Friday, December 02, 2011

WORK


Nie chcę kolejny raz zaczynać wpisu od tego, że dzieje się tak wiele... więc oddam głos poecie: ... mnie podróżowanie już tak nie pociąga. Za to podróż odwiedza mnie. Teraz gdy coraz głębiej wciskany jestem w kąt, gdy przybywa słoi, gdy potrzebuję okularów do czytania. Dzieje się zawsze dużo więcej niż potrafimy unieść! Nie ma czemu się dziwić. Te myśli niosą mnie równie wiernie, jak Susi i Chuma nieśli trumnę Livingstone'a przez Afrykę. To fragment tekstu Kukułka z tomiku Tomasa Transtromera pt. Gondola Żałobna.
Dla ciągłości relacji z ostatnich tygodni warto wspomnieć, że za nami dwa "koncerty" akustyczne w kościele ewangelickim w Nowym Sączu (gdzie zebraliśmy mniej więcej tylu zwolenników co kilka dni wcześniej Zbigniew Ziobro z kolegami...) i na Uniwersytecie w Preszowie na Słowacji. W kościele udało się zestawić tradycyjne instrumenty karpackie z saksofonem i mini harmonium plus osobno spróbować instalacji dźwiękowej w postaci trzech 16-metrowych strun. Po tych dość chwiejnych doświadczeniach pojechaliśmy z Michalem S. do domu w Górach Lewockich i to był magiczny przejazd. W ciemnościach i mgle wjechaliśmy w te cudownie swobodne przestrzenie Słowacji. Oczy i umysły odpoczywały od naszego budynioweho nadmiaru, od gęby Kręciny i upiornego Prezesa... od tej budyniowej, banalnej papki reklamowej (BBPR), którą bez umiaru wydala tak wielu kolegów. Czym grubiej tym lepiej. Każde świadome ograniczenie, refleksja, skromność i przestrzeń dla wyboru staje się oznaką słabości. Wszystko musi być: turbo, pagan, drone, drumming, szok i paranoja! Zawody w byciu największym freakiem są takie już oklepane i nudne. Chyba, że chodzi o to aby żyć w ułudzie bo Rzeczywiste jest trudne do zniesienia? Już mój idol z lat licealnych (a i teraz czasem do Niego sięgam) Stanisław Ignacy Witkiewicz pisał: ...żyjemy w stanie masowego i indywidualnego zakłamania. Żeby nagle, znienacka odkłamać całą Polskę, społeczeństwo by tego nie wytrzymało - wstrząs ten mógłby zabić je, zjonizować, rozłożyć na elementy. Trzeba z tym postępować powoli i systematycznie jak z odzwyczajaniem się od narkotyków. Sfajtane (t, tajfun, taniec) klapsdrygle - oto nasza główna narodowa wada. To cytat z niegdysiejszej lektury szkolnej; narkotyki - niemyte dusze.
Wiem, wiem, mało kto wie coś o Witkacym i czasem widzę na FB wpisy młodych i starych idiotów, których świat zbudowany jest z mądrości zaczerpniętych z Onet.pl i wpisów innych niedouczonych. Liczą na to, nie bez racji, że jak się takich zbierze kupa to obowiązującą normą będą sfajtane klapsdrygle...
Kilka dni temu natrafiłem na, gdzieś dawno zapodzianą, malutką książeczkę z 1905 roku o zbieraniu roślin i zestawianiu zielnika. Część tego tekstu opracowałem jako suplement do mojej książki o etnobotanice Karpat i Bałkanów. Tekst z 1905 roku (książeczka jest z pieczątką: cenzura dopuściła do druku, oczywiście po rosyjsku, bo dziełko wyszło w Warszawie)jest napisany dość technicznym językiem i zawiera bardzo konkretne wskazówki jak zbierać rośliny i jak je suszyć oraz w jaki sposób zestawiać zielniki. Mimo to i po stu latach od druku, ten tekst wprawia w dobry nastrój i czytając go zaczyna się znowu czuć ten powiew ciepłego wiatru jaki wita nas przy wyjściu w góry. Wszystkie wskazówki techniczne są ciągle aktualne i zaryzykuję twierdzenie, że obecnie nic podobnego nie dostaje się w ręce amatorów, studentów i fanów botanizowania. Co pozostanie z tych hiper buńczucznych drone-big-bang-trance-daj-mi-stówkę-pagan-ciąg-na-piwo ?

Po miłym i pracowitym wieczorze u Michala smacznie zasnęliśmy (tlen i blisko 900 m n.p.m.) aby obudzić się wraz ze słońcem. Otoczenie domu Michala powoduje, że powracają pomysły na spokojniesze życie w prawdziwym miejscu i pośród prawdziwych problemów. Na Uniwersytecie w Preszowie zagraliśmy dla kadry i całkiem sporej grupy studentów. Mieliśmy wielką przyjemność muzykować w trójkę: Ania, Michał i ja; cicho i spokojnie, czasem bardzo głośno, ale bez histerii... Takie granie trafia się raz na kilka akcji i nigdy nie będę tego nazywał koncertem. Dlatego słowo koncert na początku wpisu było w wzięte w cudzusłów. Nie był to folk i nie był to całkowity, dowolny eksperyment, ale było to jednak bardzo nasze, magicznie karpackie. I co, mam napisać, że było to najlepsze trio od czasow Hendrixa?! Zaczynamy znowu nie być słyszani/rozumiani przez publiczność, tak jak kiedyś, gdy startowaliśmy z KM. Tym co skopiowali kilka naszych "patentów" udało się je rozmienić i dobrze sprzedać, ale my dużo pracujemy. Więc to zjawisko "nie słyszenia" mnie cieszy, to znak, że proces jest żywy.
Po graniu była bardzo miła rozmowa i tylko ci, którzy znają realia Słowacji mogą docenić tego rodzaju zajście. Dostaliśmy interesujące płyty i "cegły" w postaci: Acta Facultatis Philosophicae Universitatis Presoviensis... A wieczorem byliśmy już w Krakowie i tylko niezwykły smak makovych szulańcow z chaty u Franka pozostał...

Jeszcze ciekawostka z frontu etnobotanicznego! Szperając za informacjami na temat flory Tatr napotkałem na interesujący materiał o tzw. Goralenvolk czyli niemieckiej akcji wynalezienia narodu góralskiego. Oczywiście były dowody na wywodzenie się Goralenfolk wprost od Gotów... no i te wszystkie znane czary-mary. Ale to ogólnie znane fakty (?) i tylko zafrapował mnie tzw. hołd wawelski Wacława Krzeptowskiego z ekipą. 7 listopada 1939 roku miał miejsce hołd wawelski Wacława Krzeptowskiego, występującego w imieniu górali podhalańskich. W skład pięcioosobowej delegacji weszli: Karolina Gąsienica Roj, stryjeczna siostra Wacława, Maria Siuty Szwab, Stefan Krzeptowski, Józef Cukier i Wacław Krzeptowski - wszyscy ubrani w odświętne stroje góralskie.../.../ zadowolony Krzeptowski ściska dłoń Franka /.../ tak zaczęła się największej w skali naszego kraju kolaboracji z hitlerowcami. Historia, która do dzisiaj budzi emocje i ból.. ( magazyn Tatry TPN,nr1/2011, s. 77).

Zaczyna się czas pomelo! Mamy swe małe domowe rytuały (srutu-put-ritual-majtki-z-drutu-mapping-pomelo-shaman-eat-good) mieszczańskie i tyle. Jest więc czas pomelo i jabłek. Bo nie jestem za wybieraniem albo pomelo, albo jabłka! Może będzie około połowy grudnia trochę czasu na spokojne przypomnienie sobie co było ważne w tym roku? Ale jeszcze muszę dokończyć kilka projektów, zamknąć ciągnące się poprawki do książki (bo zawsze jeszcze coś można dopisać, zmienić... ale musi się to także kiedyś skończyć!) i zrobić wreszcie odkładane prace domowe...

Kasia Gierszewska zrobiła piękne foty podczas naszego koncertu na X Industrial Festiwal we Wrocławiu! Będzie też troche materiału filmowego.

No comments: