Jeszcze trochę nogi bolą i trudno się przestawić na "miejski tryb" po trzech dniach w górach. Karpaty ciągle mnie zadziwiają i mimo wielu szlaków jakie mamy za sobą jest nieomal pewne, że kolejny wypad przyniesie wiele niespodzianek. Tym razem mieliśmy zamiar wyjść na Kral'ovą Hol'ę (1946 m n.p.m.) w fascynującym paśmie Niskich Tatr. Na miejsce wyjścia w góry wybraliśmy wioskę Liptowską Teplićkę, położoną około 25 km od Popradu na Słowacji. Wioska okazała się miejscem dość niezwykłym; nosi tytuł wioski roku 2007, ma świetną restaurację "Turnićka" w stylu pasterskim (nie tzw. "mordownię" tylko
restaurację z przyzwoitym jedzeniem i doskonała kawą!, bo stylowa Karćmicka (raczej dla miejscowych...) mieści się w Penzionie Vah. W
pensjonacie się nocuje, a je w Turnićkie...i przyznaję, że tak jest lepiej dla wszystkich stron. Poza tym w Liptowskiej Teplićce są tzw.
stodoliśte czyli małe piwniczki ziemne, wykopane w jednym rozległym wzgórzu na terenie wsi. Jest ich blisko pół setki i wyglądają bardzo intrygująco! Podobno przechowuje się w nich ziemniaki ze względu na stałą temperaturę wzgórza, która utrzymuje się także w mroźne zimy! To kolejny przykład na Karpacką Inżynierię Wernakularną, której przejawy opisałem w Książce Która w Budyniowie Nie Znajdzie Wydawcy. Piwniczki zaraz zostaną dopisane do stosowanego rozdziału KKwBNZW, tuż obok opisu oryginalnego wodnego młyna o wielu łopatach, który został zbudowany w środku wsi
for fun?! Do tego wszystkiego dochodzi wspomnienie istniejącej niegdyś kolejki wąskotorowej, która łączyła L. Teplićkę z miasteczkiem Liptowski Hradok!
Około ósmej rano ruszyliśmy w kierunku Kral'ovej Hol'y rozległą doliną. Deszczyk i mgły nadawały ton kolejnym kilometrom i utwierdzały nas w słuszności decyzji pozostawienia naszych trekkingowych nart w pensjonacie... Kolejne doliny odchodziły raz na południe, innym razem na północ, ale my trzymaliśmy się szybkiego nurtu Ciernego Vahu, którego źródliska znajdują się pod samą kopułą K. Hol'y. Oczywiście Cierny Vah ma swego krewnego w postaci... Bieleho Vahu, który płynie znacznie bardziej na północy i dopiero po ich połączeniu mamy do czynienia z piękną słowacką rzeką Vah. Po dwóch godzinach zaczynało być naprawdę stromo, po trzech było bardzo stromo i zaczynał się śnieg i oblodzenia. Weszliśmy ponad granicą lasu w gęstą kosodrzewinę i zaczęły się problemy... Szlak gdzieś przepadł, a słabe ślady kogoś (?) przed nami oplatały tropy niedźwiedzia, wilków i rysia. Zauważyliśmy także sporo tropów i śladów jarząbków. Deszcz zaczynał zamieniać się w słaby opad śniegu z deszczem. Mgła była naprawdę fascynująca i działała na wyobraźnię i kreatywność, ale było około południa, a my zapadaliśmy się po pas w kosówce przykrytej śniegiem. Oznakowanie szlaku zniknęło na dobre i z wysokości około 1600 m n.p.m., prawdopodobnie 30-50 minut od szczytu, zdecydowaliśmy się zawrócić. Takie decyzje nie są jakieś specjalnie radosne, ale nie przychodzą nam też z trudem bo szanujemy góry i czujemy duży respekt wobec tego co się w nich dzieje. Wracając po własnych śladach spotkaliśmy tropy niedźwiedzia i całkiem nisko, w okolicy domku myśliwskiego także odciski łap na topniejącym lodzie. Jesteśmy pewni, że nie było ich tam, kiedy wspinaliśmy się w górę Cierneho Vahu... Nasza wyprawa z wyjścia na Kral'ovą Hol'ę zamieniła się w dojście do źródliska Cierneho Vah'u i tak jest całkiem dobrze! Do Turnićki na liptowskie pierogi z bryndzą doszliśmy w ciągle padającym deszczu na trzecią z groszami - siedem godzin w górach to jest średni wyczyn w lecie, zimą to inna sprawa i przyznaję: byłem wykończony! Ten kto nazwał ten obszar Tatr - Niskimi, musiał być nieco złośliwy... Zapomniał dodać: Rozległe i Dzikie. W Niskich Tatrach właściwie nie ma schroniska górskiego (są ze dwa schrony?), a odległości i dzikość terenu powoduje, że jest to wyjątkowo ciekawy teren dla trekkingowych przejść w dość ekstremalnych warunkach. Jeżeli nie czujecie przymusu paradowania w kaskach i oplatania się linami, to Tatry Niskie (ale) Rozległe i Dzikie są dla Was! Tatry Niskie słyną też z niedźwiedzi o każdej porze roku i to jest pewien problem ze względu na "nie zalecanie" obozowania w namiotach. Ale jak obozować? Bez namiotu, bez schroniska? Przytulić się do niedźwiedzia? W Tatrach Wysokich trudno jest przejść 5 godzin nie natrafiając na schronisko albo dwa... Postaramy się w 2011 sprawdzić jak przetrwać bez takich udogodnień?!
Dzisiaj od 7.30 wracaliśmy do Krakowa, kolejno: przepełnionym autobusem miejscowym do Popradu, wypełnionym i nawet przepełnionym uczniami, pilarzami, Romami, chorymi udającymi się do lekarza (wszyscy kichali, smarkali, a kaszel jednego dorodnego Roma był głęboki i dochodził z samego
hara!), następnie: busem firmy Strama ( dzięki Firmo Strama, że utrzymujesz to zbawienne połączenie!!!) z Popradu do Zakopanego. Z Zakopanego - brzydkiego do bólu oczu i skurczu zaciśniętych z odrazy powiek - miasteczka-dziwoląga i jeszcze straszniejszego Podhala, dojechaliśmy do spowitego w smog Krakowa. Nie muszę wspominać, że oczywiście od rana było piękne słońce i niebieskie niebo, ale do tego zjawiska pogodowego (piękna pogoda podczas powrotu do domu) już się przyzwyczailiśmy i wycieczki w słońcu trochę nas stresują...
Staram się zrozumieć przyczyny nagromadzenia brzydoty na Podhalu i w "perle polskich gór", ale mimo kilku teorii nie dopracowałem się jasnej odpowiedzi. Skórki owiec farbowane na kolory tęczy, pustakowe "dworki góralskie", domy-dziwaki jak złośliwa karykatura "stylu zakopiańskiego" stworzonego przez Stanisława Witkiewicza (ojca), potworne reklamy z mieszaniną taniej erotomanii i wciskaniem kitu przybyszom traktowanym jak masa idiotów... Ta straszna miłość do gór i ogłoszenia typu: "Łąka pod reklamę", albo specyfika samostanowienia ujęta w tytuł konkursu: "Osobowość Ziem Górskich w Kategorii Średni Przedsiębiorca"... wow! jak mawiają w Chicago...
Ale co tam, my tylko przesiadamy się tutaj w drodze na południową stronę...
W domu oczywiście kilkadziesiąt powiadomień z FB i kilkanaście maili... jeden z nich był całkiem niezwykły! Napisał go Ramunas Jaras, nasz przyjaciel i muzyczny partner z Litwy, który pisał zaniepokojony:
śniło mi się, że szliście na wielką górę, poszedłem za wami z moim polymoogiem aby razem zagrać koncert z naturą... Przez cały czas wspinania się przez górną część stromych, zalesionych stoków i później w kosówce mieliśmy wrażenie, że ktoś idzie za nami... Tropy niedźwiedzi i sam niedźwiedź, który mignął Ani podczas szybkiego zejścia na wysokości około 1200 m stanowiły odpowiedź jaką sobie udzieliliśmy co do wyczuwanego towarzystwa... aż do przeczytania tego maila. Okazało się, że obok ekipy niedźwiedzi był to także Ramunas z polymoogiem! Karpaty Magiczne - pewnie nikt mi nie uwierzy, że do dzisiaj nie traktuję tego stwierdzenia jedynie jako nazwy naszego z Anią, wspólnego projektu artystyczno-badawczego!
Inne maile przyniosły wiadomości o tym, że znowu zagramy na Festiwalu Herbaty w Cieszynie (tym razem w pierwszej połowie czerwca) i będziemy celebrowali rocznicę Industrial Festiwal we Wrocławiu. Trochę się pośmialiśmy, że skoro mamy zabukowane dwa koncerty w Krakowie, jeden we Wrocławiu i jeden w Cieszynie to już właściwie na 2011 wystarczy! Bo po co się szarpać skoro i tak pokona nas playlista! Tak, tak, byłem w znanym radiu, w którym można opowiadać o swojej nowej płycie, ale i tak puszczą w tle Muńka. Playlista obowiązuje i tyle. Ze starych nowości krakowskich to studencki klub znowu daje piwowarski team ww, tym razem będzie split z metalem! Powalające! I jak tu przekonywać, że "nie wszyscy muzycy to szmalcownicy"? No jak?
Ale niedźwiedzie mają to gdzieś...
Na mojej focie - intrygujące piwniczki
stodoliśte.
2 comments:
Bardzo się cieszę, że znów zagracie w Cieszynie!
Będę na pewno... z plecakiem pełnym herbat.
Z pozdrowieniami
Wojtek Woźniak
My się też cieszymy Cieszynem bo atmosfera tego spotkania jest wyjątkowa i przywraca sens festiwalom muzycznym, że o herbacie nie wspomnę... Będziemy w nieco innym składzie i może uda się dodatkowo zagrać z naszym przyjacielem Michałem Smetanką ze Słowacji! Pozdrawiam karpacko! MS
Post a Comment