Rytualne zaczynanie kolejnego wpisu od stwierdzenia, że wiele się ostatnio działo... nie ma już sensu, bo tak widocznie będzie już zawsze i czas się do tego przyznać/przyzwyczaić. Codzienność nie składa się wyłącznie z dużych sytuacji, ale raczej z pasma wielu drobnych aktywności i to one najmocniej wpływają na nasze samopoczucie. Te same dni oglądane z pewnej perspektywy sprowadzają się zazwyczajk do mocniejszych akcentów i grubszych akcji. Pisanie bloga "z bliska" byłoby prawdziwsze, ale nudne i wyczerpujące, a pisanie z perspektywy czasu jest raczej projekcją niż rejestracją.
Z takiej właśnie perspektywy kilku dni pozostaje z nami ciągle żywa wizyta w Śląskim Ogrodzie Botanicznym w Mikołowie z okazji Dni Bioróżnorodności i mojego krótkiego, zawodowego wykładu. Z bliska to było kolejne bliskie spotkanie ze Śląskiem w postaci cukierni, języka, kuchni, ciężkich zasłon w oknach restauracji, placków ziemniaczanych z łososiem... skweru Przyjaciół z Miszkolca... W Ogrodzie był spacer wśród kwitnących krzewów i rozmowy o filozofii przyrody. Z bliska było bardzo miło i dobrze ten czas wspominamy.
Kuba z Kawiarni Naukowej podesłał nam maleńki ślad naszego tam koncertu. To trochę muzyki i kilka fotografii, ale jako ślad odciśnięty w internecie na tzw. "zawsze" jest o.k. Zostanę raczej oldschoolowcem w tej kwestii, bo zdecydowanie wolę takie robocze zapisy... to przecież muzyka, a nie film. Bo to jest czas "z bliska"...a w tym czasie także mała sesja w studiu przy montowaniu i masterowaniu nagrań z joikiem oraz dwóch fragmentów z koncertu w 2011 roku we Wrocławiu, w których gramy z Damo Suzuki w towarzystwie rewelacyjnych: Job Karma i Igora Boxa! Kawałki są całkiem ładne...! Z bliska widać też, że rozkręca się pisanie o tundrze, Samach, joiku i reniferach...
Z bliska widać też, że byłem dwa razy w górach liczyć kwitnące okazy zagrożonej rośliny - Primuli farinosy, a to nadaje sporą część wiosennego smaku.
Dzisiaj dotarła wiadomość z Wydawnictwa Ruthenus, że ksiażka Zielnik Podróżny jest już wreszcie wydrukowana. Wreszcie, bo to długa historia... Rozpoczęła się w 2009 roku pisaniem i w 2010 podpisaniem umowy z Wydawnictwem XY z Warszawy... Wszystko było bardzo pięknie, aż do czasu gdy książka była gotowa... bo wtedy Wydawnictwo XY wystawiło mnie do wiatru i zerwało podpisaną umowę... W 2011 roku wydrukowałem zeszyt dla biorących udział w warsztatach etnobotanicznych jakie dość regularnie prowadzę od wielu lat. Zeszyt złożyłem z kilku tekstów z przygotowanej książki. Książkę uratował Wojtek K., który zapalił się do mojego pisania przy okazji przewodnika po Starym Sączu i postanowił poszukać odpowiedniego wydawnictwa. Znalazł Ruthenusa z Krosna i zaczęło się właściwie raz jeszcze. Do nowej wersji książki weszły rozdziały, których mili panowie z Warszawy nie chcieli i okazało się, że może też być trochę kolorowych fotek... Szukaliśmy sprawnego designera i składacza, łamacza itd. w jednym i padło na Tomka Rolnika Czermińskiego... Nikt z nas w tamtym czasie nie spodziewał się takiej wielkiej roboty... Cały czas Bogdan Kiwak z cierpliwością buddyjskiego ascety kadrował, wyszukiwał, zmieniał itd. itd. setki fotografii. Pisanie książki w przełożeniu na język życia domowego jest jak kataklizm... na szczęście A. sama jest w samym środku swojego pisarskiego kataklizmu i potrafii wiele wybaczyć. Koncepcja, że pisanie książek jest zajęciem spokojnym, systematycznym i połączonym z wieczorami pełnymi dyskusji i spotkań z przyjaciółmi... jest z gruntu fałszywe! To raczej wojna, akcja ratownicza, długotrwała depresja i mania prześladowcza w jednym. Wszystko to jest jednak bardzo inspirującym i oczyszczającym doświadczeniem. Po napisaniu własnej książki nie jest się już tym kimś, kto naiwnie przystępował do pracy. Próbowałem porównać proces pracy nad płytą z pisaniem książki i jednak są to różne doświadczenia. Płyta jest jak jeden, ważny i spory rozdział w książce... ale nie jak całość. W pisaniu najbardziej podoba mi się alchemiczne przekształcenie tych wszystkich ulotnych, miękkich i intuicyjnych zachwytów, które są "z bliska" całkowicie bez sensu i nie świadczą o potocznie rozumianej zaradności, w coś trwałego, miejscami wspaniałego, w ślad... jeżeli nie na zawsze, to na długo. Mówiąc obecnymi zjawiskami, to jest to, co kiedyś spowoduje kilka smutnych wpisów na temat autora na FB...
W najbliższy piątek spotkanie autorskie w Dobrej Karmie i kameralny koncert, a 31 maja wykład z okazji książki na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie, potem znowu Śląsk, warsztat etnobotaniczny na Słowacji i może Warszawa.
Z "daleka" będzie to wyglądało bardzo pięknie, ale z "bliska" to ciężka praca i praktykowanie cierpliwości...
Mandala
1 week ago
No comments:
Post a Comment