Sunday, November 16, 2008

Kino, kino...

Kilka ostatnich dni upłynęło mi pod znakiem kina. Po pierwsze, konsultuje na bieżąco powstający w Łodzi dokument pt. "Sopatowiec Session"... a jest już na świecie trzecia wersja. Waldek Czechowski nie traci entuzjazmu i po "skróceniu" wersji 11-sto minutowej pojawiła się podobno wersja... 18-sto minutowa. I pewnie bym o tym nie pisał, nie lubię zbyt wcześnie zapowiadać coś co dopiero nabiera kształtów, ale jest jeszcze : po drugie... To mocno promowany i interesujący w założeniu krakowski festiwal Etiuda&Anima. Podczas mowy wstępnej Pan Organizator przysrał Panu Gutkowi za festiwal we Wrocławiu. To taki nasz obyczaj i ja to rozumiem ( i za chwilę przysram Marii Awarii czyli niedorobionej żeńskiej wersji Maleńczuka). Potem był świetny film pt."Budda rozpadł się ze wstydu", córki Makhmalbafa, Hany. Potem sam On, córka i żona na chwilę wpadli aby się przywitać. I na tym należało ten dzień zakończyć. Byłby sukces! Ale nie, musieli pokazać kilka polskich filmów " z polecenia" Pana Wajdy i Pana Bajona... prawie całość to porażka i żałość! Manieryczne podrabianie orwowskiej taśmy filmowej, sentyment za komuną i cały ten budyń. Na koniec film (?) o Czeczenach w polskim ośrodku dla uchodźców. Ale czy powaga tematu i autentyczny dramat ludzi usprawiedliwia ewidentne potknięcia montażowe? Z każdą godziną nabierałem pewności, że na krytykę mojej krytyki mogę odpowiedzieć : zrobiliśmy naprawdę dobry film w Sopatowcu. Waldek jest zawodowym dokumentalistą, wiem, ale na naszej "liście płac" nie będzie stu nazwisk i kilkunastu sponsorów...no i nie weźmiemy udziału w wielkim festiwalu...i z pewnością nie napisze o naszym filmie Wyrocznia Kulturalna.
Tak więc taktyka trzymania się na dystans z dziełami powstającymi w krajowym głównym nurcie to podstawa. Gdyby nie Makhmalbaf w zielonej, wojskowej kurtce, miałbym wieczór do bani, a karnet kosztuje ponad 50 zł. W ramach trzymania się w bezpiecznej odległości od mistrzowskich szkół polskiego kina, na drugi dzień poszliśmy na krótkie filmy nakręcone przez Basków. No i miodzio! Od pierwszych 10 sekund baskijskiego pokazu nasi leżeli utytłani w budyniu po czubki prowincjonalnych głów. Jeden z obrazów był niezamierzonym podsumowaniem (także naszej) sceny politycznej. Zaczęło się od tego, że kilkudziesięciu gości na baskijskiej wsi bawi się oglądaniem walki baranów. Barany trykają się rogami ile wlezie i emocje sięgają zenitu. W pewnym momencie jeden z oglądających wali głową w czoło sąsiada, co w Krakowie nazywa się fachowo walnąć gościa "z grzywki". Propozycja zostaje przyjęta i barany z głośnym meeekiem uciekają poprzez ciżbę trykających się - bez sensu ale z dużym zaangażowaniem - mężczyzn. Jakie to było trafne podsumowanie polityki!
Jak dotą jest więc kinowo, filmowo i bardzo mgliście. Martwi nas to trochę bo lecimy do Londynu z krakowskiego lotniska, na którym ostatnio czekałem z powodu mgły cały dzień na A. powracającą z Montrealu. Coś jeszcze ? Czasem podaje podgląd wejść na naszą stronę i tym razem w jeden dzień było tak : Kraków / Melbourne / Skierniewice / Warszawa / Bydgoszcz / Chiryu (Japonia) / Kirkcaldy (UK). To fajnie tak, że Skierniewice i Chiryu. Bo nie chodzi aby nie były to Skierniewice ale o to by nie były wyłącznie. Ramunas Jaras z Kovna potwierdził przyjazd na koncert do Gdańska, więc po kilku latach zagramy znowu razem. Bardzo miło będzie spotkać Zdzisława, Alicję, Adasia i innych ludzi z Teatru Snów, Elwirę i "ludzi Plamy" jak to Szymon określa...może Wróbli, może "ludzi fok"... tyle nas łączy z Bałtykiem. Budyniowo zalewa co się da ale są dla niego także rejony niedostępne. No i jesteśmy dumni z Krakowa...bo okazało się, że w "kraku" słuchający "radyjka" nie stanowią nawet JEDNEGO PROCENTA społeczności. Ale to czyni "radyjko" naprawdę offowym...

No comments: