Przyjemnie zimny powiew z balkonu powoduje, że chce się pisać. A jest to przecież zadanie skazane na niepowodzenie i zaczyna być to moim poważnym problemem. To co błahe i podszyte żarcikiem pisze się znakomicie, ale to co ważne, zapadające gdzieś głęboko i znaczące jest trudne do opisania. Nie chodzi o słowa, nie chodzi o słowa połączone w zdania i nie chodzi też o zdania połączone w opowieści. To problem daleko bardziej złożony i fundamentalny. Bo gdyby się w tej formie pisania udawało jedynie lekkie i wesołe, to dla mnie oznacza koniec zaangażowania. Zawsze pozostaje jeszcze pisarska forma obronna czyli rodzaj dziennika...
Jest początek maja i wróciliśmy właśnie z Zamagurza czyli niewiarygodnie pięknych terenów z widokiem na Pieniny. Schroniliśmy się tam aby nasze głowy nie eksplodowały po zagęszczonym paśmie koncertów i SPOTKANIU z Per Niila Stalką i Lotte Willborg Stoor. Gdy wyczekaliśmy Ich na Balicach i zobaczyliśmy tę sytuację w jej całej bezbronnej naiwności, która ma jednocześnie moc kruszenia skał... zastanowiłem się poważnie nad naszym: absolutnym brakiem przystawania, nie wpisywaniem się, niedostatkiem rozsądku, zapobiegliwości itd. itd. Takie lgnięcie z punktu widzenia naszej osobistej karmy jest aktem obciążającym i grozi odrodzeniem się w postaci łosia lub renifera.
Zielone na wszelkie sposoby i otwarte do samych granic świata przestrzenie Karpat zaleczyły w kilka godzin nasze rozedrgane myśli, ale tym razem nawet po kilku dniach dryfu po doskonale nam znanych miejscach (w tym mieszczą się także stale robione odkrycia miejsc nowych) nie pomogło i o uzdrowieniu mowy nie ma! Nawet spanie po 12 godzin w wiosennym powietrzu pełnym pyłków, zapachów, fluidów i aktywnych mikrodrobin powodujących, że czas pomiędzy snem a jawą staje się bardzo długi i wypełniony wieloma obrazami... nie pomogło. Swoją drogą to A. ma rację zauważając jak prostackie są poglądy naszej młodzieży na rolę środków psychoaktywnych... reagują dopiero na trutkę na szczury?!
Przed Zamagurzem były prawie trzy dni w Częstochowie: od sobotniego wieczoru 28 kwietnia do poniedziałkowego przedpołudnia 30 kwietnia. W tym czasie spotkaliśmy się z Marysią Pomianowską przed Jej koncertem w ramach Festiwalu Muzyki Sakralnej i przy śniadaniu... oczywiście wróciło wspomnienie Raga Sangit, ale też wiele było nowości i plan na wspólną kawę w Krakowie.
Było dzielenie się naszymi doświadczeniami z trekkingów w tundrze i dobrze, że zrezygnowaliśmy z czegoś, co w slangu zawodowych "podróżników" nazywa się przerażająco: slajdowisko. Wystarczyło 15 fotografii 50 x 70 cm na ścianach i opowieść o okolicznościach ich wykonania - każda z nich jest taką opowieścią. Graliśmy też koncert i jakoś nie wspominam tego najlepiej poza kilkoma fragmentami gdzie energia się objawiła i tych kilku momentów, w których Per podzielił się z nami joikiem. Były też warsztaty, szukanie samskiego buta, pizza, zgubienie telefonu, przedziwne miejsce noclegu, miłe spotkania, jakaś groteskowa i przygnębiająca potęga Wieży na Jasnej Górze... symetrycznie powtórzonej przez biało-czerwony komin na drugim krańcu miasta. W tym wszystkim koloryt miejscowy trzymany w ryzach przez kilka osób... Gdyby chcieć pokazać jaką wydmuszką jest KK to wystarczy pojechać (paradoskalnie) do Częstochowy...
Przed Częstochową był koncert i warsztaty w Magazynie Kultury w Krakowie. Miło obserwować jak goście ze Szwecji (bo czasem byli to także goście ze Szwecji i byłoby wielkim błędem o tym zapominać!) przyglądają się ulicy Szerokiej i jak na drugi dzień dziękują, że mają okna na Kazimierz... i że Rynek i Wawel... ! Ej boy, chyba jesteśmy patriotami lokalnymi?! Szkoda tylko, że na Zamagurze nie mogliśmy pojechać! Next time?! Per podarował nam kilka joików i jeden okazał się możliwy do zagrania razem. W Częstochowie pojawił się następny... Bardzo puczające było pytanie o pęk piór jaki miałem ze sobą i dopiero gdy wyjaśniliśmy, że to pęk lotek łabędzia (bo oczywista jest potrzeba posiadania na koncercie skrzydła łabędzia...?!), Per kiwnął głową ze zrozumieniem... Nasze koncerty przestają być koncertami i wielu ludzi wychowanych na przebojach robionych do radia i na estrady ma prawo być rozczarowana?! Bo jaką muzykę można grać lotkami z łabędzia? Sam się nad tym zastanawiam! Ciekawa jest także sytuacja z trembitą huculską. Zagrałem na niej, bo daje wspaniały burdon pod stojące akordy 12-stki i joik A., ale także dlatego, że Samowie mają bardzo podobne trąby sygnałowe luur (lur) i w taki sam sposób okręcane korą brzozy! Per zmieścił swój joik w naszym utworze (pierwsza wersja opublikowana jest na CD "Enjoy Trees!" dla Greenpeace), ale do następnej wspólnej aranżacji musiałem trembitę huculską rozłożyć na dwie części i zagrać na grubszej "jak na didjeridu"... Po latach przerwy, grałem na koncercie techniką didjeridu na połowie huculskiej trembity na wyraźne życzenie Sama śpiwającego joik... To było doświadczenie z serii: "dźwięk, który otwiera umysł". Kiedyś pisałem felietony pod tym tytułem, oprotestowanym przez dziwnych ortodoksów katolickich. Per przypomniał nam jedną ze starszych opowieści o tym skąd wzięła się nazwa Kraków? Pochodzi ona od kruka i Joik Kruka nagle nabrał specjalnego znaczenia.
A jeszcze wcześniej był moment gdy zadzwoniliśmy do Janka A. z prośbą o pomoc w przetransportowaniu dwojga gości z Sapmi do centrum Krakowa... to jest ten błysk doświadczenia i zrozumienia, że to co dzieje się prawdziwie trudno analizować, oceniać, doszukiwać się znaczeń i doceniać wagę... Dzieje się i tyle. Dwie osoby z bagażami i czarna pustka pomiędzy międzynarodowym portem lotniczym, a centrum Krakowa. My wiemy, że w tej czarnej dziurze mieszczą sie kury grzebiące w ziemi podwórek, kundle (ciągle) na łańcuchach, pola ..., trzy jabłonki, asfaltowe (ale wyboiste po staremu) drogi, "złodziejówki", dzielnica bogaczy i zielona łąka czyli krakowski Central Park... Goście tego nie wiedzą... ile razy sami byliśmy w takiej sytuacji i z tego mroku samsary wyłaniali się nasi wybawiciele wiedzący o kurach, kundlach i central parkach...!
Wiem, wiem... więcej o joiku, o paskach i bębnach, o szamaniźmie, o tundrze, o ukrytych źródłach... o starej kulturze Europy... Będzie, będzie, ale nie dzisiaj jeszcze, jeszcze nie teraz.
Na focie A. : górująca postać z tyłu to Tomek -Rolnik- Czermiński (z synem), Małgosia -Tekla-, Lotta Willborg Stoor (w koszulce organizacyjnej!), Per Niila Stalka i Wasz sprawozdawca.
Mandala
1 week ago
No comments:
Post a Comment