Tuesday, September 21, 2010

BUDDAPEST


Wróciliśmy właśnie z kilkudniowej wyprawy do Budapesztu. Z różnych powodów odbyliśmy ją starym szlakiem z Krakowa i Zakopanego przez Liptów i dalej przez Banską Bystricę, Zvolen i do Dunaju pod Estergomem... W jedną i drugą stronę jechaliśmy pociągami i autobusami (naliczyłem 6 przesiadek!)od wczesnego ranka do około 21-szej wieczorem bo niechętnie podróżujemy nocą, a taką trasę przekimać to byłoby świętokradztwo! Notes pęka od zapisków, karta w aparacie wypełniona 0101 - kodami obrazów z podróży, nowe płyty już brzmią w tle... i pewnie będzie jeszcze o tym nie raz. Tym bardziej, że tego typu podróż jest jak silny środek ...no niech będzie wykrztuśny; opuszczają człowieka te złogi złych emocji na widok wąsów pana Śniadka, oszalałych obrońców krzyża, zaślepienia i egoizmu Jarosława K. i nieskrępowanej niczym arogancji kleru... Czym bliżej biogeograficznego regionu panońskiego, tym ta ciężka od zaciemnień umysłu flegma opuszcza ciało sprawniej. Ale ogólna konstatacja z podróży do jednej z naszych starych stolic jest taka: skoro Polska jest pępkiem świata i wszystko jest tutaj znakomite; to dlaczego od zawsze musimy jeździć do Budapesztu po coś? Jak nie po kiełbasę i wino, to na koncerty rockowe, po płyty i po wino, a teraz aby wysłuchać nauki Dalai Lamy, bo u nas poza public talk wyjść jakoś nie możemy. A wyjść nie możemy, bo u nas najważniejsza jest polityka i dlatego Węgrzy mają nauki buddyjskie z pierwszej ręki a Budyniów gonitwy za Zakajewem. Do Budapesztu warto też pojechać aby przypomnieć sobie jaki smak mają pomidory, ogórki, brzoskwinie, winogrona, zwykła cebula... bo u nas dotujemy wszyscy tzw. rolników i mamy w zamian pomidory ze szklarni bez smaku i ogórki odmiany; styropianowy polski. A Węgrzy mają przecież wiele swoich kłopotów i nic tam nie jest łatwiejsze niż tutaj. Mają też swoje strachy, fobie i fioły ale przy tym także te wszystkie dobre rzeczy o jakich było wcześniej.
Około 22 tysięcy ludzi (!) przez dwa dni; pilnie, spokojnie i z dużym oddaniem słuchała nauk Jego Świątobliwości XIV Dalai Lamy i nie widzieliśmy jakiegoś szału,zawrotów głowy i ezoterycznych uniesień. Takie rzeczy to... pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie...
Podróż nad Dunaj, przez Karpaty i suche wzgórza panońskie aby uczyć się od Dalai Lamy ma niepowtarzalny smak!
Przed wyjazdem do Budapesztu poruszyła mnie świetna akcja fotograficzna Bogdan K. i cubiculum obscurum zbudowane na chwilę w Starym Sączu. Na focie widać jak obraz miasteczka wyłonił się na ścianie wielkiej camera obscura!

Thursday, September 16, 2010

CUBICULUM OBSCURUM


Siegfried Zieliński w swej Archeologii mediów przypomina kilku świetnych gości, którzy wykiwali kościelny nadęty budyń w pięknym stylu. Jednym z nich był niejaki G.B.Porta. Giovan Battista della Porta w swej pracy Magia Naturalis z 1558 roku opisał "jak można by w ciemnościach zobaczyć to, co na zewnątrz jest oświetlone przez słońce, a mianowicie we właściwych kolorach". Ze swej sypialni (cubiculum) wykonał wielką camera obscura i zobaczył to, co na zewnątrz tyle, że do góry nogami. Dzisiaj w Starym Sączu, Bogdan Kiwak z niewielką grupką współpracowników poszedł o krok dalej; z pomieszczenia Galerii zbudował camera obscura i wykonał nią wielkie fotografie otworkowe. Zobaczenie całego rynku z kamieniczkami, domami, ulicami i ludźmi na ścianie wyciemnionej Galerii i uświadomienie sobie, że cały ten obraz wlewa się do wnętrza przez otwór o średnicy 2,5 mm wywiercony w blaszce z puszki po czymś tam... to bezcenne. Gadaliśmy wiele razy o wielkich kamerach otworkowych ale to już nie było gadanie, to była fantastyczna akcja! Wszystko to dzieje się w ramach piątego już Festiwalu "Widzi Się."
Skoro już jestem przy sukcesach to jeszcze jeden; Kasia Gierszewska, której foty często pokazuje na blogu została nagrodzona za muzyczny film zwany potocznie videoclipem. Nie dość, że go zrobiła to jeszcze w nim śpiewa. To kraj, w którym wszystko musi się zrobić samemu. Konkurs to słynny Yachfilm, który bardzo ceniłem do chwili kiedy Waglewscy nagrodzili samych siebie... siedząc jednocześnie w jury i na ekranie... Może coś się tam od tego czasu zmieniło?
Na focie z dzisiejszej akcji Bogdan i Ania w trakcie działań wewnątrz cubiculum obscurum!

Monday, September 13, 2010

REPAIR


Tak brzmiał tytuł zakończonego dwa dni temu Festiwalu Ars Electronica w Linzu. Opasłe tomisko rozbudowanego katalogu zawiera m. innymi Repair Manifesto i hasełko: Stop Recycling. Start Repairing. Manifest zawiera 11 idei i podpisany jest przez Arne Hendriks i Joanne van der Zanden czyli Platform21. Najbardziej podoba mi się punkt 7: To repair is to discover...to prawda! Chyłkiem odniosłem plastikowe butelki i metalowe puszki do pojemników, w których są segregowane w celach recyclingowych.No więc wstyd. Ale w innych sprawach jestem na bieżąco: spodnie połatane, buty podklejone... A wy?
W krakowskim zoo jest kilka szympansów i jeden z nich bardzo rozrabia, przegania współtowarzyszy i tłucze ich kartonowymi pudłami. Nie wspomnę już o grymasach, krzykach i świdrujących oczkach! Nieco kontrowersyjny ale dla mnie świetny biolog - Desmond Morris (autor obowiązkowej książki Naga małpa) opisywał takie zachowania jako sposób na wymuszanie posłuchu. U Morrisa szympans chory na władzę wali w kartonowe pudło i w ten groteskowo głupi sposób udaje mu się zwrócić uwagę otoczenia i nastraszyć (a może tylko zniechęcić) ewentualnych konkurentów. Szympans taki prześladuje na wszelki wypadek wszystkich; małpią młodzież, dzieciaki, staruszków i tych kilku zajętych innymi sprawami lub szukających spokoju. Morris dowodzi, że nasze zachowania stadne nie zmieniły się aż tak bardzo i grzmocenie w puste kartonowe pudło jest tradycyjnie małpią strategią używaną ciągle przez ludzi.W świetle tego poglądu można zrozumieć dlaczego na upiornego szympansa bywalcy zoo mówią Prezes.
Są jednak rzeczy i ludzie, których zreperować się nie da.
Dobrnąłem do końca szkicu mojej książki i wyszło XV rozdziałów. Teraz zaczyna się etap końcowy czyli poprawki, uzupełnienia i literatura. Tej ostatniej ma nie być zbyt wiele ale książka to książka. Czasem mam ochotę wyrzucić wydruki ale uzbrojony w Repair Manifesto nie poddam się tak łatwo.
Skończyły się wakacje i wracamy do grania regularnych koncertów. Najbliższy jest 24-go września w klubie Ptasiek na krakowskim Kazimierzu. Jeszcze nie sezon, jeszcze studenci nie grasują po klubach ale wieczory już trochę chłodne i czas na dźwięki dobry.Fota Kasi pochodzi z koncertu w Warszawie i jest trochę spreparowana. Była tak czerwona, że powinno się ją wyrzucić ale Kasia postanowiła ją naprawić. Mnie się podoba, no i jesteśmy na czasie.

Monday, September 06, 2010

WINDOWFARMS PROJECT


Po trzech dniach pisania po 10-11 godzin, zasiadłem od rana do komputera i około 15-stej poczułem się dość dziwnie. Trochę się przestraszyłem i wyszedłem z domu się przewietrzyć ale wszystko wyglądało jak sceny z Matrixa... Kupowanie pomidorów niespodziewanie stało się dość trudne i jak z surrealistycznego filmu. Czy był to już cyber-odlot czy tylko zmęczenie? Problem w tym, że nie czuję się specjalnie zmęczony i chętnie pisałbym bez przerw nawet następny tydzień. Zbieranie notatek, szukanie zapamiętanych gdzieś myśli i formowanie tekstu jest fantastycznym zajęciem.
A. do dzisiaj biegała po Linzu i donosi, że fest. Ars Electronica był znowu bardzo interesujący! Już wertując program zorientowaliśmy się, że będzie sporo muzyki ale także nowego podejścia do ekologii. Zobaczcie na niby prosty projekt Britty Riley z USA nazwany The Windowfarms Project. Uprawy hydroponiczne w oknie mieszkania to niby nic takiego odkrywczego... ale w tym projekcie bierze udział 14 000 osób i każda robi to nieco inaczej, eksperymentuje z innymi roślinami o czym informuje społeczność "okniarzy"!
Od kilku dni zabawiamy się iPadem i jestem zachwycony. Myślałem, że moja odporność na tego typu nowości jest spora ale w tym wypadku poległem! Już rozumiem to budyniowe gderanie i wyśmiewanie się z jabłkowego cacka. Kiedy się go odpali i zaczyna nas czarować czuje się, że to powiew nowego czasu i że nie będzie to czas, w którym będzie się liczyć żałosne buczenie Śniadków, Guzików i Wielkiego Depozytariusza wartości narodowych. Najbardziej podoba mi się to, że ma tylko jeden i to malutki przycisk oraz to, że przeciągając dwoma paluszkami po ekranie powiększamy według woli każdą fotę i tekst. A pamiętam jak Tomek B., który mieszka od kilku lat w NYC i robi tam ciekawe rzeczy, miał na monitorze swego komputera nalepiona kartkę z napisem: "nie dotykać paluchami!". Ktoś poobserował, pomyślał i napisał plan: dotykać monitor paluchami i tylko monitor! Bajer w postaci przewracania stron palcem, jak w książce "na realu" ale bez stylowego poślinienia jest niby efekciarski ale... ba! To Coś, bo nie jest to laptop ani nic co dotąd znaliśmy, można włożyć do specjalnego pokrowca czy raczej etui. I niestety nawet tego ubranka nie będziemy w stanie "uszyć" jeszcze długo. Bo nie wystarczy tym razem gruby materiał i rzepy... Ej boy!
Na focie A. uchwyciła całkowicie odosobniony, nieoczekiwany, zaskakujący dla mnie samego ale całkowicie spontaniczny moment zauroczenia technologicznego. To zauroczenie kończy się później jak to opisałem na wstępie - ale o tym nie wiedziałem w tej radosnej chwili.