Sunday, October 31, 2010

BABIA GÓRA


Wczoraj wyszliśmy na szczyt Babiej Góry czyli na Diablak (1725 m n.p.m.). Czym podchodziliśmy wyżej, tym wiało mocniej i kolejno: na Sokolicy (1367 m n.p.m.) jeszcze było nam wesoło, na Kępie (1525 m) troche porywało mi aparat fotograficzny, na Gówniaku (1617 m) zaczynało nami rzucać ale pod Diablakiem było już całkiem poważnie i gdyby nie kamienne murki to pewnie musielibyśmy się przez szczyt czołgać. Zejście Percią Akademików w śniegu i przy sporym oblodzeniu też było dość ekscytująca. Łańcuchy asekuracyjne są tam spinane gwintowanymi klamrami o wielkości, którą znam z mojego pęku kluczy. Niestety podczas schodzenia ciągle przypominały mi się nowe sytuacje, w których te zakręcane klamry samoczynnie się odkręcały i klucze rozsypywały się po ziemi... Nocowaliśmy w krytykowanym, nowym schronisku na Markowych Szczawinach. Krytyka jest ufundowana na tym, że nie można zalegać na podłodze, nie można chodzić w butach po pokojach, jadalnia jest otwarta w określonych godzinach i wszystko jest drogie. Znam ten ból z wielu nieprzespanych nocy jakie zawdzięczam krytykującym wolnościowcom, którzy może i są mili ale upierdliwi ponad miarę. Nie chodzę w góry aby nocami bratać się z wesołą bracią i nie jestem też wielbicielem słuchania o trzeciej w nocy osiemdziesiątej (i tak samo kiepskiej) wersji "samby sikoreczki" albo innych fascynujących tematów turystyczno-biesiadnych plus odgłosów fizjologicznych jakie zachodzą u braci studenckiej (w każdym wieku...) po spożyciu wzmacnianego piwa. Więc o.k. nie znam się na tej poetyce i dla mnie w schronisku było znośnie, miejscami całkiem znośnie. Brakuje tam trochę tzw. klimatu a pani, która ze sroga miną sprzątała powinna mieć badanie wzroku; tak wielkie połacie brudu zostawiała za sobą... ale; ludzie, poczekajmy ze dwadzieścia lat i coś się może ruszy?! Na to miejsce dawno temu przyszedł całkowicie odlotowy Słoweniec; Hugo Zapałowicz i tak powstało schronisko, które było przebudowywane, zmieniane a jakiś czas temu rozebrane. Na jego miejscu stoi nowe. Ten kto stawiał to nowe, nie wygląda na tuzinkowego, chłopskiego, pazernego biznesmena; więc dajmy sprawie trochę oddechu!
Babia Góra jest interesującym masywem pod względem florystycznym ale początek zimy nie jest idealnym czasem na botaniczne poszukiwania. Mimo śniegu i wiatru na granicy bezpieczeństwa i tak udało mi się zrobić dobre foty jałowca halnego i kilku innych rarytasików jak np. soplówek, zrostów buków, płachetek brusznicowisk z bażyną (jak w tundrze), wyschnięte ale rozpoznawalne tojady mocne i okrzyn jelen, który stanowi główny element logo Babiogórskiego Parku Narodowego. Kiedy szliśmy po kopule szczytowej Babiej to inspirująca była wiedza, że woda ze śniegu z południowej strony ścieżki znajdzie się za około pół roku, poprzez Dunaj w Morzu Czarnym, a woda z północnej strony zasili trochę wcześniej Bałtyk. To jedno z zaledwie dwóch miejsc w polskich Karpatach, z których woda płynie do Morza Czarnego. Drugie, jeszcze mniejsze, jest w Bieszczadach. Z okolic Ustrzyk Dolnych część wody spływa dorzeczem Dniestru... Halny wiał jak zwykle i mimo usilnych starań, wszystkie moje smarki z nosa zasiliły zlewnię Bałtyku...
Dzisiaj weszliśmy na Małą Babią Górę i szczyt Cyl 1517 m n.p.m.) i przez Jałowiecką Przełęcz zeszliśmy do Zawoi. Ta Zawoja to jakiś dziwny twór i o tym jutro, bo nogi mnie bolą i spać się chce.
Na focie widok z Diablaka na południe; Tatry, rozwalony Dunajec (nazywają to Czorsztyńskim Morzem) i kawałek Orawy.

Friday, October 29, 2010

KULTURA DŹWIĘKU


We środę, po siedmiu godzinach pracy w biurze, odwiedziłem zaprzyjaźnione studio nagrań i zleciało mi tam sześć następnych godzin. Zleciało, to bardzo trafne określenie tego intensywnego słuchania, wyłuskiwania dźwięków z surowych rejestracji i decydowania czyli brania odpowiedzialności za końcowy efekt. Pracowałem nad nagraniami starszych, znakomitych muzyków z Beskidu Żywieckiego. Już kiedyś o Nich pisałem ale ciągle wracają w naszych rozmowach jako pewnego rodzaju punkt odniesienia. Grają znakomicie i mogą uchodzić za wzór źródłowego, beskidzkiego grania. Beskidzkiego czyli prawdziwie góralskiego, innego autentycznie góralskiego u nas nie ma. Mają jedynie (!?)dudy i skrzypce ale brzmienie niezwykle bogate i jakby płynące od kilku muzyków. Dudy i gajdy mają to do siebie, że grają podwójnie; dron i solowa przebierka, do tego głosy i krótkie przyśpiewki, oczywiście skrzypce z alikwotami i śpiewnymi glissandami jak z muzyki Gudżaratu. Dwaj starsi panowie i 21 tracków po minucie lub troszke tylko dłużej; nieomal jak najszybszy metal... Sprawa oszczędzania energii i niechęci do czczego gadulstwa. W czasie przerwy w nagraniach jakie realizowaliśmy w sierpniu, zagadnąłem o tło dźwiękowe wokół ich domów. Ani chwili wahania i niezrozumienia; oj są oni, są, a jak grają panie oni (to o świerszczach, pasikonikach i drobniejszych szarańczakach) na górskich łąkach! Improwizacja, wyobraźnia, zwięzła forma, pewność treści czyli twarde życie i kultura. Można się uczyć od takich ludzi kultury dźwięku. Utkwił mi w pamięci fragment śpiewanego wstępu; ja na dół a Józek do góry - rozeszlimy sie jak na niebie chmury tak pan Edward śpiewa o tym co się zdarza w życiu ale i we wspólnej grze. Oczywiście nie w filharmonii, tam wszystko cacy musi być i gites. Chyba, że jest skład awangardowy i zaliczone zajęcia z improwizacji, to wtedy się brudzi i zawodzi. Bo przecież filharmonia nie może być daleko za klubami z Kazimierza... ale sorry; jest. Bo filharmonia to gwarantowana kultura dźwięku ale jakby inna, coś taka mechaniczna i wykuta w szkole. Tacy goście nie powiedzą,że; są oni, są i pięknie grają... bo grać mogą ci co mają koncesję. Pasikoniki nie mają, są amatorami?
Jest też książka ; Kultura Dźwięku teksty o muzyce nowoczesnej - fantastyczna "cegła" (blisko 550 stron!) wydana przez słowo/obraz terytoria pod redakcją Christoph'a Cox i Daniela Warnera. Już na początku jest balsam na moje udręczone nerwy, chodzi o to, że u nas mówiąc "sztuka" nie myśli się raczej "muzyka". Wystarczy sięgnąć po książki: Polską sztukę ludową albo z innej beczki; Sztuka współczesna - tu czy tam (raczej tam) i zawsze w tych tomach są jedynie obrazki. Muzyka jakoś nie przychodzi na myśl? A ostatnie kilkadziesiąt lat to jakaś niebywała eksplozja dźwięków i muzyki właśnie, także muzyki z obrazem ale nie samego obrazu przecież! Ale ja się nie znam i widocznie nasze tuzy od sztuki jeszcze nieme filmy oglądają? To sprawa kultury, kultury dźwięku także. Po przeglądnięciu spisu treści serce rośnie: obowiązkowi Cage i Schafer, Brian Eno ale jest i Chris Cutler, muzyka improwizowana, eksperymentalna i dzieło otwarte. Oj zaroi się i u nas od Mądrali aka Wyłączność na Sztukę Prawdziwą. Książka jest z 2004 roku, więc mamy "do tyłu" tylko (?) sześć lat... A w muzyce granej u nas? U nas wszystko już było, już jest niemodne i już w Mózgu się nie mieści. Już nawet Boscy Japończycy, od których znawcy sikali po nogach się nie sprzedają... Kultura dźwięku jakby zaczynała się dopiero tworzyć?
Dziękuję bardzo Januszowi Palikotowi, że popiera takie wydawnictwa jak słowo / obraz terytoria
to nawet skuteczniejsze niż pikiety pod wypasionymi kancelariami wiedzących wszystko pasterzy. Tak bym to raczej widział; książek bali się ci goście zawsze najbardziej. Zachodzi oczywiście możliwość, że objawi się katolicka plądrofonia albo nowa ewangelizacja z pomocą minimalizmu ale... raczej z tego getta dredziarsko-dziecięcego to się już nie wygrzebią. No wiadomo; jeszcze jest Armia ale coś już w prześcieradłach z krzyżami nie biegają? A szkoda, bo ładne to było! Taka kultura dźwięku inaczej.
Na koniec jeszcze przytoczę tekst z ulotki wyborczej pewnego radnego, który chwali się swymi dokonaniami z upływającej kadencji. Podsumowanie dokonań zaczyna od; brałem czynny udział w festynach parafialnych Parafii XY, w festynach osiedlowych, organizowałem uroczystości pod pomnikiem Solidarności, zostałem nominowany do nagrody za serce, zapał i wrażliwość... a w tych wielkich czynach; pomagało mi członkostwo w Klubie Inteligencji Katolickiej i Stowarzyszeniu Rodzin Katolickich przy Parafii XY... To jest radny miasta średniej wielkości a nie przysłowiowego Dziury w Krzakach. Ale może ja się jednak mylę? Tak czy siak jestem naprawdę powalony osiągnięciami i przynależnością! A my tu o kulturze dźwięku jak głupi jacyś?
Na focie owoc czarodziejskiej rośliny, której podobno bali się bardzo benedyktyni - pokrzyk wilcza jagoda Atropa belladonna.
ON # 2(Ogłoszenia Niszowe): 11-14 listopada prowadzimy warsztaty i gramy koncert na Sopatowcu, szykuje się bardzo ciekawie!

Sunday, October 24, 2010

PARDWA


Ostatni tydzień był bardzo pracowity i urozmaicony. Wydawnictwo powiedziało tak! i książka ma ostateczny (chyba) tytuł; Magiczne rośliny Karpat i Bałkanów. Kończymy też robotę nad trzecią płytą z dźwiękami z tundry. Tym razem będą to zapisy głosów ptaków. Pośród kilku gatunków jakie udało się A. nagrać, są dwa, które kiedyś żyły w Polsce ale dzisiaj mają już tylko status gatunków wymarłych. O siewce złotej już kiedyś pisałem ale znalazłem ciekawe materiały traktujące o drugim z tych - kiedyś naszych - gatunków; pardwie mszarnej. Najbliżej nas pomyka po mszarach na Białorusi i być może zagląda na chwilę gdzieś w rejonie Puszczy Białowieskiej. I kiedy tak zagląda to dziwi się bardzo i jakoś nie chce powracać?! Pardwa mszarna ma widocznie dobrą pamięć; została w Polsce zwyczajnie wybita przez myśliwych i kłusowników, podobnie zresztą jak chroniony tur. Bo w tym kraju od zawsze są dwie równoległe rzeczywistości: słusznych przepisów i omijania słusznych przepisów, ochrony i zabijania, wypierania, rugowania i niszczenia. Oficjele nie mają latać razem a latają, goście od dopalaczy mają zamknięte sklepy a sprzedają, działacze piłkarscy biorą łapówki ale całe państwo pracuje dla nich... Pardwa mszarna jest pięknym ptakiem i jak mogliśmy się w tundrze przekonać, jest też ptakiem bojowym i nieustraszonym. Można byłoby więc liczyć, że może do Polski wróci?! Ale nieustraszoność i bojowość jest niczym w obliczu grubej, stygnącej warstwy mentalnego budyniu zatykającego tchawice. Lepiej trzymać się na dystans i nie babrać w kupie (myśli zapewne pardwa?) bo pióra sobie można obsrać.
Wczoraj zajadaliśmy się doskonałymi figami i zdrowo pośmialiśmy się z budyniowego szołbiznesu w miłym towarzystwie Agi, Przemka i Rafała (Hati). Po słynnej melodeklamacji ostatniego polskiego beatnika - M.Magury Góralskiego, jaką raczył On wydać z siebie w sali Muzeum -manggha-, podczas naszej akcji z mnichami buddyjskimi, Przemek zyskał ponoć pseudo; Moloch! Każdy chciałby się podpisywać XY aka Moloch! Rewelacja...Rafał donosi, że teraz będą się liczyły w branży jedynie vinyle! Jesteśmy gotowi; mamy vinyle małe i duże, do tego dwie paczki po jabłkach pełne starych kaset magnetofonowych. Boję się, że ktoś z tych najbardziej awangardowych i wysublimowanych aka kreatywnych sięgnie po wałki i fonograf. Już widzę (trochę przerażony) nagłówki tzw. dzienników opiniotwórczych: całkiem nowa Patrycja M. na wałku, albo Awaria Wałka, albo Wałki Męskiej Muzyki. Dobrze brzmiałby też zapewne wałek Stańki albo Festiwal Wałków w Mózgu. Miodzio! No i trudno; polegniemy tym razem bo mamy CDR, CD, vinyle, single i kasety ale od wałków trzymamy się z daleka.
Mimo tego, że jeszcze nie na wałku ale znowu jest nowa Patrycja M. całkiem nieźle rozchodzą się wieści o płycie A. Jokkmokk i ostatnio bardzo staranny materiał opublikował portal Folk24.
To co wyprawiają Prezes i niejaki poseł Pałys, wykracza daleko poza nawet najszerzej pomyślany scenariusz na tragifarsę i z występów stałego Kabaretu Politycznego bawi mnie już jedynie mimika pana Napieralskiego. Fajansiarski luzik z rezolutnym grymasikiem. Na to się łapią młodzi? Czy rzeczywiście? To może puszczanie baniek nosem i figlarne popuszczanie bąków w stylu PSL? Więc tak sobie myślę; po co by ta pardwa mszarna miała do Polski wracać? Mało ma atrakcji na Białorusi?
A. zapewniła mnie, że mogę bezpiecznie oglądać i słuchać relacji tak zwanej Telewizji Kultura, transmitującej konkurs Chopinowski i galę rozdania nagród. I faktycznie, Leszek Możdżer nie zagrał (bo już swoje zagrał), nie wyskoczył ten patriota z Wrocławia (pewnie komponuje wielką śpiewo-grę opartą o katastrofę pod Smoleńskiem albo uczy się już Miłosza) ale w ocenie muzyki słyszało się; jej gra jest wielkomocarstwowa bo pochodzi z Rosji i inne, tego typu głębokie, muzykologiczne diagnozy. To tego uczą w akademiach muzycznych? Wzajemne pochwały panów Zdrojewskiego i Dąbrowskiego mogę zrozumieć jako taktyczne; panowie zamieniają się stołkami co jakiś czas. Czy jednak muszą nas brać za świadków tej mizernej komedyjki? A może poseł Pałys coś załatwiał w Filharmonii? Bo takie, mimo kultury wysokiej i tivi K.,odnoszę wrażenie po wysłuchaniu pogaduszek i opinii o tym, że Chopina nie da się nauczyć i trzeba się urodzić z Jego duszą w genach? A może komentatorom chodziło już o in vitro? No więc tak; Rosjanka była znakomita, wałki rozdają karty a pardwa już nie powróci, i tyle!

Monday, October 18, 2010

ALMA YORAY


Alma Yoray nie żyje! Przyglądam się czarno-białej fotografii z 1990 roku; Alma, ja, Marek Leszczyński i Piotr Kolecki. Zalegamy w wysokiej trawie, tuż obok ogródka gdzie Alma hodowała truskawki. Wszystko to w Przesiece, w domu, w którym powstawała wielka sala medytacyjna z okrągłymi oknami wychodzącymi na...skały! Nagrywaliśmy razem materiał, który nosi nazwę Brown Session. Alma recytowała, improwizowała, tańczyła poezję Zen. Na zewnątrz hałasowała piła i próbowaliśmy szczelniej zamykać okna, ale Alma zapytała mnie; czy to są niewłaściwe dźwięki? i w odpowiedzi otwarliśmy okna szerzej. Przestaliśmy się przejmować tym co działo się wokoło... Poznałem Almę w Teatrze Witkacego w Zakopanem dzięki Andrzejowi Dziukowi; razem z Piotrem K. improwizowaliśmy do Jej jednoosobowego spektaklu. Nie pamiętam aby Alma określała to co robi na scenie słowem butoh, ale dzisiaj wiem, że dotąd nie widziałem nic bardziej prawdziwego niż butoh Almy. Może dlatego wiele lat nie chciałem butoh w naszych koncertach?
Graliśmy z Almą wspólną trasę; pamiętny Domek Kata w Koszalinie, także Słupsk (mieszkałem w tamtym czasie w maleńkiej wsi Warcino, pomiędzy Miastkiem a Słupskiem) gdzie koncert z udziałem Almy był wyjątkowo mocny.Potem z A. odwiedziliśmy Almę przy okazji kolejnego koncertu w Jeleniej Górze. Alma była zawsze gdzieś blisko i zawsze w planach kolejnych odwiedzin. Wiem, że są setki osób, które Almę znały bliżej, są też znani muzycy, którzy o Almie Yoray mogą powiedzieć więcej; oby to zrobili! Ja wiem, że wiele Almie zawdzięczam, mimo, że nie posłuchałem Jej rad i nie poświęciłem się wyłącznie muzyce. Jeszcze pamiętam wielki szpulowy magnetofon (pożyczony cudem przez Piotra lub Marka od jakiegoś dobrego ducha) jak powoli przewijał taśmę magnetyczną pod ścianą Zendo budowanego przez Almę. Nie mogłem tej sesji nazwać inaczej niż Brown Session; to była ważna lekcja! Alma Yoray nie żyje!
Shoha: Ucichły nagle / cykady wśród kamieni / deszcz spadł w tej chwili
Niesamowicie brzmi opowieść o Almie Yoray...

Saturday, October 16, 2010

FOLK ZAKLESZCZONY


Teraz będzie tak: jedno, zebrane w Stolycy i niezby duże (wiadomo!)gremium będzie uczyć muzyki, produkcji muzycznej, dobierać wykonawców do festiwali, decydować kogo się w mediach prezentuje i przyznawać nagrody w kategorii folkowy fonogram roku... Jak mówi nasz litewski przyjaciel Ramunas: grejtownie! Produkowaliśmy płyty wydawane w USA z jednym z najbieglejszych inżynierów dźwięku Olkiem Wilkiem, w czasach gdy jeszcze: "łączenie tradycyjnej muzyki z elektroniką" nie było dozwolone w Warszawie ale jesteśmy dziwnie przeźroczyści, niezauważalni? Panie i Panowie sprytni z Centrali, po chwili zastanowienia i przewietrzenia pomieszczeń ze zużytej doktryny folkowej, zdecydowali, że jak to zrobią "nasi" to będzie jednak nowatorskie i z duchem czasów. Fundusze na wyjazdy młodych artystów (dbamy o /własne/ dzieci) są dla sławnych i bliskich otwarte w Warszawie od lat. To wszystko cuchnie już strasznie, a wschodzący portal Folk24 zastanawia się czy pismo Gadki z Chatki jeszcze się ukaże? Jest całkiem zasadne aby się zastanowić nad tym ale chyba w znacznie szerszym kontekście?! Ale ja się nie znam, nie mieszkam w Warszawie, nie bywam w radiu i tivi, nie mieszczę się w panującym wyobrażeniu o promocji, nie przystaję do sceny folkowej (mimo tego, że niektóre kolektywy są jak klony Atmana albo Karpat)itd. A właśnie co do itd.; na moje konto wpisać można także tzw. niszowość, nie chodzenie do kościoła, nie bycie lewakiem, nie palenie trawy i nie picie wódki, do tego nie jestem nawet wyznawcą swojskiego Nydalizmu więc nie mogę być prawdziwym Polakiem?. Niech się dziennikarze folkowi trochę zajmą sobą i środowiskiem w jakim działają, przestaną reagować jak papugi co powtarzają tylko głosniejsze frazy bez zrozumienia, niech się zastanowią kogo i jak promują (z jakich powodów?)poza sobą... bo mam wrażenie, że muzycy dają sobie radę jak im nie przeszkadzać. A poza tym chwila nieuwagi drodzy Wielcy Promotorzy, skończyć się może i dla Was rozważaniem czy ukaże się kolejny.... Ale nie, autokorekta to chyba zbyt wygórowane oczekiwania i już nadciąga fala o zbiorczym kryptonimie: Możdżer plays Miłosz! Kto wie o czym pisze to wie, a jak nie wie to niech coś dopisze do powyższej listy moich niedomagań i nieprzystosowań. Dla naprowadzenia na ślad dodam tylko, że mówią - Chopin i Solidarność się już wypalił...finansowo.
Jestem załamany bo moje nieprzystosowanie jest chroniczne i nie wybiera; ostatnio nie mogę zrozumieć (i się na czas przystosować)groźby odebrania przywileju płacenia podatku od dzieł autorskich z 50. procentowym wymiarem kosztów. Pan Donal Tusk porównał ten przywilej twórców (w podtekście; obrzydliwie bogatych naukowców i artystów) z KRUS-em rolników. Myśl była taka; jak się domagacie równego płacenia składek ubezpieczeniowych, to zabierzemy ulgi dla twórców. W ten sposób pan Donal Tusk ujął się za rolnikami i pogroził palcem rozbuchanym i pławiącym się w bogactwie twórcom. Tyle tylko, że ulga dla twórców nie jest przyznawana na podstawie posiadania gitary lub laptopa, a tzw. rolnicy dostają swoje ulgi jedynie na podstawie posiadania ziemi; nie muszą niczego specjalnego produkować; mogą jechać spokojnie do Austrii lub Anglii i układać albo zbierać albo zmywać... albo być na rencie bo strasznie kaszlą i mają zaczerwienione oczy? Ale co przeszkadza rolnikowi chwycić za gitarę (lub laptopa) i stworzyć dzieło z tzw. uzyskiem 50. procent? Jak wielu "rolników" to od dawna robi? Ja nie mogę dostać niskiej i na dodatek płatnej jedynie cztery razy w roku składki ubezpieczeniowej tylko dlatego, że wyhodowałem na balkonie garść przypraw i dwa słoneczniki? Dlaczego? Więc jestem za tym; aby wszystko wszystkim odebrać i na odbieraniu obywatelom opierać istnienie Budyniowego Królestwa. Być może dojdziemy w ten sposób do absurdu tak wielkiego, że tzw. lewica będzie przywracała kapitalizm w Polsce? W tym kontekście podziwiam odwagę i niezależność Janusza Palikota, który wyartykułował myśli krążące od dawna w przyrodzie ale usilnie zamiatane pod dywan przez polityków wszystkich tzw. ugrupowań. Na szczęście wyważenie i grzeczność posła Gowina (który wydaje się zawsze mówić: spierd...tylko bardzo grzecznie i w wyważony sposób) nie jest jedyną możliwą opcją w budyniowej polityce? Pan Janusz Palikot działa w Budyniowie i wkrótce i On zakleszczy się pomiędzy tzw. ludem, niechęcią do zmian TW budyniowego okupanta i chęcią do pełnienia wiodącej roli przez kilku ludzi z Jego otoczenia. No i wiadomo; nie można być w Polsce bardziej lewackim niż (jeszcze) młodzi lewacy zawodowi, bardziej antyklerykalnym niż komuniści i bardziej kulturalnym niż artyści sztuki krytycznej. Nie krzepi mnie widok Kamila Sipowicza i Kory i innych tuzów szołbiznesu: to ta sama gra w Możdżer plays Miłosz. A fonogram roku i tak otrzyma ... Warszawa!
Tyle już wyjawiłem, że trudno; musze przyznać, że nie rozumiem dlaczego służby aresztowały i wdrożyły sprawę karną dla gościa, który w ramach happeningu wtargnął do Sejmu z doniczką konopii indyjskich a dotąd nie aresztowały polityka, który tam się miesiącami szwendał na prochach i regularnie wzywa do niszczenia struktur państwowych? Oto i potęga roślin: jeden krzaczek groźniejszy niż nie-jeden opętany?
Na focie z tundry; zimna woda i czyste góry w sercu Sapmi, może jako drogowskaz?
Od tego wpisu będzie się pojawiała nowa stała rubryczka pt. Ogłoszenia niszowe (w skrócie ON) - bardzo zapraszam gdyż tego - jak śpiewają w Beskidach; na Onecie nie znajdziecie!
No to sru; ON#1: 11-12-13-14 listopada prowadzimy warsztaty w górskim gospodarstwie Sopatowiec w Beskidzie Sądeckim - jest już podobno sporo zgłoszeń i brak miejsc ale warto zapytać; www.sopatowiec.pl? 18 listopada gram w duecie z Jeffem Gburkiem w Eszewerii (Kraków), a 22 listopada prezentujemy z A. 1000 wybranych fotek z tundry Saamów plus dźwięki z trzech płyt (tak, tak... dwie już są: Vaggi Varri i Jokkmokk ale trzecia jest już w produkcji)z nagraniami dźwięków otoczenia - Śródmiejski Ośrodek Kultury w Krakowie. Tak więc spoko wodza! jeszcze powalczymy! bo muzyk to wojownik chociaż nie każdy walczy o piwo...

Saturday, October 09, 2010

031


Jak ten czas leci... Kiedy opracowywaliśmy pierwszą płytę z dokumentacyjnej serii Flaga Świata (a teraz: World Flag Records), nie myślałem, że dojdziemy kiedyś poza kilka lub góra - kilkanaście, tytułów! A tu masz; 031 - Jokkmokk winter soundwalk. Pierwsza płyta była podwójnie i potrójnie remiksowanym materiałem z naszych podróży po Słowacji i powstałych na tej bazie nagrań. Remiksy wykonali: Tomek Bereziński, Andrzej Widota i niejaki Arthur z Los Angeles. Tomek mieszka w NYC, Artur chyba w LA, Andrzej gra z nami, my w Krakowie... dużo się zmieniło i Flaga Świata jest jednym ze sposobów opowiadania także o tym. Jokkmokk winter soundwalk jest relacją z kolejnej wyprawy do Jokkmokk (a byliśmy w tym bardzo dla nas ważnym miasteczku już trzy razy, zimą i latem)i zapisem naszych fascynacji kulturą Saamów i Północą. Joik jest trudny do pojęcia bez dotknięcia tundry i gór Sapmi / Laponii. To jest ten problem z naszymi badaczami i entuzjastami, że tak trudno się spakować, ubrać buty i ruszyć w interior. A warto! Pamiętam jakie wyobrażenie o kulturze Saamów miałem jeszcze pięć czy dziesięć lat temu! To niewiarygodne jak zmieniło się moje rozumienie kulturowego znaczenia tundry i kultury ukształtowanej ( a może lepiej; wyrosłej) z dzikich obszarów Ziemi. Na płycie są nagrania sfery dźwięków złożonych z dziwnie mocnych i zapadających w pamięć - skomleń i wycia psiego zaprzęgu, totalny hałas helikoptera i brzmienie śniegu na 30. stopniowym mrozie. Psy w takich zaprzęgach tak bardzo chcą już biec, że z trudem daje się je powstrzymać! Jak opowiedzieć inaczej o warsztacie joiku niż z pomocą fragmentów jego rejestracji? Nasz nauczyciel joiku Per Niila Stalka z Norwegii, powiedział nam; nagrywajcie i róbcie z tym co uważacie za stosowne, powiedział też; joiku się nie komponuje, joik bierze się z natury... ale nawet w takiej relacji nie można oddać tego uczucia, które towarzyszy temu co nazywa się zrozumieniem. Bo jest różnica pomiędzy; dowiadujemy się o czymś, a; od tego momentu rozumiemy - wiemy to. Jest na płycie skrócona do małych fragmentów relacja z niezwykłego spotkania politycznego, podczas którego kilkoro cenionych joikersów wykonywało własne joiki. Swój osobisty joik zaprezentował Per Niila Stalka ale także kilkoro innych śpiewaków. Jest na płycie jeden fragment joiku, który brzmi jak rytualne śpiewy Hopi. Przez chwile oddychałem powietrzem rodzinnych terenów Hopi i znacznie dłużej byłem w tundrze i górach Sapmi. Znam - wiem joik ale nie zbliża mnie to do zdolności wytłumaczenia innym czym jest. Dla nas, rejestracje z Jokkmokk i z pięknego portu Lulea w Zatoce Botnickiej mają bardzo osobisty wymiar. Aby nie był on jedynym wymiarem wydawnictwa, napisaliśmy ostatnio kilka tekstów; Renifery z Oulavuolie i efekt fonografu, w którym A. pokazała czym jest osobisty joik ale też, że nie ma czystych obszarów w kulturze (pismo kulturalne "Fragile", nr.3/2010, www.fragile.net.pl), ja popełniłem; Joik - kod, symbol, muzyka w magazynie skandynawskim Zew Północy (nr. 6, 2010, www.zewpolnocy.pl) ale także; Muzyka (z) tundry w Glissando (nr 16, www.glissando.pl). We wszystkich tych tekstach przewijają się sytuacje i wątki, które ilustruje dźwiękowy wybór z Jokkmokk winter soundwalk. Wszystkie te teksty (i kilka wcześniejszych) powinny być dołączone do płyty (jakoś to jest zasygnalizowane dzięki patronatowi Fragile i Zewu) ale jak tego rodzaju dokumentacja i twórczość ma się obronić w świecie medialnego rzygania budyniem i tonięcia w jego zaskorupiałych pokładach?
Dzisiaj warto (a raczej zawsze warto ale dzisiaj specjalnie!) zagrać coś Johna Lennona, którego zabił (dosłownie) budyniowy matoł, jest zawsze 9-go rocznica!
Komitet Noblowski dał do wiwatu! i chwała mu za to! Troche też śmiesznie wyszło straszenie chińskiej komuny zamrożeniem stosunków z Oslo. W Oslo nie takie mrozy przetrzymują... Chińscy przywódcy potrafią tylko straszyć i o.k. strasznie się boimy! Głównie dlatego, ze to straszenie jest już strasznie przewidywalne i nudne. Może by tak wyszli z Tybetu, odczepili się od Ujgurów, przestali zawracać rzeki, zjadać wszystko co się rusza, rąbać lasy i nakarmili swoich ludzi? To by była akcja na miarę supermocarstwa międzygalaktycznego! Łatwiej straszyć?!

Saturday, October 02, 2010

PROSZKI


Wielką karierę medialną robią ostatnio proszki. Najpierw były proszki Prezesa, przez które nie wiedział co czyni, a teraz nie może sobie przypomnieć, że przegrał wybory. Razem z proszkami Prezesa pojawiła się fala materiałów o tzw. dopalaczach. W języku potocznym (i w filmach z serii; zabili go i uciekł) ciągle jeszcze dość dobrze trzymają się tzw.prochy. Czym się różnią prochy od proszków? Tego jakoś jeszcze media nie zgłębiają. Nasze zdrowe społeczeństwo, które pod wpływem alkoholu zabija się nawzajem z wynikiem kilku wojen w Afganistanie na kwartał ( a czasem na weekend) pikietuje sklepy z tzw. dopalaczami. Pewnie słusznie, dużo wiarygodniejsze byłyby to pikiety gdyby ustawiały się także pod monopolowymi? Ale pewnie chodzi jak zwykle o świętą walkę z obcym!
Od kilku tygodni tyram i tyram nad książką etnobotaniczną ale ostatnie dwa tygodnie to była już naprawdę orka! Jutro kończę wreszcie roboczą wersję książki i dostała wreszcie swój tytuł; ZIELNIK PODRÓŻNY - ścieżkami roślin w Karpaty i na Bałkany. No, teraz się zacznie; wszyscy się będą na etnobotanice znali, wszyscy będą mieli po kilka brudnopisów i to nie takich książek... w szufladach... Ale co tam, chciałem to napisałem.
Ale nawet pisząc o roślinach natknąłem się na dość niezwykły proszek... Robi się go z kory świerka, wysuszonej starannie na słońcu i przy ognisku. Proszek służy do dyskretnego testowania; czy nie mamy do czynienia z czarownikami, którzy tylko popsuć umieli, a naprawić nie dawali rady. Test był bardzo prosty; dosypać proszku do herbaty i czekać. Jeżeli delikwent bedzie wse pierdział i nie ma siły powstrzymać to w dupie to wiadomo: czarownik kiepski!
Jak się tak wsłuchać w telewizyjne rewelacje to zaraz się wie; ktoś testuje proszek (ze świerka), bo sami prowadzący chyba pozostają w tym względzie tradycjonalistami.
Na mojej focie z Muzeum Marcepanu pod Budapesztem - marcepanowy Amanita muscaria, a pod nim wesoła gromadka z czasów kampanii bez udziału świadomości Prezesa. Takim marcepanem można się zajadać i nic nam nie grozi! Oto moc etnobotaniki!