droga urodziła się w Danii! A może Światło Bodhidarmy nie dotarło jeszcze na Wschód?
Kasia znowu popełniła kilka świetnych fotek podczas koncertu w Eszewerii i jedna z nich pokazuje skład KM w grudniu 2010 roku; dziewczyny "szyją" na "wiosłach", a chłopacy coś tam manipulują przy "elektryce", jak to w folku bywa...

Monday, December 06, 2010

SĘDZIWÓJ ODNALEZIONY


No i po wyborach w Krakowie. Przegrała wizja uśmiechniętego Krakowa i metra oplatającego miasto hen, aż po same Niepołomice. Dość mam wizji swoich aby cieszyć się na dodatkowe wizje kogoś w rodzaju p. Kracika. Szczery uśmiech Wojewody jaki atakował mnie z rozlicznych banerów przyprawiał o mdłości i już oczyma wyobraźni widziałem, jak w identyczny sposób bombarduje mnie miłością cały Kraków: uśmiechające się Sukiennice, Wawel szeroko roześmiany i stare kamienice puszczające rozbawione oczko Wojewody do mnie, małego misia, który nie rozumie przeogromnej i śmiałej wizji wielkich polityków. Teraz Wojewoda będzie mógł się swobodnie uśmiechać do wielu spraw, które Małopolsce by się szybko przydały. Wizja i uśmiech Wojewody sprawi, że nowa i uśmiechnięta Małopolska będzie się wkrótce wstydzić starego, konserwatywnego Krakowa ze zwykłymi tramwajami i z nieodłącznym ironicznym (jedynie) półuśmieszkiem!? Krypto-pisowcy z Platformy słabo się jakoś uśmiechali w sztabie Wielkiego Wizjonera i Nowatora. Kochamy Kraków, za to, że ma własny rozum i nie działają tu partyjne "pendrajwy".
Kilka tygodni temu uczestniczyłem w sesji fotograficznej upamiętniającej postać Michała Sędziwoja - wielkiego alchemika i człowieka, którego dzieje nadają się na książkę i kilka filmów. Sędziwój był drugim po Mikołaju Koperniku, tak znanym w Europie, Polakiem okresu Odrodzenia. Sesja fotograficzna się skończyła i nie dostałem nawet marnej odbitki na pamiątkę! Aż tu nagle Bogdan dzwoni, że odnalazł w prastarej camera obscura odbitkę ze starego sztychu jaki zachował się w ocalałej baszcie zamku nad Dunajcem w Nowym Sączu. Wszystko by się zgadzało, bo Michał Sędziwój pochodził najprawdopodobniej z majątku w Łukowicy w pobliżu Nowego Sącza, potem studiował i mieszkał w Krakowie aby wyruszyć szlakiem alchemików na dwory w Pradze i Niemczech. Udało się znalezisko odrestaurować i podajemy go z Bogdanem do publicznej wiadomości. Tak to, opisana wcześniej utajniona najwidoczniej (czyżby Jezuici ?)sesja fotograficzna sprawiła, że postać Michała Sędziwoja powróciła!
A my szykujemy się do pracowitego Sylwestra na Sopatowcu! Czynem zakończymy ten ciężki rok; warsztaty głosowe i etnobotanika plus ekstatyczne tańce i palenie ogni na śniegu! Może i jesteśmy małymi misiami ale budyń łatwo nas nie dostanie.

Sunday, December 05, 2010

JAZDÓW


Leczymy depresję po-kolejową jaka spadła na nas spodziewanie po powrocie z Warszawy. Koncert w CSW to nie granko w pubie i chwała Andrzejowi Z. za cierpliwość i dopilnowanie wielu spraw. Tym razem zagraliśmy z Ulą i Ramunasem Jarasem, który z pewnymi trudnościami trafił na ulice Jazdów. Granie w dobrych warunkach (dobre warunki to; duża scena, doskonałe oświetlenie, zawodowe nagłośnienie, backstage i pokoje gościnne) jest zawsze przyjemnością. Depresja nasza wiąże się z koleją (do Warszawy bardzo przyzwoicie, ale z Warszawy jakiś złom wagonowy i brać kolejarska jak z komuny), ale także z uczuciem nieproporcjalności wysiłków w stosunku do zainteresowania oraz ogólnych wątpliwości, co do sensu tego rodzaju akcji w falach wzbierającego budyniu. Andrzej Z. zakazał mi utyskiwania więc na tym zakończę wątek koncertowy.
Jest nowa płyta World Flag Records z wybranymi fragmentami swobodnej improwizacji jaką popełniliśmy z A. w interesującym składzie z Jeffem Gburkiem, Ramunasem Jarasem, Mirkiem Badurą, Konradem Gęcą i duetem Radio Samsara. Improwizacja miała miejsce w sierpniu i zanotował ją Piotrek z NS Studio, wszystko oczywiście stało się całkowicie przypadkowo. To co chciałbym teraz napisać o koncertach i nowych płytach byłoby dość smutne i depresyjne, powstrzymam się więc (jak nakazał Andrzej Z.) i poczekam do wiosny? Budyniowo bywa czasem przytłaczające!
Za kilka dni ostatni koncert w 2010 roku! To będzie granie w krakowskiej Eszewerii i może uda się miło zakończyć koncertowy rok?!
Do końca grudnia muszę jeszcze skończyć dwie płyty; Kapeli Byrtków w ramach Festiwalu Karpaty Offer i dla Greenpeace. Nie będzie więc zbyt wiele wolnego czasu. Właściwie to nie wiem już co to jest wolny czas? To chyba dobrze, bo chyba wolny czas następuje po tym jak płuca wypełni budyń mentalny?
Na focie wykonanej camera obscura niezrównanego Bogdana - Karpacka Muzyka Improwizowana w Spiskiej Sobocie na Słowacji: Jan Kubek, Marek Styczyński, Serhii Marczuk i Michał Smetanka. Projekt miał premierę 26 listopada 2010 roku w Teatrze Witkacego w Zakopanem.

Monday, November 29, 2010

WikiŚciema


Wstrzymywałem się z wpisem aż do chwili niby-rewelacji opublikowanych przez WikiLeaks. Miałem nadzieję, że dowiem się z tajnych notatek dyplomatów USA, kto załatwił biały balon turystyczny w Krakowie? Przeciw balonowi byli Amerykanie, którzy obawiali się zaglądania im do mieszkań z gondoli statku powietrznego. Jak się okazało, mieli rację! Pewnie to z balonu, dzielny Australijczyk i wojownik WikiLeaks, podpatrzył jakieś obciążające depesze?! To by tłumaczyło niezłomne poparcie Gazety w akcji kasowania krakowskiego balonu. Balon podobno powraca, ale będzie unosił się już z drugiej strony Wisły, daleko od depesz leżących na stole. Swoją drogą, to cała ta akcja WikiLeaks jest dziwaczna i jakaś dość bzdurna. Jakoś nie mogę uwierzyć w szlachetne pobudki rycerza WikiŚciemki, który siedzi w Arabii Saudyjskiej i zarabia kasę na paplaninie dyplomatów i białego wywiadu. Mam nadzieję, że służby opublikują kiedyś wyciągi z konta tego pana? Oczywiście w ramach walki o demokrację.
W piątek odbył się pierwszy publiczny koncercik Karpackiej Muzyki Improwizowanej w bardzo klimatycznych wnętrzach starej willi, zamienionej na siedzibę Teatru Witkacego w Zakopanem. Zapach pastowanego parkietu, stare lustra i lampy, przestronność wnętrz, przywołały do mnie jakieś wspomnienia z dzieciństwa, ale także pierwsze wrażenia z czytanych w liceum tekstów Witkacego... może?! Nie do końca wiem co to było, ale miało melancholijny smak. Ekipa projektu KaMuIm jest obiecująca i pewnie kiedyś znowu zrobimy coś razem.
Jutro zaczyna się grudzień i pozostaje niewiele czasu aby skończyć dwie "rozgrzebane" płyty; Kapeli Byrtków i naszej (wychodzi zaskakująco mocno!) dla Greenpeace. Miłym zaskoczeniem było zobaczenie dwóch gotowych pocztówek dźwiękowych jakie zaprojektowałem i oddałem do produkcji około 20 czerwca 2010 roku. Nie minęło pięć miesięcy...i już są! Wprawdzie nie na grubym kartonie, bez kopert z zaprojektowanymi specjalnie nadrukami i celofanu... ale są! Tak jest w budyniowie; samochód Syrenka też nie był jaki powinien być ale jeździł. Więc cieszmy się, bo i tak nikt inny tego nie zauważy. Cieszę się więc przeogromnie!
Wróciłem do pracy nad uzupełnieniami do książki Rośliny magiczne Karpat i Bałkanów i dopiero teraz czuję, że tekst się dopełnił, a książka jest gotowa. Pisanie to wielka przyjemność i układam materiały do następnego pisania.
Pani Mądra z TVN straszyła nas dzisiaj zimą; śniegi do pięciu centymetrów i mróz do ośmiu stopni, laboga, laboga, ratuj się kto może! Oczy Pani Mądrej robią się okrągłe i wypełnione (prawie) autentycznym strachem jak oczy lemura obudzonego bez powodu. Zimny pot mnie oblewał i chyba wezmę urlop do pierwszych roztopów. Tyle, że to będzie początek wiosennej powodzi i czasu przerwanych połączeń kolejowych i zablokowanych dróg. Może więc wystarczy zmienić stację?
12 listopada zmarł Henryk Mikołaj Górecki i jakoś nie doczekałem się poważniejszego zauważenia tej straty. Górecki, był tym kompozytorem, którego nagrania spotykaliśmy wszędzie na świecie. III Symfonia Góreckiego osiągała nakłady konkurujące z mega gwiazdami pop typu Sting. Spotykanie płyt Góreckiego w dalekich miejscach to był inny czas, czas w którym The Wire publikował teksty bo zauważał coś interesującego, a nie tylko dlatego, że zapłacono za publikację, recenzję i reklamę. Pazerne na kasę i sławę "młode wilki" i ich wujkowie po ministerstwach zabili normalny obieg sztuki. A Górecki pytał;
Czy pieniądz jest najważniejszą rzeczą na świecie? Jak nieszczęśliwi muszą być ludzie, którzy mają 5,6 willi na kuli ziemskiej i prywatny samolot. I tak gonią jak psy, od jednego domu do drugiego. Po co mam mieć sto ubrań? Żeby mole mogły je jeść? ( cytat z tekstu Agnieszki Malatyńskiej - Stankiewicz)
Może dzięki temu Jego muzyki nie nazywano nigdy; filharmonicznym socrealizmem ?
Przed nami koncert w Warszawie. Gramy 3 grudnia czyli w najbliższy piątek. Organizacja koncertu nie była łatwa i gdyby nie wytrwałość Andrzeja Z. i mój upór to pewnie nic z tego by nie było. Mogę tylko zapowiedzieć niezwykły skład i kilka nowych rzeczy plus fotografie z tundry. Dlaczego robi się tak niewdzięczne rzeczy? Ailo Gaup, pisarz, dziennikarz i szaman Saamów: W naszej części świata ludzie wędrują do mitycznej, cudownej krainy, gdzie doświadczają saivo. To co tam przeżyli, muszą jakoś przenieść ze sobą z powrotem - chodzi tu o wymianę energii. Zdobywamy nowe doświadczenia, ale musimy przekazywać je dalej. Tylko wtedy możliwy jest rozwój. Kiedy wypełniamy się cudownymi, mitycznymi zdarzeniami, musimy dać im wyraz. Jeśli tego nie robimy, dochodzi do stagnacji i śmierci mitów. Potrzebujemy dróg, sposobów ich przekazywania.
Saivo to dla Saamów rezultat uważnego słuchania świata, uważnego i skupionego. Ta wyostrzona świadomość pozwala wejść w odmienną przestrzeń. A jak twierdzi Gaup takie odmienne stany świadomości nazywamy saivo.
Na focie Bogdana moja udręczona lodowatym wiatrem twarz nałożona na obraz Tatr. Foty i ich nałożenie zrobione były w całości w miejscowości Ganovce na Słowacji, znanej z odnalezienia tam najstarszych szczątków Neandertalczyka.
Sprostowanie: fota z poprzedniego wpisu jest autorstwa Kasi a nie Bogdana. Przepraszam za pomyłkę, ale Kasia i Bogdan robią tak dobre foty!

