Tuesday, April 06, 2010

VIVICA vs ŁZY RUDRY


Kolejny pracowity dzień świąteczny upłynął mi pod znakiem dyskusji o sztuce i artystach zapomnianych, uczestniczeniu w rewelacyjnym koncercie i celebracji powrotu Nataszy z peregrynacji po krainie Orfeusza...
Dyskusja o sztuce jaką odważnie podjął mój ojciec ogniskowała się wokół statusu artysty zapomnianego. Nie chodzi właściwie o takie prawdziwe zapomnienie ale raczej o taki rodzaj sztuki, który w kraju budyniu gwarantuje pewnego rodzaju przeźroczystość: media wiedzą ale nie powiedzą, krytyków męczy, publiczność się nie upomina bo wszystkiego jest tyle, że bliższe jest to co popularniejsze... Ten rodzaj sztuki to jedyny prawdziwie mnie interesujący czyli: skrajnie osobisty, buntowniczy i osobny. Dyskutowaliśmy nad trzema postaciami artystów, które mają jedynie dwa elementy wspólne: to, że urodziły się w Nowym Sączu i to, że tam nie zaistniały i wyemigrowały gdzieś dalej: do Krakowa, do Zakopanego... Mój ojciec wspominał zachwyty Jerzego Beresia, swego kolegi ze szkoły,który wpatrywał się z zainteresowaniem z balkonu naszego domu w Nowym Sączu... w tyczki do fasoli wykonane z pogiętych gałęzi przyniesionych przez powódź... J. Bereś obok Władysława Hasiora, dużo bliższego kolegi ojca to byli dwaj artyści mojego dzieciństwa. Kiedy wyjechałem do mojej pierwszej pracy na Pomorze, pierwszym aktem zagospodarowywania się tam była wizyta w mega prowincjonalnym ośrodku kultury w Kępicach. Kępice - ale to dzisiaj brzmi! To mała miejscowość pomiędzy Słupskiem a Miastkiem. Wizyta miała na celu uzyskanie koniecznego pośrednictwa "instytucji" w druku afiszy na występ grupy Atman w Teatrze STU w Krakowie. Pamiętam jakiego szyku zadawaliśmy w środowisku kiedy w STU nasi fani zobaczyli obrzydliwe afisze z napisem: Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Kępicach zaprasza na.... Dla młodych dodam tylko, że w tym czasie na linii kolejowej Słupsk - Miastko spotykałem się w śmierdzących wagonach z kwiatem rewolucji punkowej, która woziła się od Karcera (Słupsk) do WC ( Miastko), a my organizowaliśmy spektakle do poematów Ginsberga gdzieś w krzakach. To było jeszcze przed medialnym zagarnięciem wszystkiego, wszystkich i całej historii kontrkultury do Warszawy. Ej boj... I tam, w tych Kępicach, po opisaniu moich działań muzycznych jakaś pani czy pan odezwał się tak: "był u nas kilka lat temu taki dziwny gość z Krakowa, nazywał się Bereś i biegał na golasa po drodze ciągnąc jakiś kamień"... W czasie naszej dyskusji z ojcem, zapytałem szklanej kuli i po tylu latach znalazłem 4 fotografie z tamtej akcji! Do Hasiora i Beresia, który według wspomnień mojego ojca miał umysł matematyczny-ścisły i był antytezą Hasiora, dorzuciłem innego artystę niepotrzebnego w Nowym Sączu - geniusza filmu i konstruktora fenomenalnych urządzeń, niejakiego Antonisza, znanego w swym rodzinnym mieście jako Julian Antoniszczak. Gość wymyślił takie rzeczy jak: antoniszograf fazujący - do wydrapywania obrazków/klatek filmów animowanych swego autorstwa oraz: chropograf - urządzenie służące do przygotowywania obrazów do dotykowego "oglądania" przez niewidomych!!! Za sprawą wrocławskiego kolektywu pt. Małe Instrumenty - Antonisz jest przypominany ale ciągle jest mniej ekspansywny od wspomnianych artystów wrocławskich... Dyskusja toczyła się ciekawie ale nie przyniosła odpowiedzi na pytanie zasadnicze: dlaczego to artyści przeźroczyści? To ich nieuchwytne odrzucenie jest specjalnego rodzaju i jest bardzo charakterystyczne dla budyniowa.
Tak podbudowani naszą słuszną walką o sztukę prawdziwą ale jakby nie całkiem obecną, poszliśmy na koncert kolektywu z antypodów naszej dyskusji: Europa Galante - Fabio Biondi z operową divą Vivicą Genaux! Koncert zorganizowała Filharmonia Krakowska, znana z pewnej przesady w ascezie wystroju sal i wc oraz ukochania ciężkich dronów, dodawanych gratis do prezentowanej muzyki przez MPK i tramwajowe linie na Salwator. Moje określenie - "antypody" pochodzi od tego, że muzycy z tej ekipy to pieszczoszki mediów i impresariatów, grają co inni napisali ( w tym wypadku chodziło o speed-metalowego kompozytora Antonio Vivaldiego)i to co od dawna się liczy na tej scenie. Pewniaki... I nie mogło być inaczej (?) - koncert powalił mnie na kolana i wykrzykiwałem z włoskim akcentem (taką mam nadzieje?): bravo! bravo! bravo! Muzycy byli fenomenalni ale Vivica Genaux ...to było już zupełnie rewelacyjne. Nie silę się na recenzję; to nie mój świat ale chylę czoła, respekt! Następnym razem dołożę do tych 180 zł za bilet jeszcze ze stówę (bo najwidoczniej Filharmonia ani też KBF nie mieli...)i kupię bukiet pięknych kwiatów dla klawesynistki i boskiej divy... Te dwa białawe wiechcie to był wstyd i wiocha, podobnie jak te rury czy kosze na śmieci wiszące na łańcuszkach nad głowami artystów. To pewnie projektowali absolwenci ASP? Ozdób i parkieciku nie polecam ale Vivica jest do posłuchania i zobaczenia...na YouTube.
W kontekście wspomnianej wcześniej dyskusji rozważałem okoliczności: ja byłem na sali i doceniam, jak jest w obozie poważki? Mimo kunsztu i powalającego koncertu to ta ekipa jest mocnym ekstremum i pięknym (bez uszczypliwości!) rezerwatem wysublimowanej kultury, która się dawno skończyła.
Około północy ekipa naszych ludzi powróciła z lasów Orfeusza w Rodopach... Coś się z tymi Rodopami kroi! Bo jeżeli odrzuci się konsekwentnie przebierankę artystyczną, to, jak u Grotowskiego, gdzieś sztuka się kończy i zaczyna dobre, uważne życie?
Świąteczny dzień zakończyłem poszukiwaniami Łez Rudry - ważnych dla wyznawców Śiwy nasion drzewa Elaeocarpus sphaericus, których kolor, kształt i ilość bruzdowatych wgłębień na powierzchni, kwalifikuje poszczególne okazy do różnych kategorii religijnych i ...cenowych. To wszystko jest częścią przygotowań do wykładu Święte Rośliny Indii, na który pewnie nikt nie przyjdzie bo mimo, że w budynku Audytorium Maximum - ma się rozpocząć około 11 przed południem. Ale Łzy Rudry to fajna rzecz...
Na focie zamówionej u Bogdana: inne, dopiero rozpracowywane elementy mojego szamańskiego naszyjnika z Tybetu...

1 comment:

gość niedzielny said...

,,gwarantuje pewnego rodzaju przeźroczystość: media wiedzą ale nie powiedzą, krytyków męczy, publiczność się nie upomina bo wszystkiego jest tyle, że bliższe jest to co popularniejsze...,,
raczej chodzi oczywiście o media,ale i też środowiska(!) ,w których dany człowiek się ,,obraca,,...
np. Hasior i Bereś dość często jest obecny na łamach art@biznes...
zresztą w Art&Biznes to kapitalny był(jest?) cykl o artystach ludowych,które mną straszliwie wstrząsnęły...