Friday, February 11, 2011

STO TYSIĘCY MILIARDÓW DŹWIĘKÓW


W bardzo dla mnie interesującym numerze Kultury Współczesnej (nr 3/2010 z podtytułem - Wyobraźnia turystyczna), o którym już wspominałem w poprzednim wpisie, znalazłem ważny i bliski mi tekst pt.: Sto Tysięcy Miliardów Dźwięków - Podróż poza wzrokocentryzm (pejzaż dźwiękowy, soundwalk, auralsafari) Anny Nacher. Już pierwsze dwa akapity przynoszą materiał do poważnych przemyśleń... Pierwszy temat to rozróżnienie rozmaitych znaczeń słowa krajobraz (landscape), które znaczy coś trochę innego w Wielkiej Brytanii niż w Ameryce, a obydwa różnią się od niemieckiego Landschaft. A u nas? Czy krajobraz to coś bardziej naznaczonego obecnością ludzi (krajobraz angielski) czy bardziej dzikiego i naturalnego (krajobraz w Ameryce), czy też raczej określone i wydzielone jasno terytorium, jak to bywa w Niemczech? Ideogram chiński na określenie krajobrazu oznacza: góry i wody, jest więc bliższy amerykańskiemu rozumieniu tego terminu... podobnie jak u nas? Czy trudno powiedzieć?! A nie jest to całkiem teoretyczne pytanie w kraju gdzie wprowadzono ochronę tzw. Obszarów Krajobrazu Chronionego...bez czytelnej ale i pogłębionej definicji krajobrazu.
Druga świetna obserwacja i przypomnienie to historia tworzenia amerykańskich parków narodowych jako zaplanowanego i doskonale zrealizowanego procesu uczynienia z rodzimej przyrody jednego z najważniejszych elementów tożsamości narodowej w USA. Fotografie Anselma Adamsa i okoliczności w jakich powstawały pokazują, jak jesteśmy nieporadni wobec roszczeniowej, aroganckiej i głupiej postawy naszych tzw. społeczności lokalnych. Demokracja zamieniona na liberum veto daje opłakane skutki. Pierwsza część tekstu kończy się fundamentalnym rozróżnieniem słuchania na wzór patrzenia i tej innej, w pełni słuchowej praktyce postrzegania świata. To coś podobnego do wegetariańskich "kotlecików sojowych", "steków z tofu" itp. dań bezmięsnych przygotowywanych na wzór kuchni opartej o mięso i tłuszcze zwierzęce. Kuchnia wegetariańska nie jest zubożoną kuchnią mięsożerców... tak jak słuchanie otoczenia, nie jest patrzeniem na niego przez mikrofon. To ważna obserwacja, ale i konieczne doświadczenie.
A dalej jest już tylko ciekawiej: "jedną z najpowszechniejszych reguł języka muzycznego jest opisywanie tonów w kategoriach ich wysokości, a jak przypomina David Dunn, są to pojęcia związane z doświadczeniem wizualnym, gdyż w istocie opisujemy w ten sposób długość fali dźwięku i jej drgania, co nie ma nic wspólnego z położeniem względem jakiegoś punktu zero". Ej boy - David Dunn! I Jego - Why Do Whales and Children Sing? A Guide to Listening in Nature z 1999 r. Kiedy doczekamy się aby takie książki wydawały nasze poważne wydawnictwa? Ale nie wydają i czytam te pisma, pisane drobnymi czcioneczkami, a jednak nadęte od miernego (ale wielkiego jak wzdęcie po kapuście kiszonej) ego naszych wielkich specjalistów od eksperymentalnej muzyki i ciągle się nie mogę nadziwić: jak udaje się tak lać z próżnego w puste? Ot, taka mała dygresyjka.
Pojawienie się w dalszej części tekstu terminu - sound event (wypracowanego przez R. Murraya Schafera) daje następne pole do działania ze zrozumieniem, że prawie nigdy nie rejestrujemy brzmienia otoczenia, ale raczej nasze wyobrażenia o nim. W najlepszym razie nagrania "dźwięków otoczenia" mają charakter praktyki krytycznej. W tym rozumieniu seria płyt z nagraniami terenowymi z tundry jaką przyniosły rejestracje Anny dokonane w Sapmi /Laponii w 2009 i 2010 roku mogą być rozpatrywane jako Jej autorskie płyty, a nie jakieś "obiektywne" odwzorowanie brzmienia górskiej tundry.
Osobistą satysfakcją napawa mnie zwrócenie uwagi na pewną praktykę słuchania / rejestracji / odsłuchiwania, którą Christopher DeLaurenti nazwał aural safari . Poetyka tego co DeLaurenti nazywa: agresywną edycją, frenetycznym montażem, ostentacyjnie nienaturalną polifonią, szumem taśmy... a ja dodam: mechanicznymi dźwiękami włączania i wyłączania mikrofonu, skutkami używanie sprzętu o bardzo różnych parametrach, rejestrowanie dramatycznych odgłosów (szumu, tarcia, stukania w mikrofon) towarzyszących nagrywaniu w terenie itd. itd. jest mi szczególnie bliska i prawdę mówiąc nie widzę powodu aby skrzypienie starych drzwi i spuszczanie wody w kiblu opactwa, rejestrować na sprzęcie o najwyższych parametrach. Brzmienie szelestu banknotów, wystawionych na sprzedaż kroków opata i inne tego typu dyrdymały, nabrały by tylko wiarygodności i dramatyzmu gdyby zrealizować je tak, jak na to zasługują; w najtańszy i możliwie roboczy sposób. Inaczej otrzymamy to, co Rafał Księżyk opisał swoim genialnym określeniem: hipisowscy filharmonicy (to o Osjanie z tego okresu, który sobie darowałem)... i czar pryska?!
Cały tekst o tytule, który pomagałem autorce bronić... i super, że się udało, bo mam już dość tych uczonych Zarysów do próby wstępu , którymi usiane są uczone wydawnictwa.
I jeszcze jedno, oczywiście każdy może przepisać coś z Schafera, ale trzeba zniszczyć kilka par dobrych, górskich butów podczas tego co nazywamy "doświadczaniem", aby to co się pisze miało wiarygodność i siłę. W przeciwnym razie pozostaje nudne emanowanie światła odbitego, ale to autorce Stu Tysięcy Miliardów Dźwięków nie grozi. I dlatego zaraz wstaję od laptopa i obieram "relaksacyjne" pomelo... bo znowu ślęczy nad klawiaturą komputera!
Cały tekst można czytać na stronie Anny.
Na mojej focie A.N. wyciskająca maile ze stalowego laptopa w Budapeszcie, jesień 2010 r.

2 comments:

byazi said...

uwielbiam czytać Pana blog!
jest taki autentyczny
tak samo, jak Wasza muzyka...

dziwi mnie tylko nikła ilość komentarzy pod tekstami? chodzi o moderację, czy wszyscy, którzy TU zaglądają nie mają naprawdę nic do dodania?...

Marek said...

Nie, nie... są czasem komentsy, ale ja czasem nie zaglądam do nich dość długo i to moja wina! Poprawię się, tym bardziej, że każdy "odzew" jakoś potwierdza sens tego pisania i jest miłym sposobem na kontakt. Nie moderuję zbyt mocno, ale dostaję sporo spamu (po kilkadziesiąt chińskim pismem i po kilka szemranych ofert rozsyłanych przez maszyny) i po wejściu na komentsy okazuje się, że jest chwila roboty... Dzięki za głos i czekam na jeszcze! Pozdrawiam karpacko - MS