Sporo mówi się ostatnio na temat GMO i wygląda na to, że nie idzie tu jedynie o zagrożenie zdrowia modyfikowaną genetycznie żywnością, ale gdzieś w tle pobrzmiewają ważne nuty potrzeby zachowania rodzimych odmian i gatunków roślin i ich nasion. Wielu protestujących i zaniepokojonych GMO intuicyjnie wyczuwa, że chodzi o coś znacznie więcej niż nowa odmiana kukurydzy odpornej na szkodniki. Dobrym przykładem na to, co naprawdę niepokoi ( i słusznie!) wielu ludzi jest sztuczne stwarzanie i patentowanie form życia jako produktów handlowych przez firmy biotechnologiczne. Jak pisze Monika Bakke (Sztuka w obronie "godności roślin", w: katalog pt. W stronę trzeciej kultury, wyd. przez Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia w Gdańsku): "patentowanie roślin - rodzaj biopiractwa - jest niebezpiecznym aktem kolonizacji życia, bo jak zauważa Vandana Shiva, patentowanie życia ogranicza wrodzoną twórczą moc żyjących systemów, które rozmanażają się i plenią w swobodny sposób i w samokontrolowanych warunkach."
Mówiąc prosto: firmy wyłącznie z pazerności i często w błahych celach (Bakke opisuje historię błękitnego goździka, odmiany stworzonej i opatentowanej jako produkt handlowy przez japońską firmę Suntory, jedynie dla walorów estetycznych i swobodnego manipulowania miejscami uprawy i sprzedaży) podejmują prace wątpliwe od strony przyrodniczej, etycznej, ale także prawnej. Jakimś odpryskiem tych niebezpiecznych sposobów myślenia (o człowieku w roli stworzyciela życia?) jest także manipulowanie roślinami, aby uznane za niepotrzebne na danym terenie nazywać "gatunkami inwazyjnymi". W wielu wypadkach, to nie rośliny były/są inwazyjne, a pewne gremia naukowców mają inwazyjne i nieodpowiedzialne pomysły na zarządzanie żywymi organizmami.
Rodzi się ruch sprzeciwu wobec takich praktyk i poza bioartem stawiającym wiele istotnych pytań, mamy do czynienia z praktykami biohakerskimi. W warunkach domowego, kuchennego laboratorium biohakerskiego udało się np. wyhodować nielegalne sadzonki "opatentowanego" błękitnego goździka i bez zgody firmy-właścicielki (?) "wypuścić" rośliny na łąkę...
W przypadku takich działań każdy biolog i genetyk złapie się za głowę z przerażenia, ale szkoda, że nie łapie się za głowę i nie protestuje, gdy firmy patentują rośliny jako swoją własność.
Tzw. "rolnik" pokazywany w tivi jako przykład "fachowca" zainteresowanego wprowadzaniem GMO (w tym wypadku kukurydzy) jest ogranym zabiegiem socjotechnicznym. Obaw przed dziwnymi praktykami, których symbolem staje się GMO nie da się rozwiać pokazaniem, obsadzonego w roli rolnika, przemysłowo nastawionego biznesmena i producenta ziarna kukurydzy, który wyjawi nam, że modyfikowana kukurydza jest odporna na szkodnika. Jako konsumenci mamy gdzieś szkodniki i ich obecność zaczynamy raczej traktować jako znak przydatności do spożycia. Niepokoimy się nie szkodnikami, ale raczej tym, co stanie się gdy wielkie, ponadnarodowe firmy staną się właścicielami patentów na rośliny uprawne i będą (a będą, bo taka jest ich filozofia) dyktowały warunki wszystkim. Drogą do tego rodzaju niebezpiecznego stanu (braku wyboru, braku rozeznania) jest nie oznaczanie produktów żywnościowych na obecność GMO.
Co jakiś czas pojawia się w mediach wesoły Pan Naukowiec z Korporacji (albo pracujący za pieniądze korporacji), który z politowaniem tłumaczy nam, szurniętym głupkom, że modyfikacje genetyczne roślin uprawnych są prawie tak stare jak ludzkość. W takiej roli bywają obsadzani także politycy. Pan Niesiołowski, często wypowiadający się na ten temat jako utytułowany przyrodnik i znany polityk, myli się całkowicie mieszając dobór gatunków metodami ogrodniczymi z obecnymi praktykami biotechnologicznymi. Nie dziwię się Mu specjalnie, bo zmiany w tej kwestii idą tak szybko, że zajęty polityką, mógł ich nie zauważyć i nie zrozumieć. W tym kontekście, za bardzo niebezpieczne należy uznać glanowanie humanistyki (bo zajmuje się m.innymi etyką?) i histeryczne wpychanie naukowców w objęcia tzw. przemysłu, co w Polszcze robi sama ministerka nauki i szkolnictwa wyższego.Tak przy okazji, warto może uzmysłowić sobie, że coś takiego jak spirala DNA jest jedynie modelem i nic takiego w rzeczywistości nie istnieje. Pokazywanie telewidzom, jak prosto odcina się z kolorowej spirali fragment i zastępuje innym kolorem jest wielką manipulacją nazbyt upraszczającą obraz tego co się właściwie w tak modyfikowanym organiźmie dzieje.
Ogrodnictwo, właściwa praktyka hodowli roślin, które spełniać może warunki upraw ekologicznych z czasem ustąpiło pola (dosłownie: ogrodnictwo nie znikło, ale zostało ograniczone do niezbyt dużych areałów na rzecz wielkopowierzchniowych i przemysłowych form uprawy roślin) rolnictwu, które umożliwiło "stopniowe przejście, od ludzko-roślinnego partnerstwa do instrumentalnego stosunku wobec roślin" (Bakke, w j.w.) Podobnie jest z leśnictwem, gdzie uprawy rolno-leśne i lasy naturalne były niszczone dla plantacji i tzw. drzewostanów produkcyjnych. Przy tych zmianach utracono kontakt z roślinami, na rzecz wydajności i kasy. No i tu dochodzimy do sedna sprawy, do tego jak traktujemy inne niż ludzkie formy życia. Jak traktujemy/jak powinniśmy traktować rośliny?
W 2007 roku w Szwajcarii zaproponowano przyjęcie pewnego sposobu myślenia o tym problemie w postaci raportu Szwajcarskiej Federalnej Komisji Etycznej ds. Biotechnologii Nie-ludzi, który nosi tytuł "Godność istot żywych w odniesieniu do roślin" (The dignity of living beings with regard to plats. Moral consideration of plants for their own sake).
Raport narobił zamieszania i był/jest krytykowany z wielu różnych pozycji, co nie może dziwić, bo prawa roślin przyjęto jako wrogie korporacyjnym interesom i niebezpieczne dla niektorych religii, polityki, a nawet nauki... Serwis katolicki Catholic News napisał, że upominanie się o godność roślin jest "nihilizmem /.../ i jest głęboko niszczycielskie dla wyjątkowości istoty ludzkiej, a przez to bardzo niebezpieczne". Tak ujawniło się po raz kolejny manipulowanie przez KK sprawami ekologii: jest za, a nawet przeciw. :-))
Przy okazji opisywanej przez Bakke dyskusji (ale także dostępnym w sieci tekstom) ośmieszano na wiele sposobów "obrońców praw roślin" i wystarczy po te ograne sposoby sięgnąć, aby zarobić na wierszówkę lub za felietonik w tivi. Nie wątpię tym samym w kreatywność naszych medialnych lizusków, kórzy tak bardzo chcą wcisnąć się w dupska korporacji i wiodących (jak się im wydaje) trendów pachnących kasą.
Warto jednak wiedzieć, że gramy wszyscy obecnie o najwyższą stawkę i samym przytykiem "oszołom" już nie da się zamknąć ust. Jest sporo książek, które warto by przetłumaczyć i popularyzować (Bakke wskazuje np. na: Plant Autonomy and Human-Plant Ethics - Matthew Halla), ale jest ich znacznie więcej i wystarczy poszukać w dziale: ethnobotany... :-)) Stawka jest wysoka, bo nasi rodzimi rolnicy od dawna już niczego w poważniejszej skali nie produkują. Wystarczy pojechać na giełdę rolną, aby się przekonać, że krajowa zdrowa żywność od rolników jest mitem. Jesteśmy skazani na żywność pochodzącą z przemysłowego rolnictwa i sprowadzaną z miejsc gdzie nigdy niczego nie będziemy w stanie kontrolować. Na deficyt żywności miejscowej i produkowanej w zgodzie z zasadami upraw ekologicznych (czyli: normalnych) wskazują ceny, które dawno przekroczyły zdrowy rozsądek.
Bakke zauważa, że wykształciły się obecnie dwa nurty oporu wobec działań korporacji i dzikiej, korporacyjnej biotechnologii. Jeden z nich, to próby stworzenia kodeksów etycznych, regulacji prawnych itp. umów opartych na wyciąganiu wniosków z prawdziwego stanu wiedzy, a nie z zachłyśnięcia się możliwościami zarobienia worka kasy. Takie próby są ośmieszane i przewlekle dyskutowane dla zmęczenia materiału i zyskania czasu.
Drugi z tych nurtów i strategii oporu (kontrkultura jak się patrzy! :-) ) to ruch zaangażowanych w konkretne działania: bioartystów, biohakerów, etnobotaników, partyzantów ogrodniczych (guerrilla gardening), nowych rolników i leśników wracających do koncepcji upraw ogrodowych i forest-gardeningu itp.) i innych?! :-))
Najbardziej podoba mi się zauważenie przez Bakke, że: amatorski ruch biotechnologiczny propaguje pozbawione sentymetalizmu partnerstwo, związek i łączność. Właśnie te ruchy mają potencjał krytycznego wyzwania rzuconego obowiązującej antropocentrycznej postawie w stosunku do organizmów żyjących na Ziemi (postawy, którą charakteryzuje instrumentalizacja, kolonizacja, oddzielenie, kontrola itp.)"!!!
Podoba mi się ta myśl, bo dobrze wiem, jak wielu przyrodników chce się "opiekować" (a w konsekwencji zarządzać, kontrolować, oceniać itp.) przyrodą, którą traktują w duchu, który zużył się już całkowicie, ale niestety, nawet jako trup może nam zaszkodzić.
Jestem pod wrażeniem pracy i myśli p. Moniki Bakke i te obszerne cytaty w plaśnięciu... są aby mała biała książeczka/katalog miała w ten sposób jeszcze kilkoro czytelników?!Mam nadzieję, że autorka mi wybaczy?!
Dodałem nad tekstem symbol z kultury Samów, aby wskazać na tradycyjne rezerwuwary wiedzy o wzajemnych związkach roślin i ludzi. One są cały czas obok nas, tak jak rośliny.
Mandala
1 week ago
No comments:
Post a Comment