Sunday, November 21, 2010

KARPACKA MUZYKA IMPROWIZOWANA


Samsara wiruje i wszystko zmienia się z godziny na godzinę. Koncerty "rzeźbione" miesiącami stają się nagle wielką niewiadomą, stracone projekty rozkwitają na moment i tylko czas niewzruszenie płynie. We czwartek zagrałem z Jeffem Gburkiem i mam wrażenie lekkiego nieporozumienia. Ale nie zawsze musi się udać tego rodzaju spotkanie. Dobrze jednak, że takie spotkania się dzieją, to zawsze jest interesujące doświadczenie. Pierwszy set Jeffa z Tomkiem Chołoniewskim był dla nas bardzo relaksujący i zawodowo zagrany. Szukam w muzyce innych przestrzenii niż estetyczne i poprawne warsztatowo rzemiosło i ubolewam, że nie mogłem się dostosować. Ale to bez znaczenia jeżeli analizować to wydarzenie od strony ilości zainteresowanych, którzy przybyli do Eszewerii... Może mieli wątpliwości czy w Eszewerii spotkają Sztukę? Bo gdyby ten sam skład zagrał podczas tzw. Wielkiego i Hojnie Dotowanego Festiwalu z Zagranicznymi Gwiazdami, to by nie mieli takich wątpliwości. Informowały by o przybyciu Sztuki wielkie plakaty i entuzjastyczne pienia zawodowych klakierow w periodykach kulturalno-oświatowych. W sztukach plastycznych od dawna toczy się spór o to czym jest tzw. dzieło sztuki. Wynotowałem sobie cytacik z książki profesora Grzegorza Dziamskiego pt. Przełom konceptualny; To, że artyści, zamiast wytwarzać przedmioty, ograniczają się do zapisywania swoich pomysłów, koncepcji czy idei nie oznacza jeszcze, że ich prace staja się bardziej intelektualne; idea-users od object-makers różni jedynie forma, jaką się posługują. Artyści posługujący się ideami mówią, że coś może być dziełem sztuki, może być potraktowane jako dzieło sztuki, ale nie mówią, dlaczego takie deklaracje mamy uważać za ważne (significant) dla sztuki. Ich prace mają posmak nowości i świeżości, ale wytwarzają tyle samo artystycznego śmiecia, co twórcy przedmiotów artystycznych, a może nawet więcej." Przekładając to na język muzyki; wytwarzając te albo inne dźwięki nie plasujemy się automatycznie w obrębie sztuki albo poza nią gdyż; "świat nie jest w naturalny sposób podzielony na sztukę i niesztukę; to język, którym się posługujemy, wprowadza takie podziały i determinuje nasz ogląd świata" (też cytat z Dziamskiego). Innymi słowy jest tak, że niewielu słuchaczy naprawdę słucha muzyki i brzmienia, raczej upewnia się tylko co do tego co zostało o muzyce opowiedziane wcześniej. W moim wypadku jest tak, że czy gram na saksofonie, klarnecie, trąbie pasterskiej, fujarze, generatorze, cymbałach całkowicie przetworzonych elektronicznie itd. itd. czyli tym wszystkim co jeden prostak po Off Festiwal nazwał "instrumentami z Górnej Wolty" to i tak wszyscy słyszą muzykę tradycyjną, albo - co dla mnie jest już całkiem dołujące - "folk". Według tej recepty na sztukę "myślaną" i "mówioną", a nie trywialnie i prostacko "robioną" czy nie daj boże "tworzoną", każdy kto zaszeleści i dupnie ze dwa razy "noisowo" jest artystą dźwięku i celebrytą sztuki współczesnej. A jak zagra w klubie Czerep (no bo nie Płuco albo Wątroba przecież!) to w zasadzie może już książki pisać o sobie i zgłosić się po swój program w tivi lub po jakiś teleturniej. A przecież; "nie ma innej drogi niż osobiste doświadczenie" (A. Gaup - pisarz, poeta i szaman Saamów, którego książkę wydało u nas wydawnictwo obraz słowo/terytoria) , a skoro tak, to czy osobistego doświadczania może ktoś nauczać? Chyba nie? Pewne rzeczy musimy zrobić samodzielnie, zaryzykować i zrobić je, a nie gadać o nich tygodniami. W opisie swojego projektu artystycznego (Fragile nr 3/2010) na rzecz ochrony morświna (?) o interesującym tytule; Uwaga! Morświn Arszyn Amplificador 5, jego autor, Krzysztof Topolski aka Arszyn, odniósł się (prawdopodobnie) tylko w jednym miejscu do naszej pracy na ten sam temat, która została udokumentowana trzema regularnymi płytami CD (dla Stacji Morskiej UG - 2000, dla firmy OBUH Records - 2001, dla agendy ONZ zajmującą się ochroną ssaków morskich Europy - 2003) stwierdzeniem, że zrezygnował z kolejnej płyty. Zamiast oklepanej kolejnej płyty powstały dzwonki do telefonów komórkowych! Istota projektu i jego kulminacja artystyczna nastąpiła poprzez dzwonienie do siebie ludzi posiadających "morświnowe" dzwonki telefoniczne! Wow! Czuję się totalnie powalony artyzmem tej akcji i nigdy już nie będę nagrywał zwykłych płyt. Też chcę być muzykiem-wizjonerem i nagram dzwonki telefoniczne z pierwszymi wyrazami z dziesięciu losowo wybranych wierszy Miłosza (o ile ten projekt zasili odpowiednią kwotą Pan Minister?), które będzie deklamować papuga ara albo kakadu... albo jeszcze jakąś większą bzdurę?!
Jutro mamy zaplanowany mało ambitny wieczór czyli Karpaty w Laponii, podczas którego pokażemy chętnym 1000 fotografii z górskiej tundry i zaprezentujemy fragmenty trzech (już!) płyt z nagraniami terenowymi zanotowanymi za Kręgiem Polarnym. Jakiś czas temu zaplanowałem to spotkanie w formule minimalistycznej i cieszę się na ten wieczór o jasnym przesłaniu, prostym scenariuszu i maksymalnej ilości treści czyli zupełnie odwrotnie niż to co nosi się na salonach. Pod koniec przyszłego tygodnia czeka mnie następne oldschoolowe wyzwanie; muzyczna akcja pod nazwą Karpacka Muzyka Improwizowana, którą mam poprowadzić w interesującym składzie: M.Smetanka (tradycyjne instrumenty dęte Karpat), J.Kubek (bębny i indonezyjskie instrumenty perkusyjne), S. Marczuk (saksofon) i ja (trąby sygnałowe, fujara detwiańska, burdonowe urządzenia elektroniczne). Ma to być akcja typu; JSWA czyli Jednorazowe, Surrealistyczne Wydarzenie Artystyczne w Teatrze Witkacego w Zakopanem, zaplanowane jest na piątek - 26 listopada wieczorem. Będzie miało dość zaskakujący scenariusz i mam tylko nadzieje, że się moja KMI nie pomyli komuś w Zakopanem z Nową Muzyką Góralską Trebunii Tutków, bo projekty nieco się różnią; nasza muzyka taka nowa jak góralska z Zakopanego nie jest. Nie każdego jednak stać na nowatorstwo, trudno.
Męska Muzyka odpoczywa i teraz na trasę ruszył'a Kim Novak (dla tzw. niepoznaki?) i Emade i wychodzi na to, że nasi Wielcy Artyści faktycznie nie mają chwili na sex i tylko banki im w głowie jak skarży się niejaka Awaria w tivi. Skarży się i skarży, jakby się zacięła, czy co? Ten bank co płaci Awarii to nie taki Inteligo chyba, skoro Awaria go promuje brakiem sexu? Szczerze współczuję! Awaria byłaby świetna jako promocja PKP albo linii 194 i 114 MPK w Krakowie. Jest przyszłość w tej reklamie!
Moje ulubione prace studyjne trwają nadal i zdecydowałem się (po naradzie z dyrekcją koncernu World Flag Records) wyprodukować płytę z fragmentami czerwcowego koncertu z Muzeum -manggha- z udziałem buddyjskich mnichów z Tybetu via Indie, ze świetnym śpiewakiem Tashim, Roberta Brylewskiego, Macieja -Magury- Góralskiego w Jego słynnym wystąpieniu recytatorskim do słów G. Snydera oraz Karpatami Magicznymi. Na focie Bogdana wszyscy wymienieni, chociaż trochę mało wyraźni... Nagrań słucha się znacznie lepiej niż odbierało się ten improwizowany i mocno stresujący koncert kiedy się dział.

Monday, November 15, 2010

NOC LISTOPADOWA


Powoli ubywa punktów z bogatej listy spraw trudnych i bardzo trudnych jaka wyłoniła się z samsary na skutek naszych własnych działań. Mamy za sobą niezwykłą noc listopadową w studiu nagrań, która o mało nie zakończyła się rodzinnymi sporami o granice wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Kasia G., która cześć tej nocy pokazała w krótkim filmiku na YouTube, pominęła (lub nie zarejestrwała) rozmów około trzeciej nad ranem... Ale tak czy siak, główne zręby płyty dla Greenpeace powstały i to do tego popowe! Już widzę jak ekolodzy nucą sobie nasze melodie w miejsce Małego białego psa...lub frontowej pieśni Majteczki w kropeczki?! Czy jest to możliwe? Już nie mogę się doczekać mojej ulubionej pracy w studiu przy kolejnych miksach i wprowadzaniu głosów wilków, rysia(!) i żubrów. Oby mi tylko reklama piwa nie wyszła!
Po studiu do rana... pojechaliśmy w góry, do ośrodka Sopatowiec i tam do niedzieli biegaliśmy po lesie i prowadziliśmy spacery etnobotaniczne (ja) i wzmagania z głosem (A.), a nawet zagraliśmy kilka tematów z nowej płyty ale czysto akustycznie. W tym kameralnym secie jaki zagraliśmy w sali zbudowanej z dawnej stodoły z widokiem na Gorce i doline Dunajca, bardzo pięknie zagrał i zaśpiewał Andrzej W. To było ciekawe doświadczenie.
W górach było nadzwyczaj ciepło i widoczność w dzień i w nocy (gwiazdy!) była fenomenalna. W chwilach pomiędzy warsztatami trochę podumałem przy kubku z ziołową herbatą Gosi K. - szefowej Sopatowca. A dumałem nad tym jak zaskakujące są koleje losu; od kilkunastu lat pijemy tu herbatki i spotykamy się z setkami osób, a w dolinach ośrodki kultury przerabiają ciężką kasę na wybory swoich politycznych dobroczyńców, kolejne mody przemijają, kolejne gwiazdy gasną, nowi wybrańcy Oka Mordoru robią kariery. Nie zmienia się tylko to, że zawsze jakiś Rubik albo inny Namaszczony Medialnie bierze kasę, a my odwalamy tu z innymi robotę najwyraźniej potrzebną masie ludzi.
W przelocie zobaczyłem w tivi jak wyglądało święto 11 listopada w Warszawie... no cóż tu powiedzieć? Pewnie dlatego tak wielu naszych warsztatowiczów na Sopatowcu było z Warszawy?!
Za godzinkę biegnę aby dać wykład nt. etnobotaniki na pierwszym kursie tego rodzaju jaki uruchomił UR w Krakowie. Zobaczymy ileż to studentów przybędzie na tak ekskluzywny wykład na godzinę 19-stą wieczorem? A może jednak?
Ula wyjechała ze studia nad ranem więc pamiatkową fotkę przed motelem Miś zrobiła nam Kasia z ... misiem i Janosikiem. A. i Andrzej zajadają się misiami z andrutu wypełnionymi budyniem. Jak miło odgryzać budyniowy łeb! Robimy co możemy.

Friday, November 05, 2010

LARZAC


Aga przysłała mi świetną fotę muralu z Sardynii, wykonaną w małym miasteczku Orgosolo. Mural przedstawia logo ruchu rolników z regionu Larzac we Francji. Miejscowi czynnie protestowali przeciw zabieraniu ziemii uprawnej na bazę wojskową. Głównym elementem logo jest oset; dziewięćsił, który traktowany jest u nas tak, jakbyśmy mieli na niego jakiś patent. Wyraźnie też widać, że roślina ta, także i we Francji symbolizuje słońce. To ważne; bo są głosy, że jakie tam słońce; oset i tyle. Mam nadzieje, że ta fota obok foty pokazującej magiczną ochronę domów w Alpach z pomocą dziewięćsiłów - wejdzie jeszcze do opracowywanej już technicznie mojej książki o roślinach magicznych Karpat i Bałkanów. Te dość powszechne odniesienia z Alp i Północy do roślin i ich znaczenia w Karpatach i na Bałakanach, pokazują, że Europa była i może być wspólnotą, ale opartą - o nieco inne niż się powszechnie przywołuje - wartości i wspólne, żywe środowisko.
Tak na marginesie; oglądając ten mural z Larzac zastanawiałem się, dlaczego wielki mural namalowany w Nowym Sączu, jest przy nim naiwnym socjalistyczno-folklorystycznym ujawnieniem domowego ciepełka? Może to kwestia zaangażowania? Może artystom musi towarzyszyć wściekłość i niezgoda? Inaczej sztuka robi się jakaś mdła i raczej trafia do sklepikarzy i szynkarzy, którzy chcą mieć "modną" reklamę (nazywa się to wejściem sztuki do pubów...) niż do serc i intuicji odbiorców?
ON (Ogłoszenia Niszowe) #3; zapraszam na swój wykład pt. Wprowadzenie do etnobotaniki na Uniwersytecie Rolniczym, 15 listopada tj. poniedziałek, o godz. 19.00 w Gmachu Wydz. Ogrodniczego na Al. 29 listopada w Krakowie. Będzie długa prezentacja z unikalnymi fotami, ale także będzie muzyka i wydawnictwa, o które w Polszcze trudno.

Monday, November 01, 2010

MSZENIE


Nie chciałem wczoraj pisać o Babiej Górze i wsi Zawoja razem, bo się Zawoi to jeszcze nie należy. Zawoja Policzne wita nas, charakterystyczną dla przysiółków udających wieś, rozpierduchą i rowami pełnymi śmierdzących fekaliów. Obok rur z domowych klozetów, wypuszczonych wprost do rowów przy szosie, stawia się tzw. ogólnogóralskie domy z bali. Jak z tych megachat sikną ścieki, to Policzne przyciągnie wielkie rzesze osieroconych bywalców sklepów z dopalaczami. Taki tajfun z trutki na szczury będzie miał tu godną konkurencję. Kiedy podniesiemy nos w górę aby nie czuć ścielącego się zapachu megagumna, to zobaczymy rozorany stok pod kolejny wyciąg. To stary model wyciągu poprzez jakieś nawykowe już, gminne gwałcenie gór, tych gór, które tak kochają miejscowe społeczności?! Jedyne sensowne miejsce w tej okolicy to malutkie sioło Czatoża, leżące na południowy-zachód od Policznego. Wszystko co niżej to jakiś festiwal niemożności. Miły pan stojący na przystanku zapytał nas czy zwiedziliśmy Zawoje? Nasze zdumienie było chyba widoczne, bo już nie wracaliśmy do tematu. Dobrze, że jest w Zawoi pomnik dwóch gości: Hugo Zapałowicza i Wawrzyńca Szkolnika; może kiedyś się tu mieszkańcy zreflektują i zobaczą to co my; wszystko z czego tu żyją zawdzięczają Naturze i tym świetnym facetom, tyle, że jeden urodził się w Lublanie, a drugi gdzieś na Litwie. Ci dwaj panowie zrobili przez dwa lata więcej niż miejscowa społeczność przez ostatnie pięćdzisiąt. Hugo Zapałowicz wytrzymał w Zawoi jedynie dwa lata i szybko wyemigrował do Lwowa, aby badać florę Karpat Wschodnich... Miejscowi dygnitarze zbudowali wąski chodniczek z "kostki wszędobylki", biegnący przez kilka przysiółków i daczowisk, które noszą zbiorczą nazwę Zawoja.Jest to duży plus dla turystów, którzy nie mogą liczyć na rozkłady jazdy zastane na przystankach i tym chodniczkiem trzeba sunąć z pięć kilometrów albo więcej. Ja się nie obrażam, bo wiem, że tak zdobyta wiedza musi kosztować, ale słyszeliśmy wiązankę miejscowej gaździny na tych; ku... milionarów co se robią jaja i jezdza jak chcą, ku... milionary! Wiem też, że jak taki "milionar" już przyjedzie, to zabiera ludzi ponad każdy nadkomplet i pokazywanie w tivi busów z nadkompletami martwych podróżnych nie wzrusza go wcale. Transport publiczny, koncesjonowany przez gminę, dostarcza nam więc posmaku ryzyka!
Jest więc zbawienny chodniczek i kilka knajp, beznadziejny wyciąg narciarski z erodującym zboczem i brak kanalizacji; czy coś jeszcze oferuje Zawoja? Tak, oferuje mieszkańcom głupie zwalczanie Babiogórskiego Parku Narodowego i obronę przed najstraszniejszym wrogiem ludności miejscowej - straszliwymi kurakami leśnymi vel głuszcami, a nie daj bóg może i cietrzewiami! To beznadziejnie wypiętrzona Babia Góra i straszne kuraki (jest tam pewnie ich z pięć i są to już tylko osobniki głuche bo zdrowe zwariowały od pił spalinowych i "milionarów") zagrażają Zawoi. Po cholerę więc pomnik Zapałowicza i Szkolnika stawiać, postawić Janowi Pawłowi i spokój.
Dlatego właśnie Zawoja i Babia Góra są to osobne rzeczywistości i nie należy je łączyć razem. Tak jak nie należy łączyć Zakopanego z Tatrami. Znajdziemy sobie inne drogi na Babią Górę. Obecne władze chcą być większe niż Góra, ale... jakoś nie mogą. Miejscowa tzw. społeczność (?) boi się kuraków i Parku, ale nie boi się kroić działeczek ojcowizny pod wozy drzymały nowych osadników, napływających z Katowic i Krakowa (taki styl; domki letniskowe na kółkach!)i do tego jeszcze chce aby turyści zwiedzali wioskę? Czy nie znajdzie się nikt, kto powie tym ludziom, że gdyby nie Babia Góra, legenda głuszca i niedźwiedzia, Wołosi i ich woły siwe, genialny Słoweniec i Litwin, to by pies z kulawą nogą do Zawoi nie przyjechał dobrowolnie?
W kiosku na Przełęczy Krowiarki można kupić bambusowe fleciki z Indonezji i jest to jedyny ślad prastarej kultury Górali Babiogórskich? Wiedziałem, że obszar ten leży od wieków na szlakach na Południe, ale Indonezja? Wow! BPN też jakoś poza kilkoma plakacikami i starą mapką, jaką kiedyś gdzieś pozyskałem dość przypadkowo, nie zasypał nas w schronisku na Markowych Szczawinach interesującymi materiałami? Może to jest celowa polityka; napiszą coś o przyrodzie i już Gmina śle umyślnych do mediów z takimi tytułami: "jest w Polsce wieś, gdzie ptak i chrząszcz mają więcej do powiedzenia niż wójt i radni" ( a Newsweek drukuje takie prostackie teksty!) Tak stawiające sprawę wsie są faktycznie chyba już tylko w Polsce ale czy to powód do chwalenia się? Może niech Newsweek dopisze: jest taka wieś w Polsce co szcza na turystów... chwytliwy tytulik? I trochę bardziej prawdziwy.
Ale coś się rusza przed wyborami i jeden z kandydatów chce zmienić bojowe hasło dziwaków z Gminy: Głuszec albo Ty na; Głuszec i Ty ! To byłaby prawdziwa rewolucja! Pisze o niej gazetka Wieści Babiogórskie (numer 1 ! ...) i może to szansa? Szkoda, że dotychczasowe hasło nie było szersze; Babia Góra albo Ty! Można by przecież na miejscu splantowanej Babiej Góry wybudować jeszcze drugi milion beznadziejnie dziwacznych domków chłopskich typu; jak wyobrażam sobie dworek i zameczek jaśnie państwa i zalać Małopolskę "milionarami".
Na Krowiarkach w drewnianym, turystycznym szałasie jest sporo napisów pozostawionych przez dumnych zdobywców. Poza X kocha Y i "ja tu byłem - Józek" jedno jest ciekawym komentarzem do rozmodlenia mediów, PTTK, BPN; na Babiej byłem w h.. razy - JP2 Może to być też reakcja na pamiątki z Indonezji? Czy nie prościej byłoby zauważyć Babią Górę, ma przecież ponad 1700 m wysokości, legendarne dzieje, wyjątkową przyrodę i położenie na głównym europejskim wododziale, wspaniałych badaczy. To zbyt mało?
Na focie ogłoszenie przybite do drzewa gdzieś na wielu kilometrach bezkresnej Zawoi. Najbardziej podoba mi się to, że o(p)tykanie mchem (czy ktoś pamięta słynny mech o(p)tyk z Kabaretu Starszych Panów?) jest profesjonalne! To fakt; nikt tak dobrze nie mszy jak w Zawoi!

Sunday, October 31, 2010

BABIA GÓRA


Wczoraj wyszliśmy na szczyt Babiej Góry czyli na Diablak (1725 m n.p.m.). Czym podchodziliśmy wyżej, tym wiało mocniej i kolejno: na Sokolicy (1367 m n.p.m.) jeszcze było nam wesoło, na Kępie (1525 m) troche porywało mi aparat fotograficzny, na Gówniaku (1617 m) zaczynało nami rzucać ale pod Diablakiem było już całkiem poważnie i gdyby nie kamienne murki to pewnie musielibyśmy się przez szczyt czołgać. Zejście Percią Akademików w śniegu i przy sporym oblodzeniu też było dość ekscytująca. Łańcuchy asekuracyjne są tam spinane gwintowanymi klamrami o wielkości, którą znam z mojego pęku kluczy. Niestety podczas schodzenia ciągle przypominały mi się nowe sytuacje, w których te zakręcane klamry samoczynnie się odkręcały i klucze rozsypywały się po ziemi... Nocowaliśmy w krytykowanym, nowym schronisku na Markowych Szczawinach. Krytyka jest ufundowana na tym, że nie można zalegać na podłodze, nie można chodzić w butach po pokojach, jadalnia jest otwarta w określonych godzinach i wszystko jest drogie. Znam ten ból z wielu nieprzespanych nocy jakie zawdzięczam krytykującym wolnościowcom, którzy może i są mili ale upierdliwi ponad miarę. Nie chodzę w góry aby nocami bratać się z wesołą bracią i nie jestem też wielbicielem słuchania o trzeciej w nocy osiemdziesiątej (i tak samo kiepskiej) wersji "samby sikoreczki" albo innych fascynujących tematów turystyczno-biesiadnych plus odgłosów fizjologicznych jakie zachodzą u braci studenckiej (w każdym wieku...) po spożyciu wzmacnianego piwa. Więc o.k. nie znam się na tej poetyce i dla mnie w schronisku było znośnie, miejscami całkiem znośnie. Brakuje tam trochę tzw. klimatu a pani, która ze sroga miną sprzątała powinna mieć badanie wzroku; tak wielkie połacie brudu zostawiała za sobą... ale; ludzie, poczekajmy ze dwadzieścia lat i coś się może ruszy?! Na to miejsce dawno temu przyszedł całkowicie odlotowy Słoweniec; Hugo Zapałowicz i tak powstało schronisko, które było przebudowywane, zmieniane a jakiś czas temu rozebrane. Na jego miejscu stoi nowe. Ten kto stawiał to nowe, nie wygląda na tuzinkowego, chłopskiego, pazernego biznesmena; więc dajmy sprawie trochę oddechu!
Babia Góra jest interesującym masywem pod względem florystycznym ale początek zimy nie jest idealnym czasem na botaniczne poszukiwania. Mimo śniegu i wiatru na granicy bezpieczeństwa i tak udało mi się zrobić dobre foty jałowca halnego i kilku innych rarytasików jak np. soplówek, zrostów buków, płachetek brusznicowisk z bażyną (jak w tundrze), wyschnięte ale rozpoznawalne tojady mocne i okrzyn jelen, który stanowi główny element logo Babiogórskiego Parku Narodowego. Kiedy szliśmy po kopule szczytowej Babiej to inspirująca była wiedza, że woda ze śniegu z południowej strony ścieżki znajdzie się za około pół roku, poprzez Dunaj w Morzu Czarnym, a woda z północnej strony zasili trochę wcześniej Bałtyk. To jedno z zaledwie dwóch miejsc w polskich Karpatach, z których woda płynie do Morza Czarnego. Drugie, jeszcze mniejsze, jest w Bieszczadach. Z okolic Ustrzyk Dolnych część wody spływa dorzeczem Dniestru... Halny wiał jak zwykle i mimo usilnych starań, wszystkie moje smarki z nosa zasiliły zlewnię Bałtyku...
Dzisiaj weszliśmy na Małą Babią Górę i szczyt Cyl 1517 m n.p.m.) i przez Jałowiecką Przełęcz zeszliśmy do Zawoi. Ta Zawoja to jakiś dziwny twór i o tym jutro, bo nogi mnie bolą i spać się chce.
Na focie widok z Diablaka na południe; Tatry, rozwalony Dunajec (nazywają to Czorsztyńskim Morzem) i kawałek Orawy.

Friday, October 29, 2010

KULTURA DŹWIĘKU


We środę, po siedmiu godzinach pracy w biurze, odwiedziłem zaprzyjaźnione studio nagrań i zleciało mi tam sześć następnych godzin. Zleciało, to bardzo trafne określenie tego intensywnego słuchania, wyłuskiwania dźwięków z surowych rejestracji i decydowania czyli brania odpowiedzialności za końcowy efekt. Pracowałem nad nagraniami starszych, znakomitych muzyków z Beskidu Żywieckiego. Już kiedyś o Nich pisałem ale ciągle wracają w naszych rozmowach jako pewnego rodzaju punkt odniesienia. Grają znakomicie i mogą uchodzić za wzór źródłowego, beskidzkiego grania. Beskidzkiego czyli prawdziwie góralskiego, innego autentycznie góralskiego u nas nie ma. Mają jedynie (!?)dudy i skrzypce ale brzmienie niezwykle bogate i jakby płynące od kilku muzyków. Dudy i gajdy mają to do siebie, że grają podwójnie; dron i solowa przebierka, do tego głosy i krótkie przyśpiewki, oczywiście skrzypce z alikwotami i śpiewnymi glissandami jak z muzyki Gudżaratu. Dwaj starsi panowie i 21 tracków po minucie lub troszke tylko dłużej; nieomal jak najszybszy metal... Sprawa oszczędzania energii i niechęci do czczego gadulstwa. W czasie przerwy w nagraniach jakie realizowaliśmy w sierpniu, zagadnąłem o tło dźwiękowe wokół ich domów. Ani chwili wahania i niezrozumienia; oj są oni, są, a jak grają panie oni (to o świerszczach, pasikonikach i drobniejszych szarańczakach) na górskich łąkach! Improwizacja, wyobraźnia, zwięzła forma, pewność treści czyli twarde życie i kultura. Można się uczyć od takich ludzi kultury dźwięku. Utkwił mi w pamięci fragment śpiewanego wstępu; ja na dół a Józek do góry - rozeszlimy sie jak na niebie chmury tak pan Edward śpiewa o tym co się zdarza w życiu ale i we wspólnej grze. Oczywiście nie w filharmonii, tam wszystko cacy musi być i gites. Chyba, że jest skład awangardowy i zaliczone zajęcia z improwizacji, to wtedy się brudzi i zawodzi. Bo przecież filharmonia nie może być daleko za klubami z Kazimierza... ale sorry; jest. Bo filharmonia to gwarantowana kultura dźwięku ale jakby inna, coś taka mechaniczna i wykuta w szkole. Tacy goście nie powiedzą,że; są oni, są i pięknie grają... bo grać mogą ci co mają koncesję. Pasikoniki nie mają, są amatorami?
Jest też książka ; Kultura Dźwięku teksty o muzyce nowoczesnej - fantastyczna "cegła" (blisko 550 stron!) wydana przez słowo/obraz terytoria pod redakcją Christoph'a Cox i Daniela Warnera. Już na początku jest balsam na moje udręczone nerwy, chodzi o to, że u nas mówiąc "sztuka" nie myśli się raczej "muzyka". Wystarczy sięgnąć po książki: Polską sztukę ludową albo z innej beczki; Sztuka współczesna - tu czy tam (raczej tam) i zawsze w tych tomach są jedynie obrazki. Muzyka jakoś nie przychodzi na myśl? A ostatnie kilkadziesiąt lat to jakaś niebywała eksplozja dźwięków i muzyki właśnie, także muzyki z obrazem ale nie samego obrazu przecież! Ale ja się nie znam i widocznie nasze tuzy od sztuki jeszcze nieme filmy oglądają? To sprawa kultury, kultury dźwięku także. Po przeglądnięciu spisu treści serce rośnie: obowiązkowi Cage i Schafer, Brian Eno ale jest i Chris Cutler, muzyka improwizowana, eksperymentalna i dzieło otwarte. Oj zaroi się i u nas od Mądrali aka Wyłączność na Sztukę Prawdziwą. Książka jest z 2004 roku, więc mamy "do tyłu" tylko (?) sześć lat... A w muzyce granej u nas? U nas wszystko już było, już jest niemodne i już w Mózgu się nie mieści. Już nawet Boscy Japończycy, od których znawcy sikali po nogach się nie sprzedają... Kultura dźwięku jakby zaczynała się dopiero tworzyć?
Dziękuję bardzo Januszowi Palikotowi, że popiera takie wydawnictwa jak słowo / obraz terytoria
to nawet skuteczniejsze niż pikiety pod wypasionymi kancelariami wiedzących wszystko pasterzy. Tak bym to raczej widział; książek bali się ci goście zawsze najbardziej. Zachodzi oczywiście możliwość, że objawi się katolicka plądrofonia albo nowa ewangelizacja z pomocą minimalizmu ale... raczej z tego getta dredziarsko-dziecięcego to się już nie wygrzebią. No wiadomo; jeszcze jest Armia ale coś już w prześcieradłach z krzyżami nie biegają? A szkoda, bo ładne to było! Taka kultura dźwięku inaczej.
Na koniec jeszcze przytoczę tekst z ulotki wyborczej pewnego radnego, który chwali się swymi dokonaniami z upływającej kadencji. Podsumowanie dokonań zaczyna od; brałem czynny udział w festynach parafialnych Parafii XY, w festynach osiedlowych, organizowałem uroczystości pod pomnikiem Solidarności, zostałem nominowany do nagrody za serce, zapał i wrażliwość... a w tych wielkich czynach; pomagało mi członkostwo w Klubie Inteligencji Katolickiej i Stowarzyszeniu Rodzin Katolickich przy Parafii XY... To jest radny miasta średniej wielkości a nie przysłowiowego Dziury w Krzakach. Ale może ja się jednak mylę? Tak czy siak jestem naprawdę powalony osiągnięciami i przynależnością! A my tu o kulturze dźwięku jak głupi jacyś?
Na focie owoc czarodziejskiej rośliny, której podobno bali się bardzo benedyktyni - pokrzyk wilcza jagoda Atropa belladonna.
ON # 2(Ogłoszenia Niszowe): 11-14 listopada prowadzimy warsztaty i gramy koncert na Sopatowcu, szykuje się bardzo ciekawie!

Sunday, October 24, 2010

PARDWA


Ostatni tydzień był bardzo pracowity i urozmaicony. Wydawnictwo powiedziało tak! i książka ma ostateczny (chyba) tytuł; Magiczne rośliny Karpat i Bałkanów. Kończymy też robotę nad trzecią płytą z dźwiękami z tundry. Tym razem będą to zapisy głosów ptaków. Pośród kilku gatunków jakie udało się A. nagrać, są dwa, które kiedyś żyły w Polsce ale dzisiaj mają już tylko status gatunków wymarłych. O siewce złotej już kiedyś pisałem ale znalazłem ciekawe materiały traktujące o drugim z tych - kiedyś naszych - gatunków; pardwie mszarnej. Najbliżej nas pomyka po mszarach na Białorusi i być może zagląda na chwilę gdzieś w rejonie Puszczy Białowieskiej. I kiedy tak zagląda to dziwi się bardzo i jakoś nie chce powracać?! Pardwa mszarna ma widocznie dobrą pamięć; została w Polsce zwyczajnie wybita przez myśliwych i kłusowników, podobnie zresztą jak chroniony tur. Bo w tym kraju od zawsze są dwie równoległe rzeczywistości: słusznych przepisów i omijania słusznych przepisów, ochrony i zabijania, wypierania, rugowania i niszczenia. Oficjele nie mają latać razem a latają, goście od dopalaczy mają zamknięte sklepy a sprzedają, działacze piłkarscy biorą łapówki ale całe państwo pracuje dla nich... Pardwa mszarna jest pięknym ptakiem i jak mogliśmy się w tundrze przekonać, jest też ptakiem bojowym i nieustraszonym. Można byłoby więc liczyć, że może do Polski wróci?! Ale nieustraszoność i bojowość jest niczym w obliczu grubej, stygnącej warstwy mentalnego budyniu zatykającego tchawice. Lepiej trzymać się na dystans i nie babrać w kupie (myśli zapewne pardwa?) bo pióra sobie można obsrać.
Wczoraj zajadaliśmy się doskonałymi figami i zdrowo pośmialiśmy się z budyniowego szołbiznesu w miłym towarzystwie Agi, Przemka i Rafała (Hati). Po słynnej melodeklamacji ostatniego polskiego beatnika - M.Magury Góralskiego, jaką raczył On wydać z siebie w sali Muzeum -manggha-, podczas naszej akcji z mnichami buddyjskimi, Przemek zyskał ponoć pseudo; Moloch! Każdy chciałby się podpisywać XY aka Moloch! Rewelacja...Rafał donosi, że teraz będą się liczyły w branży jedynie vinyle! Jesteśmy gotowi; mamy vinyle małe i duże, do tego dwie paczki po jabłkach pełne starych kaset magnetofonowych. Boję się, że ktoś z tych najbardziej awangardowych i wysublimowanych aka kreatywnych sięgnie po wałki i fonograf. Już widzę (trochę przerażony) nagłówki tzw. dzienników opiniotwórczych: całkiem nowa Patrycja M. na wałku, albo Awaria Wałka, albo Wałki Męskiej Muzyki. Dobrze brzmiałby też zapewne wałek Stańki albo Festiwal Wałków w Mózgu. Miodzio! No i trudno; polegniemy tym razem bo mamy CDR, CD, vinyle, single i kasety ale od wałków trzymamy się z daleka.
Mimo tego, że jeszcze nie na wałku ale znowu jest nowa Patrycja M. całkiem nieźle rozchodzą się wieści o płycie A. Jokkmokk i ostatnio bardzo staranny materiał opublikował portal Folk24.
To co wyprawiają Prezes i niejaki poseł Pałys, wykracza daleko poza nawet najszerzej pomyślany scenariusz na tragifarsę i z występów stałego Kabaretu Politycznego bawi mnie już jedynie mimika pana Napieralskiego. Fajansiarski luzik z rezolutnym grymasikiem. Na to się łapią młodzi? Czy rzeczywiście? To może puszczanie baniek nosem i figlarne popuszczanie bąków w stylu PSL? Więc tak sobie myślę; po co by ta pardwa mszarna miała do Polski wracać? Mało ma atrakcji na Białorusi?
A. zapewniła mnie, że mogę bezpiecznie oglądać i słuchać relacji tak zwanej Telewizji Kultura, transmitującej konkurs Chopinowski i galę rozdania nagród. I faktycznie, Leszek Możdżer nie zagrał (bo już swoje zagrał), nie wyskoczył ten patriota z Wrocławia (pewnie komponuje wielką śpiewo-grę opartą o katastrofę pod Smoleńskiem albo uczy się już Miłosza) ale w ocenie muzyki słyszało się; jej gra jest wielkomocarstwowa bo pochodzi z Rosji i inne, tego typu głębokie, muzykologiczne diagnozy. To tego uczą w akademiach muzycznych? Wzajemne pochwały panów Zdrojewskiego i Dąbrowskiego mogę zrozumieć jako taktyczne; panowie zamieniają się stołkami co jakiś czas. Czy jednak muszą nas brać za świadków tej mizernej komedyjki? A może poseł Pałys coś załatwiał w Filharmonii? Bo takie, mimo kultury wysokiej i tivi K.,odnoszę wrażenie po wysłuchaniu pogaduszek i opinii o tym, że Chopina nie da się nauczyć i trzeba się urodzić z Jego duszą w genach? A może komentatorom chodziło już o in vitro? No więc tak; Rosjanka była znakomita, wałki rozdają karty a pardwa już nie powróci, i tyle!

Monday, October 18, 2010

ALMA YORAY


Alma Yoray nie żyje! Przyglądam się czarno-białej fotografii z 1990 roku; Alma, ja, Marek Leszczyński i Piotr Kolecki. Zalegamy w wysokiej trawie, tuż obok ogródka gdzie Alma hodowała truskawki. Wszystko to w Przesiece, w domu, w którym powstawała wielka sala medytacyjna z okrągłymi oknami wychodzącymi na...skały! Nagrywaliśmy razem materiał, który nosi nazwę Brown Session. Alma recytowała, improwizowała, tańczyła poezję Zen. Na zewnątrz hałasowała piła i próbowaliśmy szczelniej zamykać okna, ale Alma zapytała mnie; czy to są niewłaściwe dźwięki? i w odpowiedzi otwarliśmy okna szerzej. Przestaliśmy się przejmować tym co działo się wokoło... Poznałem Almę w Teatrze Witkacego w Zakopanem dzięki Andrzejowi Dziukowi; razem z Piotrem K. improwizowaliśmy do Jej jednoosobowego spektaklu. Nie pamiętam aby Alma określała to co robi na scenie słowem butoh, ale dzisiaj wiem, że dotąd nie widziałem nic bardziej prawdziwego niż butoh Almy. Może dlatego wiele lat nie chciałem butoh w naszych koncertach?
Graliśmy z Almą wspólną trasę; pamiętny Domek Kata w Koszalinie, także Słupsk (mieszkałem w tamtym czasie w maleńkiej wsi Warcino, pomiędzy Miastkiem a Słupskiem) gdzie koncert z udziałem Almy był wyjątkowo mocny.Potem z A. odwiedziliśmy Almę przy okazji kolejnego koncertu w Jeleniej Górze. Alma była zawsze gdzieś blisko i zawsze w planach kolejnych odwiedzin. Wiem, że są setki osób, które Almę znały bliżej, są też znani muzycy, którzy o Almie Yoray mogą powiedzieć więcej; oby to zrobili! Ja wiem, że wiele Almie zawdzięczam, mimo, że nie posłuchałem Jej rad i nie poświęciłem się wyłącznie muzyce. Jeszcze pamiętam wielki szpulowy magnetofon (pożyczony cudem przez Piotra lub Marka od jakiegoś dobrego ducha) jak powoli przewijał taśmę magnetyczną pod ścianą Zendo budowanego przez Almę. Nie mogłem tej sesji nazwać inaczej niż Brown Session; to była ważna lekcja! Alma Yoray nie żyje!
Shoha: Ucichły nagle / cykady wśród kamieni / deszcz spadł w tej chwili
Niesamowicie brzmi opowieść o Almie Yoray...

Saturday, October 16, 2010

FOLK ZAKLESZCZONY


Teraz będzie tak: jedno, zebrane w Stolycy i niezby duże (wiadomo!)gremium będzie uczyć muzyki, produkcji muzycznej, dobierać wykonawców do festiwali, decydować kogo się w mediach prezentuje i przyznawać nagrody w kategorii folkowy fonogram roku... Jak mówi nasz litewski przyjaciel Ramunas: grejtownie! Produkowaliśmy płyty wydawane w USA z jednym z najbieglejszych inżynierów dźwięku Olkiem Wilkiem, w czasach gdy jeszcze: "łączenie tradycyjnej muzyki z elektroniką" nie było dozwolone w Warszawie ale jesteśmy dziwnie przeźroczyści, niezauważalni? Panie i Panowie sprytni z Centrali, po chwili zastanowienia i przewietrzenia pomieszczeń ze zużytej doktryny folkowej, zdecydowali, że jak to zrobią "nasi" to będzie jednak nowatorskie i z duchem czasów. Fundusze na wyjazdy młodych artystów (dbamy o /własne/ dzieci) są dla sławnych i bliskich otwarte w Warszawie od lat. To wszystko cuchnie już strasznie, a wschodzący portal Folk24 zastanawia się czy pismo Gadki z Chatki jeszcze się ukaże? Jest całkiem zasadne aby się zastanowić nad tym ale chyba w znacznie szerszym kontekście?! Ale ja się nie znam, nie mieszkam w Warszawie, nie bywam w radiu i tivi, nie mieszczę się w panującym wyobrażeniu o promocji, nie przystaję do sceny folkowej (mimo tego, że niektóre kolektywy są jak klony Atmana albo Karpat)itd. A właśnie co do itd.; na moje konto wpisać można także tzw. niszowość, nie chodzenie do kościoła, nie bycie lewakiem, nie palenie trawy i nie picie wódki, do tego nie jestem nawet wyznawcą swojskiego Nydalizmu więc nie mogę być prawdziwym Polakiem?. Niech się dziennikarze folkowi trochę zajmą sobą i środowiskiem w jakim działają, przestaną reagować jak papugi co powtarzają tylko głosniejsze frazy bez zrozumienia, niech się zastanowią kogo i jak promują (z jakich powodów?)poza sobą... bo mam wrażenie, że muzycy dają sobie radę jak im nie przeszkadzać. A poza tym chwila nieuwagi drodzy Wielcy Promotorzy, skończyć się może i dla Was rozważaniem czy ukaże się kolejny.... Ale nie, autokorekta to chyba zbyt wygórowane oczekiwania i już nadciąga fala o zbiorczym kryptonimie: Możdżer plays Miłosz! Kto wie o czym pisze to wie, a jak nie wie to niech coś dopisze do powyższej listy moich niedomagań i nieprzystosowań. Dla naprowadzenia na ślad dodam tylko, że mówią - Chopin i Solidarność się już wypalił...finansowo.
Jestem załamany bo moje nieprzystosowanie jest chroniczne i nie wybiera; ostatnio nie mogę zrozumieć (i się na czas przystosować)groźby odebrania przywileju płacenia podatku od dzieł autorskich z 50. procentowym wymiarem kosztów. Pan Donal Tusk porównał ten przywilej twórców (w podtekście; obrzydliwie bogatych naukowców i artystów) z KRUS-em rolników. Myśl była taka; jak się domagacie równego płacenia składek ubezpieczeniowych, to zabierzemy ulgi dla twórców. W ten sposób pan Donal Tusk ujął się za rolnikami i pogroził palcem rozbuchanym i pławiącym się w bogactwie twórcom. Tyle tylko, że ulga dla twórców nie jest przyznawana na podstawie posiadania gitary lub laptopa, a tzw. rolnicy dostają swoje ulgi jedynie na podstawie posiadania ziemi; nie muszą niczego specjalnego produkować; mogą jechać spokojnie do Austrii lub Anglii i układać albo zbierać albo zmywać... albo być na rencie bo strasznie kaszlą i mają zaczerwienione oczy? Ale co przeszkadza rolnikowi chwycić za gitarę (lub laptopa) i stworzyć dzieło z tzw. uzyskiem 50. procent? Jak wielu "rolników" to od dawna robi? Ja nie mogę dostać niskiej i na dodatek płatnej jedynie cztery razy w roku składki ubezpieczeniowej tylko dlatego, że wyhodowałem na balkonie garść przypraw i dwa słoneczniki? Dlaczego? Więc jestem za tym; aby wszystko wszystkim odebrać i na odbieraniu obywatelom opierać istnienie Budyniowego Królestwa. Być może dojdziemy w ten sposób do absurdu tak wielkiego, że tzw. lewica będzie przywracała kapitalizm w Polsce? W tym kontekście podziwiam odwagę i niezależność Janusza Palikota, który wyartykułował myśli krążące od dawna w przyrodzie ale usilnie zamiatane pod dywan przez polityków wszystkich tzw. ugrupowań. Na szczęście wyważenie i grzeczność posła Gowina (który wydaje się zawsze mówić: spierd...tylko bardzo grzecznie i w wyważony sposób) nie jest jedyną możliwą opcją w budyniowej polityce? Pan Janusz Palikot działa w Budyniowie i wkrótce i On zakleszczy się pomiędzy tzw. ludem, niechęcią do zmian TW budyniowego okupanta i chęcią do pełnienia wiodącej roli przez kilku ludzi z Jego otoczenia. No i wiadomo; nie można być w Polsce bardziej lewackim niż (jeszcze) młodzi lewacy zawodowi, bardziej antyklerykalnym niż komuniści i bardziej kulturalnym niż artyści sztuki krytycznej. Nie krzepi mnie widok Kamila Sipowicza i Kory i innych tuzów szołbiznesu: to ta sama gra w Możdżer plays Miłosz. A fonogram roku i tak otrzyma ... Warszawa!
Tyle już wyjawiłem, że trudno; musze przyznać, że nie rozumiem dlaczego służby aresztowały i wdrożyły sprawę karną dla gościa, który w ramach happeningu wtargnął do Sejmu z doniczką konopii indyjskich a dotąd nie aresztowały polityka, który tam się miesiącami szwendał na prochach i regularnie wzywa do niszczenia struktur państwowych? Oto i potęga roślin: jeden krzaczek groźniejszy niż nie-jeden opętany?
Na focie z tundry; zimna woda i czyste góry w sercu Sapmi, może jako drogowskaz?
Od tego wpisu będzie się pojawiała nowa stała rubryczka pt. Ogłoszenia niszowe (w skrócie ON) - bardzo zapraszam gdyż tego - jak śpiewają w Beskidach; na Onecie nie znajdziecie!
No to sru; ON#1: 11-12-13-14 listopada prowadzimy warsztaty w górskim gospodarstwie Sopatowiec w Beskidzie Sądeckim - jest już podobno sporo zgłoszeń i brak miejsc ale warto zapytać; www.sopatowiec.pl? 18 listopada gram w duecie z Jeffem Gburkiem w Eszewerii (Kraków), a 22 listopada prezentujemy z A. 1000 wybranych fotek z tundry Saamów plus dźwięki z trzech płyt (tak, tak... dwie już są: Vaggi Varri i Jokkmokk ale trzecia jest już w produkcji)z nagraniami dźwięków otoczenia - Śródmiejski Ośrodek Kultury w Krakowie. Tak więc spoko wodza! jeszcze powalczymy! bo muzyk to wojownik chociaż nie każdy walczy o piwo...

Saturday, October 09, 2010

031


Jak ten czas leci... Kiedy opracowywaliśmy pierwszą płytę z dokumentacyjnej serii Flaga Świata (a teraz: World Flag Records), nie myślałem, że dojdziemy kiedyś poza kilka lub góra - kilkanaście, tytułów! A tu masz; 031 - Jokkmokk winter soundwalk. Pierwsza płyta była podwójnie i potrójnie remiksowanym materiałem z naszych podróży po Słowacji i powstałych na tej bazie nagrań. Remiksy wykonali: Tomek Bereziński, Andrzej Widota i niejaki Arthur z Los Angeles. Tomek mieszka w NYC, Artur chyba w LA, Andrzej gra z nami, my w Krakowie... dużo się zmieniło i Flaga Świata jest jednym ze sposobów opowiadania także o tym. Jokkmokk winter soundwalk jest relacją z kolejnej wyprawy do Jokkmokk (a byliśmy w tym bardzo dla nas ważnym miasteczku już trzy razy, zimą i latem)i zapisem naszych fascynacji kulturą Saamów i Północą. Joik jest trudny do pojęcia bez dotknięcia tundry i gór Sapmi / Laponii. To jest ten problem z naszymi badaczami i entuzjastami, że tak trudno się spakować, ubrać buty i ruszyć w interior. A warto! Pamiętam jakie wyobrażenie o kulturze Saamów miałem jeszcze pięć czy dziesięć lat temu! To niewiarygodne jak zmieniło się moje rozumienie kulturowego znaczenia tundry i kultury ukształtowanej ( a może lepiej; wyrosłej) z dzikich obszarów Ziemi. Na płycie są nagrania sfery dźwięków złożonych z dziwnie mocnych i zapadających w pamięć - skomleń i wycia psiego zaprzęgu, totalny hałas helikoptera i brzmienie śniegu na 30. stopniowym mrozie. Psy w takich zaprzęgach tak bardzo chcą już biec, że z trudem daje się je powstrzymać! Jak opowiedzieć inaczej o warsztacie joiku niż z pomocą fragmentów jego rejestracji? Nasz nauczyciel joiku Per Niila Stalka z Norwegii, powiedział nam; nagrywajcie i róbcie z tym co uważacie za stosowne, powiedział też; joiku się nie komponuje, joik bierze się z natury... ale nawet w takiej relacji nie można oddać tego uczucia, które towarzyszy temu co nazywa się zrozumieniem. Bo jest różnica pomiędzy; dowiadujemy się o czymś, a; od tego momentu rozumiemy - wiemy to. Jest na płycie skrócona do małych fragmentów relacja z niezwykłego spotkania politycznego, podczas którego kilkoro cenionych joikersów wykonywało własne joiki. Swój osobisty joik zaprezentował Per Niila Stalka ale także kilkoro innych śpiewaków. Jest na płycie jeden fragment joiku, który brzmi jak rytualne śpiewy Hopi. Przez chwile oddychałem powietrzem rodzinnych terenów Hopi i znacznie dłużej byłem w tundrze i górach Sapmi. Znam - wiem joik ale nie zbliża mnie to do zdolności wytłumaczenia innym czym jest. Dla nas, rejestracje z Jokkmokk i z pięknego portu Lulea w Zatoce Botnickiej mają bardzo osobisty wymiar. Aby nie był on jedynym wymiarem wydawnictwa, napisaliśmy ostatnio kilka tekstów; Renifery z Oulavuolie i efekt fonografu, w którym A. pokazała czym jest osobisty joik ale też, że nie ma czystych obszarów w kulturze (pismo kulturalne "Fragile", nr.3/2010, www.fragile.net.pl), ja popełniłem; Joik - kod, symbol, muzyka w magazynie skandynawskim Zew Północy (nr. 6, 2010, www.zewpolnocy.pl) ale także; Muzyka (z) tundry w Glissando (nr 16, www.glissando.pl). We wszystkich tych tekstach przewijają się sytuacje i wątki, które ilustruje dźwiękowy wybór z Jokkmokk winter soundwalk. Wszystkie te teksty (i kilka wcześniejszych) powinny być dołączone do płyty (jakoś to jest zasygnalizowane dzięki patronatowi Fragile i Zewu) ale jak tego rodzaju dokumentacja i twórczość ma się obronić w świecie medialnego rzygania budyniem i tonięcia w jego zaskorupiałych pokładach?
Dzisiaj warto (a raczej zawsze warto ale dzisiaj specjalnie!) zagrać coś Johna Lennona, którego zabił (dosłownie) budyniowy matoł, jest zawsze 9-go rocznica!
Komitet Noblowski dał do wiwatu! i chwała mu za to! Troche też śmiesznie wyszło straszenie chińskiej komuny zamrożeniem stosunków z Oslo. W Oslo nie takie mrozy przetrzymują... Chińscy przywódcy potrafią tylko straszyć i o.k. strasznie się boimy! Głównie dlatego, ze to straszenie jest już strasznie przewidywalne i nudne. Może by tak wyszli z Tybetu, odczepili się od Ujgurów, przestali zawracać rzeki, zjadać wszystko co się rusza, rąbać lasy i nakarmili swoich ludzi? To by była akcja na miarę supermocarstwa międzygalaktycznego! Łatwiej straszyć?!

Saturday, October 02, 2010

PROSZKI


Wielką karierę medialną robią ostatnio proszki. Najpierw były proszki Prezesa, przez które nie wiedział co czyni, a teraz nie może sobie przypomnieć, że przegrał wybory. Razem z proszkami Prezesa pojawiła się fala materiałów o tzw. dopalaczach. W języku potocznym (i w filmach z serii; zabili go i uciekł) ciągle jeszcze dość dobrze trzymają się tzw.prochy. Czym się różnią prochy od proszków? Tego jakoś jeszcze media nie zgłębiają. Nasze zdrowe społeczeństwo, które pod wpływem alkoholu zabija się nawzajem z wynikiem kilku wojen w Afganistanie na kwartał ( a czasem na weekend) pikietuje sklepy z tzw. dopalaczami. Pewnie słusznie, dużo wiarygodniejsze byłyby to pikiety gdyby ustawiały się także pod monopolowymi? Ale pewnie chodzi jak zwykle o świętą walkę z obcym!
Od kilku tygodni tyram i tyram nad książką etnobotaniczną ale ostatnie dwa tygodnie to była już naprawdę orka! Jutro kończę wreszcie roboczą wersję książki i dostała wreszcie swój tytuł; ZIELNIK PODRÓŻNY - ścieżkami roślin w Karpaty i na Bałkany. No, teraz się zacznie; wszyscy się będą na etnobotanice znali, wszyscy będą mieli po kilka brudnopisów i to nie takich książek... w szufladach... Ale co tam, chciałem to napisałem.
Ale nawet pisząc o roślinach natknąłem się na dość niezwykły proszek... Robi się go z kory świerka, wysuszonej starannie na słońcu i przy ognisku. Proszek służy do dyskretnego testowania; czy nie mamy do czynienia z czarownikami, którzy tylko popsuć umieli, a naprawić nie dawali rady. Test był bardzo prosty; dosypać proszku do herbaty i czekać. Jeżeli delikwent bedzie wse pierdział i nie ma siły powstrzymać to w dupie to wiadomo: czarownik kiepski!
Jak się tak wsłuchać w telewizyjne rewelacje to zaraz się wie; ktoś testuje proszek (ze świerka), bo sami prowadzący chyba pozostają w tym względzie tradycjonalistami.
Na mojej focie z Muzeum Marcepanu pod Budapesztem - marcepanowy Amanita muscaria, a pod nim wesoła gromadka z czasów kampanii bez udziału świadomości Prezesa. Takim marcepanem można się zajadać i nic nam nie grozi! Oto moc etnobotaniki!

Tuesday, September 21, 2010

BUDDAPEST


Wróciliśmy właśnie z kilkudniowej wyprawy do Budapesztu. Z różnych powodów odbyliśmy ją starym szlakiem z Krakowa i Zakopanego przez Liptów i dalej przez Banską Bystricę, Zvolen i do Dunaju pod Estergomem... W jedną i drugą stronę jechaliśmy pociągami i autobusami (naliczyłem 6 przesiadek!)od wczesnego ranka do około 21-szej wieczorem bo niechętnie podróżujemy nocą, a taką trasę przekimać to byłoby świętokradztwo! Notes pęka od zapisków, karta w aparacie wypełniona 0101 - kodami obrazów z podróży, nowe płyty już brzmią w tle... i pewnie będzie jeszcze o tym nie raz. Tym bardziej, że tego typu podróż jest jak silny środek ...no niech będzie wykrztuśny; opuszczają człowieka te złogi złych emocji na widok wąsów pana Śniadka, oszalałych obrońców krzyża, zaślepienia i egoizmu Jarosława K. i nieskrępowanej niczym arogancji kleru... Czym bliżej biogeograficznego regionu panońskiego, tym ta ciężka od zaciemnień umysłu flegma opuszcza ciało sprawniej. Ale ogólna konstatacja z podróży do jednej z naszych starych stolic jest taka: skoro Polska jest pępkiem świata i wszystko jest tutaj znakomite; to dlaczego od zawsze musimy jeździć do Budapesztu po coś? Jak nie po kiełbasę i wino, to na koncerty rockowe, po płyty i po wino, a teraz aby wysłuchać nauki Dalai Lamy, bo u nas poza public talk wyjść jakoś nie możemy. A wyjść nie możemy, bo u nas najważniejsza jest polityka i dlatego Węgrzy mają nauki buddyjskie z pierwszej ręki a Budyniów gonitwy za Zakajewem. Do Budapesztu warto też pojechać aby przypomnieć sobie jaki smak mają pomidory, ogórki, brzoskwinie, winogrona, zwykła cebula... bo u nas dotujemy wszyscy tzw. rolników i mamy w zamian pomidory ze szklarni bez smaku i ogórki odmiany; styropianowy polski. A Węgrzy mają przecież wiele swoich kłopotów i nic tam nie jest łatwiejsze niż tutaj. Mają też swoje strachy, fobie i fioły ale przy tym także te wszystkie dobre rzeczy o jakich było wcześniej.
Około 22 tysięcy ludzi (!) przez dwa dni; pilnie, spokojnie i z dużym oddaniem słuchała nauk Jego Świątobliwości XIV Dalai Lamy i nie widzieliśmy jakiegoś szału,zawrotów głowy i ezoterycznych uniesień. Takie rzeczy to... pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie...
Podróż nad Dunaj, przez Karpaty i suche wzgórza panońskie aby uczyć się od Dalai Lamy ma niepowtarzalny smak!
Przed wyjazdem do Budapesztu poruszyła mnie świetna akcja fotograficzna Bogdan K. i cubiculum obscurum zbudowane na chwilę w Starym Sączu. Na focie widać jak obraz miasteczka wyłonił się na ścianie wielkiej camera obscura!

Thursday, September 16, 2010

CUBICULUM OBSCURUM


Siegfried Zieliński w swej Archeologii mediów przypomina kilku świetnych gości, którzy wykiwali kościelny nadęty budyń w pięknym stylu. Jednym z nich był niejaki G.B.Porta. Giovan Battista della Porta w swej pracy Magia Naturalis z 1558 roku opisał "jak można by w ciemnościach zobaczyć to, co na zewnątrz jest oświetlone przez słońce, a mianowicie we właściwych kolorach". Ze swej sypialni (cubiculum) wykonał wielką camera obscura i zobaczył to, co na zewnątrz tyle, że do góry nogami. Dzisiaj w Starym Sączu, Bogdan Kiwak z niewielką grupką współpracowników poszedł o krok dalej; z pomieszczenia Galerii zbudował camera obscura i wykonał nią wielkie fotografie otworkowe. Zobaczenie całego rynku z kamieniczkami, domami, ulicami i ludźmi na ścianie wyciemnionej Galerii i uświadomienie sobie, że cały ten obraz wlewa się do wnętrza przez otwór o średnicy 2,5 mm wywiercony w blaszce z puszki po czymś tam... to bezcenne. Gadaliśmy wiele razy o wielkich kamerach otworkowych ale to już nie było gadanie, to była fantastyczna akcja! Wszystko to dzieje się w ramach piątego już Festiwalu "Widzi Się."
Skoro już jestem przy sukcesach to jeszcze jeden; Kasia Gierszewska, której foty często pokazuje na blogu została nagrodzona za muzyczny film zwany potocznie videoclipem. Nie dość, że go zrobiła to jeszcze w nim śpiewa. To kraj, w którym wszystko musi się zrobić samemu. Konkurs to słynny Yachfilm, który bardzo ceniłem do chwili kiedy Waglewscy nagrodzili samych siebie... siedząc jednocześnie w jury i na ekranie... Może coś się tam od tego czasu zmieniło?
Na focie z dzisiejszej akcji Bogdan i Ania w trakcie działań wewnątrz cubiculum obscurum!

Monday, September 13, 2010

REPAIR


Tak brzmiał tytuł zakończonego dwa dni temu Festiwalu Ars Electronica w Linzu. Opasłe tomisko rozbudowanego katalogu zawiera m. innymi Repair Manifesto i hasełko: Stop Recycling. Start Repairing. Manifest zawiera 11 idei i podpisany jest przez Arne Hendriks i Joanne van der Zanden czyli Platform21. Najbardziej podoba mi się punkt 7: To repair is to discover...to prawda! Chyłkiem odniosłem plastikowe butelki i metalowe puszki do pojemników, w których są segregowane w celach recyclingowych.No więc wstyd. Ale w innych sprawach jestem na bieżąco: spodnie połatane, buty podklejone... A wy?
W krakowskim zoo jest kilka szympansów i jeden z nich bardzo rozrabia, przegania współtowarzyszy i tłucze ich kartonowymi pudłami. Nie wspomnę już o grymasach, krzykach i świdrujących oczkach! Nieco kontrowersyjny ale dla mnie świetny biolog - Desmond Morris (autor obowiązkowej książki Naga małpa) opisywał takie zachowania jako sposób na wymuszanie posłuchu. U Morrisa szympans chory na władzę wali w kartonowe pudło i w ten groteskowo głupi sposób udaje mu się zwrócić uwagę otoczenia i nastraszyć (a może tylko zniechęcić) ewentualnych konkurentów. Szympans taki prześladuje na wszelki wypadek wszystkich; małpią młodzież, dzieciaki, staruszków i tych kilku zajętych innymi sprawami lub szukających spokoju. Morris dowodzi, że nasze zachowania stadne nie zmieniły się aż tak bardzo i grzmocenie w puste kartonowe pudło jest tradycyjnie małpią strategią używaną ciągle przez ludzi.W świetle tego poglądu można zrozumieć dlaczego na upiornego szympansa bywalcy zoo mówią Prezes.
Są jednak rzeczy i ludzie, których zreperować się nie da.
Dobrnąłem do końca szkicu mojej książki i wyszło XV rozdziałów. Teraz zaczyna się etap końcowy czyli poprawki, uzupełnienia i literatura. Tej ostatniej ma nie być zbyt wiele ale książka to książka. Czasem mam ochotę wyrzucić wydruki ale uzbrojony w Repair Manifesto nie poddam się tak łatwo.
Skończyły się wakacje i wracamy do grania regularnych koncertów. Najbliższy jest 24-go września w klubie Ptasiek na krakowskim Kazimierzu. Jeszcze nie sezon, jeszcze studenci nie grasują po klubach ale wieczory już trochę chłodne i czas na dźwięki dobry.Fota Kasi pochodzi z koncertu w Warszawie i jest trochę spreparowana. Była tak czerwona, że powinno się ją wyrzucić ale Kasia postanowiła ją naprawić. Mnie się podoba, no i jesteśmy na czasie.

Monday, September 06, 2010

WINDOWFARMS PROJECT


Po trzech dniach pisania po 10-11 godzin, zasiadłem od rana do komputera i około 15-stej poczułem się dość dziwnie. Trochę się przestraszyłem i wyszedłem z domu się przewietrzyć ale wszystko wyglądało jak sceny z Matrixa... Kupowanie pomidorów niespodziewanie stało się dość trudne i jak z surrealistycznego filmu. Czy był to już cyber-odlot czy tylko zmęczenie? Problem w tym, że nie czuję się specjalnie zmęczony i chętnie pisałbym bez przerw nawet następny tydzień. Zbieranie notatek, szukanie zapamiętanych gdzieś myśli i formowanie tekstu jest fantastycznym zajęciem.
A. do dzisiaj biegała po Linzu i donosi, że fest. Ars Electronica był znowu bardzo interesujący! Już wertując program zorientowaliśmy się, że będzie sporo muzyki ale także nowego podejścia do ekologii. Zobaczcie na niby prosty projekt Britty Riley z USA nazwany The Windowfarms Project. Uprawy hydroponiczne w oknie mieszkania to niby nic takiego odkrywczego... ale w tym projekcie bierze udział 14 000 osób i każda robi to nieco inaczej, eksperymentuje z innymi roślinami o czym informuje społeczność "okniarzy"!
Od kilku dni zabawiamy się iPadem i jestem zachwycony. Myślałem, że moja odporność na tego typu nowości jest spora ale w tym wypadku poległem! Już rozumiem to budyniowe gderanie i wyśmiewanie się z jabłkowego cacka. Kiedy się go odpali i zaczyna nas czarować czuje się, że to powiew nowego czasu i że nie będzie to czas, w którym będzie się liczyć żałosne buczenie Śniadków, Guzików i Wielkiego Depozytariusza wartości narodowych. Najbardziej podoba mi się to, że ma tylko jeden i to malutki przycisk oraz to, że przeciągając dwoma paluszkami po ekranie powiększamy według woli każdą fotę i tekst. A pamiętam jak Tomek B., który mieszka od kilku lat w NYC i robi tam ciekawe rzeczy, miał na monitorze swego komputera nalepiona kartkę z napisem: "nie dotykać paluchami!". Ktoś poobserował, pomyślał i napisał plan: dotykać monitor paluchami i tylko monitor! Bajer w postaci przewracania stron palcem, jak w książce "na realu" ale bez stylowego poślinienia jest niby efekciarski ale... ba! To Coś, bo nie jest to laptop ani nic co dotąd znaliśmy, można włożyć do specjalnego pokrowca czy raczej etui. I niestety nawet tego ubranka nie będziemy w stanie "uszyć" jeszcze długo. Bo nie wystarczy tym razem gruby materiał i rzepy... Ej boy!
Na focie A. uchwyciła całkowicie odosobniony, nieoczekiwany, zaskakujący dla mnie samego ale całkowicie spontaniczny moment zauroczenia technologicznego. To zauroczenie kończy się później jak to opisałem na wstępie - ale o tym nie wiedziałem w tej radosnej chwili.

Monday, August 30, 2010

GOOD VIBRATIONS


UWAGA: Tytuł nie nawiązuje do dzisiejszego święta Solidarności i spokojnie można czytać dalej.
Dla relaksu robię sobie notatki na temat thereminovoxu. Okazuje się, że w Moskwie od kilkunastu lat istnieje laboratorium nowych praktyk i form artystycznych o nazwie Centrum Teremina. To dość interesujące zważywszy, że tereminovox powstał w Petersburgu, a Leon Theremin (vel Lew Siergiejewicz Termen albo: ze dwie inne wersje pisowni nazwiska)mimo pokazu urządzonego dla samego W.I. Lenina na Kremlu pofatygował się do USA, na stałe. Mimo masowego odbiorcy w postaci milionów chłopów i robotników, która wykończyła gnębiące ich siły i rozkwitła w komunistycznej ojczyźnie, brzmienie thereminovoxu do historii muzyki popularnej weszło za sprawą utworu Good Vibrations zespołu Beach Boys. To dość pokręcone ale daje do myślenia. Coś jak ratownicza akcja Dody dedykowana Nergalowi. Wiele wpływowych (niegdyś chyba bardziej?) środowisk pewnie czuje sie nieco zaskoczonych rozwojem sytuacji?! Już byli przekonani, że kilkanaście lat działania tzw. muzyki chrześcijańskiej i opluwania od zboczeńców i sekt każdego, kto nie ma blond dredów... da inny efekt! A tu masz! Podoba mi się reakcja na akcję Dody i sytuację Nergala i innych chorych ludzi. Aż strach pomyśleć jaki byłby wynik rywalizacji gdyby Doda zechciała się kiedyś ścigać z datkami na tacę... Czasem budyń musi ustąpić. Chwalcie Pana!
Jeżeli chcecie brać udział w pomocnych, pozytywnych i słabo kościelnych akcjach zobaczcie na BuddhaBadges! To ciekawy i mało mesjanistyczny pomysł.
Wczoraj na Wolnicy w Krakowie kupowaliśmy serki, czosnek i chleb o smaku chleba (co nie jest normą i oczywistością). Niestety musieliśmy zobaczyć i usłyszeć monstrum w postaci zespołu Rzoz z Zakopanego. Facet objawił, że to "góralska poezja śpiewana z nutką rocka" i co powiedział to zrobił. Podziwu godna konsekwencja! Wokalista śpiewał i grał w wysokiej czapie "hetmana zbójników" i w całym tym wymyślnym ubranku co mi się zlewa uparcie z komuną... Zawsze był taki jeden obok sekretarzy PZPR, a dalej stali górnicy, hutnicy oraz chłop i baba w przebraniu. Czasem byli tam też stoczniowcy ale to dzisiaj nie wypada chyba przypominać? Z tego towarzystwa tylko chłop i baba ma Krus a reszta ma pana Śniadka na utrzymaniu, i nabiera się na to ochoczo. Jako dzieci kochaliśmy górników bo z pomocą tuszu, kartki papieru i spinacza można było szybko zrobić ich galowe nakrycie głowy na tzw. pracach ręcznych i się "pani" musiała odczepić. Rzoz sypał takimi tekstami, że wiem chyba jaka gwiazda zabłyśnie jesienią na folkowym niebie. Zakopower się już grania w reklamie nie doprosi, teraz będzie "robił w reklamie" Rzoz.
Kilka ostatnich dni to pasmo porażek organizacyjnych i finansowych, które są od dawna spodziewanym efektem mojej naiwnej wiary w deklaracje osób, które wypełnia budyń po dziurki w nosie! Wiem, wiem - jestem sam sobie winny itd. Ale co z wiarą w ludzi, w dawanie szansy, w "nie dzielenie", w "nie wrzucanie do jednego worka", co z nadzieją na zmianę? Ratuję się przed melancholią rozważając intrygującą myśl Arne Naessa, norweskiego filozofa i twórcę filozofii ekologicznej: " relacje wewnątrz Ja są ważniejsze i bogatsze od relacji międzyludzkich".
Na mojej focie z tundry - siewka złota, ptak w Polsce wymarły ale mający się całkiem dobrze za Kręgiem Polarnym. Już kiedyś o niej pisałem ale odpocznijmy chwilę od relacji międzyludzkich!