Monday, March 07, 2011

SPHERICAL PULSATION


Mimo całkowitego zawału robotą, postanowiłem napisać kilka słów o dwóch płytach jakie znalazłem w kopercie nadesłanej z Warszawy. Płyty łączy osoba Ruffusa Libnera, który zdaje się być sprawcą tego, że muzyka jest udokumentowana w formie wydawnictw. Pierwsza z płyt to zapis wspólnego muzykowania Ruffusa z ekipą muzyków nepalskich w stolicy Nepalu - Katmandu. Płyta nosi tytuł Triple Fusion i w nagraniach wzięli udział: Ruff Libner, Shyam Nepali,Binod Katuwal,Pritam Lama i Raman Maharjan. Sesję muzyczną zarejestrował Greg Simmons. Didjeridu (Ruff) połączone z zestawem typowym dla tradycyjnego folk-popu z Nepalu: sarangi, tabla, flet i drumle brzmią doskonale i już po pierwszych minutach słuchania powróciłem na chwilę do swoich własnych nepalskich wędrówek. Kiedy po raz pierwszy odwiedziłem Katmandu, to był jeszcze stary porządek i Nepal pisało się tak: N.E.P.A.L (Never End Peace And Love) Wszędzie unosił się zapach kadzideł, sklepy były pełne kolorowych ciuchów, o których w Polsce można było tylko pomarzyć, a jedzenie - słynne nepali fusion pamiętam do dzisiaj! Na ulicy słyszało się wiele różnej muzyki, ale był to albo miejscowy pop-folk, albo indyjska i tybetańska klasyka albo hipisowskie kapele wszechczasów na tysiącach pirackich wydaniach. Kiedy ostatni raz wędrowaliśmy po Nepalu młodzi bojownicy maoistowscy zbierali się na dyskoteki w wiejskich domach kultury lub sprzedawali konopie, narwane za swoją chatę, głupim do bólu turystom. Na ulicy zauważyłem też kilka wystaw w innym niż dotąd stylu; fosforyzujące farby, małe elektryczne żaróweczki i ciężka od mechanicznego beatu muzyka. Do Nepalu nadciągnęło Goa Trans i techno z Wielkiej Brytanii. W Pokarze na jednej z handlowych ulic w małym szałasie siedział nepalski freak i zamiast na flecie pompował na bambusowym didjeridu. To było coś nowego. Potem spotkaliśmy w Benaresie (Indie) Willego Grimma, który brał udział w projekcie filmowym opartym o pomysł wspólnego muzykowania wielu różnych muzyków, grających coś, co można by nazwać wspólnotową muzyką liturgiczną? Grimm powiedział nam, że didjeridu jakoś mało się mistrzom indyjskim podoba. Płyta Triple Fusion przynosi 8 utworów i pierwsze 5 pchały mnie do radosnej bezczynności i sączenia dobrej herbaty. Trzy ostatnie to niezłe popisy rytmiczne, szczególnie ostatni zamienia się w zbiorowe szaleństwo. Chciałbym doczekać chwili, kiedy znajdzie się klub z taką muzyką i nie będzie ona grana tam jako tło dla dealerów i opychania kiepskiego piwa, tylko ot tak, for fun! Wiem, taki klub to będzie dopiero w niebie. Didjeridu Ruffusa, grane techniką białasów czyli długimi dźwiękami emitującymi chmury alikwotów przyjemnie masują mózg (do tego służą alikwoty), zadziwiająco przypominają drony emitowane przez koncertową indyjską tampurę. Wiem coś o tym, bo były czasy, że godzinami emitowałem taki dźwiękowy dywan, na którym Maria i Jurek Pomianowscy snuli klasyczne tematy na sarangi i tabli. Ten czas nazywał się Raga Sangit i jak mawiają niektórzy; było to przed wojną! No więc tak; płyta jest o.k. i projekt jest o.k. i oby tak dalej! I już ostatnia kombatancka wspominka przy ognisku; moje pierwsze spotkanie z Indiami i kulturą Tybetu zaowocowało w postaci sesji Personal Forest, którą wydaliśmy na kasecie magnetofonowej, po jakims czasie materiał ten wyszedł w postaci LP w Niemczech (z inną, świetną okładką) i znowu po jakimś czasie pojawił się jako CD w Kalifornii i reszcie USA.
Druga z nadesłanych płyt to Spherical pulsation vol. 1 dua o nazwie; Balanda DidjeridooDuo i w składzie: Ruff Libner i Luka Hołuj - didjeridu. Znalazłem tam 8 tracków i pierwszy przykuł moją uwagę na tyle, że wysłuchałem płyty do samego końca. W moim odczuciu number one jest #1, w #3 jest świetna zmiana rytmu i nastroju przy końcu, #4 pokazuje świetną ale dość niebezpieczną rytmikę, w #6 muzykom towarzyszy za pomocą głosu Diana Diurow, pozostawiając sprawy niedokończone, ale nie zepsute! Tu mam kłopot z jakością dźwięku, ale część nagrań była rejestrowana poza studiem (pomiędzy Oslo, Warszawą i Krakowem) - ja to dobrze rozumiem i nie czepiam się. Płyty zostały wydane przez Roland Records ("nepalska" ciągle czeka na swą premierę w Katmandu) - więcej znajdziecie na www.myspace.com/travellingdidjeridoo oraz na ...myspace.com/balandadidjeridooduo
Didjeridu jest bardzo specyficznym instrumentem i jest wiele szkół grania na nim. Kłopot w tym, że granie na instrumencie muzycznym nie jest jednoznaczne z tworzeniem muzyki. Wielu muzyków o tym zapomina. Ale nie zapomina na szczęście Ruffus Libner i nie Luka Hołuj... To miłe natknąć się na takie nagrania i słuchać ich bez tego szczególnego bólu rozczarowania, który tak dobrze znam. W domu, gdzie duo (!?) Naturton spijało herbatki i didjeridu z Australii stoją pod ścianą (niektóre z nich wykonane specjalnie dla mnie, a jedna rura dedykowana była... Ani!) nie jest to całkiem proste. I jeszcze o samych płytach; to taki rzadki przypadek, że coś jest solidnie udokumentowane. I nie trzeba do tego szachrajskich firm i budyniowego szoł?!
Nie mogę się całkiem oderwać od myślenia na temat przewodnika po Starym Sączu i dlatego wieszam fotkę malowidła p. Raczka ze street artowej kolekcji Bogdana K.
Zapraszam do czytania moich tekstów "rozsianych", które gdzieś się kiedyś ukazały i przepadły. Jest miejsce gdzie je powoli dodaję i można spokojnie je tam czytać!

No comments: